[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czna.
- Ani kroku dalej! - Bandyta pogroził mu nożem.
Alex krzyknęła z przerażenia.
- Pytałem, co się tu dzieje - powtórzył Stephen.
Jeśli sprowokuje napastnika do ataku, może uda mu się
powalić go na ziemię. Mimo wysokiego wzrostu mężczyzna
był dość drobnej budowy i Stephen nie miał wątpliwości, kto
byłby górą w bezpośrednim zwarciu. Chyba że tamten zdoła
zrobić użytek z noża.
- To nie ty tu zadajesz pytania. Widzisz to? - Bandyta
ponownie machnął nożem.
Dopiero teraz Stephen zorientował się po głosie napastni-
ka, że ma do czynienia z bardzo młodym człowiekiem. Właś-
nie zastanawiał się, jaką zastosować wobec niego taktykę,
kiedy z korytarza wypadł drugi mężczyzna.
- Co ty wyprawiasz, Darren? Mówiłeś, że nikomu nic się
nie stanie.
- Zamknij się! - ryknął pierwszy napastnik, ale Stephen
już wiedział, czyją twarz kryje pończocha.
- A więc to Darren Richardson. Powinienem był się do-
myślić - rzekł ponuro. - Maltretowanie niemowląt to za ma-
ło, co? Nie to, co napad z bronią?
- Spróbuj mi to udowodnić! - zachichotał chłopak cyni-
cznie. - A w ogóle to zmarnowałem już kupę czasu, więc
dawaj ten klucz.
- Nie wiem, gdzie jest! - krzyknęła Alex.
Stephen zaczął dawać jej znaki, by zamilkła, lecz ona
zdecydowanie ciągnęła:
- Marnujesz swój cenny czas, Darren. Po pierwsze, klu-
cza nie ma. Po drugie, nic z tego, co jest w schowku, nie
może ci się przydać. Więc wynoś się stąd, i to natychmiast!
S
R
- A kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać? - Darren postąpił
krok w jej kierunku.
W ułamku sekundy Stephen znalazł się przy napastniku
i założył mu gardę na szyję. Obawiał się, że drugi z bandy-
tów, który przed chwilą pojawił się w korytarzu, włączy się
do bójki, ale ten wziął nogi za pas.
Po kilku sekundach było już po wszystkim. Stephen ściąg-
nął pończochę z twarzy Darrena i zaśmiał się drwiąco.
- Coś mi się zdaje, że tym razem nie znajdziesz alibi.
Nie zwracając uwagi na stek obelg płynący z ust Darrena,
który starał się wyrwać z żelaznego uścisku, Stephen odwró-
cił głowę do Alex.
- Nic ci się nie stało?
- Nie. Zadzwonię na policję.
Podeszła do biurka i sięgnęła po słuchawkę. Po krótkiej
chwili niespodziewanie odwróciła głowę i spojrzała na Ste-
phena nienaturalnie błyszczącymi oczami.
- Do cholery, jak śmiałeś mi to zrobić? Tak się narażać?
Przecież on mógł cię zabić!
Stephen poczuł, że zawirowało mu w głowie. Czy to mo-
żliwe? Czy naprawdę Alex aż tak zależy na jego życiu?
- Nie chciałem, żeby zrobił ci krzywdę.
Może zdradził go ton głosu... Alex spojrzała na niego
wzrokiem, że poczuł gwałtowne pulsowanie w skroniach.
- Chyba powinniśmy sobie wiele wyjaśnić - powiedziała
- ale nie teraz. Coś mi się wydaje, że bawimy się w głuchy
telefon.
Nie do końca rozumiał, o co jej chodzi. Czyżby próbowała
sugerować, że nie jest jej obojętny? Poczuł się tak błogo, że
przestały mu nawet przeszkadzać obelżywe wrzaski Darrena,
który ucichł dopiero na widok wchodzących policjantów.
S
R
- Co za dzień! - westchnęła Alex, gdy zobaczyli się wie-
czorem. - Tyle rzeczy się dziś wydarzyło.
Mimo że próbowała przybrać obojętną minę, Stephen wi-
dział, że jest zdenerwowana. Sam też był w stanie silnego
napięcia. Najchętniej zarzuciłby ją gradem pytań.
- Tak. A jeszcze rano nic na to nie wskazywało.
- Waśnie - powiedziała zmienionym głosem i nie
wiedzieć skąd Stephen od razu odgadł, co chce mu powie-
dzieć.
Alex go kocha. Tak, kocha go na pewno. Tylko musi jej
pomóc otworzyć przed sobą serce.
- Zanim zaczniemy rozmowę, chciałbym, żebyś mnie
wysłuchała. To ważne. Kocham cię.
Rozpromieniona twarz Alex powiedziała mu, że się nie
mylił. Mruknęła coś z zadowoleniem i przytuliła się do nie-
go, a on objął ją najczulej, jak umiał, i przez dłuższą chwilę
słuchał bicia jej serca.
- Ja też cię kocham, Stephen - wyszeptała.
Całował jej usta, czoło, policzki, chłonąc zapach jej skóry.
- Kocham cię, Alex. Kocham cię całym sercem, całą du-
szą, po prostu cię kocham.
- A ja myślałam... - Urwała i śmiejąc się, otarła z poli-
czków łzy wzruszenia. - Przepraszam, że płaczę, ale te ostat-
nie tygodnie były takie okropne. Myślałam, że nic do mnie
nie czujesz. Każdy dzień był potworną udręką.
Mocniej przytulił ją do siebie.
- Chyba musimy zastanowić się, w którym momencie
popełniliśmy błąd.
Wziął Alex za rękę i posadził na kanapie. Sam usiadł
obok, obejmując ją czule.
- Kto zaczyna?
- Może ja, dobrze? - Pocałowała go lekko w policzek.
S
R
- Zacznijmy od dnia, kiedy Graham powiedział mi, że bę-
dziesz go zastępować.
- Chyba wiem, co pomyślałaś...
- Wtedy jeszcze cię nie znałam. Myślałam, że interesują
cię jedynie pieniądze i kariera i że właśnie dlatego wybrałeś
prywatną praktykę i w dodatku nawet ci nie przyjdzie do
głowy, żeby odwiedzić chorego przyjaciela.
- Nie miałem pojęcia, że jest z nim aż tak zle - przyznał
z westchnieniem. - Zbywał mnie byle czym, kiedy tylko za-
czynałem pytać go o zdrowie. Teraz wiem, że powinienem
był się zorientować, że...
- Wiem, kochanie. Graham nie chciał cię martwić.
- Ale dlaczego nie przyszedł do mnie wcześniej? Dlacze-
go aż tak ryzykował? Stary, uparty dureń.
- Też mu to powiedziałam - oznajmiła z uśmiechem. -
W każdym razie, kiedy się już tu zjawiłeś, zauważyłam, że
się mylę. Aż w końcu zrozumiałam, że tamten Stephen Spen-
cer nie istnieje, a kiedy opowiedziałeś mi o własnym dzie-
ciństwie, wiedziałam już, że jesteś mężczyzną, którego szyb-
ko nauczyłabym się kochać.
- Nawet się nie domyślasz, jak się bałem, że kiedy po-
znasz prawdę o mojej przeszłości, jeszcze bardziej mnie znie-
nawidzisz?
- Niemożliwe. Nauczyłeś mnie pokory i choć uważam,
że to błąd, potrafię teraz zrozumieć, dlaczego nie chcesz
kierować nowym ośrodkiem.
- Więc może ucieszysz się, kiedy ci powiem, że przyjmę
to stanowisko. Graham już o tym wie. - Pogładził ją po
policzku. - Zamierzam zostać tu i pracować, bo zrozumia-
łem, i to w dużej mierze dzięki tobie, że naprawdę mogę się
przydać tym ludziom. Mam tylko nadzieję, że pomożesz mi;
sprostać temu wyzwaniu.
S
R
Musiała usłyszeć nutę niepewności w jego głosie, bo aż
podskoczyła na kanapie.
- Oczywiście, że tak! Nigdzie się bez ciebie nie ruszę.
- Nawet do Mozambiku w towarzystwie Simona?
- Nawet do Mozambiku. I w ogóle nie zamierzałam tam
jechać, ale musiałam wymyślić coś przekonującego na użytek
Grahama. Wiedziałam tylko, że nie mogę tu zostać. Byłoby
to zbyt bolesne, zwłaszcza kiedy dałeś mi jasno do zrozumie-
nia, że nic dla ciebie nie znaczę.
- Ja? Niemożliwe. Kiedy?
- Tego wieczoru, kiedy wróciliśmy z wycieczki nad rzekę.
- Alex, nie wyobrażasz sobie, jak cię wtedy pragnąłem.
Ale odepchnęłaś mnie, mówiąc, że możesz się kochać tylko
z mężczyzną, którego darzysz miłością. Nie miałem wątpli-
wości, że nie mnie masz na myśli, więc dałem ci spokój.
- Ale ja właśnie wtedy próbowałam ci powiedzieć, jak
bardzo cię kocham i że właśnie dlatego chcę iść z tobą do
łóżka. I przez cały czas modliłam się w duchu, że powiesz
mi, że czujesz to samo.
- Chyba masz rację - przyznał - że oboje bawiliśmy się
w głuchy telefon.
- Zapewne - roześmiała się Alex. - Ale bez trudu możemy
to zmienić. Chodzmy na górę i zacznijmy od chwili, w której
wtedy przerwaliśmy. Mam nadzieję, że ją pamiętasz!
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
czna.
- Ani kroku dalej! - Bandyta pogroził mu nożem.
Alex krzyknęła z przerażenia.
- Pytałem, co się tu dzieje - powtórzył Stephen.
Jeśli sprowokuje napastnika do ataku, może uda mu się
powalić go na ziemię. Mimo wysokiego wzrostu mężczyzna
był dość drobnej budowy i Stephen nie miał wątpliwości, kto
byłby górą w bezpośrednim zwarciu. Chyba że tamten zdoła
zrobić użytek z noża.
- To nie ty tu zadajesz pytania. Widzisz to? - Bandyta
ponownie machnął nożem.
Dopiero teraz Stephen zorientował się po głosie napastni-
ka, że ma do czynienia z bardzo młodym człowiekiem. Właś-
nie zastanawiał się, jaką zastosować wobec niego taktykę,
kiedy z korytarza wypadł drugi mężczyzna.
- Co ty wyprawiasz, Darren? Mówiłeś, że nikomu nic się
nie stanie.
- Zamknij się! - ryknął pierwszy napastnik, ale Stephen
już wiedział, czyją twarz kryje pończocha.
- A więc to Darren Richardson. Powinienem był się do-
myślić - rzekł ponuro. - Maltretowanie niemowląt to za ma-
ło, co? Nie to, co napad z bronią?
- Spróbuj mi to udowodnić! - zachichotał chłopak cyni-
cznie. - A w ogóle to zmarnowałem już kupę czasu, więc
dawaj ten klucz.
- Nie wiem, gdzie jest! - krzyknęła Alex.
Stephen zaczął dawać jej znaki, by zamilkła, lecz ona
zdecydowanie ciągnęła:
- Marnujesz swój cenny czas, Darren. Po pierwsze, klu-
cza nie ma. Po drugie, nic z tego, co jest w schowku, nie
może ci się przydać. Więc wynoś się stąd, i to natychmiast!
S
R
- A kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać? - Darren postąpił
krok w jej kierunku.
W ułamku sekundy Stephen znalazł się przy napastniku
i założył mu gardę na szyję. Obawiał się, że drugi z bandy-
tów, który przed chwilą pojawił się w korytarzu, włączy się
do bójki, ale ten wziął nogi za pas.
Po kilku sekundach było już po wszystkim. Stephen ściąg-
nął pończochę z twarzy Darrena i zaśmiał się drwiąco.
- Coś mi się zdaje, że tym razem nie znajdziesz alibi.
Nie zwracając uwagi na stek obelg płynący z ust Darrena,
który starał się wyrwać z żelaznego uścisku, Stephen odwró-
cił głowę do Alex.
- Nic ci się nie stało?
- Nie. Zadzwonię na policję.
Podeszła do biurka i sięgnęła po słuchawkę. Po krótkiej
chwili niespodziewanie odwróciła głowę i spojrzała na Ste-
phena nienaturalnie błyszczącymi oczami.
- Do cholery, jak śmiałeś mi to zrobić? Tak się narażać?
Przecież on mógł cię zabić!
Stephen poczuł, że zawirowało mu w głowie. Czy to mo-
żliwe? Czy naprawdę Alex aż tak zależy na jego życiu?
- Nie chciałem, żeby zrobił ci krzywdę.
Może zdradził go ton głosu... Alex spojrzała na niego
wzrokiem, że poczuł gwałtowne pulsowanie w skroniach.
- Chyba powinniśmy sobie wiele wyjaśnić - powiedziała
- ale nie teraz. Coś mi się wydaje, że bawimy się w głuchy
telefon.
Nie do końca rozumiał, o co jej chodzi. Czyżby próbowała
sugerować, że nie jest jej obojętny? Poczuł się tak błogo, że
przestały mu nawet przeszkadzać obelżywe wrzaski Darrena,
który ucichł dopiero na widok wchodzących policjantów.
S
R
- Co za dzień! - westchnęła Alex, gdy zobaczyli się wie-
czorem. - Tyle rzeczy się dziś wydarzyło.
Mimo że próbowała przybrać obojętną minę, Stephen wi-
dział, że jest zdenerwowana. Sam też był w stanie silnego
napięcia. Najchętniej zarzuciłby ją gradem pytań.
- Tak. A jeszcze rano nic na to nie wskazywało.
- Waśnie - powiedziała zmienionym głosem i nie
wiedzieć skąd Stephen od razu odgadł, co chce mu powie-
dzieć.
Alex go kocha. Tak, kocha go na pewno. Tylko musi jej
pomóc otworzyć przed sobą serce.
- Zanim zaczniemy rozmowę, chciałbym, żebyś mnie
wysłuchała. To ważne. Kocham cię.
Rozpromieniona twarz Alex powiedziała mu, że się nie
mylił. Mruknęła coś z zadowoleniem i przytuliła się do nie-
go, a on objął ją najczulej, jak umiał, i przez dłuższą chwilę
słuchał bicia jej serca.
- Ja też cię kocham, Stephen - wyszeptała.
Całował jej usta, czoło, policzki, chłonąc zapach jej skóry.
- Kocham cię, Alex. Kocham cię całym sercem, całą du-
szą, po prostu cię kocham.
- A ja myślałam... - Urwała i śmiejąc się, otarła z poli-
czków łzy wzruszenia. - Przepraszam, że płaczę, ale te ostat-
nie tygodnie były takie okropne. Myślałam, że nic do mnie
nie czujesz. Każdy dzień był potworną udręką.
Mocniej przytulił ją do siebie.
- Chyba musimy zastanowić się, w którym momencie
popełniliśmy błąd.
Wziął Alex za rękę i posadził na kanapie. Sam usiadł
obok, obejmując ją czule.
- Kto zaczyna?
- Może ja, dobrze? - Pocałowała go lekko w policzek.
S
R
- Zacznijmy od dnia, kiedy Graham powiedział mi, że bę-
dziesz go zastępować.
- Chyba wiem, co pomyślałaś...
- Wtedy jeszcze cię nie znałam. Myślałam, że interesują
cię jedynie pieniądze i kariera i że właśnie dlatego wybrałeś
prywatną praktykę i w dodatku nawet ci nie przyjdzie do
głowy, żeby odwiedzić chorego przyjaciela.
- Nie miałem pojęcia, że jest z nim aż tak zle - przyznał
z westchnieniem. - Zbywał mnie byle czym, kiedy tylko za-
czynałem pytać go o zdrowie. Teraz wiem, że powinienem
był się zorientować, że...
- Wiem, kochanie. Graham nie chciał cię martwić.
- Ale dlaczego nie przyszedł do mnie wcześniej? Dlacze-
go aż tak ryzykował? Stary, uparty dureń.
- Też mu to powiedziałam - oznajmiła z uśmiechem. -
W każdym razie, kiedy się już tu zjawiłeś, zauważyłam, że
się mylę. Aż w końcu zrozumiałam, że tamten Stephen Spen-
cer nie istnieje, a kiedy opowiedziałeś mi o własnym dzie-
ciństwie, wiedziałam już, że jesteś mężczyzną, którego szyb-
ko nauczyłabym się kochać.
- Nawet się nie domyślasz, jak się bałem, że kiedy po-
znasz prawdę o mojej przeszłości, jeszcze bardziej mnie znie-
nawidzisz?
- Niemożliwe. Nauczyłeś mnie pokory i choć uważam,
że to błąd, potrafię teraz zrozumieć, dlaczego nie chcesz
kierować nowym ośrodkiem.
- Więc może ucieszysz się, kiedy ci powiem, że przyjmę
to stanowisko. Graham już o tym wie. - Pogładził ją po
policzku. - Zamierzam zostać tu i pracować, bo zrozumia-
łem, i to w dużej mierze dzięki tobie, że naprawdę mogę się
przydać tym ludziom. Mam tylko nadzieję, że pomożesz mi;
sprostać temu wyzwaniu.
S
R
Musiała usłyszeć nutę niepewności w jego głosie, bo aż
podskoczyła na kanapie.
- Oczywiście, że tak! Nigdzie się bez ciebie nie ruszę.
- Nawet do Mozambiku w towarzystwie Simona?
- Nawet do Mozambiku. I w ogóle nie zamierzałam tam
jechać, ale musiałam wymyślić coś przekonującego na użytek
Grahama. Wiedziałam tylko, że nie mogę tu zostać. Byłoby
to zbyt bolesne, zwłaszcza kiedy dałeś mi jasno do zrozumie-
nia, że nic dla ciebie nie znaczę.
- Ja? Niemożliwe. Kiedy?
- Tego wieczoru, kiedy wróciliśmy z wycieczki nad rzekę.
- Alex, nie wyobrażasz sobie, jak cię wtedy pragnąłem.
Ale odepchnęłaś mnie, mówiąc, że możesz się kochać tylko
z mężczyzną, którego darzysz miłością. Nie miałem wątpli-
wości, że nie mnie masz na myśli, więc dałem ci spokój.
- Ale ja właśnie wtedy próbowałam ci powiedzieć, jak
bardzo cię kocham i że właśnie dlatego chcę iść z tobą do
łóżka. I przez cały czas modliłam się w duchu, że powiesz
mi, że czujesz to samo.
- Chyba masz rację - przyznał - że oboje bawiliśmy się
w głuchy telefon.
- Zapewne - roześmiała się Alex. - Ale bez trudu możemy
to zmienić. Chodzmy na górę i zacznijmy od chwili, w której
wtedy przerwaliśmy. Mam nadzieję, że ją pamiętasz!
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]