[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego potężnych udach.
Gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Może ja je zawiozę - zasugerowała. Zciągnął brwi.
- Zawiezmy je razem.
- 60 -
S
R
- Kiedy?
- Choćby już. - Skrzyżował ramiona.
- Chyba... muszę się przebrać - mruknęła. Spojrzała w dół na swoje piersi
pod cienką bawełną.
- Nie wiem po co. Mnie siÄ™ tak podobasz.
- Nie wiem, czy twoi snobistyczni jubilerzy by się z tobą zgodzili. Będą
się krzywić.
- Niech się krzywią do woli. Mnie na pewno nie odmówią.
Nie wątpiła, że miał rację. Stare nazwisko i stare pieniądze gwarantowały
wszystko co najlepsze. Naldo prawdopodobnie nigdy w życiu nie spotkał się z
odmowÄ….
- Mimo to przebiorÄ™ siÄ™.
- Popatrzę. - Uśmiechnął się szeroko.
- Nie ma mowy! - A przecież na samą myśl poczuła, jak dreszcz
przebiega jej po plecach.
- Zaczekam na dole.
Naldo wyszedł, a ona czuła się jak nastolatka przed pierwszą randką. Była
podniecona i spocona. A przed nią jeszcze co najmniej pół godziny drogi do St.
George w jego ciasnym samochodzie!
Czuła, że przydałby jej się pas cnoty. A do tego sukienka z szafy mamy.
Wybrała długą, w duże kwiaty, szczelnie pozapinaną. Tylko mama mogła nosić
coś takiego. Naldo będzie w szoku.
- 61 -
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
- Co ty masz na sobie? - Naldo patrzył na nią wielkimi oczami.
- Nie podoba ci się? - Zakręciła się na pięcie.
- Nie, nie. Tylko wyglÄ…dasz w niej jak... Twoja matka.
Niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu.
Jej mama lubiła jaskrawe kolory i cukierkowe dodatki. Sukienka była na
Annę trochę za duża, ale pasek w talii dodał jej uroku.
Mina Nalda sprawiła jej satysfakcję.
- Zrób to jeszcze raz - poprosił.
- Co?
- Zakręć się.
Usłuchała. Powiewna materia zafurkotała cicho.
- Pasuje ci. - Otworzył drzwi samochodu. - Powinnaś się częściej tak
ubierać.
Zirytowały ją te uwagi. Bez słowa wsiadła do samochodu i zapięła pas.
Na kolanach postawiła skrzynkę.
- Może włożysz coś z tego? - spytał. - Do tej sukienki pasowałyby jakieś
kolczyki.
- Nie, dziękuję. Nie chcę się przyzwyczajać.
- Rozumiem. - Uśmiechnął się leciutko.
Podczas jazdy gawędzili. Głównie o posiadłości i planach Nalda.
Zamierzał powiększyć plantację i kupić nowe maszyny. Anna opowiadała trochę
o swojej pracy.
Była zauroczona oddaniem Nalda sprawom rodzinnego przedsiębiorstwa,
pasją, z jaką opowiadał. Kochał swoją pracę i ludzi, którzy dla niego pracowali.
Jakże pragnęła, by ją ktoś tak pokochał.
Naldo zatrzymał samochód przed eleganckim budynkiem w luksusowej
dzielnicy St. George. Na budynku nie było szyldu jubilera. Naldo zatelefonował
- 62 -
S
R
z samochodu i kiedy znalezli się na miejscu, przywitał ich młody, elegancko
ubrany człowiek, który zwracał się do Nalda po imieniu.
Czyżby to była intryga? Czy Naldo umówił się z przyjaciółmi, żeby
odegrać przed nią komedię? %7łeby jej mniej zapłacić?
Pełna obaw szła po krętych, szerokich, kamiennych schodach.
Młodzieniec wprowadził ich do stylowego, pełnego antyków pokoju i
zaproponował mrożoną herbatę. Naldo odmówił, ale Anna przyjęła ją z
przyjemnością. Ale już po chwili pożałowała.
Może jest zatruta? Albo nafaszerowana narkotykami? Może Naldo chce
się jej pozbyć raz na zawsze?
W tym momencie w drzwiach pojawił się szczupły, wysoki starszy pan w
brązowym, prążkowanym garniturze.
- Panie De Leon. - Potrząsnął ręką Nalda - Miło znowu pana widzieć.
- To jest Anna Marcus - powiedział Naldo.
- Przyszła pani De Leon? - spytał z uśmiechem starszy pan, ściskając jej
dłoń.
- Nie - zawołali unisono Anna i Naldo.
- O! Bardzo przepraszam. W czym mogę państwu pomóc? - spytał, kiedy
wszyscy usiedli.
Naldo zerknął na skrzynkę, którą Anna trzymała na kolanach.
- Potrzebna nam wycena pewnych rodzinnych kosztowności. Chodzi o
dokładną wartość rynkową.
- Rozumiem. Proszę o biżuterię. - Postukał dłonią w blat biurka.
Anna postawiła skrzynkę na blacie.
- Widziałem już te klejnoty. - Starszy pan zmarszczył brwi. Naldo
podszedł i stanął za Anną. - Kilka lat temu starszy pan De Leon przywiózł je do
mnie do wyceny.
- Chciał je ubezpieczyć? - spytał Naldo. - Nigdy w to nie wierzył.
- 63 -
S
R
- Nie znam powodów, ale zrobiłem szczegółową wycenę. Niech no zajrzę
do notatek. - Wyjął z teczki napisany przed laty raport i odczytał go głośno. Z
każdym jego słowem Anna coraz szerzej otwierała oczy ze zdumienia.
Najpierw gwałtownie wytknął Naldowi, którego wziął za właściciela
klejnotów, że z taką niedbałością przechowywał biżuterię w prostej drewnianej
skrzynce. Potem zaczął wyliczać ceny i właściwości poszczególnych okazów.
Niektóre miały ponad trzysta lat. W jednym z naszyjników był brylant zwany
Gwiazdą Morza, niegdyś własność hinduskiego maharadży. Klejnoty w stylu
wiktoriańskim były dziełem uznanego amerykańskiego twórcy. Osiągały na
rynku niezwykle wysokie ceny.
Kiedy cały tuzin klejnotów znalazł się w skrzynce, jubiler podsumował
wartość zbioru jednym słowem. Bezcenny. Wartość rynkowa mieściła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
jego potężnych udach.
Gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Może ja je zawiozę - zasugerowała. Zciągnął brwi.
- Zawiezmy je razem.
- 60 -
S
R
- Kiedy?
- Choćby już. - Skrzyżował ramiona.
- Chyba... muszę się przebrać - mruknęła. Spojrzała w dół na swoje piersi
pod cienką bawełną.
- Nie wiem po co. Mnie siÄ™ tak podobasz.
- Nie wiem, czy twoi snobistyczni jubilerzy by się z tobą zgodzili. Będą
się krzywić.
- Niech się krzywią do woli. Mnie na pewno nie odmówią.
Nie wątpiła, że miał rację. Stare nazwisko i stare pieniądze gwarantowały
wszystko co najlepsze. Naldo prawdopodobnie nigdy w życiu nie spotkał się z
odmowÄ….
- Mimo to przebiorÄ™ siÄ™.
- Popatrzę. - Uśmiechnął się szeroko.
- Nie ma mowy! - A przecież na samą myśl poczuła, jak dreszcz
przebiega jej po plecach.
- Zaczekam na dole.
Naldo wyszedł, a ona czuła się jak nastolatka przed pierwszą randką. Była
podniecona i spocona. A przed nią jeszcze co najmniej pół godziny drogi do St.
George w jego ciasnym samochodzie!
Czuła, że przydałby jej się pas cnoty. A do tego sukienka z szafy mamy.
Wybrała długą, w duże kwiaty, szczelnie pozapinaną. Tylko mama mogła nosić
coś takiego. Naldo będzie w szoku.
- 61 -
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
- Co ty masz na sobie? - Naldo patrzył na nią wielkimi oczami.
- Nie podoba ci się? - Zakręciła się na pięcie.
- Nie, nie. Tylko wyglÄ…dasz w niej jak... Twoja matka.
Niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu.
Jej mama lubiła jaskrawe kolory i cukierkowe dodatki. Sukienka była na
Annę trochę za duża, ale pasek w talii dodał jej uroku.
Mina Nalda sprawiła jej satysfakcję.
- Zrób to jeszcze raz - poprosił.
- Co?
- Zakręć się.
Usłuchała. Powiewna materia zafurkotała cicho.
- Pasuje ci. - Otworzył drzwi samochodu. - Powinnaś się częściej tak
ubierać.
Zirytowały ją te uwagi. Bez słowa wsiadła do samochodu i zapięła pas.
Na kolanach postawiła skrzynkę.
- Może włożysz coś z tego? - spytał. - Do tej sukienki pasowałyby jakieś
kolczyki.
- Nie, dziękuję. Nie chcę się przyzwyczajać.
- Rozumiem. - Uśmiechnął się leciutko.
Podczas jazdy gawędzili. Głównie o posiadłości i planach Nalda.
Zamierzał powiększyć plantację i kupić nowe maszyny. Anna opowiadała trochę
o swojej pracy.
Była zauroczona oddaniem Nalda sprawom rodzinnego przedsiębiorstwa,
pasją, z jaką opowiadał. Kochał swoją pracę i ludzi, którzy dla niego pracowali.
Jakże pragnęła, by ją ktoś tak pokochał.
Naldo zatrzymał samochód przed eleganckim budynkiem w luksusowej
dzielnicy St. George. Na budynku nie było szyldu jubilera. Naldo zatelefonował
- 62 -
S
R
z samochodu i kiedy znalezli się na miejscu, przywitał ich młody, elegancko
ubrany człowiek, który zwracał się do Nalda po imieniu.
Czyżby to była intryga? Czy Naldo umówił się z przyjaciółmi, żeby
odegrać przed nią komedię? %7łeby jej mniej zapłacić?
Pełna obaw szła po krętych, szerokich, kamiennych schodach.
Młodzieniec wprowadził ich do stylowego, pełnego antyków pokoju i
zaproponował mrożoną herbatę. Naldo odmówił, ale Anna przyjęła ją z
przyjemnością. Ale już po chwili pożałowała.
Może jest zatruta? Albo nafaszerowana narkotykami? Może Naldo chce
się jej pozbyć raz na zawsze?
W tym momencie w drzwiach pojawił się szczupły, wysoki starszy pan w
brązowym, prążkowanym garniturze.
- Panie De Leon. - Potrząsnął ręką Nalda - Miło znowu pana widzieć.
- To jest Anna Marcus - powiedział Naldo.
- Przyszła pani De Leon? - spytał z uśmiechem starszy pan, ściskając jej
dłoń.
- Nie - zawołali unisono Anna i Naldo.
- O! Bardzo przepraszam. W czym mogę państwu pomóc? - spytał, kiedy
wszyscy usiedli.
Naldo zerknął na skrzynkę, którą Anna trzymała na kolanach.
- Potrzebna nam wycena pewnych rodzinnych kosztowności. Chodzi o
dokładną wartość rynkową.
- Rozumiem. Proszę o biżuterię. - Postukał dłonią w blat biurka.
Anna postawiła skrzynkę na blacie.
- Widziałem już te klejnoty. - Starszy pan zmarszczył brwi. Naldo
podszedł i stanął za Anną. - Kilka lat temu starszy pan De Leon przywiózł je do
mnie do wyceny.
- Chciał je ubezpieczyć? - spytał Naldo. - Nigdy w to nie wierzył.
- 63 -
S
R
- Nie znam powodów, ale zrobiłem szczegółową wycenę. Niech no zajrzę
do notatek. - Wyjął z teczki napisany przed laty raport i odczytał go głośno. Z
każdym jego słowem Anna coraz szerzej otwierała oczy ze zdumienia.
Najpierw gwałtownie wytknął Naldowi, którego wziął za właściciela
klejnotów, że z taką niedbałością przechowywał biżuterię w prostej drewnianej
skrzynce. Potem zaczął wyliczać ceny i właściwości poszczególnych okazów.
Niektóre miały ponad trzysta lat. W jednym z naszyjników był brylant zwany
Gwiazdą Morza, niegdyś własność hinduskiego maharadży. Klejnoty w stylu
wiktoriańskim były dziełem uznanego amerykańskiego twórcy. Osiągały na
rynku niezwykle wysokie ceny.
Kiedy cały tuzin klejnotów znalazł się w skrzynce, jubiler podsumował
wartość zbioru jednym słowem. Bezcenny. Wartość rynkowa mieściła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]