[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gromadzą się geronci, a oni zawsze przysparzają kłopotów - jego słowom towarzyszył przytłumiony
wybuch aprobującego śmiechu. - Sklepikarze będą chcieli wyprzedać cały towar, by jak najszybciej
zamknąć sklepy, a my musimy dopilnować, by przebiegało to spokojnie i by zamknęli je naprawdę,
ale nie jesteśmy w stanie opanować sytuacji na targowiskach. Wkrótce wszyscy zorientują się, że
tylko tam będzie można nabyć żywność. Miejcie oczy otwarte i gdyby cokolwiek się zaczynało,
starajcie się opanować sytuację, zanim dojdzie do czegoś gorszego. Możecie używać pałek, macie
gaz, niech to wam wystarczy. Nie wyciągajcie broni, jakiekolwiek przypadkowe zabójstwa,
niezależnie od skali, tylko pogorszą sprawę.
Nie było już więcej pytań. Detektyw Dwyer wyszedł, zanim przydzielono im rejony i nie widzieli go
już więcej. Deszcz ustał, lecz ulice były pełne gęstej, zimnej mgły, która nadpełzła znad zatoki. Przy
krawężniku czekały dwie ciężarówki z plandekami i stary, miejski autobus pomalowany na
zmatowiały, oliwkowoszary kolor. Połowę okien miał zabitych deskami.
- Szykować drobne na przejazd - powiedział Steve, wsiadając za Andym do autobusu. - Ciekawe,
skąd wytrzasnęli ten antyk?
- Z tego samego miejsca, skąd wzięli bomby - odpowiedział Andy. - Z muzeum miejskiego.
Przyjrzałeś się im?
- Na razie zdążyłem je policzyć, jeśli o to ci chodzi - Steve opadł ciężko na popękane plastikowe
siedzenie obok Andy'ego. Worki z bombami położyli na kolanach. Andy wyjął jedną.
- Przeczytaj - powiedział - jeżeli potrafisz czytać. - Chodziłem do Delehanty'ego - mruknął Steve. -
Umiem czytać i po irlandzku, i po amerykańsku. Granat ciśnieniowy, gaz do tłumienia demonstracji,
MOA trzysta dziewięćdziesiąt siedem
- Ten drobny druk, na samym dole?
- Napełnione w arsenale St. Louis, kwiecień, tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty czwarty. No, to
świństwo nigdy się nie starzeje.
- Mam nadzieję. Z tego co powiedział nam dziś oficer polityczny wynika, że możemy ich
potrzebować.
- Nic nie będzie. Za mokro na zamieszki.
Autobus zatrzymał się na rogu w miejscu, gdzie Broadway stykał się z Worth Square. Porucznik
Grassioli wskazał na Andy'ego, a potem skierował kciuk ku drzwiom.- Ciebie interesują targowiska,
Rusch. Bierzesz rejon stąd do Dwudziestej Trzeciej. Ty z nim, Kulozik.
Drzwi zatrzasnęły się za nimi z piskiem i autobus ruszył powoli, torując sobie drogę przez tłum.
Ludzie tłoczyli się ze wszystkich stron, co chwila wpadając na siebie i nawet tego nie zauważając.
Nieustannie zmieniające się, lecz ciągle takie samo morze ludzkich twarzy. Wokół obu stojących
detektywów w naturalny sposób uczyniła się pustka, mała wysepka mokrego chodnika pośrodku
tłumu. Policja nigdy nie była popularna, a funkcjonariuszy w hełmach, z długimi na jard i
wypełnionymi ołowiem specjalnymi pałkami wszyscy woleli omijać z daleka. I tak było przez cały
czas, gdy przecinali Piątą Aleję, idąc w kierunku Eternal Light, obecnie wygaszonego z powodu
braku paliwa i prądu.
- Prawie ósma - powiedział Andy wodząc nieustannie wzrokiem po przechodniach. - O tej porze
otwieraj ą zwykle stacje opieki społecznej. Mam nadzieję, że nie spóznią się z informacją w
telewizji.
Szli wolno w kierunku Dwudziestej Trzeciej Ulicy. Stłoczone stragany pchlego targu, który wylewał
się już na ulicę, niemal całkowicie blokowały chodnik.
- Dekle, dekle, u mnie najlepsze - zawodził mijany handlarz, niski mężczyzna, który prawie ginął w
obszernych fałdach ogromnego płaszcza. Jego ogolona głowa wystawała znad kołnierza jak łeb sępa,
brakowało tylko, aby kołnierz był pierzasty. Ocierał kłykciami siąkający nos. Wydawał się trochę
niedorozwinięty. - Proszę wybierać dekle, panie policjancie, najlepsze, jakie mogą być, dobre na
miski, garnki, wazy, nocniki, wszystko można z nich zrobić...
Minęli go bez słowa.
Około dziewiątej w powietrzu dało się wyczuć narastające napięcie. Tłum poruszał się szybciej, był
głośniejszy. Gdy po raz drugi przechodzili obok stoiska sprzedawcy dekli, ujrzeli, że większość
towaru została schowana i na ladzie leżały tylko sztuki pordzewiałe, niewarte kradzieży. Ich
właściciel osłaniał je ciałem i nie zachwalał już głośno towaru, świdrował tylko wkoło oczami.
- Słyszałeś? - spytał Andy i obaj zawrócili w kierunku targowiska. Ponad szum głosów wybijał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
gromadzą się geronci, a oni zawsze przysparzają kłopotów - jego słowom towarzyszył przytłumiony
wybuch aprobującego śmiechu. - Sklepikarze będą chcieli wyprzedać cały towar, by jak najszybciej
zamknąć sklepy, a my musimy dopilnować, by przebiegało to spokojnie i by zamknęli je naprawdę,
ale nie jesteśmy w stanie opanować sytuacji na targowiskach. Wkrótce wszyscy zorientują się, że
tylko tam będzie można nabyć żywność. Miejcie oczy otwarte i gdyby cokolwiek się zaczynało,
starajcie się opanować sytuację, zanim dojdzie do czegoś gorszego. Możecie używać pałek, macie
gaz, niech to wam wystarczy. Nie wyciągajcie broni, jakiekolwiek przypadkowe zabójstwa,
niezależnie od skali, tylko pogorszą sprawę.
Nie było już więcej pytań. Detektyw Dwyer wyszedł, zanim przydzielono im rejony i nie widzieli go
już więcej. Deszcz ustał, lecz ulice były pełne gęstej, zimnej mgły, która nadpełzła znad zatoki. Przy
krawężniku czekały dwie ciężarówki z plandekami i stary, miejski autobus pomalowany na
zmatowiały, oliwkowoszary kolor. Połowę okien miał zabitych deskami.
- Szykować drobne na przejazd - powiedział Steve, wsiadając za Andym do autobusu. - Ciekawe,
skąd wytrzasnęli ten antyk?
- Z tego samego miejsca, skąd wzięli bomby - odpowiedział Andy. - Z muzeum miejskiego.
Przyjrzałeś się im?
- Na razie zdążyłem je policzyć, jeśli o to ci chodzi - Steve opadł ciężko na popękane plastikowe
siedzenie obok Andy'ego. Worki z bombami położyli na kolanach. Andy wyjął jedną.
- Przeczytaj - powiedział - jeżeli potrafisz czytać. - Chodziłem do Delehanty'ego - mruknął Steve. -
Umiem czytać i po irlandzku, i po amerykańsku. Granat ciśnieniowy, gaz do tłumienia demonstracji,
MOA trzysta dziewięćdziesiąt siedem
- Ten drobny druk, na samym dole?
- Napełnione w arsenale St. Louis, kwiecień, tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty czwarty. No, to
świństwo nigdy się nie starzeje.
- Mam nadzieję. Z tego co powiedział nam dziś oficer polityczny wynika, że możemy ich
potrzebować.
- Nic nie będzie. Za mokro na zamieszki.
Autobus zatrzymał się na rogu w miejscu, gdzie Broadway stykał się z Worth Square. Porucznik
Grassioli wskazał na Andy'ego, a potem skierował kciuk ku drzwiom.- Ciebie interesują targowiska,
Rusch. Bierzesz rejon stąd do Dwudziestej Trzeciej. Ty z nim, Kulozik.
Drzwi zatrzasnęły się za nimi z piskiem i autobus ruszył powoli, torując sobie drogę przez tłum.
Ludzie tłoczyli się ze wszystkich stron, co chwila wpadając na siebie i nawet tego nie zauważając.
Nieustannie zmieniające się, lecz ciągle takie samo morze ludzkich twarzy. Wokół obu stojących
detektywów w naturalny sposób uczyniła się pustka, mała wysepka mokrego chodnika pośrodku
tłumu. Policja nigdy nie była popularna, a funkcjonariuszy w hełmach, z długimi na jard i
wypełnionymi ołowiem specjalnymi pałkami wszyscy woleli omijać z daleka. I tak było przez cały
czas, gdy przecinali Piątą Aleję, idąc w kierunku Eternal Light, obecnie wygaszonego z powodu
braku paliwa i prądu.
- Prawie ósma - powiedział Andy wodząc nieustannie wzrokiem po przechodniach. - O tej porze
otwieraj ą zwykle stacje opieki społecznej. Mam nadzieję, że nie spóznią się z informacją w
telewizji.
Szli wolno w kierunku Dwudziestej Trzeciej Ulicy. Stłoczone stragany pchlego targu, który wylewał
się już na ulicę, niemal całkowicie blokowały chodnik.
- Dekle, dekle, u mnie najlepsze - zawodził mijany handlarz, niski mężczyzna, który prawie ginął w
obszernych fałdach ogromnego płaszcza. Jego ogolona głowa wystawała znad kołnierza jak łeb sępa,
brakowało tylko, aby kołnierz był pierzasty. Ocierał kłykciami siąkający nos. Wydawał się trochę
niedorozwinięty. - Proszę wybierać dekle, panie policjancie, najlepsze, jakie mogą być, dobre na
miski, garnki, wazy, nocniki, wszystko można z nich zrobić...
Minęli go bez słowa.
Około dziewiątej w powietrzu dało się wyczuć narastające napięcie. Tłum poruszał się szybciej, był
głośniejszy. Gdy po raz drugi przechodzili obok stoiska sprzedawcy dekli, ujrzeli, że większość
towaru została schowana i na ladzie leżały tylko sztuki pordzewiałe, niewarte kradzieży. Ich
właściciel osłaniał je ciałem i nie zachwalał już głośno towaru, świdrował tylko wkoło oczami.
- Słyszałeś? - spytał Andy i obaj zawrócili w kierunku targowiska. Ponad szum głosów wybijał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]