[ Pobierz całość w formacie PDF ]

była pastą z oliwek, anchois i innych rzeczy, którymi rzadko \ywią się trzynastolatki.
Strasznie ostrą i ogólnie mało zjadliwą.
- Schabowy byłby lepszy - westchnęła Zuzia.
- Jest jeszcze deska serów - Julka wyjęła z lodówki ogromny półmisek z kilkunastoma
gatunkami serów pokrojonych w kostki i trójkąciki.
- Mam nadzieję, \e nie będą tak ostre jak tapenadą - powiedziałam niepewnie. - I nie
zawierają pancerzyków chitynowych.
- Mo\e zjemy te sery w moim pokoju? - zaproponowała Julka. - Tylko tam czuję się
normalnie. W miarę normalnie...
My te\ poczułyśmy się lepiej, gdy tylko tam weszłyśmy. Prawie normalnie, jak to
powiedziała Julka. W jej pokoju nie było ani złotych klamek, ani ró\owych słoni, ani lustra,
nawet najmniejszego. Tylko białe regały, od podłogi do sufitu, a na nich mnóstwo ksią\ek.
Aó\ko zastępował materac le\ący bezpośrednio na podłodze. Jak u mnie na strychu. W ogóle
klimat był tu taki ciut strychowy. Nie pasowała do niego tylko lampa. Wyglądała na nieudaną
kopię jakiegoś \yrandola z Wilanowa lub Wersalu. Osiemnaście niby - świeczek zrobionych
ze złota, a zamiast płomieni dziwacznie wygięte \arówki udające ogień.
- Mama się uparła, \e ta lampa musi tu wisieć - Julka podą\yła za moim wzrokiem. -
Marzyła o takiej przez całe dzieciństwo, więc teraz podarowała mi to, czego sama pragnęła.
Nie miałam sumienia jej odmówić, to chyba jedyny dar prosto z serca, jaki od niej dostałam.
Dar, w którym chciała mi przekazać swe młodzieńcze nieziszczone pragnienia. Mo\e właśnie
z tamtych marzeń o \yrandolu wzięła się jej wola odnoszenia sukcesów? Być mo\e zało\yła z
ojcem tę sieć pralni, \eby jej córka nigdy nie musiała sobie odmówić \adnej błyskotki...
Julka mówiła znowu tak jak w szkole, w pizzerii, w mieszkaniu Zuzi. Wyrzucała z
siebie potoki słów, mimochodem mówiąc o  darze prosto z serca i  młodzieńczych
nieziszczonych pragnieniach . Dobrze, \e znów była sobą. Od kiedy weszłyśmy do tego
domu, a nawet jeszcze wcześniej, gdy tylko przekroczyłyśmy szlaban przy budce stra\nika,
odzywała się niewiele, a jeśli ju\, to mówiła całkiem zwyczajnie, jak ja czy Zuzka. Bałam się
nawet, \e nagle przestała być poetką. Podobno takie rzeczy się zdarzają: natchnienie odchodzi
i nigdy nie wraca. Bałam się, \e to ją spotkało.
- W tym domu trudno być poetką - Julka odgadła moje myśli, a mnie ju\ to nawet nie
zdziwiło. Wszystkie przecie\ ciągle odgadywałyśmy, co myślą pozostałe. Nawet Emma
nauczyła się tego podejrzanie szybko. Bractwo Zeta miało widocznie niebywałą moc...
- Nie piszesz tu wierszy? - zapytała Zuzia.
- Piszę, ale tylko kiedy nikogo nie ma w domu, nawet pani Wiesi... I tylko w swoim
pokoju. W kuchni ani w salonie nie potrafię.
- A w łazience? - zapytałam, przypominając sobie, jak kiedyś Julka spózniła się na
historię o dwadzieścia minut, mówiąc, \e wena dopadła ją przy umywalce, w toalecie dla
dziewcząt na pierwszym piętrze. Tu\ koło pracowni fizycznej.
- Chcecie zobaczyć moją łazienkę? - na twarzy Julki znów pojawił się kpiący uśmiech,
taki sam jak przy szafce z herbatami.
- Twoją? - zdziwiłam się.
- Ka\dy domownik ma własną łazienkę - wyjaśniła. - Jest te\ jedna przy salonie i
jedna przy pokoju gościnnym, i jeszcze malutka dla słu\by, czyli pań, które gotują, sprzątają,
robią zakupy... A moja łazienka jest tu!
Dopiero teraz zauwa\yłam niewielkie białe drzwi między regałem a oknem.
Uchyliłam je nieśmiało i natychmiast zamknęłam. Ta sekunda wystarczyła, by zrozumieć,
dlaczego Julka uśmiechała się tak dziwnie, mówiąc o pisaniu wierszy w łazience. Tam nie
dałoby się napisać nie tylko wiersza, ale nawet pocztówki z pozdrowieniami. Co tam
pocztówki, tam nie dałoby się napisać choćby zło\onego z pięciu słów telegramu. Nawet
wypełnienie kuponu totolotka byłoby za trudne! Do kuponu przecie\ te\ trzeba mieć
natchnienie, trzeba wybrać numery... A natchnienie w tej łazience po prostu nie mogło
nadejść!
- Trochę tu... trochę ró\owo - powiedziałam niepewnie, po raz drugi uchylając białe
drzwi i rozglądając się po pomieszczeniu wielkim jak pól mieszkania Zuzi.
- Trochę jak u Barbie - roześmiała się Julka. - Mama przeczytała w jakimś horoskopie,
\e to jej kolor. Ucieszyła się, bo uwielbia ró\, no i poszła na całość.
Na całość, fakt... Nawet wanna i sedes były ró\owiutkie.
- Szkoda tylko, \e szła na całość w twojej łazience - powiedziała zszokowana Zuzka. -
Nie mogła w swojej? Skoro ją ma...
- Wszystkie są ró\owe, łazienka taty te\... - Julka trochę się wstydziła za mamę. -
Chyba nawet dostaliśmy rabat na wanny i kafelki, dawno nie było równie wielkiego,
ró\owego zamówienia. W dodatku w łazience taty stoi słoń, taki sam jak te pod stołem. Ma
jakąś wadę, nierówną fakturę marmuru na uchu czy łapie... Mama się wściekła, jak to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl