[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ramiona i zaczęła odpychać.
- Tak, płonę, ale wcale nie z miłości! Jak na kogoś o tak paskudnym charakterze, masz
szalenie wybujałe mniemanie o swoim osobistym wdzięku! - Jej dłonie ześlizgnęły się po
gładkich, twardych jak skała ramionach i zaklęła z poczuciem bezsilności. - Już ci mówiłam,
Bain, że nie jestem zainteresowana takimi rzeczami. Bądz tak uprzejmy i puść mnie, a
spróbuję zapomnieć o tej głupiej historii.
Mówiła z takim chłodem, na jaki mogła się zdobyć w tych okolicznościach - choć jej
nogi były jak z waty, a serce łomotało. Czuła też tlący się w niej żar, który w każdej chwili
mógł wyrwać się spod kontroli i buchnąć płomieniem.
Bain powoli wypuścił ją z objęć. Uśmiechnął się krzywo.
- Wygląda na to, że zawsze, kiedy się spotykamy, jestem w końcu zmuszony
przepraszać cię za taki czy inny grzech. Myślę, że tym razem tego nie zrobię.
Willy, chcąc ukryć swój stan ducha, pochyliła się do psa.
- Chodz, Spot, idziemy do domu. - Nie podnosząc wzroku, dodała: - Na szczęście, nie
ma ani jednego powodu, dla którego mielibyśmy się widywać do twojego wyjazdu. -
Zciągnęła z sofy stawiającego opór psa i popchnęła w stronę drzwi.
Dobiegł ją szyderczy glos Baina:
- Mógłbym z tobą dyskutować na ten temat, ale nie zrobię tego. Idz i baw swojego
gładkiego polityka, kochanie. Spróbuję wam nie przeszkadzać.
Przez całą drogę do domu Willy myślała, co powinna była powiedzieć. Pies biegi
obok niej, zupełnie jakby nigdy nie miał rozciętej głęboko poduszeczki prawej przedniej łapy.
- Od kiedy potrzebuję czyjejś oceny mojego zachowania? - mruknęła posępnie. -
Jeżeli chcę bawić gościa, to moja sprawa, a poza tym Frank nie jest politykiem, ale... ale...
Kopniakiem odrzuciła na bok złamaną gałąz i pomaszerowała dalej z wojowniczą
energią, która całkowicie nie leżała w jej charakterze. - Doskonale zdaje sobie sprawę, że
wcale nie jestem zainteresowana Frankiem, więc o co ten cały szum?
Spot pomachał przyjacielsko ogonem i pobiegł w cień drzew za swoją pilną potrzebą.
- Wracaj, ty nic niewarty kundlu! To wszystko twoja wina.
Ale nie mogła obwiniać Spota, że pozwoliła na niebezpieczną zażyłość z prawie
nieznajomym mężczyzną. Byłoby bardzo wygodnie tak po prostu przerzucić całą winę na
niego, ale nie wypadało tego zrobić.
- Kości czekają, Spotty - westchnęła, kierując się w stronę domu. - Przestań gonić
wiewiórki i wracaj na swoje miejsce.
Wcześnie rano, zanim Frank się obudził, Willy pojechała po pierwszy ładunek gruzu.
Wieczorem nic nie powiedziała o swoich planach, a Frank najwidoczniej zapomniał o
wszystkim. Wrzuciła na tył plażowego samochodu kilka mocnych koszy na ryby oraz parę
grubych rękawic i pojechała wolno pustą drogą. Rozkoszowała się pięknem
przypominającego koronki hiszpańskiego mchu i pajęczyn lśniących kroplami rosy. Poranne
słońce od czasu do czasu rzucało błyski na jakąś łódz na podwórku, rozświetlało czyjeś
rozwieszone pranie. Odetchnęła głęboko. Nagle poczuła się znakomicie. Nie popełniła błędu,
sprzedając wszystko i przenosząc się tutaj. Upewniała się w tym każdego dnia.
Kiedy jednak załadowała tył samochodu pokruszonymi betonowymi płytami, dobre
samopoczucie jakby nieco się popsuło. Praca okazała się bardzo męcząca, mimo że było
wcześnie i słońce nie zdążyło pozbawić powietrza jego porannej świeżości. A przecież
jeszcze musi wszystko wyładować, uświadomiła sobie dziesięć minut pózniej skręcając w
drogę prowadzącą do jej parceli.
Bain stał w otwartych drzwiach z kubkiem wypełnionym do połowy kawą i
przeczesywał palcami włosy. Przed godziną usłyszał, jak odjeżdża, i od tej pory czekał na jej
powrót. Do diabła, zupełnie zapomniał o tym gruzie, a ona najwidoczniej okazała się na tyle
szalona, żeby próbować zrobić wszystko sama. Dlaczego ta kobieta w żaden sposób nie może
pogodzić się z własnymi ograniczeniami?
- No co, nie wzięła cię ze sobą, stary? Chodz, dostaniesz miskę płatków - wpuścił
setera i nasypał mu do miski płatki kukurydziane. - Chcesz cukru? Nie... Cukier szkodzi na
zęby, lepiej zjedz je tak.
Kiedy usłyszał pomruk silnika samochodu Willy, był jeszcze w slipach. Schwycił
spodnie, naciągnął je i zasunął zamek błyskawiczny. Poprzedniego dnia urwał mu się guzik,
nie mógł go znalezć, zresztą i tak nie miał igły ani nici. Nie zawracał sobie głowy butami.
Jeżeli Willy chodzi na bosaka, to on także może. Wychodząc frontowymi drzwiami prawie
nie odczuł lekkiej sztywności w nodze. Chyba spacery rzeczywiście dawały rezultaty.
Przecież obiecywał, że zostawi ją w spokoju, przypominał sobie idąc piaszczystą
drogą. Ale nie spodziewał się czegoś takiego. Jeżeli nie zdoła namówić Willy, żeby wynajęła
chłopców do rozładunku, będzie musiał zrobić to sam.,, najprawdopodobniej łamiąc sobie coś
przy okazji. Przynajmniej ręce będzie miał tak zajęte, że nie wplącze się w jakieś kłopoty.
- Dlaczego nie poprosiłaś, żeby ci pomóc, ty uparta kobieto?
Willy podniosła głowę i ujrzała maszerującego w jej kierunku Baina. Oczy mu
błyszczały, a nieuczesane włosy spadały na czoło.
- Sądziłam, że zerwaliśmy stosunki dyplomatyczne - stwierdziła spokojnym głosem.
- Ogłaszam moratorium - odparował Bain, analizując sytuację. Podjechała tyłem
niemal do krawędzi osypującego się zbocza. Balonowe opony spłaszczyły się pod ciężarem
ładunku. - Powiedz mi, dlaczego nie mogą zrobić tego chłopcy?
- Mów ciszej, dobrze? Frank jeszcze śpi... Przynajmniej taką mam nadzieję. Gdyby
chłopcy chcieli się rym zająć, powiedzieliby mi. Mamy taką umowę.
Spojrzał na nią sceptycznie.
- Jeżeli cię rozumieją, to są o wiele sprytniejsi, niż ich o to posądzałem - oparł dłoń o
grubą, stalową ramę przeciwkapotażową. - Przede wszystkim do takiej pracy musisz mieć
ciężarówkę.
Willy podrapała się w ukąszone przez komara miejsce i wzruszyła ramionami.
- Nie, wcale nie muszę. Nie ma tego zbyt wiele... To był tylko nieduży domek -
sięgnęła po parę grubych, skórzanych rękawic, wsunęła w nie dłonie i pomachała mu palcami
przed oczyma. - Widzisz? Wiedziałam, że je gdzieś mam... Spot wcisnął je pod dywanik w
spiżarce.
Bain położył dłonie na jej smukłych ramionach.
- Willy - rzekł, próbując zachować cierpliwość.
- Wiem, że obiecałem ci się nie narzucać. Wiem, że chcesz, abym nie zawracał ci
głowy, ale kobieto, przecież nie zostawiasz mi żadnego wyboru.
- Wcale nie prosiłam, żebyś mi pomagał. Doskonale potrafię dać sobie radę sama.
- Jestem pewien, że potrafisz, Willy. Ale je nie potrafię stać bezczynnie i patrzeć jak
harujesz. Chyba zawdzięczam to naukom mojej mamusi - pokręcił głową i złapał uchwyty
kosza.
Willy bardzo chętnie zgodziła się przyjąć jego pomoc. - Myślałam, czy nie ułożyć
paru desek i spuszczać po nich koszy - zastanawiała się głośno, podpierając dłońmi w
ciężkich rękawicach biodra obciągnięte różowymi szortami w kwiatki. - Co o tym myślisz?
- Może się udać - mruknął Bain. Wcale nie miał zamiaru narażać nogi po to tylko,
żeby zrealizować któryś z jej szalonych pomysłów.
Cofnął się, wytarł pot z czoła i rzucił nieco niechętne spojrzenie na jej zgrabną postać.
Jest już niemal trzydzieści stopni, zdążyła załadować cały tył swojego zwariowanego
samochodu betonowym gruzem i niech ją licho, nawet nie ma przyspieszonego oddechu! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl