[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obchodził się ze wszystkim, co dotyczy śnienia, jak z jajkiem. A przede wszystkim bądz czujny. Nie
potrafię przewidzieć, skąd nadejdzie atak.
Czy jako widzący widzisz grożące mi niebezpieczeństwo, don Juanie?
Widzę już od tego dnia, gdy znalazłeś się w tamtym tajemniczym mieście; kiedy po raz pierwszy
pomogłem ci dotrzeć do twego ciała energetycznego.
Ale czy wiesz dokładnie, co powinienem zrobić i czego się wystrzegać?
Nie, tego nie wiem. Wiem tylko, że wszechświat za drugą bramą jest najbliższy naszemu, a nasz
jest bardzo podstępny i bezlitosny. Tak więc pod tym względem na pewno się nie różnią.
Nalegałem, aby don Juan powiedział mi, co mnie czeka. A on odpowiadał niezmiennie, że jako
czarownik wyczuwa jedynie stan ogólnego zagrożenia, nie może natomiast podać żadnych
szczegółów.
Zwiat istot nieorganicznych jest zawsze gotowy do uderzenia ciągnął. Ale taki sam jest również
nasz świat. Dlatego też, udając się do ich królestwa, musisz być tak czujny, jakbyś wybierał się na
wojnę.
Chcesz przez to powiedzieć, że śniący muszą się zawsze bać tamtego świata?
Nie, nie to miałem na myśli. Wszystkie kłopoty się kończą, gdy śniący przejdzie już wszechświat za
drugą bramą lub gdy stwierdzi, że nie stanowi on dla niego twórczej opcji.
Don Juan stwierdził, że dopiero wówczas śniący mogą swobodnie rozwijać się dalej. Nie byłem
pewien, czy go dobrze rozumiem. Wyjaśnił, że wszechświat za drugą bramą jest tak potężny i
agresywny, iż jest naturalnym filtrem czy polem doświadczalnym, gdzie śniący poddawani są próbie.
Jeśli wytrzymają ten sprawdzian, mogą ruszyć w kierunku następnej bramy; jeśli nie, zostają na
zawsze więzniami tamtego wszechświata.
Dławił mnie niepokój, lecz mimo moich próśb, don Juan nie powiedział nic więcej. Wróciłem do domu i
zachowując największą ostrożność, kontynuowałem swe podróże do świata istot nieorganicznych.
Wydawało mi się, że moja przezorność jedynie je uatrakcyjnia. Dotarłem do punktu, gdy sama
kontemplacja świata istot nieorganicznych dawała mi nieopisaną radość. Obawiałem się, że prędzej
czy pózniej moja radość się skończy, lecz tak się nie stało. Nieoczekiwane zdarzenie nawet ją
wzmogło.
Pewnego razu tropiciel prowadził mnie bardzo szybko niezliczonymi tunelami, tak jakby szukał czegoś
lub chciał wyciągnąć ze mnie całą energię. Gdy się w końcu zatrzymał, czułem się, jakbym właśnie
ukończył maraton. Wydawało mi się, że znalazłem się na krawędzi jego świata. Nie było już tuneli, a
jedynie głęboka czerń dookoła. Wtem coś rozświetliło obszar dokładnie przede mną; było jak odbite
światło. Była to przytłumiona, łagodna jasność nadająca otoczeniu odcienie szarości czy brązu. Gdy
przywykłem do światła, dostrzegłem jakieś ciemne, ruchome kształty. Po chwili, gdy skupiłem na nich
swą uwagę śnienia, kształty jakby nabrały substancji. Zauważyłem, że dzieliły się na trzy rodzaje.
Niektóre były okrągłe jak piłki, inne miały kształt dzwonu, a jeszcze inne przypominały gigantyczne,
falujące płomienie świec. Wszystkie były w zasadzie okrągłe i podobnej wielkości. Oceniłem, że mają
od trzech do czterech stóp średnicy. Były ich setki, a może nawet tysiące.
Zdawałem sobie sprawę, że doświadczam dziwnej, złożonej wizji, jednak kształty te były tak
rzeczywiste, iż dostałem prawdziwych mdłości. Ogarnęło mnie obrzydliwe uczucie, że znalazłem się
nad gniazdem olbrzymich, okrągłych, brązowo szarych robaków. Pomimo to, unosząc się ponad
nimi, czułem się dość bezpieczny. Szybko jednak porzuciłem te rozważania, gdy uświadomiłem sobie,
że uczucia niepewności czy bezpieczeństwa są w tej sytuacji idiotyczne; mój sen nie jest przecież
rzeczywistą sytuacją. Jednakże, obserwując to kłębowisko, zacząłem się niepokoić, że robaki mają
zamiar mnie dotknąć.
Jesteśmy ruchomym elementem naszego świata usłyszałem nagle głos wysłannika. Nie obawiaj
się. Jesteśmy energią i z pewnością nie zamierzamy cię dotykać. Zresztą byłoby to niemożliwe.
Jesteśmy oddzieleni rzeczywistą granicą. Głos zamilkł na dłuższą chwilę, a potem odezwał się
znowu: Chcemy, abyś się do nas przyłączył. Zejdz do nas i nie obawiaj się. Nie czujesz niepokoju w
obecności tropicieli, nie boisz się również mnie. Tropiciele i ja jesteśmy tacy sami jak reszta nas. Ja
mam kształt dzwonu, a tropiciele płomieni.
To ostatnie zdanie musiało być swego rodzaju bodzcem dla mojego ciała energetycznego. Gdy je
usłyszałem, ustąpiły moje mdłości i strach. Zszedłem na dół, a wtedy ze wszystkich stron otoczyły
mnie piłki, dzwony i płomienie. Podeszły do mnie tak blisko, że mogłyby mnie dotknąć, gdybym tylko
posiadał ciało. Mogliśmy więc jedynie przenikać jeden przez drugiego niczym bańki powietrza.
Doświadczyłem wówczas niewiarygodnego uczucia. Chociaż moje ciało energetyczne niczego nie
odbierało, odczuwałem gdzieś niezwykłe łaskotanie; bez wątpienia przechodziło przeze mnie coś
miękkiego i zwiewnego, ale nie tam, gdzie byłem. Wrażenie było słabe i trwało bardzo krótko, nie
miałem więc czasu, by odczuć je w pełni. Zamiast skupić na nim uwagę śnienia, oddałem się
całkowicie obserwacji tych przerośniętych energetycznych robaków.
Wydawało mi się, że na poziomie, na którym się znajdujemy, owe cienie i ja mamy pewną wspólną
cechę: wielkość. Stwierdziłem, że są tej samej wielkości, co moje ciało energetyczne, i chyba dlatego
poczułem się niemal swojsko w ich towarzystwie. Przyjrzawszy się bacznie cieniom, doszedłem do
wniosku, że wcale mi nie wadzą. Były bezosobowe, chłodne i obojętne, co niezmiernie mi się
podobało. Zastanawiałem się, czy niechęć, którą poczułem do nich w jednej chwili, i sympatia, którą
poczułem w następnej, są naturalną konsekwencją śnienia, czy też efektem ich oddziaływania
energetycznego.
Są niezwykle sympatyczne powiedziałem do wysłannika dokładnie w chwili, gdy ogarnęła mnie
fala głębokiej przyjazni, a nawet miłości do cieni.
Zanim zdążyłem wypowiedzieć całe zdanie, ciemne kształty rozbiegły się niczym tłuste świnki
morskie, zostawiając mnie samego w półmroku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
obchodził się ze wszystkim, co dotyczy śnienia, jak z jajkiem. A przede wszystkim bądz czujny. Nie
potrafię przewidzieć, skąd nadejdzie atak.
Czy jako widzący widzisz grożące mi niebezpieczeństwo, don Juanie?
Widzę już od tego dnia, gdy znalazłeś się w tamtym tajemniczym mieście; kiedy po raz pierwszy
pomogłem ci dotrzeć do twego ciała energetycznego.
Ale czy wiesz dokładnie, co powinienem zrobić i czego się wystrzegać?
Nie, tego nie wiem. Wiem tylko, że wszechświat za drugą bramą jest najbliższy naszemu, a nasz
jest bardzo podstępny i bezlitosny. Tak więc pod tym względem na pewno się nie różnią.
Nalegałem, aby don Juan powiedział mi, co mnie czeka. A on odpowiadał niezmiennie, że jako
czarownik wyczuwa jedynie stan ogólnego zagrożenia, nie może natomiast podać żadnych
szczegółów.
Zwiat istot nieorganicznych jest zawsze gotowy do uderzenia ciągnął. Ale taki sam jest również
nasz świat. Dlatego też, udając się do ich królestwa, musisz być tak czujny, jakbyś wybierał się na
wojnę.
Chcesz przez to powiedzieć, że śniący muszą się zawsze bać tamtego świata?
Nie, nie to miałem na myśli. Wszystkie kłopoty się kończą, gdy śniący przejdzie już wszechświat za
drugą bramą lub gdy stwierdzi, że nie stanowi on dla niego twórczej opcji.
Don Juan stwierdził, że dopiero wówczas śniący mogą swobodnie rozwijać się dalej. Nie byłem
pewien, czy go dobrze rozumiem. Wyjaśnił, że wszechświat za drugą bramą jest tak potężny i
agresywny, iż jest naturalnym filtrem czy polem doświadczalnym, gdzie śniący poddawani są próbie.
Jeśli wytrzymają ten sprawdzian, mogą ruszyć w kierunku następnej bramy; jeśli nie, zostają na
zawsze więzniami tamtego wszechświata.
Dławił mnie niepokój, lecz mimo moich próśb, don Juan nie powiedział nic więcej. Wróciłem do domu i
zachowując największą ostrożność, kontynuowałem swe podróże do świata istot nieorganicznych.
Wydawało mi się, że moja przezorność jedynie je uatrakcyjnia. Dotarłem do punktu, gdy sama
kontemplacja świata istot nieorganicznych dawała mi nieopisaną radość. Obawiałem się, że prędzej
czy pózniej moja radość się skończy, lecz tak się nie stało. Nieoczekiwane zdarzenie nawet ją
wzmogło.
Pewnego razu tropiciel prowadził mnie bardzo szybko niezliczonymi tunelami, tak jakby szukał czegoś
lub chciał wyciągnąć ze mnie całą energię. Gdy się w końcu zatrzymał, czułem się, jakbym właśnie
ukończył maraton. Wydawało mi się, że znalazłem się na krawędzi jego świata. Nie było już tuneli, a
jedynie głęboka czerń dookoła. Wtem coś rozświetliło obszar dokładnie przede mną; było jak odbite
światło. Była to przytłumiona, łagodna jasność nadająca otoczeniu odcienie szarości czy brązu. Gdy
przywykłem do światła, dostrzegłem jakieś ciemne, ruchome kształty. Po chwili, gdy skupiłem na nich
swą uwagę śnienia, kształty jakby nabrały substancji. Zauważyłem, że dzieliły się na trzy rodzaje.
Niektóre były okrągłe jak piłki, inne miały kształt dzwonu, a jeszcze inne przypominały gigantyczne,
falujące płomienie świec. Wszystkie były w zasadzie okrągłe i podobnej wielkości. Oceniłem, że mają
od trzech do czterech stóp średnicy. Były ich setki, a może nawet tysiące.
Zdawałem sobie sprawę, że doświadczam dziwnej, złożonej wizji, jednak kształty te były tak
rzeczywiste, iż dostałem prawdziwych mdłości. Ogarnęło mnie obrzydliwe uczucie, że znalazłem się
nad gniazdem olbrzymich, okrągłych, brązowo szarych robaków. Pomimo to, unosząc się ponad
nimi, czułem się dość bezpieczny. Szybko jednak porzuciłem te rozważania, gdy uświadomiłem sobie,
że uczucia niepewności czy bezpieczeństwa są w tej sytuacji idiotyczne; mój sen nie jest przecież
rzeczywistą sytuacją. Jednakże, obserwując to kłębowisko, zacząłem się niepokoić, że robaki mają
zamiar mnie dotknąć.
Jesteśmy ruchomym elementem naszego świata usłyszałem nagle głos wysłannika. Nie obawiaj
się. Jesteśmy energią i z pewnością nie zamierzamy cię dotykać. Zresztą byłoby to niemożliwe.
Jesteśmy oddzieleni rzeczywistą granicą. Głos zamilkł na dłuższą chwilę, a potem odezwał się
znowu: Chcemy, abyś się do nas przyłączył. Zejdz do nas i nie obawiaj się. Nie czujesz niepokoju w
obecności tropicieli, nie boisz się również mnie. Tropiciele i ja jesteśmy tacy sami jak reszta nas. Ja
mam kształt dzwonu, a tropiciele płomieni.
To ostatnie zdanie musiało być swego rodzaju bodzcem dla mojego ciała energetycznego. Gdy je
usłyszałem, ustąpiły moje mdłości i strach. Zszedłem na dół, a wtedy ze wszystkich stron otoczyły
mnie piłki, dzwony i płomienie. Podeszły do mnie tak blisko, że mogłyby mnie dotknąć, gdybym tylko
posiadał ciało. Mogliśmy więc jedynie przenikać jeden przez drugiego niczym bańki powietrza.
Doświadczyłem wówczas niewiarygodnego uczucia. Chociaż moje ciało energetyczne niczego nie
odbierało, odczuwałem gdzieś niezwykłe łaskotanie; bez wątpienia przechodziło przeze mnie coś
miękkiego i zwiewnego, ale nie tam, gdzie byłem. Wrażenie było słabe i trwało bardzo krótko, nie
miałem więc czasu, by odczuć je w pełni. Zamiast skupić na nim uwagę śnienia, oddałem się
całkowicie obserwacji tych przerośniętych energetycznych robaków.
Wydawało mi się, że na poziomie, na którym się znajdujemy, owe cienie i ja mamy pewną wspólną
cechę: wielkość. Stwierdziłem, że są tej samej wielkości, co moje ciało energetyczne, i chyba dlatego
poczułem się niemal swojsko w ich towarzystwie. Przyjrzawszy się bacznie cieniom, doszedłem do
wniosku, że wcale mi nie wadzą. Były bezosobowe, chłodne i obojętne, co niezmiernie mi się
podobało. Zastanawiałem się, czy niechęć, którą poczułem do nich w jednej chwili, i sympatia, którą
poczułem w następnej, są naturalną konsekwencją śnienia, czy też efektem ich oddziaływania
energetycznego.
Są niezwykle sympatyczne powiedziałem do wysłannika dokładnie w chwili, gdy ogarnęła mnie
fala głębokiej przyjazni, a nawet miłości do cieni.
Zanim zdążyłem wypowiedzieć całe zdanie, ciemne kształty rozbiegły się niczym tłuste świnki
morskie, zostawiając mnie samego w półmroku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]