[ Pobierz całość w formacie PDF ]
im przyszło do głowy, że może tu być jakaś istota ludzka, Pijak najspokojniej pyta:
Ejże, bracia, czy to wyście się dzisiaj spóznili, czy ja przyszedłem za wcześnie?
Potem i inne duchy zaczęły nadchodzić, aż wreszcie w schronie tłoczno się zrobiło.
Wtem jeden z duchów rozgląda się dokoła i powiada:
Czuję zapach ludzkiego mięsa. Czyżby był tu kto obcy?
Wiecie co, policzmy się, ilu nas jest.
A na to Pijak wstaje i głośno liczy:
Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery. W porządku, bracia, w porządku.
Uwierzyły mu duchy, siadły spokojnie i nuż rozprawiać o tym i owym.
Wiecie co, bracia prawi jeden duch-gaduła że pod tym miejscem, na którym
teraz siedzę, leży w ziemi siedem dzbanów złota? Pijak oczywiście dobrze sobie to miejsce
zapamiętał. Gawędzili tak do rana, a o świcie się rozeszli, każdy w swoją stronę. A Pijak?
Pijak wykopał siedem dzbanów złota i został bogaczem. Kupił sobie dom i wraz ze swoim
przyjacielem, Palaczem Opium, żył odtąd w przepychu!
Ale temu to nie wystarczało. Chciał też mieć na własność siedem dzbanów złota. Tak
długo zanudzał swego przyjaciela Pijaka pytaniami, aż ten mu wyznał tajemnicę, jak skarb
zdobył. Palacz Opium opowieści wysłuchał i tak sobie myśli: Pójdę i ja na noc do przy-
cmentarnego schronu.
Tak też i uczynił, ale że wypalił wprzód dużą porcję opium, taka go ogarnęła senność,
że kiedy o północy weszło parę duchów, już na pół drzemał. Duchy patrzyły na niego podej-
rzliwie. Potem nadeszło ich więcej, aż się tłoczno zrobiło w schronie.
Czuję zapach ludzkiego mięsa powiedział któryś z duchów i zaczął się podej-
rzliwie rozglądać.
Inny przypomniał towarzyszom, jak to swego czasu zakradł się pomiędzy nich jakiś ży-
wy człowiek, a podsłuchawszy rozmowę uciekł z siedmioma dzbanami złota. Trzeci powstał i
zaczął liczyć obecnych. Przez ten cały czas Palacz Opium tak był senny, że nawet nie próbo-
wał ukryć się jakoś. A duch przeliczył wszystkich i powiada, że o jednego wśród nich za wie-
le. Porwały wtedy duchy Palacza Opium, który już od początku niektórym się nie podobał, i
nuż go oglądać ze wszystkich stron. Widzą wreszcie, że to żywy człowiek. Schwyciły go za
nos i tak zaczęły ciągnąć, że wyciągnęły nos na trzy łokcie. Potem zabrały się i wyszły, a
żaden już nie powiedział ani słowa. Następnego ranka przychodzi Pijak na cmentarz zoba-
czyć, jak się przyjacielowi powiodło, i znajduje go półżywego ze strachu. Podniósł go na no-
gi, prowadzi do domu. A po drodze kto tylko we wsi spojrzy na ten nos długi na trzy łokcie,
to niemal pęka ze śmiechu.
Nic trap się, przyjacielu pociesza go Pijak. Pójdę tam na noc i znajdę sposób,
żeby z twoim nosem zrobić porządek;
Nadszedł wieczór i Pijak, pokrzepiwszy się wprzód paroma dzbanami palmowej wódki,
poszedł do przycmentarnego schronu i czeka. Nadeszły duchy. Najpierw parę tylko, a Pijak
woła wesoło:
No jak tam, bracia? Dziś wcześniej przyszedłem, bom myślał, że tu znajdę człowie-
ka. Zeszłej nocy ominęła mnie zabawa: takeście go obstąpili, że nawet dopchać się do jego
nosa nie mogłem.
Duchy w śmiech. Nawet im do głowy nie przyszło, że to człowiek. Potem zebrało się
ich więcej, a jeden powiada, że trzeba by przeliczyć wszystkich, bo tak mu się zdaje, że zala-
tuje ludzkim mięsem. Na to Pijak, jak zawsze żwawy, wstaje i głośno liczy:
Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery. W porządku, bracia, w porządku.
Uwierzyły mu duchy i zaczęły gawędzić między sobą.
Ale, ale wtrąca Pijak, gdy się na chwilę uciszyło zeszłej nocy niezłą mieliśmy
zabawę z nosem tego wścibskiego. Ale ciekawość mnie bierze, czy ten nos na zawsze już taki
zostanie?
Niekoniecznie mówi na to jakiś duch z bardzo mądrą miną jest na to lekar-
stwo. Trzeba czubka nosa prawi dotknąć tłuczkiem od mozdzierza, a skróci się o cal, i
dalej dotykać nim tylekroć, aż nos wróci do dawnej długości.
Pijak już więcej nie pytał, zagadał o czym innym, a kiedy wstał dzień i duchy się roze-
szły, wrócił do przyjaciela i powiedział mu tę dobrą nowinę. Wziął tedy Palacz Opium tłu-
czek od mozdzierza i zaczął go przykładać do nosa z należną uwagą i troskliwością (bał się
bowiem, aby mu się nos nie skrócił zanadto). I na koniec miał znów taki sam nos jak przed-
tem.
PALACZ OPIUM I CZTERY OLBRZYMY
Pewnego razu do wioskowego schronu dla podróżnych przyszło czterech Olbrzymów i
wszyscy, co tam spali, zostali pożarci. Od tej pory nikt się już nie ośmielał tu zaglądać i przez
długi, długi czas schron stał pustkami.
A mieszkał w owej wiosce pewien Palacz Opium, nadto leniwy, by mu się chciało trzy-
mać jakiejś stałej pracy. Poruszał się powoli, powoli mówił i powszechnie uważano go za
niedorajdę i tchórza. Niby chodził, a wciąż jakby na pół spał.
Któregoś wieczoru zabrakło mu opium, a nie miał pieniędzy, aby sobie kupić choćby
odrobinę. Wałęsał się więc po wiosce i przechwalał na prawo i lewo, że nikt mu nie dorówna
odwagą, aż nareszcie zniecierpliwieni tym chłopcy wyzwali go, żeby spędził noc w owym
niebezpiecznym schronie.
Z największą chęcią powiada Palacz Opium pod warunkiem, że napełnicie
moją fajkę i dacie coś na obiad.
Napełnili mu więc tak jak trzeba fajkę i dali zawiniątko z jedzeniem. Była tam smażona
ostryga, jajko na twardo, długi, pieczony w bambusowej łodydze placek i naleśnik. Potem
chłopcy odprowadzili go na miejsce i zostawili samego.
O północy zjawiło się w schronie czterech Olbrzymów; patrzą i oczom nie wierzą:
żywy człowiek! Szli z hałasem, głośno tupiąc, ale Palacz Opium tak był pochłonięty swoją
fajką, że nic nie słyszał. Usiadły ludojady dokoła i nuż przewracać straszliwie ślepiami; chcia-
ły go nastraszyć. Ale on, zażywając nieziemskich rozkoszy swojej fajki, siedział wciąż z
przymkniętymi powiekami. Pierwszy raz się zdarzyło Olbrzymom napotkać ludzką istotę, co
by na nich nawet nie zwróciła uwagi, i trochę się im niewyraznie zrobiło. Nie spuszczali z
niego oczu, a lęk ich ogarniał coraz większy, bo się im wydało, że ta dziwna ludzka istota po-
łyka ogień. Nie wiedzieli już, czy zjeść go, czy wziąć nogi za pas. Patrzyli na niego jak urze-
czeni.
Tymczasem Palacz Opium poczuł głód i wciąż nic otwierając oczu sięgnął po swoje
zawiniątko z jedzeniem.
Cóż tu mamy powiada głośno do siebie i dotykiem rozpoznaje jadło. Najpierw
wymacał ostrygę. Ejże, panie Wąsaty. Miło mi pana spotkać powiada do ostrygi.
Traf chciał, że jeden z Olbrzymów miał na imię Wąsaty, ponieważ nosił wąsy. Strach
go zdjął okrutny. A Palacz Opium z kolei wyczuł pod palcami jajko.
Ejże, panie Aysy mówi. Miło mi tu pana spotkać.
A drugi Olbrzym nazywał się właśnie Aysy, bo ani na głowie, ani na całej twarzy nie
miał ani jednego włoska. Strach go zdjął okrutny.
Potem wpadł Palaczowi w ręce długi, pieczony w łodydze bambusa placek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
im przyszło do głowy, że może tu być jakaś istota ludzka, Pijak najspokojniej pyta:
Ejże, bracia, czy to wyście się dzisiaj spóznili, czy ja przyszedłem za wcześnie?
Potem i inne duchy zaczęły nadchodzić, aż wreszcie w schronie tłoczno się zrobiło.
Wtem jeden z duchów rozgląda się dokoła i powiada:
Czuję zapach ludzkiego mięsa. Czyżby był tu kto obcy?
Wiecie co, policzmy się, ilu nas jest.
A na to Pijak wstaje i głośno liczy:
Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery. W porządku, bracia, w porządku.
Uwierzyły mu duchy, siadły spokojnie i nuż rozprawiać o tym i owym.
Wiecie co, bracia prawi jeden duch-gaduła że pod tym miejscem, na którym
teraz siedzę, leży w ziemi siedem dzbanów złota? Pijak oczywiście dobrze sobie to miejsce
zapamiętał. Gawędzili tak do rana, a o świcie się rozeszli, każdy w swoją stronę. A Pijak?
Pijak wykopał siedem dzbanów złota i został bogaczem. Kupił sobie dom i wraz ze swoim
przyjacielem, Palaczem Opium, żył odtąd w przepychu!
Ale temu to nie wystarczało. Chciał też mieć na własność siedem dzbanów złota. Tak
długo zanudzał swego przyjaciela Pijaka pytaniami, aż ten mu wyznał tajemnicę, jak skarb
zdobył. Palacz Opium opowieści wysłuchał i tak sobie myśli: Pójdę i ja na noc do przy-
cmentarnego schronu.
Tak też i uczynił, ale że wypalił wprzód dużą porcję opium, taka go ogarnęła senność,
że kiedy o północy weszło parę duchów, już na pół drzemał. Duchy patrzyły na niego podej-
rzliwie. Potem nadeszło ich więcej, aż się tłoczno zrobiło w schronie.
Czuję zapach ludzkiego mięsa powiedział któryś z duchów i zaczął się podej-
rzliwie rozglądać.
Inny przypomniał towarzyszom, jak to swego czasu zakradł się pomiędzy nich jakiś ży-
wy człowiek, a podsłuchawszy rozmowę uciekł z siedmioma dzbanami złota. Trzeci powstał i
zaczął liczyć obecnych. Przez ten cały czas Palacz Opium tak był senny, że nawet nie próbo-
wał ukryć się jakoś. A duch przeliczył wszystkich i powiada, że o jednego wśród nich za wie-
le. Porwały wtedy duchy Palacza Opium, który już od początku niektórym się nie podobał, i
nuż go oglądać ze wszystkich stron. Widzą wreszcie, że to żywy człowiek. Schwyciły go za
nos i tak zaczęły ciągnąć, że wyciągnęły nos na trzy łokcie. Potem zabrały się i wyszły, a
żaden już nie powiedział ani słowa. Następnego ranka przychodzi Pijak na cmentarz zoba-
czyć, jak się przyjacielowi powiodło, i znajduje go półżywego ze strachu. Podniósł go na no-
gi, prowadzi do domu. A po drodze kto tylko we wsi spojrzy na ten nos długi na trzy łokcie,
to niemal pęka ze śmiechu.
Nic trap się, przyjacielu pociesza go Pijak. Pójdę tam na noc i znajdę sposób,
żeby z twoim nosem zrobić porządek;
Nadszedł wieczór i Pijak, pokrzepiwszy się wprzód paroma dzbanami palmowej wódki,
poszedł do przycmentarnego schronu i czeka. Nadeszły duchy. Najpierw parę tylko, a Pijak
woła wesoło:
No jak tam, bracia? Dziś wcześniej przyszedłem, bom myślał, że tu znajdę człowie-
ka. Zeszłej nocy ominęła mnie zabawa: takeście go obstąpili, że nawet dopchać się do jego
nosa nie mogłem.
Duchy w śmiech. Nawet im do głowy nie przyszło, że to człowiek. Potem zebrało się
ich więcej, a jeden powiada, że trzeba by przeliczyć wszystkich, bo tak mu się zdaje, że zala-
tuje ludzkim mięsem. Na to Pijak, jak zawsze żwawy, wstaje i głośno liczy:
Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery. W porządku, bracia, w porządku.
Uwierzyły mu duchy i zaczęły gawędzić między sobą.
Ale, ale wtrąca Pijak, gdy się na chwilę uciszyło zeszłej nocy niezłą mieliśmy
zabawę z nosem tego wścibskiego. Ale ciekawość mnie bierze, czy ten nos na zawsze już taki
zostanie?
Niekoniecznie mówi na to jakiś duch z bardzo mądrą miną jest na to lekar-
stwo. Trzeba czubka nosa prawi dotknąć tłuczkiem od mozdzierza, a skróci się o cal, i
dalej dotykać nim tylekroć, aż nos wróci do dawnej długości.
Pijak już więcej nie pytał, zagadał o czym innym, a kiedy wstał dzień i duchy się roze-
szły, wrócił do przyjaciela i powiedział mu tę dobrą nowinę. Wziął tedy Palacz Opium tłu-
czek od mozdzierza i zaczął go przykładać do nosa z należną uwagą i troskliwością (bał się
bowiem, aby mu się nos nie skrócił zanadto). I na koniec miał znów taki sam nos jak przed-
tem.
PALACZ OPIUM I CZTERY OLBRZYMY
Pewnego razu do wioskowego schronu dla podróżnych przyszło czterech Olbrzymów i
wszyscy, co tam spali, zostali pożarci. Od tej pory nikt się już nie ośmielał tu zaglądać i przez
długi, długi czas schron stał pustkami.
A mieszkał w owej wiosce pewien Palacz Opium, nadto leniwy, by mu się chciało trzy-
mać jakiejś stałej pracy. Poruszał się powoli, powoli mówił i powszechnie uważano go za
niedorajdę i tchórza. Niby chodził, a wciąż jakby na pół spał.
Któregoś wieczoru zabrakło mu opium, a nie miał pieniędzy, aby sobie kupić choćby
odrobinę. Wałęsał się więc po wiosce i przechwalał na prawo i lewo, że nikt mu nie dorówna
odwagą, aż nareszcie zniecierpliwieni tym chłopcy wyzwali go, żeby spędził noc w owym
niebezpiecznym schronie.
Z największą chęcią powiada Palacz Opium pod warunkiem, że napełnicie
moją fajkę i dacie coś na obiad.
Napełnili mu więc tak jak trzeba fajkę i dali zawiniątko z jedzeniem. Była tam smażona
ostryga, jajko na twardo, długi, pieczony w bambusowej łodydze placek i naleśnik. Potem
chłopcy odprowadzili go na miejsce i zostawili samego.
O północy zjawiło się w schronie czterech Olbrzymów; patrzą i oczom nie wierzą:
żywy człowiek! Szli z hałasem, głośno tupiąc, ale Palacz Opium tak był pochłonięty swoją
fajką, że nic nie słyszał. Usiadły ludojady dokoła i nuż przewracać straszliwie ślepiami; chcia-
ły go nastraszyć. Ale on, zażywając nieziemskich rozkoszy swojej fajki, siedział wciąż z
przymkniętymi powiekami. Pierwszy raz się zdarzyło Olbrzymom napotkać ludzką istotę, co
by na nich nawet nie zwróciła uwagi, i trochę się im niewyraznie zrobiło. Nie spuszczali z
niego oczu, a lęk ich ogarniał coraz większy, bo się im wydało, że ta dziwna ludzka istota po-
łyka ogień. Nie wiedzieli już, czy zjeść go, czy wziąć nogi za pas. Patrzyli na niego jak urze-
czeni.
Tymczasem Palacz Opium poczuł głód i wciąż nic otwierając oczu sięgnął po swoje
zawiniątko z jedzeniem.
Cóż tu mamy powiada głośno do siebie i dotykiem rozpoznaje jadło. Najpierw
wymacał ostrygę. Ejże, panie Wąsaty. Miło mi pana spotkać powiada do ostrygi.
Traf chciał, że jeden z Olbrzymów miał na imię Wąsaty, ponieważ nosił wąsy. Strach
go zdjął okrutny. A Palacz Opium z kolei wyczuł pod palcami jajko.
Ejże, panie Aysy mówi. Miło mi tu pana spotkać.
A drugi Olbrzym nazywał się właśnie Aysy, bo ani na głowie, ani na całej twarzy nie
miał ani jednego włoska. Strach go zdjął okrutny.
Potem wpadł Palaczowi w ręce długi, pieczony w łodydze bambusa placek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]