[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozycji naprzeciwko niej.
- Opowiedziałeś mi trochę o swoim życiu zawodowym
i osobistym. A co z rodziną? Czy twoi rodzice żyją?
- Tak. Ojciec jest emerytowanym lekarzem. Mam też
brata lekarza, który mieszka w Nowej Zelandii z żoną, rów-
nież lekarką. Mają dwoje dzieci, Betty i Davida, który nosi
to imię po mnie. Rodzice są teraz u nich, niby to z wizytą,
ale tak naprawdę to opiekują się dzieciakami, i to w pełnym
wymiarze godzin. Na szczęście, uwielbiają to.
- A ty byłeś w Nowej Zelandii?
- W zeszłym roku. Chciałem poznać moją bratanicę i bra-
tanka. Prawdę mówiąc, proponowano mi tam nawet pracę,
ale ja wolę mieszkać w Wielkiej Brytanii. Często kontaktu-
jemy się przez pocztę elektroniczną.
- Szkoda, że są tak daleko. Ale miło, że się kochacie
i utrzymujecie kontakt.
- Mógłbym ci zadać pytanie natury osobistej? Ty już tyle
o mnie wiesz.
S
R
- Pytaj śmiało. Odpowiem ci, jeśli... będę mogła.
- Czemu nie wyszłaś jeszcze za mąż? Taka dziewczyna
jak ty już dawno powinna być zajęta.
Zawahała się. Mogłaby zbyć go gadką o tym, że czeka na
tego Jedynego - przecież chyba nie musi być z nim całkiem
szczera?
- Możesz mi zaufać - dodał łagodnie, jakby czytając
w jej myślach.
Czy na pewno mogę? - przemknęło jej przez głowę. Tak,
chyba tak.
- Dobrze, odpowiem ci. Otóż kiedyś o mały włos nie wy-
szłam za mąż. Byłam zaręczona z pewnym lekarzem i miesz-
kałam z nim przez dwa lata. Nazywał się John Gilmore. Uwa-
żałam, że jesteśmy szczęśliwi, mimo że oboje ciężko
pracowaliśmy. Nosiliśmy się z myślą o małżeństwie, ale jakoś
wciąż pozostawało to w sferze mglistych planów. John był
neurologiem. Wynajmowaliśmy mieszkanie w Leeds.
- Co poszło nie tak?
- Właściwie wszystko układało się jak należy. Johnowi
zaproponowano świetną posadę w Stanach, nie mógł jej nie
przyjąć. Po trzech miesiącach pojechałam do niego i również
dostałam tam pracę. Mniej więcej rok pózniej stwierdziłam,
że nie odpowiada mi życie tam, więc wróciłam. Próbowali-
śmy nadal być parą, żyjąc na dwóch różnych kontynentach;
ale to się oczywiście nie udało. Coraz rzadziej do siebie
pisywaliśmy i dzwoniliśmy. W końcu John przyjechał tu do
mnie i oznajmił, że poznał kogoś. No więc rozstaliśmy się...
ale w zgodzie, pozostając dobrymi przyjaciółmi.
- Chyba dobrze, że przyjechał i osobiście cię zawiadomił.
Co potem czułaś?
S
R
- Szczerze mówiąc, ulżyło mi. Na swój sposób, było mi
z nim dobrze, ale chyba... nie dość dobrze.
- Rozumiem. Też uważam, że w tych sprawach trzeba mie-
rzyć wysoko. Ale mam wrażenie, że chowasz w zanadrzu coś
jeszcze. Wszyscy sądzą, że nasza poczciwa Jane jest urocza,
pracowita i lubi się zabawić. A jednak wyczuwam w tobie
jakąś nieufność czy rezerwę. Co przede mną ukrywasz, Jane?
Zrobiło jej się nieswojo, że tak łatwo ją przejrzał. Ale
dobrze, skoro już się przed nim otworzyła, powie mu i to.
- Nigdy nie znałam moich biologicznych rodziców. Po-
wiedziano mi tylko, że moja matka uczyła się i że nie była
w stanie zatrzymać mnie przy sobie. Zostałam adoptowana
przez niejaką Alice Cabot, kobietę, której nazwisko noszę
i która dała mi wiele radości. Była dla mnie najlepszą matką
na świecie: kochającą, wyrozumiałą, dodającą otuchy. Po
sześciu latach adoptowała jeszcze jedno dziecko, chłopca
o imieniu Peter, który stał się moim bratem. Zanim to zrobiła,
zapytała mnie o zdanie w tej sprawie. Pamiętam, że chociaż
byłam wtedy mała, bardzo długo i poważnie o tym rozma-
wiałyśmy. Wszyscy troje byliśmy potem bardzo szczęśliwi.
- Upiła łyk herbaty. - Gdy Peter miał siedemnaście lat, a ja
wchodziłam w życie zawodowe, mama umarła. Ot tak, po
prostu... Wylew krwi do mózgu, dwa tygodnie w szpitalu,
i po wszystkim. Oboje czuliśmy się zdruzgotani, ale jakoś
przetrwaliśmy. A potem Peter został lekarzem i pracuje teraz
w Londynie. Choć oddzielnie mieszkamy, jesteśmy sobie
bardzo bliscy. Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Rozumiem, moja sytuacja jest podobna. Szczęściarz
z tego Petera, że ma taką fajną siostrę... Ale czuję, że to
jeszcze nie wszystko. Prawda, Jane?
S
R
- Prawda - odrzekła powoli. - To jeszcze nie wszystko.
- Jeśli ci to pomoże, wyobraz sobie, że to ja mam dyżur
w telefonie zaufania. Ty mów, a ja będę tylko słuchał. Ale
jeśli nie chcesz, to nie będę nalegał.
Przez chwilę zbierała myśli.
- Mam w domu pewien list, który bardzo wytrącił mnie
z równowagi. Sama nie wiem, co mam z nim począć. Odczu-
wam lęk, niepokój i ciekawość zarazem. Nie potrafię podjąć
decyzji.
- Powiesz mi, od kogo jest ten list?
To było sedno sprawy. Ku swemu zdziwieniu odkryła, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
pozycji naprzeciwko niej.
- Opowiedziałeś mi trochę o swoim życiu zawodowym
i osobistym. A co z rodziną? Czy twoi rodzice żyją?
- Tak. Ojciec jest emerytowanym lekarzem. Mam też
brata lekarza, który mieszka w Nowej Zelandii z żoną, rów-
nież lekarką. Mają dwoje dzieci, Betty i Davida, który nosi
to imię po mnie. Rodzice są teraz u nich, niby to z wizytą,
ale tak naprawdę to opiekują się dzieciakami, i to w pełnym
wymiarze godzin. Na szczęście, uwielbiają to.
- A ty byłeś w Nowej Zelandii?
- W zeszłym roku. Chciałem poznać moją bratanicę i bra-
tanka. Prawdę mówiąc, proponowano mi tam nawet pracę,
ale ja wolę mieszkać w Wielkiej Brytanii. Często kontaktu-
jemy się przez pocztę elektroniczną.
- Szkoda, że są tak daleko. Ale miło, że się kochacie
i utrzymujecie kontakt.
- Mógłbym ci zadać pytanie natury osobistej? Ty już tyle
o mnie wiesz.
S
R
- Pytaj śmiało. Odpowiem ci, jeśli... będę mogła.
- Czemu nie wyszłaś jeszcze za mąż? Taka dziewczyna
jak ty już dawno powinna być zajęta.
Zawahała się. Mogłaby zbyć go gadką o tym, że czeka na
tego Jedynego - przecież chyba nie musi być z nim całkiem
szczera?
- Możesz mi zaufać - dodał łagodnie, jakby czytając
w jej myślach.
Czy na pewno mogę? - przemknęło jej przez głowę. Tak,
chyba tak.
- Dobrze, odpowiem ci. Otóż kiedyś o mały włos nie wy-
szłam za mąż. Byłam zaręczona z pewnym lekarzem i miesz-
kałam z nim przez dwa lata. Nazywał się John Gilmore. Uwa-
żałam, że jesteśmy szczęśliwi, mimo że oboje ciężko
pracowaliśmy. Nosiliśmy się z myślą o małżeństwie, ale jakoś
wciąż pozostawało to w sferze mglistych planów. John był
neurologiem. Wynajmowaliśmy mieszkanie w Leeds.
- Co poszło nie tak?
- Właściwie wszystko układało się jak należy. Johnowi
zaproponowano świetną posadę w Stanach, nie mógł jej nie
przyjąć. Po trzech miesiącach pojechałam do niego i również
dostałam tam pracę. Mniej więcej rok pózniej stwierdziłam,
że nie odpowiada mi życie tam, więc wróciłam. Próbowali-
śmy nadal być parą, żyjąc na dwóch różnych kontynentach;
ale to się oczywiście nie udało. Coraz rzadziej do siebie
pisywaliśmy i dzwoniliśmy. W końcu John przyjechał tu do
mnie i oznajmił, że poznał kogoś. No więc rozstaliśmy się...
ale w zgodzie, pozostając dobrymi przyjaciółmi.
- Chyba dobrze, że przyjechał i osobiście cię zawiadomił.
Co potem czułaś?
S
R
- Szczerze mówiąc, ulżyło mi. Na swój sposób, było mi
z nim dobrze, ale chyba... nie dość dobrze.
- Rozumiem. Też uważam, że w tych sprawach trzeba mie-
rzyć wysoko. Ale mam wrażenie, że chowasz w zanadrzu coś
jeszcze. Wszyscy sądzą, że nasza poczciwa Jane jest urocza,
pracowita i lubi się zabawić. A jednak wyczuwam w tobie
jakąś nieufność czy rezerwę. Co przede mną ukrywasz, Jane?
Zrobiło jej się nieswojo, że tak łatwo ją przejrzał. Ale
dobrze, skoro już się przed nim otworzyła, powie mu i to.
- Nigdy nie znałam moich biologicznych rodziców. Po-
wiedziano mi tylko, że moja matka uczyła się i że nie była
w stanie zatrzymać mnie przy sobie. Zostałam adoptowana
przez niejaką Alice Cabot, kobietę, której nazwisko noszę
i która dała mi wiele radości. Była dla mnie najlepszą matką
na świecie: kochającą, wyrozumiałą, dodającą otuchy. Po
sześciu latach adoptowała jeszcze jedno dziecko, chłopca
o imieniu Peter, który stał się moim bratem. Zanim to zrobiła,
zapytała mnie o zdanie w tej sprawie. Pamiętam, że chociaż
byłam wtedy mała, bardzo długo i poważnie o tym rozma-
wiałyśmy. Wszyscy troje byliśmy potem bardzo szczęśliwi.
- Upiła łyk herbaty. - Gdy Peter miał siedemnaście lat, a ja
wchodziłam w życie zawodowe, mama umarła. Ot tak, po
prostu... Wylew krwi do mózgu, dwa tygodnie w szpitalu,
i po wszystkim. Oboje czuliśmy się zdruzgotani, ale jakoś
przetrwaliśmy. A potem Peter został lekarzem i pracuje teraz
w Londynie. Choć oddzielnie mieszkamy, jesteśmy sobie
bardzo bliscy. Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Rozumiem, moja sytuacja jest podobna. Szczęściarz
z tego Petera, że ma taką fajną siostrę... Ale czuję, że to
jeszcze nie wszystko. Prawda, Jane?
S
R
- Prawda - odrzekła powoli. - To jeszcze nie wszystko.
- Jeśli ci to pomoże, wyobraz sobie, że to ja mam dyżur
w telefonie zaufania. Ty mów, a ja będę tylko słuchał. Ale
jeśli nie chcesz, to nie będę nalegał.
Przez chwilę zbierała myśli.
- Mam w domu pewien list, który bardzo wytrącił mnie
z równowagi. Sama nie wiem, co mam z nim począć. Odczu-
wam lęk, niepokój i ciekawość zarazem. Nie potrafię podjąć
decyzji.
- Powiesz mi, od kogo jest ten list?
To było sedno sprawy. Ku swemu zdziwieniu odkryła, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]