[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieprzytomny ze zmęczenia. - Gdzie\eś ty był, sól ci w oko? - spytał Latadywan.
- Awo - odparł Szerucki - wylazłem z chałupy po wodę dla tej poło\nicy, zródło było w dole
jakieś trzysta metrów. Wracam z pełnym wiadrem, ju\ byłem we wrotach, a tu z sieni ktoś
ucieka. Ty wiesz, jak to jest. Ja za karabin, ale myślę sobie: dziewczyna jakaś. Wyskoczyła
ona z sieni 139
i biegiem za chlew. Ja za nią. Jeszcze dziś mogę dać głowę, \e to była Tońka. Ona do lasu
pobiegła i ja, i tak ju\ biegłem i wołałem. - Pewny jesteś, \e to Tońka?
- Pewny.
- Zwidziało się tobie. Często ktoś się zwidzi człowiekowi. Gabe Gudeł te\ miał zwidzenia. Ile
razy razy przeszedł koło mnie w lesie, plótł bez pamięci, jemu przede wszystkim zawsze
zwidywała się Szabasowa. Nie był głupi człowiek, ale zwidzenia miał. Chwytał mnie za rękę i
pokazywał w cieniu pod drzewami jakieś miasto. "Słuchaj ty, człowieku - szeptał gabe - tam
miasto. Panuje w nim najczystsza gwardyjska zachłanność, panuje połączony geniusz
ulicznych sprzedawców z geniuszem twórców poplątanych blu\nierstw. Ostatnie kwadranse
odczytywania kodeksu karnego, władze umysłowe mieszkańców, uśmiechy na ustach,
obracajÄ…ce siÄ™ kapelusze na wystawach, nowi chlebodawcy, szyby sklepowe oblepione
paskami papieru i czarny deszcz dla rozpoznania tych, którzy uprzedzeni przez policję nie
wychodzą na miasto, a ci, którzy wyszli w czarny deszcz, prócz nauki dla miasta, będą
otaczani zawsze tą samą pogardą. Miasto! Nauka tych nakropionych czarnym deszczem dała
policji papier, na którym w ka\dej chwili mieszkańcom obwieszczają obraz kary śmierci. Ja
znam policję! - krzyczał gabe. - Ona zachowała wszystko dla siebie. Szczególnie szef
oddziału Wielkiej Tajemnicy zawsze nocą oddziela charakterystyczne części dotyczące
naszego miasta, jego ulic, kobiet, dzieci i \ywności." "Uspokój się, człowieku" - mówiłem.
"I ty jesteś taki" - groził gabe.
"Nie jestem taki, uspokój się" - prosiłem.
"Kochasz swoje miasto?" - gabe patrzył w oczy.
"Kocham."
140
"Dachy, kominy i wyniosłości naszego miasta naje\one są harpunami zarzucanymi na ptaki,
gdy\ policja obawia się, \e jaje zniesione w obrębie naszego miasta obali powagę i zacznie
od\ywać wszystko na nowo. Nawet nasze księgi, które uwa\ają za ju\ niepotrzebne. A kto nie
plugawił ksiąg i nie rzucał pod nogi tym, którzy odchodzą?" - Nie całkowicie bez sensu było
to wszystko, co mówił gabe Gudeł. Chaim na przykład bardzo chętnie go słuchał. Tak jak
chętnie słuchało się bajki opowiadanej przez starego Polityńskiego. O echu leśnym, na
przykład. Stary zwiesiwszy nogi z pieca opowiadał. Ciemno było w chałupie, dziecko jego
synowej posysało pierś a\ do czkawki, a stary mówił o echu leśnym: "Szedł człowiek i
zobaczył, zatrzymawszy się na moście, du\o kaczek pływających po wodzie i złotych rybek, i
kaczki te poczęły uciekać, i rybki, bo ludzie zwykli strzelać im we łby albo kamieniami
rzucać. To ten człowiek zaczął rzucać kruszynki chleba, co był dostał od niedzwiedzia, i
poszedł dalej, bo po drodze buty ludziom łatał i tak \ył. Ot, zatrzymał się on w takim gęstym
lesie, \e ino kawałeczek nieba było widać. Zatrzymał się, \eby nadrzeć łyka. I tam pokazała
się jemu postać biała w szacie niebieskiej na stóp dwanaście długiej i tymi słowami do niego:
zNa świętego Bła\eja poświęcisz jabłka i dwie świece na krzy\ zło\one i ludziom będziesz
sprzedawaÅ‚ przeciw boleniu gardÅ‚a.»" - Schodzimy z tematu. MyÅ›lisz, \e rzeczywiÅ›cie mogÅ‚a
to być Tońka? - Mogła. A co się z nią stało, mogła wiedzieć ta poło\nica, bo nie jest
wykluczone, \e Tońka tam bywała częściej. Skąd na przykład Chaim wiedział, \e Turkociowa
rodzić będzie? Nigdy jej przedtem w \yciu nie widział, ona mę\a ju\ nie miała, dzieci były za
drobne na posyłki. Nikogo z rodziny dokoła.
Ksiądz Bańczycki został zupełnie sam na plebanii. Uczepiła się go jakaś choroba, polegiwał
lub nakryty dwoma kocami łaził bez sensu po wyziębionych izbach. Znieg na podwórzu le\ał
nie tknięty ludzkim śladem. Któregoś dnia przyszła na plebanię na pół przytomna kobieta,
rozpaliła w piecu, ugotowała katoflankę i na noc wróciła do lasu. W przeddzień Trzech Króli,
póznym wieczorem, Chaim z Latadywanem poszli na plebanię. W oknie kuchennym
majaczyło słabe światło. Kiedy Latadywan zbli\ył się i zajrzał do środka przez nie
zamarzniętą szparkę, zobaczył część twarzy Bańczyckiego. Ksiądz był w czapce barankowej,
kaszlał jak ochrypły pies, twarz mu nabrzmiała od wysiłku. Był tam tak\e ktoś drugi, słychać
było, jak kończy długi śmiech. Chaim twierdzi, \e był to Gail - ten tajniak z kripo. Rozmowa
musiała ju\ mieć za sobą kumet drogi, bo Gail chichotał. Słychać było, jak stuka palcem w
blat. Chwila bez słowa, a potem tajniak tak zaczął: - No, no - wszystkie te idee dla
cywilizowanych ludzi mają lepsze pomieszczenie w \ołądku. yle ksiądz myśli o tym
wszystkim. - Co z tobą, człowieku, ty nie masz twarzy - mówi ksiądz. - O, to właśnie, odkrył
ksiądz swój groszowy rozum.
- No dajmy pokój. Sił mi brak. Nazywa pan ludzi złoczyńcami, ale nazywa ich pan po to,
\eby postępować 142
z nimi jak złoczyńca. Zarobiłeś pan sobie u kogoś podłego na prawo pogardzania innymi.
Nale\y więc dą\yć do zupełnego zapomnienia o samym sobie, nale\y unicestwić w sobie
\ądzę istnienia. Tak? - Spokojne słowa.
- Och, jest pan niewzruszony jak bezmulista głębina.
- Te\ do luftu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
nieprzytomny ze zmęczenia. - Gdzie\eś ty był, sól ci w oko? - spytał Latadywan.
- Awo - odparł Szerucki - wylazłem z chałupy po wodę dla tej poło\nicy, zródło było w dole
jakieś trzysta metrów. Wracam z pełnym wiadrem, ju\ byłem we wrotach, a tu z sieni ktoś
ucieka. Ty wiesz, jak to jest. Ja za karabin, ale myślę sobie: dziewczyna jakaś. Wyskoczyła
ona z sieni 139
i biegiem za chlew. Ja za nią. Jeszcze dziś mogę dać głowę, \e to była Tońka. Ona do lasu
pobiegła i ja, i tak ju\ biegłem i wołałem. - Pewny jesteś, \e to Tońka?
- Pewny.
- Zwidziało się tobie. Często ktoś się zwidzi człowiekowi. Gabe Gudeł te\ miał zwidzenia. Ile
razy razy przeszedł koło mnie w lesie, plótł bez pamięci, jemu przede wszystkim zawsze
zwidywała się Szabasowa. Nie był głupi człowiek, ale zwidzenia miał. Chwytał mnie za rękę i
pokazywał w cieniu pod drzewami jakieś miasto. "Słuchaj ty, człowieku - szeptał gabe - tam
miasto. Panuje w nim najczystsza gwardyjska zachłanność, panuje połączony geniusz
ulicznych sprzedawców z geniuszem twórców poplątanych blu\nierstw. Ostatnie kwadranse
odczytywania kodeksu karnego, władze umysłowe mieszkańców, uśmiechy na ustach,
obracajÄ…ce siÄ™ kapelusze na wystawach, nowi chlebodawcy, szyby sklepowe oblepione
paskami papieru i czarny deszcz dla rozpoznania tych, którzy uprzedzeni przez policję nie
wychodzą na miasto, a ci, którzy wyszli w czarny deszcz, prócz nauki dla miasta, będą
otaczani zawsze tą samą pogardą. Miasto! Nauka tych nakropionych czarnym deszczem dała
policji papier, na którym w ka\dej chwili mieszkańcom obwieszczają obraz kary śmierci. Ja
znam policję! - krzyczał gabe. - Ona zachowała wszystko dla siebie. Szczególnie szef
oddziału Wielkiej Tajemnicy zawsze nocą oddziela charakterystyczne części dotyczące
naszego miasta, jego ulic, kobiet, dzieci i \ywności." "Uspokój się, człowieku" - mówiłem.
"I ty jesteś taki" - groził gabe.
"Nie jestem taki, uspokój się" - prosiłem.
"Kochasz swoje miasto?" - gabe patrzył w oczy.
"Kocham."
140
"Dachy, kominy i wyniosłości naszego miasta naje\one są harpunami zarzucanymi na ptaki,
gdy\ policja obawia się, \e jaje zniesione w obrębie naszego miasta obali powagę i zacznie
od\ywać wszystko na nowo. Nawet nasze księgi, które uwa\ają za ju\ niepotrzebne. A kto nie
plugawił ksiąg i nie rzucał pod nogi tym, którzy odchodzą?" - Nie całkowicie bez sensu było
to wszystko, co mówił gabe Gudeł. Chaim na przykład bardzo chętnie go słuchał. Tak jak
chętnie słuchało się bajki opowiadanej przez starego Polityńskiego. O echu leśnym, na
przykład. Stary zwiesiwszy nogi z pieca opowiadał. Ciemno było w chałupie, dziecko jego
synowej posysało pierś a\ do czkawki, a stary mówił o echu leśnym: "Szedł człowiek i
zobaczył, zatrzymawszy się na moście, du\o kaczek pływających po wodzie i złotych rybek, i
kaczki te poczęły uciekać, i rybki, bo ludzie zwykli strzelać im we łby albo kamieniami
rzucać. To ten człowiek zaczął rzucać kruszynki chleba, co był dostał od niedzwiedzia, i
poszedł dalej, bo po drodze buty ludziom łatał i tak \ył. Ot, zatrzymał się on w takim gęstym
lesie, \e ino kawałeczek nieba było widać. Zatrzymał się, \eby nadrzeć łyka. I tam pokazała
się jemu postać biała w szacie niebieskiej na stóp dwanaście długiej i tymi słowami do niego:
zNa świętego Bła\eja poświęcisz jabłka i dwie świece na krzy\ zło\one i ludziom będziesz
sprzedawaÅ‚ przeciw boleniu gardÅ‚a.»" - Schodzimy z tematu. MyÅ›lisz, \e rzeczywiÅ›cie mogÅ‚a
to być Tońka? - Mogła. A co się z nią stało, mogła wiedzieć ta poło\nica, bo nie jest
wykluczone, \e Tońka tam bywała częściej. Skąd na przykład Chaim wiedział, \e Turkociowa
rodzić będzie? Nigdy jej przedtem w \yciu nie widział, ona mę\a ju\ nie miała, dzieci były za
drobne na posyłki. Nikogo z rodziny dokoła.
Ksiądz Bańczycki został zupełnie sam na plebanii. Uczepiła się go jakaś choroba, polegiwał
lub nakryty dwoma kocami łaził bez sensu po wyziębionych izbach. Znieg na podwórzu le\ał
nie tknięty ludzkim śladem. Któregoś dnia przyszła na plebanię na pół przytomna kobieta,
rozpaliła w piecu, ugotowała katoflankę i na noc wróciła do lasu. W przeddzień Trzech Króli,
póznym wieczorem, Chaim z Latadywanem poszli na plebanię. W oknie kuchennym
majaczyło słabe światło. Kiedy Latadywan zbli\ył się i zajrzał do środka przez nie
zamarzniętą szparkę, zobaczył część twarzy Bańczyckiego. Ksiądz był w czapce barankowej,
kaszlał jak ochrypły pies, twarz mu nabrzmiała od wysiłku. Był tam tak\e ktoś drugi, słychać
było, jak kończy długi śmiech. Chaim twierdzi, \e był to Gail - ten tajniak z kripo. Rozmowa
musiała ju\ mieć za sobą kumet drogi, bo Gail chichotał. Słychać było, jak stuka palcem w
blat. Chwila bez słowa, a potem tajniak tak zaczął: - No, no - wszystkie te idee dla
cywilizowanych ludzi mają lepsze pomieszczenie w \ołądku. yle ksiądz myśli o tym
wszystkim. - Co z tobą, człowieku, ty nie masz twarzy - mówi ksiądz. - O, to właśnie, odkrył
ksiądz swój groszowy rozum.
- No dajmy pokój. Sił mi brak. Nazywa pan ludzi złoczyńcami, ale nazywa ich pan po to,
\eby postępować 142
z nimi jak złoczyńca. Zarobiłeś pan sobie u kogoś podłego na prawo pogardzania innymi.
Nale\y więc dą\yć do zupełnego zapomnienia o samym sobie, nale\y unicestwić w sobie
\ądzę istnienia. Tak? - Spokojne słowa.
- Och, jest pan niewzruszony jak bezmulista głębina.
- Te\ do luftu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]