[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się jako tako poza luźnymi kamieniami, które otaczały brzeg. Przy tym skała nie wznosiła się
tutaj prostopadle w górę, więc choć z trudem, to można się było po niej wdrapać.
Na końcu tego skrzydła stał sierżant, który pragnąc się odznaczyć zaciekle walczył przeciwko
Gerardowi. Napad Apaczów zmienił całą sytuację. Sierżant był sprytny i szybko pojął, że tylko
podstępem uda się zdobyć fort. Zwołał więc swoich ludzi i rzekł:
– Chodźcie ze mną! Widzicie, że Apacze siedzą nam na karku, lecz znalazłem wyjście.
– Jakie? – zapytał jeden z żołnierzy ocierając pot z czoła.
– Słuchajcie. Teraz nadchodzi pomoc dla oblężonych, zapewne wyjdą z fortecy biorąc na-
szych w dwa ognie. Tymczasem my pójdziemy przez rzekę, wdrapiemy się na wzgórze od strony
wody i otworzymy bramę.
– Zgoda! Pójdziemy za tobą.
Było ich może dziesięciu lub jedenastu. Zawrócili na prawo ku rzece. Brodząc w wodzie, któ-
ra tutaj nie była zbyt głęboka, dotarli szczęśliwie do drugiego brzegu, na którym stał fort.
Brzeg porastały drzewa i krzaki. Na górze stał z rozkazu Sternaua wartownik, ale nie był on
zbyt bystry, bo zamiast udać się na sam skraj palisady, skąd mógłby dokładnie wszystko widzieć,
schował się za drzewo, skąd nic nie mógł widzieć.
Sierżant tymczasem wspinał się ze swymi ludźmi aż na samą górę, po czym ostrożnie za krza-
kami, posuwał się naprzód.
Kiedy dotarli do drzew jeden z jego ludzi przystanął i wyszeptał:
– Stójcie, tam na górze jest człowiek!
– Gdzie?
– Tam, za tym dębem.
Sierżant spojrzał we wskazanym kierunku.
– Do diabła, naprawdę! – odrzekł. – To z pewnością wartownik, bo ma przy sobie broń.
– Mam mu posłać kulkę? – zapytał drugi
– Nie! Musimy unikać wszelkiego hałasu. Zakłuj go!
Żołnierz poczołgał się ostrożnie za krzakami, gdy był tuż obok wartownika wyciągnął bagnet i
skoczył. Wartownik tylko jęknął, po czym znowu zapanowała cisza.
– Teraz jesteśmy bezpieczni – zawołał sierżant.– Naprzód, za mną!
Niedługo dostali się aż do ogrodzenia. Sierżant widząc, że jest zbyt wysokie, potrząsnął głową
i rzekł:
– Przeskoczyć nie damy rady, musimy się skradać wzdłuż muru, może spotkamy gdzieś przej-
ście.
Posuwali się z wolna, dopiero przy wschodniej części fortu znaleźli dziurę.
Nie namyślając się długo weszli do środka. Idąc dalej nie zauważyli nikogo. Cała obrona była
skupiona po przeciwnej stronie, kobiety zaś i dzieci pochowały się w domach.
– Fort nasz! – odezwał się sierżant. – Słyszycie te krzyki? Widać, że już naszych dopadli.
– Co teraz zrobimy?
– Otworzymy bramę naszym.
71
– Myśli pan, że naprawdę będą musieli się cofać?
– Kto to wie. W każdym razie tych czerownych było dosyć.
– Ale co będziemy mieć z tego jeżeli otworzymy bramę? – odezwał się któryś żołnierz. –
Przylecą wszyscy i odbiorą nam zdobycz.
– Mądre słowa – zawołał sierżant. – Musimy najpierw sami zabrać to i owo. Ale żeby nikt o
tym później nie gadał.
– Nikt nie jest przecież na tyle głupi.
– Dobrze, spróbujmy – odrzekł sierżant. – Ale nie wolno się rozchodzić, bo nas jest mało, a
nie wiemy ilu obrońców jest w forcie.
– To chodźmy od domu do domu.
– To zajmie zbyt wiele czasu, najlepiej wyszukajmy najbogatszy.
– A jak poznamy który jest najbogatszy?
– Hm, w sklepach i szynkach zwykle bywa najwięcej pieniędzy.
– To prawda. Tylko czy w tej dziurze jest jakiś sklep?
– Zdaje się, że Hiszpanie taki dom, gdzie można dostać napitek i inne rzeczy nazywają ventą.
– Ventą? Chodźmy szukać.
Zgadł. Słowo venta widniało nad drzwiami domu starego Pirnero, który siedział w środku za-
dowolony, że znalazł zastępcę do walki.
Dom Pirnera był piętrowy i stał dosyć wysoko, tak że z okien strychu można było widzieć
przez palisady, aż po teren bitwy.
Z tego powodu udał się tam hrabia, Emma, Karia i Resedilla, podczas gdy Pepi i Zilli za-
mknęły się w swoim pokoju. Pirnero siedział na dole na zwykłym swym miejscu przy oknie, za-
tykając uszy rękami. Każdy strzał denerwował go. Żądał od innych odwagi i za odważnego uwa-
żał siebie, tylko wypróbować tej odwagi jakoś mu się nie chciało.
Samotność jednak szybko mu się znudziła, wstał by zawołać córkę, kiedy do izby wpadł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
się jako tako poza luźnymi kamieniami, które otaczały brzeg. Przy tym skała nie wznosiła się
tutaj prostopadle w górę, więc choć z trudem, to można się było po niej wdrapać.
Na końcu tego skrzydła stał sierżant, który pragnąc się odznaczyć zaciekle walczył przeciwko
Gerardowi. Napad Apaczów zmienił całą sytuację. Sierżant był sprytny i szybko pojął, że tylko
podstępem uda się zdobyć fort. Zwołał więc swoich ludzi i rzekł:
– Chodźcie ze mną! Widzicie, że Apacze siedzą nam na karku, lecz znalazłem wyjście.
– Jakie? – zapytał jeden z żołnierzy ocierając pot z czoła.
– Słuchajcie. Teraz nadchodzi pomoc dla oblężonych, zapewne wyjdą z fortecy biorąc na-
szych w dwa ognie. Tymczasem my pójdziemy przez rzekę, wdrapiemy się na wzgórze od strony
wody i otworzymy bramę.
– Zgoda! Pójdziemy za tobą.
Było ich może dziesięciu lub jedenastu. Zawrócili na prawo ku rzece. Brodząc w wodzie, któ-
ra tutaj nie była zbyt głęboka, dotarli szczęśliwie do drugiego brzegu, na którym stał fort.
Brzeg porastały drzewa i krzaki. Na górze stał z rozkazu Sternaua wartownik, ale nie był on
zbyt bystry, bo zamiast udać się na sam skraj palisady, skąd mógłby dokładnie wszystko widzieć,
schował się za drzewo, skąd nic nie mógł widzieć.
Sierżant tymczasem wspinał się ze swymi ludźmi aż na samą górę, po czym ostrożnie za krza-
kami, posuwał się naprzód.
Kiedy dotarli do drzew jeden z jego ludzi przystanął i wyszeptał:
– Stójcie, tam na górze jest człowiek!
– Gdzie?
– Tam, za tym dębem.
Sierżant spojrzał we wskazanym kierunku.
– Do diabła, naprawdę! – odrzekł. – To z pewnością wartownik, bo ma przy sobie broń.
– Mam mu posłać kulkę? – zapytał drugi
– Nie! Musimy unikać wszelkiego hałasu. Zakłuj go!
Żołnierz poczołgał się ostrożnie za krzakami, gdy był tuż obok wartownika wyciągnął bagnet i
skoczył. Wartownik tylko jęknął, po czym znowu zapanowała cisza.
– Teraz jesteśmy bezpieczni – zawołał sierżant.– Naprzód, za mną!
Niedługo dostali się aż do ogrodzenia. Sierżant widząc, że jest zbyt wysokie, potrząsnął głową
i rzekł:
– Przeskoczyć nie damy rady, musimy się skradać wzdłuż muru, może spotkamy gdzieś przej-
ście.
Posuwali się z wolna, dopiero przy wschodniej części fortu znaleźli dziurę.
Nie namyślając się długo weszli do środka. Idąc dalej nie zauważyli nikogo. Cała obrona była
skupiona po przeciwnej stronie, kobiety zaś i dzieci pochowały się w domach.
– Fort nasz! – odezwał się sierżant. – Słyszycie te krzyki? Widać, że już naszych dopadli.
– Co teraz zrobimy?
– Otworzymy bramę naszym.
71
– Myśli pan, że naprawdę będą musieli się cofać?
– Kto to wie. W każdym razie tych czerownych było dosyć.
– Ale co będziemy mieć z tego jeżeli otworzymy bramę? – odezwał się któryś żołnierz. –
Przylecą wszyscy i odbiorą nam zdobycz.
– Mądre słowa – zawołał sierżant. – Musimy najpierw sami zabrać to i owo. Ale żeby nikt o
tym później nie gadał.
– Nikt nie jest przecież na tyle głupi.
– Dobrze, spróbujmy – odrzekł sierżant. – Ale nie wolno się rozchodzić, bo nas jest mało, a
nie wiemy ilu obrońców jest w forcie.
– To chodźmy od domu do domu.
– To zajmie zbyt wiele czasu, najlepiej wyszukajmy najbogatszy.
– A jak poznamy który jest najbogatszy?
– Hm, w sklepach i szynkach zwykle bywa najwięcej pieniędzy.
– To prawda. Tylko czy w tej dziurze jest jakiś sklep?
– Zdaje się, że Hiszpanie taki dom, gdzie można dostać napitek i inne rzeczy nazywają ventą.
– Ventą? Chodźmy szukać.
Zgadł. Słowo venta widniało nad drzwiami domu starego Pirnero, który siedział w środku za-
dowolony, że znalazł zastępcę do walki.
Dom Pirnera był piętrowy i stał dosyć wysoko, tak że z okien strychu można było widzieć
przez palisady, aż po teren bitwy.
Z tego powodu udał się tam hrabia, Emma, Karia i Resedilla, podczas gdy Pepi i Zilli za-
mknęły się w swoim pokoju. Pirnero siedział na dole na zwykłym swym miejscu przy oknie, za-
tykając uszy rękami. Każdy strzał denerwował go. Żądał od innych odwagi i za odważnego uwa-
żał siebie, tylko wypróbować tej odwagi jakoś mu się nie chciało.
Samotność jednak szybko mu się znudziła, wstał by zawołać córkę, kiedy do izby wpadł [ Pobierz całość w formacie PDF ]