[ Pobierz całość w formacie PDF ]

moja ka¿da - prostakiem mi³oSci zostanie mi nade wszystko! Goliardowi zaokr¹gli³y siê oczy
w zdumieniu.  I franciszkanin to powiada?! Tak mi³oSæ, by najczystsz¹, ni¿y? i tê ofiarnoSæ
rycersk¹, jaka z niej siê rodzi? i ten cud, jaki ona dokonywa w waszych sercach, franciszka-
nie?... Prostaki¿ to, gbury nieledwie?!
Ma³o baczy przeor na to oburzenie:
 Wiód³ ¯ydów Zakon gniewu. Wiedzie nas on wtóry Zakon mi³oSci ku wywy¿szeniu rodzaju
cz³eczego - i ponad mi³oSæ sam¹.
 I franciszkanin to wszystko powiada?!
A przeor podejmie tylko na niego to ciche rozSwietlenie oczu.
 De spiritu sancto któ¿ wam tedy powiadaæ bêdzie?...
A gdy te oczy jego, nastawione jak gdyby na dale, na bli¿sze rzeczy po chwili wejrza³y, zatrzy-
mawszy siê przelotem na twarzy goliarda - zachmurzy³ siê wzrok starca. Ujrza³ przed sob¹ chciw¹
ciekawoSæ artisty, mo¿e paryskiego dysputacji ucznia - a nie wejrzenie duszy ³akn¹cej Swiat³a.
Wiêc przeci¹³ jakby d³oni¹ tamte wynurzenia mySli swoich, odsuwa³ je w surow¹ dal przed
ciekawoSci¹ w³Ã³czêgi.
I dla przerwania ostatecznego spraw tamtych siêgn¹³ znów po ksiêgê, od³o¿on¹ przed chwil¹
na bok.
 Wiedz¿e tedy, bracie, nieco wiêcej bodaj o tym, coc ostatnio musnê³o ucho na goSciñcu i z
czym do mnie tu przybieg³eS: gdy twe rojenia na po³y p³onê Pitagor po piekle i czySæcu wo-
dzi³ - dope³nieniom tamtego przodowa³ Wirgil, zatrzymuj¹c siê równie¿ u wrót niebieskich.
W niebo wiod³a mistrza cnotliwa pani Beatrice.
Bratu £ukaszowi wypad³y w tej chwili pêdzle z r¹k, d³onie same z³o¿y³y mu siê przy ustach:
 Oby miêdzy Swiête policzona by³a!... Gdy z poprzednich s³Ã³w przeora wia³o nañ zi¹bem
i ponuroSci¹, zda³o mu siê teraz, jak gdyby ciep³y promieñ s³oñca weñ uderzy³. Wiêc siê za-
pamiêta³, ub³o¿y³ w tym zamySleniu:  Oby miêdzy Swiête policzona by³a, skoro duszy ludz-
kiej za ¿ywa raju doznaæ...
Nie pochwali³ wcale tej pobo¿noSci przeor stary, bo wystawi³ palec i karci go surowo:
 Nakaza³em ci, bracie £ukaszu, milczenie w mowie innej nad pêdzle i farby! S³owo zostaw
oSwieconym.
Sam zasiê przysiad³ siê do goliarda na skrzyniê. ZwaSnionych klerków pogodzi³a ksiêga.
Pochylaj¹ kaptury nad jej kartami: na g³os czytaj¹ a pilnie. Czasami siê prostuj¹, odsun¹ od
107
siebie na skrzyni, w oczy sobie popatrz¹: zachwycaj¹ siê spo³em, by tym gwa³towniej pochy-
liæ siê, na tym gorliwsze czytanie. Ciesz¹ siê oSwieceni now¹ karmi¹ ducha.
Goliardowi ¿y³y nabrzmiewaj¹ na skroniach, a pod oczyma zapalaj¹ siê rumieñce gor¹czki.
Zasiê w palcach ma dziwny niepokój, jak ten mnich, gdy ró¿añca pod rêk¹ nie czuje. A¿
siêgn¹³ bezwiednie po swe gêSle. I tak je jakoS na kolanach u³o¿y³, tak na nie osobliwie po-
patrzy³, jakby to dziecko by³o jego, o ca³un. prosz¹ce zamkniêt¹ powiek¹.
Mowa ksiêgi jest pospolita - ludzi zza gór. Zna wagant bywa³y wszystkie gwary po ziemiach
cesarstwa, obie mowy zza Renu i tê zza gór. Wiêc czyta chciwie, póki mu oczu nie przyæmi¹
³zy. Ale przeor nie spostrzega tego; po drug¹ ksiêgê ju¿ siêga - i z tej rad by coS na g³os wy-
czytaæ. Tymczasem pieSci siê ni¹, g³aszcze jej okute skóry i niczym do skrzyni cedrowej
onych skarbów zza gór, dobiera siê wreszcie do niej: chroboce u klamr.
Wreszcie otwiera na traf. Goliard czai siê uchem i powiek¹ na s³owa mistrza, rozko³ysane jak
katedralny dzwon.
I s³ucha:
Którzy chadzacie drog¹ mi³owania,
S³yszcie i wejrzyjcie na mnie!...
Przerwa³ sobie stary na samym pocz¹tku, wystawia palec i rozwa¿a:
 Do chrzeScijan to wezwanie.  Którzy d¹¿ycie drog¹ mi³oSci! - tymi s³owy ich nazywa. Za
przechodni¹ drogê ku dalszym celom snadx i mistrz sam j¹ uwa¿a. Z nami jest! Nie z domi-
nikany.
I w cichoSci wywodzi coS jeszcze d³oni¹ sobie Przed oczyma. Goliard zniecierpliwiony czy-
ta³ dalej sam przez ramiê przeora:
S³yszcie i wejrzyjcie na mnie:
Bywa¿ li kêdy ¿alu moc, równa mej boleSci?...
I w tej¿e chwili ku³ak goliarda uderzy z ca³ych si³ w otwarte karty, a¿ siê ksiêga zwali z ko-
lan przeora i runie z ³oskotem o ziemiê.
 Z ¿onglerowych to ust spisa³, s³owo w s³owo mistrz twój!
Na tê profanacjê ksiêgi tylko wargi przeora rozchyli³y siê niemo, bo gniew powoli dopiero
zapala³ siê na policzkach. Przemóg³ go jednak w sobie w brodzie ukry³.
I klêka starzec nad sw¹ ksiêg¹ cenn¹, podejmuje z ziemi.
,,0wó¿ i krewkoSæ s³aboSci twojej, md³y bracie!  Pytaj, ojcze, ¿aków naszych, którzy wszyst-
ko pamiêtaj¹, zali na ziemiach francuskiego króla nie s³yszeli tego - s³owo w s³owo - chocia¿
w innej mc wie!... Zasiê tamto drugie bodaj (¿e to jeszcze jem wypomnê!):  Nie masz wiêk-
szej boleSci nad wspominanie szczêScia w niedoli... Boetius to pisa³ w wiêzieniu, Boetius!
Ka¿dy ¿ak ci to powie i na pierwszych zaraz kartach jego ksiêgi odnajdzie!
Widzi przeor: miota siê goliard w takiej z³oSci, ¿e a¿ kaptur osun¹³ mu siê na plecy. Spod
jego stroju, na pierwszy rzut oka rzekniesz, mniszego, wyjrza³a oto jawnie dusza inna - p³o-
wymi a¿ po ramiona kêdziory.
 Nie stoim my sk¹po o pieSni i wiersze nasze: ¿aden z nas imieniem siê do nich nie dowie-
sza! - wo³a i trzêsie w alteracji t¹ czupryn¹. - Wagant wagantowi za kufel piwa odst¹pi pieSñ,
wiersz lub gadkê przez siê zdzia³an¹... Ale tamtemu nawet za najlepsze wino w karczmie nie
odda³bym ¿adnej pieSni mojej! I w koSci nie przegra³bym do niego wiersza mego. Nie prze-
gra³bym! - zgrzyta w pasji.
 Nie z wêdrownych on - powiada przeor na uspokojenie.
108
 I to jest nieprawda! - sprzecza siê goliard ju¿ ca³kiem gburnie. - Ultramontanus inaczej po-
wiada³. Z grodu do grodu wêdruje on tam. Tylko przed studniami nie staje ani do piekarni nie
zachodzi, lecz wprost do pa³aców pañskich, gdzie go s³uchaj¹ z wielk¹ atencj¹, a goszcz¹
i nocuj¹ nawet u siebie. I u nas mo¿e taki sta³by siê i dojrza³, gdyby panowie innego byli du-
cha. U nas, przedsiê, wol¹ panowie zasadzaæ siê na kupców juki i wory, a ducha samego od-
tr¹cili od siê precz - na rynki grodzkie!
I tak siê w nim wszystko burzy, ¿e te gniewy w wielki niespodzianie ¿al Sci¹gnê³y mu twarz blad¹.
 A ostatniego mo¿e poetê przy gêSli oddali owo skoczce na przekarmienie.
Obur¹cz zas³oni³ siê przeor od tych s³Ã³w.
 SkoroS tu do mnie nie przyszed³ ze spowiedzi¹, wiedzieæ nie raczê o tej plugawoSci grze-
chów twoich.
W nazbyt bo wielkiej pogardliwoSci mia³ przeor wszystkie grzechy z cia³a.
A jednak srogim po chwili nachmurzeniem popatrza³ spod oka na goliarda.
 TyS jeszcze, spod Zakonu gniewu jak ¯ydzi dusz¹ nie wyrós³... Obaczysz! doznasz! - pogro-
zi³. - Ka¿da dusza pod taki Zakon siê dawa, ku jakiemu wartoSci¹ sw¹ dojrza³a.
A on na to:
 Surowszy jest twój Zakon Ducha, widzê, i od Bo¿ego bodaj gniewu... Nie lepszy ponoæ jest
i ten mistrz twój - podj¹³ na chwilê ksiêgê, by j¹ wnet od³o¿yæ - ...Dante?... Który ze strun
naszych wszystkie zdj¹³... niedope³nienia, on to w³aSnie i te gêSle nasze zapowiedne, i nas
samych za stracone ³amie!... Takie to, ojcze, twojego Zakonu mesjasze, ¿e swe Jany...
Tu goliard za³ama³ siê ca³kiem: osuwa siê na kolana u skrzyni, a czo³em uderza mimo woli
o ksiêgê. Bratu £ukaszowi wyda³o siê w tej chwili, ¿e s³yszy g³uche podzwonne strun, jak
gdyby tam kto gêSle o ziemiê rzuci³ i roztrzaska³.
A przeor chmurzy siê wci¹¿ nad tymi znamiony najwiêkszych targañ siê, niestatków i grze-
chów Swieckich: nad zwichrzon¹ czupryn¹ wêdrownego poety, rozwian¹ oto w tej chwili na [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl