[ Pobierz całość w formacie PDF ]

geliny niż na początku. Owszem, przyciągała ją władza, lecz nie miałem pojęcia,
w które miejsce jej struktury mogła przeniknąć. Prześledziłem wiele afer i me-
chanizmów rządzących tym społeczeństwem, lecz nigdzie nie trafiłem na ślad
Angeliny. Król Willem IX był ucieleśnieniem jednoosobowej kontroli nad plane-
tą. Przeprowadziłem dogłębne śledztwo w sprawie Wilusia i domu królewskiego
i udało mi się ujawnić parę soczystych skandali, lecz nie odkryłem w nich ani
śladu pięknej rączki Angeliny. Utknąłem w martwym punkcie.
Olśnienie przyszło pewnego wieczoru, gdy wykańczałem w samotności
flaszkę akvavitu. Każdy, kto twierdzi, że po pijaku myśli się lepiej, jest kłam-
cą, i to kłamcą nie zasługującym nawet na uwagę  nie rokuje ktoś taki nadziei
na poprawę. Ale ja wcale nie myślałem. Po prostu pozwoliłem, by wyobraznia
mnie niosła. A tę mam wybujałą.
I wtedy przyszło rozwiązanie. Tak oczywiste, że powiedziałem na głos:
 Wariactwo! To jej kłopot. Ona jest nienormalna. Musisz myśleć po wariac-
ku, tak jak ona, a wtedy wszystko będzie proste i pięknie oczywiste.
70
Gdy wytrzezwiałem rano, zrozumiałem, że aby ją odnalezć, muszę najpierw
podążyć za nią w otchłań szaleństwa i psychopatii. Nie podobało mi się to spe-
cjalnie, lecz cóż było robić. Tylko to mogło umożliwić mi odnalezienie Angeliny.
Rozdział 13
W zimnym świetle poranka pomysł nie wydawał mi się już tak atrakcyjny.
Raczej odwrotnie. Mogłem go zrealizować lub nie  wybór zależał ode mnie.
Co do tego, że pomysł był słuszny, nie miałem wątpliwości. Całe postępowanie
Angeliny cechowała aberracja psychiczna. Każde nasze spotkanie naznaczone by-
ło śmiercią. Zabijała z obojętnością lub z przyjemnością (jak mnie na przykład),
ale zawsze towarzyszył temu całkowity brak innych emocji. Wątpiłem, by znała
dokładnie liczbę nieboszczyków, których miała na koncie. Według jej kryteriów
byłem amatorem, i to początkującym. Nie zabijałem przecież, jeśli nie było to bez-
względnie konieczne, a taką postawę nader rzadko spotykało się w naszym fachu.
No, no, no. . . w końcu wylazł ze mnie dobrotliwy wujek di Griz: zabójca, który
nigdy nie zabił. Tak na marginesie, to nie miałem się czego wstydzić. Zawsze uwa-
żałem, że ludzkie życie jest największą wartością, jaka istnieje w galaktyce. Tak
oto okazało się, że w tej podstawowej kwestii mamy z Angeliną diametralnie róż-
ne stanowiska. Aby ją znalezć, musiałem doprowadzić do ich ujednolicenia. Nie
było to znowu takie trudne  przynajmniej w teorii. Miałem sporo doświadczenia
z narkotykami psychosomatycznymi, a stulecia badań doprowadziły do wyprodu-
kowania środków mogących stymulować dowolne stany psychiczne. Chcesz być
paranoikiem? Wez pigułkę. Jedyną pozytywną stronę tego zalewu wszelkim śmie-
ciem stanowił fakt, że skutki były tylko czasowe, same zaś środki nie powodowały
uzależnienia. Nigdy mnie to nie pociągało, ale ten cel wydawał się dość istotny,
by zaryzykować nawet całość moich szarych komórek.
Co prawda nigdzie, w żadnych publikacjach nie było mowy o recepturze po-
dobnej do tej, którą ja zastosowałem, ale jeśli pojedyncze składniki działały już
wystarczająco silnie, to miałem nadzieję, że zebrane razem powinny dać ową po-
trzebną mi piorunującą miksturę.
Swoją drogą, było to pasjonujące zajęcie: studiowanie tego, co u Angeliny
znałem z praktyki. Zdobyłem się nawet na konsultacje ze specjalistami, nie poda-
jąc oczywiście żadnych prawdziwych danych.
W końcu uzyskałem butlę mętnego, brązowego płynu i taśmę z hipnotycznymi
sugestiami. Zanim jednak przystąpiłem do praktycznej próby, poczyniłem pewne
zabezpieczenia. Nie mając pojęcia o faktycznej sile specyfiku, wolałem zostawić
72
sobie notkę na piśmie, która uświadamiałaby mi, po co właściwie robię to wszyst-
ko. Po południowych przygotowaniach dotarło do mnie, że po prostu wyszukuję
sobie zajęcie.
 No cóż, nie jest rzeczą prostą dobrowolnie zagłębiać się w odmęty szaleń-
stwa  poinformowałem swoje blade lustrzane odbicie.
Odbicie zgodziło się ze mną, ale nie powstrzymało żadnego z nas od podwi-
nięcia rękawa i wbicia igły gdzie trzeba.
Rezultaty były jakieś nikłe. Jeśli nie liczyć dzwonienia w uszach i ogólnego
skołowania, które ustąpiło zresztą dość szybko  nic nie czułem.
Sprawa zaczynała wyglądać głupio. Poszedłem więc spać ze słuchawkami na
uszach. Szeptały mi czule tak budujące slogany, jak:
 Jesteś lepszy, niż ktokolwiek inny, a ludzie, którzy tego nie widzą, niech
lepiej uważają. Wszyscy oni są durniami i gdyby od ciebie to zależało, sprawy
wyglądałyby inaczej, a oczywiste jest, dlaczego nie wyglądają.
* * *
Przebudzenie nie było przyjemne.
Uszy bolały mnie tak od słuchawek, jak od mego własnego natrętnego szeptu.
Całe to doświadczenie było stratą czasu. Uświadomienie zaś tego doprowadziło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl