[ Pobierz całość w formacie PDF ]
była drogą bardzo często przez niego przebywaną,
ochłodziło ogień pierwszego wybuchu namiętności,
zrodzonej przez świeżo znalezioną miłość. '
Rozmyślał on teraz o losie, jaki spotkałby
dziewczynę, gdyby jej nie uwolnił od Terkoza.
Wiedział, dlaczego małpa nie odebrała jej życia i
zaczął porównywać swoje zamiary z zamiarami
Terkoza.
Prawdą było, że w dżungli stosowano się do
zwyczajów, że samiec zdobywał sobie towarzyszkę
siłą. Czyż jednak Tarzan miał stosować się do praw
zwierząt? Czy Tarzan nie był człowiekiem? Lecz jak
ludzie postępowali? Nie umiał tego powiedzieć, gdyż
nie wiedział.
Chciał zapytać się o to dziewczęcia, lecz przyszło mu
na myśl, że ona już dała mu odpowiedz swym
daremnym usiłowaniem, aby uciec i odepchnąć go.
Przybyli właśnie na miejsce wybrane i Tarzan z
Janiną Porter na rękach skoczył lekko na murawę
półkola, gdzie wielkie małpy odbywały swe
zgromadzenia i dziki taniec dum-dum.
Chociaż przebyli wiele mil, było dopiero południe.
Półkole zatopione było półświatłem, przebijającym
się przez masę otaczających drzew.
Zielona murawa była miękka, chłodna, jakby
zapraszała do spoczynku. Miriady głosów dżungli
donosiły się z daleka, jak przytłumione echo
wznoszących się i opadających fal, odbijanych o
odległy brzeg.
Uczucie wymarzonego spokoju owładnęło Janiną
Porter, gdy usiadła na trawie, gdzie Tarzan ją
postawił. A gdy spojrzała na wielką postać,
wznoszącą się nad nią, dołączyło się w niej jeszcze
dziwne poczucie kompletnego bezpieczeństwa.
Kiedy spoglądała na niego spod na wpół
opuszczonych powiek, Tarzan minął niewielką
kolistą polanę, kierując się do drzew na krawędzi.
Zauważyła zgrabną majestatyczność jego chodu,
doskonałą symetrię wspaniałej postaci, ładne ruchy
pięknie uformowanej głowy, spoczywającej na
szerokich ramionach.
Co za doskonale zbudowana istota! Ta boska
powierzchowność nie mogła ukrywać ani
okrucieństwa, ani niskich uczuć. Nigdy, pomyślała,
taki człowiek nie kroczył po ziemi, od czasu jak Bóg
stworzył pierwszą ludzką parę na podobieństwo
swoje.
Tarzan poskoczył na drzewa i zniknął wśród liści.
Janina Porter nie widziała, gdzie się podział. Czyż
pozostawił ją tu losowi w samotnej dżungli.
Ze zdenerwowaniem rozejrzała się wokoło. Każdy
pręt i krzak wydawał się jej kryjówką jakiegoś
wielkiego i okropnego zwierzęcia, czyhającego, by
zatopić błyszczące kły w jej ciele. Każdy szelest
zdawał się ukradkowym skradaniem się gibkiego,
złośliwego cielska.
Jakaż w niej nastąpiła zmiana, kiedy ją opuścił!
Przez chwil kilka, które wydały się godzinami
przestraszonemu dziewczęciu, siedziała
zdenerwowana, oczekując skoku zaczajonej bestii,
która miała położyć kres całej jej nędzy.
Prawie pragnęła, by co prędzej okrutne zęby
pozbawiły ją już przytomności i uwolniły od
umierania ze strachu.
Posłyszała nagle słaby odgłos za sobą. Z krzykiem
skoczyła na nogi i obróciła się twarzą, by spotkać się
ze swym losem.
Przed nią stał Tarzan, niosąc naręcze pełne
dojrzałych, soczystych owoców.
Janina Porter zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby
Tarzan nie pochwycił ją w ramiona, porzuciwszy
owoce. Nie utraciła przytomności zmysłów, lecz
przycisnęła się do niego, drżąc na całym ciele jak
przestraszona łania.
Tarzan pogładził ją po miękkich włosach i usiłował
pocieszyć ją i uspokoić, jak robiła z nim Kala, gdy
jako małe małpiątko przeraził się Sabory, lwicy, lub
Histy, węża.
Lekko musnął ustami jej czoło. Nie poruszyła się,
lecz zamknąwszy oczy, westchnęła.
Nie mogła zanalizować swych uczuć ani nie
próbowała tego uczynić. Była rada, że czuła w
bliskości siebie te silne ręce, a przyszłość swą
pozostawiała losowi, gdyż ostatnie kilka godzin
nauczyły ją, że mogła była zaufać tej dziwnej istocie
leśnej tak, jak niewielu zaledwie osobom spośród
swych znajomych.
Kiedy pomyślała o tym, jak dziwnym było to uczucie,
zaczęła uprzytamniać sobie, że być może poznała coś
takiego, czego nie doświadczyła nigdy przedtem -
miłość. Dziwnym to jej było i uśmiechnęła się.
Uśmiechając się, odsunęła Tarzana lekko od siebie i
spoglądając na niego na wpół z uśmiechem, na wpół
zagadkowo, co nadało jej twarzy wprost czarujący
wyraz, wskazała na owoce rozsypane o ziemi i siadła
na brzegu kotła małp, usypanego z ubitej ziemi. gdyż
głód zaczął się dawać we znaki.
Tarzan szybko zebrał owoce i przynosząc je, położył
u jej stóp a potem i sam siadł na kotle obok niej i
otworzywszy swój nóż szykował dla niej potrawy.
Razem w milczeniu jedli, od czasu do czasu
spoglądając na siebie, aż w końcu Janina Porter
wybuchła wesołym śmiechem, do którego dołączył
swój i Tarzan.
- Chciałabym, żeby pan mówił po angielsku - rzekła
dziewczyna.
Tarzan zaprzeczył ruchem głowy i śmiejący się
wyraz jego twarzy spoważniał odbiciem poważnego,
wielkiego pragnienia.
Janina Porter spróbowała mówić do niego po
francusku, potem po niemiecku. Przy próbach
mówienia tym ostatnim językiem, robiła błędy i
śmiała się sama z siebie.
- Bądz co bądz - rzekła mu po angielsku - rozumiesz
moją mowę po niemiecku tyleż, co i Niemcy w
Berlinie.
Tarzan już zadecydował w sobie, jaki ma być jego
dalszy sposób postępowania. Miał czas przypomnieć
sobie wszystko, co wyczytał w książkach. Chciał
postąpić tak, jak wyobrażał sobie, że mężczyzni w
książkach postąpiliby, gdyby byli na jego miejscu.
Znów podniósł się i wyruszył na drzewa, lecz
przedtem postarał się wytłumaczyć jej za pomocą
znaków:. że wkrótce powróci. Udało mu się o tyle. że
Janina Porter zrozumiała i nie czuła strachu, kiedy
odszedł.
Opanowało ją tylko uczucie osamotnienia.
Spoglądała na miejsce, gdzie znikł, stęsknionymi
oczyma wypatrując jego powrotu. Jak i przedtem
zapowiedzią jego zjawienia się był lekki odgłos, jaki
posłyszała. Gdy obróciła się, ujrzała go idącego po
murawie ze sporym naręczem gałęzi.
Znów udał się do dżungli i w kilka minut powrócił,
niosąc dużo miękkich traw i wrzosów. Jeszcze zrobił
dwie wyprawy, aż nagromadził znaczny zapas
materiałów pod ręką.
Wtedy rozesłał wrzosy i trawę na ziemi, tworząc
miękkie, płaskie łoże, a nad nim oparł o siebie pewną
ilość gałęzi, spotykających się ze sobą na kilka stóp
nad środkiem. Na nie włożył warstwy wielkich liści
ucha słoniowego, a dodając jeszcze więcej gałęzi i
liści zamknął nimi jeden otwór schroniska, które
pobudował.
Wtedy usiedli znowu razem na krawędzi kotła i
próbowali porozumieć się znakami.
Wspaniały medalion z brylantów, zawieszony na szyi
Tarzana, zadziwił Janinę Porter. Wskazała ręką na
medalion i Tarzan zdjąwszy go podał jej tę piękną
ozdobę.
Przekonała się, że medalion był dobrej roboty, że
diamenty były piękne i znakomicie osadzone, lecz
sposób, w jaki były cięte i szlifowane, wskazywał, że
medalion pochodził już z dawniejszych czasów.
Zauważyła również, że medalion się otwierał.
Nacisnąwszy ukrytą klamrę, otworzyła dwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
była drogą bardzo często przez niego przebywaną,
ochłodziło ogień pierwszego wybuchu namiętności,
zrodzonej przez świeżo znalezioną miłość. '
Rozmyślał on teraz o losie, jaki spotkałby
dziewczynę, gdyby jej nie uwolnił od Terkoza.
Wiedział, dlaczego małpa nie odebrała jej życia i
zaczął porównywać swoje zamiary z zamiarami
Terkoza.
Prawdą było, że w dżungli stosowano się do
zwyczajów, że samiec zdobywał sobie towarzyszkę
siłą. Czyż jednak Tarzan miał stosować się do praw
zwierząt? Czy Tarzan nie był człowiekiem? Lecz jak
ludzie postępowali? Nie umiał tego powiedzieć, gdyż
nie wiedział.
Chciał zapytać się o to dziewczęcia, lecz przyszło mu
na myśl, że ona już dała mu odpowiedz swym
daremnym usiłowaniem, aby uciec i odepchnąć go.
Przybyli właśnie na miejsce wybrane i Tarzan z
Janiną Porter na rękach skoczył lekko na murawę
półkola, gdzie wielkie małpy odbywały swe
zgromadzenia i dziki taniec dum-dum.
Chociaż przebyli wiele mil, było dopiero południe.
Półkole zatopione było półświatłem, przebijającym
się przez masę otaczających drzew.
Zielona murawa była miękka, chłodna, jakby
zapraszała do spoczynku. Miriady głosów dżungli
donosiły się z daleka, jak przytłumione echo
wznoszących się i opadających fal, odbijanych o
odległy brzeg.
Uczucie wymarzonego spokoju owładnęło Janiną
Porter, gdy usiadła na trawie, gdzie Tarzan ją
postawił. A gdy spojrzała na wielką postać,
wznoszącą się nad nią, dołączyło się w niej jeszcze
dziwne poczucie kompletnego bezpieczeństwa.
Kiedy spoglądała na niego spod na wpół
opuszczonych powiek, Tarzan minął niewielką
kolistą polanę, kierując się do drzew na krawędzi.
Zauważyła zgrabną majestatyczność jego chodu,
doskonałą symetrię wspaniałej postaci, ładne ruchy
pięknie uformowanej głowy, spoczywającej na
szerokich ramionach.
Co za doskonale zbudowana istota! Ta boska
powierzchowność nie mogła ukrywać ani
okrucieństwa, ani niskich uczuć. Nigdy, pomyślała,
taki człowiek nie kroczył po ziemi, od czasu jak Bóg
stworzył pierwszą ludzką parę na podobieństwo
swoje.
Tarzan poskoczył na drzewa i zniknął wśród liści.
Janina Porter nie widziała, gdzie się podział. Czyż
pozostawił ją tu losowi w samotnej dżungli.
Ze zdenerwowaniem rozejrzała się wokoło. Każdy
pręt i krzak wydawał się jej kryjówką jakiegoś
wielkiego i okropnego zwierzęcia, czyhającego, by
zatopić błyszczące kły w jej ciele. Każdy szelest
zdawał się ukradkowym skradaniem się gibkiego,
złośliwego cielska.
Jakaż w niej nastąpiła zmiana, kiedy ją opuścił!
Przez chwil kilka, które wydały się godzinami
przestraszonemu dziewczęciu, siedziała
zdenerwowana, oczekując skoku zaczajonej bestii,
która miała położyć kres całej jej nędzy.
Prawie pragnęła, by co prędzej okrutne zęby
pozbawiły ją już przytomności i uwolniły od
umierania ze strachu.
Posłyszała nagle słaby odgłos za sobą. Z krzykiem
skoczyła na nogi i obróciła się twarzą, by spotkać się
ze swym losem.
Przed nią stał Tarzan, niosąc naręcze pełne
dojrzałych, soczystych owoców.
Janina Porter zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby
Tarzan nie pochwycił ją w ramiona, porzuciwszy
owoce. Nie utraciła przytomności zmysłów, lecz
przycisnęła się do niego, drżąc na całym ciele jak
przestraszona łania.
Tarzan pogładził ją po miękkich włosach i usiłował
pocieszyć ją i uspokoić, jak robiła z nim Kala, gdy
jako małe małpiątko przeraził się Sabory, lwicy, lub
Histy, węża.
Lekko musnął ustami jej czoło. Nie poruszyła się,
lecz zamknąwszy oczy, westchnęła.
Nie mogła zanalizować swych uczuć ani nie
próbowała tego uczynić. Była rada, że czuła w
bliskości siebie te silne ręce, a przyszłość swą
pozostawiała losowi, gdyż ostatnie kilka godzin
nauczyły ją, że mogła była zaufać tej dziwnej istocie
leśnej tak, jak niewielu zaledwie osobom spośród
swych znajomych.
Kiedy pomyślała o tym, jak dziwnym było to uczucie,
zaczęła uprzytamniać sobie, że być może poznała coś
takiego, czego nie doświadczyła nigdy przedtem -
miłość. Dziwnym to jej było i uśmiechnęła się.
Uśmiechając się, odsunęła Tarzana lekko od siebie i
spoglądając na niego na wpół z uśmiechem, na wpół
zagadkowo, co nadało jej twarzy wprost czarujący
wyraz, wskazała na owoce rozsypane o ziemi i siadła
na brzegu kotła małp, usypanego z ubitej ziemi. gdyż
głód zaczął się dawać we znaki.
Tarzan szybko zebrał owoce i przynosząc je, położył
u jej stóp a potem i sam siadł na kotle obok niej i
otworzywszy swój nóż szykował dla niej potrawy.
Razem w milczeniu jedli, od czasu do czasu
spoglądając na siebie, aż w końcu Janina Porter
wybuchła wesołym śmiechem, do którego dołączył
swój i Tarzan.
- Chciałabym, żeby pan mówił po angielsku - rzekła
dziewczyna.
Tarzan zaprzeczył ruchem głowy i śmiejący się
wyraz jego twarzy spoważniał odbiciem poważnego,
wielkiego pragnienia.
Janina Porter spróbowała mówić do niego po
francusku, potem po niemiecku. Przy próbach
mówienia tym ostatnim językiem, robiła błędy i
śmiała się sama z siebie.
- Bądz co bądz - rzekła mu po angielsku - rozumiesz
moją mowę po niemiecku tyleż, co i Niemcy w
Berlinie.
Tarzan już zadecydował w sobie, jaki ma być jego
dalszy sposób postępowania. Miał czas przypomnieć
sobie wszystko, co wyczytał w książkach. Chciał
postąpić tak, jak wyobrażał sobie, że mężczyzni w
książkach postąpiliby, gdyby byli na jego miejscu.
Znów podniósł się i wyruszył na drzewa, lecz
przedtem postarał się wytłumaczyć jej za pomocą
znaków:. że wkrótce powróci. Udało mu się o tyle. że
Janina Porter zrozumiała i nie czuła strachu, kiedy
odszedł.
Opanowało ją tylko uczucie osamotnienia.
Spoglądała na miejsce, gdzie znikł, stęsknionymi
oczyma wypatrując jego powrotu. Jak i przedtem
zapowiedzią jego zjawienia się był lekki odgłos, jaki
posłyszała. Gdy obróciła się, ujrzała go idącego po
murawie ze sporym naręczem gałęzi.
Znów udał się do dżungli i w kilka minut powrócił,
niosąc dużo miękkich traw i wrzosów. Jeszcze zrobił
dwie wyprawy, aż nagromadził znaczny zapas
materiałów pod ręką.
Wtedy rozesłał wrzosy i trawę na ziemi, tworząc
miękkie, płaskie łoże, a nad nim oparł o siebie pewną
ilość gałęzi, spotykających się ze sobą na kilka stóp
nad środkiem. Na nie włożył warstwy wielkich liści
ucha słoniowego, a dodając jeszcze więcej gałęzi i
liści zamknął nimi jeden otwór schroniska, które
pobudował.
Wtedy usiedli znowu razem na krawędzi kotła i
próbowali porozumieć się znakami.
Wspaniały medalion z brylantów, zawieszony na szyi
Tarzana, zadziwił Janinę Porter. Wskazała ręką na
medalion i Tarzan zdjąwszy go podał jej tę piękną
ozdobę.
Przekonała się, że medalion był dobrej roboty, że
diamenty były piękne i znakomicie osadzone, lecz
sposób, w jaki były cięte i szlifowane, wskazywał, że
medalion pochodził już z dawniejszych czasów.
Zauważyła również, że medalion się otwierał.
Nacisnąwszy ukrytą klamrę, otworzyła dwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]