[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przecież za sprawiedliwych ludzi...
- Milczeć! - wrzasnął Tal Hajus. - Zakneblować mu usta i przywiązać jak rozkazałem!
- Miej wzgląd na sprawiedliwość. Tal Hajusie - powiedział Lorquas Ptomel.  Kim jesteś, że wolno ci
lekceważyć odwieczne prawa Tharków?
- Tak, sprawiedliwość! - zawtórował mu tuzin głosów.
Podczas, gdy Tal Hajus sapał i parskał ze złości, ja mówiłem dalej:
- Jesteście dzielnymi wojownikami i cenicie odwagę. Powiedzcie, gdzie był wasz potężny jeddak podczas
dzisiejszej bitwy? Nie zauważyłem go w ogniu walki. Nie było go tam. Znęca się nad bezbronnymi kobietami i
dziećmi, ale kiedy ostatni raz widziano go walczącego z mężczyzną? Nawet ja, o tyle od was mniejszy,
powaliłem go jednym uderzeniem pieści. Czy takich wojowników Tharkowie mają w zwyczaju obwoływać
jeddakami? Obok mnie stoi wielki Thark, potężny wojownik i szlachetny człowiek. Wodzowie, jakby to
brzmiało: Tars Tarkas, jeddak Tharku?
Moja propozycja została powitana pełnymi zadowolenia, potakującymi okrzykami.
- Wystarczy, aby rada wyraziła takie życzenie, a Tal Hajus będzie musiał udowodnić swoje prawo do
60
rządzenia waszym narodem. Gdyby był odważnym mężczyzną, już dawno by wyzwał Tars Tarkasa na
pojedynek, gdyż, jak wam wszystkim wiadomo, bardzo go nie lubi. Nie zrobił tego, gdyż się boi. Wasz jeddak,
Tal Hajus, jest tchórzem. Ja sam mógłbym go zabić gołymi rękami i on o tym wie.
Zamilkłem, a sala wypełniła się pełną oczekiwania ciszą. Wszystkie oczy zwróciły się na Tal Hajusa. Nie
powiedział ani słowa, ale jego zielona twarz wyraznie zbladła.
- Tal Hajusie - powiedział Lorquas Ptomel zimnym, wyzywającym głosem  jeszcze nigdy, w ciągu
całego swojego życia nie widziałem, aby ktoś tak obraził jeddaka Tharków. Na taką zniewagę jest tylko jedna
odpowiedz. Czekamy na nią.
Tal Hajus stał jak skamieniały.
- Wodzowie - ciągnął Lorquas Ptomel - czy żądamy, aby Tal Hajus udowodnił swoją wyższość nad Tars
Tarkasem?
Wokół podwyższenia było zgromadzonych około dwudziestu wodzów i dowódców i dwadzieścia mieczy
zostało podniesionych w powietrze na znak potwierdzenia.
Teraz już nie było wyboru. %7łyczenie rady było jasne i ostateczne. Tal Hajus dobył miecza i ruszył w
stronę Tars Tarkasa. Walka była bardzo krótka i Tars Tarkas, opierając stopę na gardle pokonanego władcy,
został obwołany nowym jeddakiem Tharku. Jego pierwszym zarządzeniem było mianowanie mnie
pełnoprawnym dowódcą w randze równej tej, jaką sobie wywalczyłem podczas mego poprzedniego wśród nich
pobytu.
Widząc, że wojownicy są przychylnie nastawieni zarówno do Tars Tarkasa, jak i do mnie, postanowiłem
wykorzystać okazje i nakłonić ich do rozpoczęcia wojny z Zodangą. Opowiedziałem Tars Tarkasowi swoje
przygody i w kilku słowach wyjaśniłem, co mam na myśli.
- John Carter przedstawił propozycję - powiedział Tars Tarkas, zwracając się do rady - która zyskuje
moją całkowitą aprobatę. Wytłumaczę wam krótko, na czym ona polega. Dejah Thoris, która była naszym
więzniem, znajduje się teraz w rakach jeddaka Zodangi. Jest zmuszona poślubić jego syna, aby uchronić swój
kraj przed zniszczeniem przez siły Zodangi. John Carter proponuje, abyśmy ją uwolnili i zwrócili Helium. W
Zodandze oczekują na nas wspaniałe łupy, a ja często myślałem o tym, że gdybyśmy się sprzymierzyli z Helium
moglibyśmy otrzymywać wystarczające dostawy żywności, aby nam to pozwoliło na zwiększenie rozmiarów i
częstotliwości wylęgów. W ten sposób osiągnęlibyśmy niekwestionowany prymat wśród zielonych ludzi na
Barsoomie. Co wy na to?
Widząc przed sobą perspektywę walki i bogatych łupów przystali na moją propozycje z niesłychanym,
jak na Tharków, entuzjazmem. W ciągu pół godziny dwudziestu posłańców galopowało przez wyschnięte dna
mórz, zwołując poszczególne plemiona na wyprawę.
Trzy dni pózniej maszerowaliśmy już w stronę Zodangi w sile stu tysięcy wojowników, gdyż obietnicą
bogatych łupów udało się Tars Tarkasowi pozyskać również trzy mniejsze plemiona. Jechałem na czele
kolumny, tuż za ogromnym Tharkiem, a przy nogach mojego thoata biegi wierny Woola.
Podróżowaliśmy wyłącznie nocą, ułożywszy plan przemarszu w ten sposób, aby dnie spędzać w
opuszczonych miastach, kryjąc się wraz ze zwierzętami wewnątrz budynków. Po drodze Tars Tarkas, dzięki
swej zręczności i talentom dyplomatycznym, potrafił zwerbować jeszcze pięćdziesiąt tysięcy wojowników z
rozmaitych plemion i narodów, tak wiec o północy dziesiątego dnia po wymarszu zatrzymaliśmy się pod murami
Zodangi mając ze sobą stupięćdziesięciotysięczną armię.
Jej siła bojowa była równa dziesięciokrotnie liczniejszej armii czerwonych ludzi. Tars Tarkas powiedział,
że jeszcze nigdy w historii Barsoomu nie maszerowała do boju tak wielka liczba zielonych wojowników.
Utrzymanie choćby pozorów spokoju miedzy nimi było prawdziwie nadludzkim zadaniem, a z cudem graniczyło
to, że udało się wszystkich doprowadzić pod mury miasta bez żadnych poważniejszych, wzajemnych walk.
W miarę zbliżania się do Zodangi osobiste kłótnie i zatargi były coraz rzadsze, ustępując przed wspólną
im wszystkim nienawiścią do czerwonej rasy, a szczególnie do Zodangańczyków, którzy od lat prowadzili
kampanie, mającą na celu wytrzebienie zielonych ludzi, zaś szczególną uwagę przywiązywali do niszczenia
inkubatorów.
Otwarcie drogi do miasta zostało powierzone mnie. Poradziłem Tars Tarkasowi, aby podzielił siły na dwa
oddziały, z których każdy miał się ustawić w bezpiecznej odległości na wprost dwóch głównych bram,
prowadzących do miasta. Sam wziąłem dwudziestu pieszych wojowników i podszedłem do jednego z
mniejszych wejść, znajdujących się w regularnych odstępach w otaczających Zodangą murach. Nie miały one
stałych straży, ale były pilnowane przez wartowników, którzy patrolowali odpowiednie odcinki biegnącej tuż za
murami obwodnicy, tak jak nasza policja miejska patroluje swoje rewiry.
Mury Zodangi, zbudowane z ogromnych bloków karborundum, miały siedemdziesiąt pięć stóp wysokości
i pięćdziesiąt stóp grubości. Towarzyszącym mi wojownikom wejście do miasta wydawało się zupełnie
niemożliwe. Należeli oni do jednego z mniejszych narodów i dotychczas mnie nie znali. Ustawiłem trzech z nich
twarzami do muru i kazałem im trzymać się za ramiona, a na nich poleciłem stanąć następnym dwóm, zaś
szóstemu na szczycie tej piramidy. Głowa tego ostatniego znajdowała się na wysokości około czterdziestu stóp
nad ziemią. W ten sposób przy pomocy dziesięciu wojowników zbudowałem trzy stopnie, z których ostatnim
61
były ramiona Marsjanina stojącego najwyżej w pierwszej piramidzie. Potem wziąłem krotki rozbieg i skacząc z
jednego szczebla tej ludzkiej drabiny na następny, odbiłem się mocno od. jej wierzchołka. Zdołałem dosięgnąć
palcami krawędzi muru i po chwili stałem już na szerokiej płaszczyznie, będącej jego szczytem. Ciągnąłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl