[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie zabiję cię, na razie - rzekł Tarzan. - Najpierw
pójdę i dowiem się, czyś mnie okłamał, a jeśli tak,
tym straszliwsza będzie twoja śmierć. Czy wiesz, jak
umarł major Schneider?
Luberg przecząco ruszył głową.
- Ja wiem - ciągnął dalej Tarzan. - Nie był to
przyjemny rodzaj śmierci, nawet dla przeklętego
Niemca. Obróć się twarzą na dół i zamknij oczy. Nie
ruszaj się i żadnego głosu nie wydawaj.
Oficer uczynił, jak mu kazano i Tarzan wyślizgnął
się z namiotu. W godzinę pózniej był daleko od
obozu niemieckiego, dążąc do górskiego miasteczka
Wilhelmstahl, letniej siedziby władz niemieckiej
Afryki Wschodniej.
* * *
Fräulein Berta Kirchner zabÅ‚Ä…kaÅ‚a siÄ™. ZÅ‚a byÅ‚a i
upokorzona. Długo nie chciała pogodzić się z myślą,
że ona, tak dumna ze swej umiejętności orientowania
się w lesie, zabłądziła na tej małej przestrzeni między
Pangani i linią kolejową Tanga! Wiedziała, że
Wilhelmstahl leży na południowy-wschód od niej o
jakie pięć mil odległości, lecz wskutek głupiego
zbiegu okoliczności, nie mogła określić, gdzie jest
południowy-wschód.
Najpierw z głównej kwatery niemieckiej skierowała
się ku dobrze wydeptanej drodze, przez którą
maszerowały wojska, i miała wszelkie powody liczyć
na to, że ten szlak doprowadzi ją do Wilhelmstahl.
Ostrzeżono ją jednak w drodze, że silny patrol
angielski wyruszył zachodnim wybrzeżem Pangani,
przeprawił się na południu, a teraz maszerował
torem kolejowym ku Tonda.
Zeszedłszy z drogi, znalazła się w gęstwinie leśnej, a
ponieważ niebo było zaciągnięte chmurami, chciała
poradzić się kompasu i dopiero teraz spostrzegła z
przerażeniem, że nie miała go przy sobie. Tak jednak
pewna była swej zdolności orientowania się w lesie,
że jechała dalej w kierunku, który brała za kierunek
zachodni, póki nie przebyła takiej przestrzeni, jaka,
w jej przekonaniu, zapewniała jej, jeśli teraz zwróci
się na południe, bezpieczne obejście tyłów patroli
angielskich.
Nie powstały w niej żadne wątpliwości dopóki,
znacznie póz niej, nie skręciła powtórnie na wschód,
raczej na południe, wedle swego mniemania, od
patrolu. Było dobrze po południu - dawno już
powinna była dotrzeć z powrotem do drogi na
południe o Tonda; zaczęła się niepokoić.
Koń jej szedł cały dzień bez paszy i bez wody, noc
zapadła uprzytomniła sobie, że beznadziejnie
zabłąkała się w dzikiej i bezdrożnej okolicy, znanej
ze zjadliwych much tse tse i drapieżnych zwierząt.
Można było oszaleć na myśl, że absolutnie nie ma
pojęcia, w jakim kierunku jedzie, że może coraz
bardziej oddala się od toru kolejowego, coraz więcej
zagłębiając się w ponure i odstręczające pustkowie
ku Pangani; a jednak niepodobieństwem było
zatrzymać się - trzeba podążać naprzód.
Cokolwiek można by zarzucić Bercie Kirchner -
tchórzem nie była. Gdy jednak noc zaczęła zapadać,
nie mogła odpędzić myśli o okropnościach
czekających ją długich godzin, zanim wschodzące
słońce rozproszy styksowe cienie - o strasznej nocy,
wywabiającej z ukrycia wszystkich włóczęgów,
wszystkich drapieżników dżungli.
Zanim ciemności ogarnęły las, znalazła polankę z
niewielką kępą drzew pośrodku i tu postanowiła
przenocować. Wysoka i gęsta trawa zapewniła paszę
dla konia i łoże dla niej, pod dostatkiem też było
suchych gałęzi. Rozkulbaczyła konia i uwiązała go do
drzewa, nazbierała chrustu i zanim zupełnie się
ściemniło, miała porządne ognisko i zapas paliwa na
całą noc.
Posiliła się zimnymi zapasami, wyjętymi z kieszeni
siodła i napiła z manierki wody -jeden łyk tylko. Na
więcej nie mógł sobie pozwolić, gdyż nie wiedziała,
ile czasu upłynie, zanim znajdzie świeżą wodę.
Martwiło ją to, że nie może napoić konia.
Ciemno było. Nie było ani księżyca, ani gwiazd, a
blask je ogniska podkreślił jeszcze ciemność poza
nim. Widziała trawę obok siebie i pnie drzew, jasno
odrzynajace siÄ™ na tle nieprzeniknionej nocy - poza
ogniskiem była czarna ściana.
W dżungli zdawała się panować grozna cisza. Hen
daleko w wielkiej odległości głucho grzmiały ciężkie
działa. Nie umiał oznaczyć ich kierunku. Wytężyła
słuch, nie mogła wszakże po wiedzieć, skąd szedł ten
odgłos. A miało to dla niej wielkie znaczenie, gdyż
pole bitwy leżało na północy i gdyby tylko zdołała
określić kierunek huku dział, wiedziałaby jaką drogę
obrać rankiem.
Rankiem! Czy dożyje do rana? Wzruszyła
ramionami i wyprostowała się. Trzeba odpędzić
podobne myśli, na nic się nie zdadzą. Odważnie
nuciła piosenkę, kładąc siodło w pobliżu ogniska i
zbierając naręcza trawy, by urządzić sobie wygodne
siedzenie, które nakryła derką spod siodła.
Rozwinęła gruby płaszcz wojskowy i okryła się nim,
bo zrobiło się chłodno.
Usiadłszy tak, by móc oprzeć się o siodło,
przygotowała się do czuwania przez całą noc. W
ciągu godziny ciszę przerywał tylko daleki huk
armat i chrzęst trawy w żuchwach konia, gdy nagle
w odległości mili* zagrzmiał ryk lwa. Dziewczyna
zerwała się i sięgnęła po broń. Lekki dreszcz
wstrząsnął jej drobną postacią, uczuła gęsią skórkę
na całym ciele.
Złowróżbny dzwięk powtórzył się raz i drugi, za
każdym razem pewna była, że coraz bliżej. Mogła
określić kierunek tego głosu, jakkolwiek nie umiała
określić kierunku huku ciężkich armat, gdyż zródło
pierwszego było znacznie bliższe. Lew szedł z
wiatrem i dlatego pewnie jej nie zwęszył; zbliżał się,
zwabiony może blaskiem ogniska, które niewątpliwie
było widoczne ze znacznej odległości.
Jeszcze jedną pełną trwogi godzinę spędziła,
wytężając wzrok i słuch w czarną pustkę, ziejącą
poza małą wysepką światła. Przez cały ten czas lew
nie zaryczał ani razu, miała jednak uczucie, że
skrada się ku niej. Coraz to zrywała się i wpatrywała
w ciemności poza drzewami, gdyż jej przemęczone
nerwy wyczuwały szmer skradających się cichych
stóp. Trzymała broń na kolanach w pogotowiu do
strzału i drżała od stóp do głowy.
Nagle koń podniósł głowę i zarżał; z lekkim
okrzykiem dziewczyna zerwała się na nogi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
- Nie zabiję cię, na razie - rzekł Tarzan. - Najpierw
pójdę i dowiem się, czyś mnie okłamał, a jeśli tak,
tym straszliwsza będzie twoja śmierć. Czy wiesz, jak
umarł major Schneider?
Luberg przecząco ruszył głową.
- Ja wiem - ciągnął dalej Tarzan. - Nie był to
przyjemny rodzaj śmierci, nawet dla przeklętego
Niemca. Obróć się twarzą na dół i zamknij oczy. Nie
ruszaj się i żadnego głosu nie wydawaj.
Oficer uczynił, jak mu kazano i Tarzan wyślizgnął
się z namiotu. W godzinę pózniej był daleko od
obozu niemieckiego, dążąc do górskiego miasteczka
Wilhelmstahl, letniej siedziby władz niemieckiej
Afryki Wschodniej.
* * *
Fräulein Berta Kirchner zabÅ‚Ä…kaÅ‚a siÄ™. ZÅ‚a byÅ‚a i
upokorzona. Długo nie chciała pogodzić się z myślą,
że ona, tak dumna ze swej umiejętności orientowania
się w lesie, zabłądziła na tej małej przestrzeni między
Pangani i linią kolejową Tanga! Wiedziała, że
Wilhelmstahl leży na południowy-wschód od niej o
jakie pięć mil odległości, lecz wskutek głupiego
zbiegu okoliczności, nie mogła określić, gdzie jest
południowy-wschód.
Najpierw z głównej kwatery niemieckiej skierowała
się ku dobrze wydeptanej drodze, przez którą
maszerowały wojska, i miała wszelkie powody liczyć
na to, że ten szlak doprowadzi ją do Wilhelmstahl.
Ostrzeżono ją jednak w drodze, że silny patrol
angielski wyruszył zachodnim wybrzeżem Pangani,
przeprawił się na południu, a teraz maszerował
torem kolejowym ku Tonda.
Zeszedłszy z drogi, znalazła się w gęstwinie leśnej, a
ponieważ niebo było zaciągnięte chmurami, chciała
poradzić się kompasu i dopiero teraz spostrzegła z
przerażeniem, że nie miała go przy sobie. Tak jednak
pewna była swej zdolności orientowania się w lesie,
że jechała dalej w kierunku, który brała za kierunek
zachodni, póki nie przebyła takiej przestrzeni, jaka,
w jej przekonaniu, zapewniała jej, jeśli teraz zwróci
się na południe, bezpieczne obejście tyłów patroli
angielskich.
Nie powstały w niej żadne wątpliwości dopóki,
znacznie póz niej, nie skręciła powtórnie na wschód,
raczej na południe, wedle swego mniemania, od
patrolu. Było dobrze po południu - dawno już
powinna była dotrzeć z powrotem do drogi na
południe o Tonda; zaczęła się niepokoić.
Koń jej szedł cały dzień bez paszy i bez wody, noc
zapadła uprzytomniła sobie, że beznadziejnie
zabłąkała się w dzikiej i bezdrożnej okolicy, znanej
ze zjadliwych much tse tse i drapieżnych zwierząt.
Można było oszaleć na myśl, że absolutnie nie ma
pojęcia, w jakim kierunku jedzie, że może coraz
bardziej oddala się od toru kolejowego, coraz więcej
zagłębiając się w ponure i odstręczające pustkowie
ku Pangani; a jednak niepodobieństwem było
zatrzymać się - trzeba podążać naprzód.
Cokolwiek można by zarzucić Bercie Kirchner -
tchórzem nie była. Gdy jednak noc zaczęła zapadać,
nie mogła odpędzić myśli o okropnościach
czekających ją długich godzin, zanim wschodzące
słońce rozproszy styksowe cienie - o strasznej nocy,
wywabiającej z ukrycia wszystkich włóczęgów,
wszystkich drapieżników dżungli.
Zanim ciemności ogarnęły las, znalazła polankę z
niewielką kępą drzew pośrodku i tu postanowiła
przenocować. Wysoka i gęsta trawa zapewniła paszę
dla konia i łoże dla niej, pod dostatkiem też było
suchych gałęzi. Rozkulbaczyła konia i uwiązała go do
drzewa, nazbierała chrustu i zanim zupełnie się
ściemniło, miała porządne ognisko i zapas paliwa na
całą noc.
Posiliła się zimnymi zapasami, wyjętymi z kieszeni
siodła i napiła z manierki wody -jeden łyk tylko. Na
więcej nie mógł sobie pozwolić, gdyż nie wiedziała,
ile czasu upłynie, zanim znajdzie świeżą wodę.
Martwiło ją to, że nie może napoić konia.
Ciemno było. Nie było ani księżyca, ani gwiazd, a
blask je ogniska podkreślił jeszcze ciemność poza
nim. Widziała trawę obok siebie i pnie drzew, jasno
odrzynajace siÄ™ na tle nieprzeniknionej nocy - poza
ogniskiem była czarna ściana.
W dżungli zdawała się panować grozna cisza. Hen
daleko w wielkiej odległości głucho grzmiały ciężkie
działa. Nie umiał oznaczyć ich kierunku. Wytężyła
słuch, nie mogła wszakże po wiedzieć, skąd szedł ten
odgłos. A miało to dla niej wielkie znaczenie, gdyż
pole bitwy leżało na północy i gdyby tylko zdołała
określić kierunek huku dział, wiedziałaby jaką drogę
obrać rankiem.
Rankiem! Czy dożyje do rana? Wzruszyła
ramionami i wyprostowała się. Trzeba odpędzić
podobne myśli, na nic się nie zdadzą. Odważnie
nuciła piosenkę, kładąc siodło w pobliżu ogniska i
zbierając naręcza trawy, by urządzić sobie wygodne
siedzenie, które nakryła derką spod siodła.
Rozwinęła gruby płaszcz wojskowy i okryła się nim,
bo zrobiło się chłodno.
Usiadłszy tak, by móc oprzeć się o siodło,
przygotowała się do czuwania przez całą noc. W
ciągu godziny ciszę przerywał tylko daleki huk
armat i chrzęst trawy w żuchwach konia, gdy nagle
w odległości mili* zagrzmiał ryk lwa. Dziewczyna
zerwała się i sięgnęła po broń. Lekki dreszcz
wstrząsnął jej drobną postacią, uczuła gęsią skórkę
na całym ciele.
Złowróżbny dzwięk powtórzył się raz i drugi, za
każdym razem pewna była, że coraz bliżej. Mogła
określić kierunek tego głosu, jakkolwiek nie umiała
określić kierunku huku ciężkich armat, gdyż zródło
pierwszego było znacznie bliższe. Lew szedł z
wiatrem i dlatego pewnie jej nie zwęszył; zbliżał się,
zwabiony może blaskiem ogniska, które niewątpliwie
było widoczne ze znacznej odległości.
Jeszcze jedną pełną trwogi godzinę spędziła,
wytężając wzrok i słuch w czarną pustkę, ziejącą
poza małą wysepką światła. Przez cały ten czas lew
nie zaryczał ani razu, miała jednak uczucie, że
skrada się ku niej. Coraz to zrywała się i wpatrywała
w ciemności poza drzewami, gdyż jej przemęczone
nerwy wyczuwały szmer skradających się cichych
stóp. Trzymała broń na kolanach w pogotowiu do
strzału i drżała od stóp do głowy.
Nagle koń podniósł głowę i zarżał; z lekkim
okrzykiem dziewczyna zerwała się na nogi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]