[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie, nie! Musisz wysłuchać mnie, Kordelio!
Emma uczyniła ręką władczy gest. Musisz pojąć, \e mój brat jest
zupełnie inny ni\ ty, Kordelio! Ró\nisz się od niego bardzo. A on patrzy na
ciebie i dostrzega tylko to, co jest dla niego miłe. Co chce zobaczyć.
Kordelia znów poczuła, \e jej policzki płoną. A Kordelia Lyon nigdy się
przecie\ nie rumieni.
Proszę wybaczyć, milady, ale czasami człowiek dostrzega coś, co wcale
nie istnieje.
Odwróciła się, klasnęła w dłonie i podeszła dok prowizorycznej sceny.
Gwen, Robert, bardzo proszę, stawajcie na swoich miejscach!
Gwen stała ju\ na swoim miejscu, na środku sceny, na jej ustach widać
było charakterystyczny, pełen sarkazmu uśmiech, który publiczność uwielbiała.
Tak, milordzie, nie, milordzie zapiszczała, mrugając do Kordelii.
Oczywiście, naturalnie, dlaczegó\by nie, skoro naszym mecenasem jest tak
przystojny milord!
Kordelia uniosła dumnie głowę.
Mów\e swoją kwestię, Gwen, jeśli łaska! Gwen zakołysała kusząco
biodrami, jedna z aktorek zachichotała.
Ta kwestia brzmi stosownie dla bogini miłości, złotko, i jeśli chcesz...
Wystarczy, Gwen rozległ się głos Alfreda, podejrzanie łagodny.
Stanowczo wystarczy!
Och! pisnęła Gwen. Troszkę sobie po\artowałam! A ty przecie\ sam
widziałeś ją z tym lordem, jak się patrzył na nią, prawie oblizywał się jak kot na
widok...
Powiedziałem, \e wystarczy, Gwen powtórzył Alfred z naciskiem.
Gdybyś chocia\ połowę czasu, który przeznaczasz na głupie plotki, poświęciła
na uczenie się roli, wyszłoby to na dobre całej naszej trupie. Kordelio,
chciałbym zamienić z tobą słówko.
Kordelia domyślała się, o czym ojciec chce z nią porozmawiać. I wcale
nie chciała tego słuchać.
Mo\e pózniej, ojcze, kiedy...
Nie, córko. Teraz powiedział, wskazując na drzwi, prowadzące do
ogrodu. I nie guzdraj się, proszę.
Nie miała wyboru. Musiała dołączyć do niego i razem z nim zejść po
kamiennych schodkach na zielony trawnik.
Ojcze! Mamy tak mało czasu na przygotowanie tego przedstawienia, a
ty jeszcze...
Och, daj spokój, Kordelio! obruszył się Alfred, siwe brwi ściągnęły
się w gniewną krechę. Przestań być taka groteskowa. Ta inscenizacja jest
bardziej banalna ni\ zadek osła. A ty potrafiłaś przygotować rzecz o wojnie
trojańskiej na proszony obiad u rajcy w czasie jeszcze krótszym ni\ ta głupia
sztuczka z okazji ślubu.
Wojna trojańska była łatwa powiedziała Kordelia, mru\ąc oczy przed
słońcem. Ojciec rzeczywiście wybrał sobie odpowiednie miejsce, na tle tego
słońca wygląda jakby miał wokół głowy złocistą aureolę! A w tej sztuce trzeba
stworzyć postacie, wzorowane na rzeczywistych, co jest dodatkowym
utrudnieniem..
Pojmuję przerwał Alfred. I jedna z tych realnych postaci niepokoi
mnie, a dokładniej... pewien d\entelmen. Powiedz no mi, co naprawdę zdarzyło
się wczoraj wieczorem między tobą a tym uczonym hrabią, co?
Przeprosiny. Kordelia \yczyłaby sobie gorąco, \eby jej głos nie
zabrzmiał tak defensywnie. Przeprosiłam go, \ebyśmy mogli zagrać tu tę
sztukę, aby uratować nasze apana\e. Sam tego chciałeś, ojcze.
Ojciec nie odpowiedział od razu. Skrzy\ował ramiona na piersi i przez
długą chwilę milczał. A Kordelia w tym czasie prze\ywała prawdziwe męki.
Czekała na słowa ojca. Co on zauwa\ył?
W końcu ojciec o\ył. Westchnął i powiedział:
Daję słowo, Kordelio, ja zawsze uwa\ałem cię za aktorkę wyborną, ale
to, co zrobiłaś teraz, jest po prostu niepokojące.
Powiedziałam prawdę!
Tylko jej strzępek, prawdopodobnie, bo na pewno nie całą. Reszta tej
prawdy wypisana była na twarzy jego lordowskiej mości w sposób oczywisty.
Tak samo jak na twojej, droga córko. Nasza Gwen zobaczyła tam to, co
dojrzałby ślepiec.
Policzki Kordelii zaró\owiły się, głowę jednak nadal trzymała wysoko.
Ojcze... Po prostu świecił księ\yc. I nic wielkiego się nie wydarzyło.
Przysięgam.
Alfred chrząknął, wcale nie przekonany.
To moja wina, ja sam dokuczałem ci z powodu tego człowieka. A ty
nigdy nie oprzesz się wyzwaniu, czy tak, Kordelio? Przecie\ mówię ci, ojcze,
\e hrabia nic dla mnie nie znaczy.
Ty wiesz, \e on nie o\eni się z tobą. Bezceremonialność ojca, tak
rzadka u niego, zraniła ją do \ywego. Nie oszukuj się, Kordelio. Mo\esz być
dla niego tylko rozrywką, niczym więcej. Szlachetnie urodzeni panowie traktują
nas, ludzi teatru, tylko jak chwilową rozrywkę, dlatego lepiej trzymać ze
swoimi, Kordelio.
Ja w tym samym stopniu chcę wyjść za niego, co on mnie poślubić,
ojcze!
To dobrze. Twarz Alfreda w jednej sekundzie stała się twarda i
ponura. I na pewno w twojej głowie nie zaświtał pomysł, \eby uciec z hrabią
albo zostać jego utrzymanką? śadne klejnoty nie są tego warte, i ja nie chcę,
Kordelio, \ebyś miała złamane serce.
Nie, ojcze, takie myśli nie powstały w mojej głowie powiedziała
Kordelia, zszokowana nie tyle treścią jego słów, co faktem, \e je wypowiedział.
Zaręczam, \e on nie znaczy dla mnie nic, po prostu mniej ni\ nic! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Nie, nie! Musisz wysłuchać mnie, Kordelio!
Emma uczyniła ręką władczy gest. Musisz pojąć, \e mój brat jest
zupełnie inny ni\ ty, Kordelio! Ró\nisz się od niego bardzo. A on patrzy na
ciebie i dostrzega tylko to, co jest dla niego miłe. Co chce zobaczyć.
Kordelia znów poczuła, \e jej policzki płoną. A Kordelia Lyon nigdy się
przecie\ nie rumieni.
Proszę wybaczyć, milady, ale czasami człowiek dostrzega coś, co wcale
nie istnieje.
Odwróciła się, klasnęła w dłonie i podeszła dok prowizorycznej sceny.
Gwen, Robert, bardzo proszę, stawajcie na swoich miejscach!
Gwen stała ju\ na swoim miejscu, na środku sceny, na jej ustach widać
było charakterystyczny, pełen sarkazmu uśmiech, który publiczność uwielbiała.
Tak, milordzie, nie, milordzie zapiszczała, mrugając do Kordelii.
Oczywiście, naturalnie, dlaczegó\by nie, skoro naszym mecenasem jest tak
przystojny milord!
Kordelia uniosła dumnie głowę.
Mów\e swoją kwestię, Gwen, jeśli łaska! Gwen zakołysała kusząco
biodrami, jedna z aktorek zachichotała.
Ta kwestia brzmi stosownie dla bogini miłości, złotko, i jeśli chcesz...
Wystarczy, Gwen rozległ się głos Alfreda, podejrzanie łagodny.
Stanowczo wystarczy!
Och! pisnęła Gwen. Troszkę sobie po\artowałam! A ty przecie\ sam
widziałeś ją z tym lordem, jak się patrzył na nią, prawie oblizywał się jak kot na
widok...
Powiedziałem, \e wystarczy, Gwen powtórzył Alfred z naciskiem.
Gdybyś chocia\ połowę czasu, który przeznaczasz na głupie plotki, poświęciła
na uczenie się roli, wyszłoby to na dobre całej naszej trupie. Kordelio,
chciałbym zamienić z tobą słówko.
Kordelia domyślała się, o czym ojciec chce z nią porozmawiać. I wcale
nie chciała tego słuchać.
Mo\e pózniej, ojcze, kiedy...
Nie, córko. Teraz powiedział, wskazując na drzwi, prowadzące do
ogrodu. I nie guzdraj się, proszę.
Nie miała wyboru. Musiała dołączyć do niego i razem z nim zejść po
kamiennych schodkach na zielony trawnik.
Ojcze! Mamy tak mało czasu na przygotowanie tego przedstawienia, a
ty jeszcze...
Och, daj spokój, Kordelio! obruszył się Alfred, siwe brwi ściągnęły
się w gniewną krechę. Przestań być taka groteskowa. Ta inscenizacja jest
bardziej banalna ni\ zadek osła. A ty potrafiłaś przygotować rzecz o wojnie
trojańskiej na proszony obiad u rajcy w czasie jeszcze krótszym ni\ ta głupia
sztuczka z okazji ślubu.
Wojna trojańska była łatwa powiedziała Kordelia, mru\ąc oczy przed
słońcem. Ojciec rzeczywiście wybrał sobie odpowiednie miejsce, na tle tego
słońca wygląda jakby miał wokół głowy złocistą aureolę! A w tej sztuce trzeba
stworzyć postacie, wzorowane na rzeczywistych, co jest dodatkowym
utrudnieniem..
Pojmuję przerwał Alfred. I jedna z tych realnych postaci niepokoi
mnie, a dokładniej... pewien d\entelmen. Powiedz no mi, co naprawdę zdarzyło
się wczoraj wieczorem między tobą a tym uczonym hrabią, co?
Przeprosiny. Kordelia \yczyłaby sobie gorąco, \eby jej głos nie
zabrzmiał tak defensywnie. Przeprosiłam go, \ebyśmy mogli zagrać tu tę
sztukę, aby uratować nasze apana\e. Sam tego chciałeś, ojcze.
Ojciec nie odpowiedział od razu. Skrzy\ował ramiona na piersi i przez
długą chwilę milczał. A Kordelia w tym czasie prze\ywała prawdziwe męki.
Czekała na słowa ojca. Co on zauwa\ył?
W końcu ojciec o\ył. Westchnął i powiedział:
Daję słowo, Kordelio, ja zawsze uwa\ałem cię za aktorkę wyborną, ale
to, co zrobiłaś teraz, jest po prostu niepokojące.
Powiedziałam prawdę!
Tylko jej strzępek, prawdopodobnie, bo na pewno nie całą. Reszta tej
prawdy wypisana była na twarzy jego lordowskiej mości w sposób oczywisty.
Tak samo jak na twojej, droga córko. Nasza Gwen zobaczyła tam to, co
dojrzałby ślepiec.
Policzki Kordelii zaró\owiły się, głowę jednak nadal trzymała wysoko.
Ojcze... Po prostu świecił księ\yc. I nic wielkiego się nie wydarzyło.
Przysięgam.
Alfred chrząknął, wcale nie przekonany.
To moja wina, ja sam dokuczałem ci z powodu tego człowieka. A ty
nigdy nie oprzesz się wyzwaniu, czy tak, Kordelio? Przecie\ mówię ci, ojcze,
\e hrabia nic dla mnie nie znaczy.
Ty wiesz, \e on nie o\eni się z tobą. Bezceremonialność ojca, tak
rzadka u niego, zraniła ją do \ywego. Nie oszukuj się, Kordelio. Mo\esz być
dla niego tylko rozrywką, niczym więcej. Szlachetnie urodzeni panowie traktują
nas, ludzi teatru, tylko jak chwilową rozrywkę, dlatego lepiej trzymać ze
swoimi, Kordelio.
Ja w tym samym stopniu chcę wyjść za niego, co on mnie poślubić,
ojcze!
To dobrze. Twarz Alfreda w jednej sekundzie stała się twarda i
ponura. I na pewno w twojej głowie nie zaświtał pomysł, \eby uciec z hrabią
albo zostać jego utrzymanką? śadne klejnoty nie są tego warte, i ja nie chcę,
Kordelio, \ebyś miała złamane serce.
Nie, ojcze, takie myśli nie powstały w mojej głowie powiedziała
Kordelia, zszokowana nie tyle treścią jego słów, co faktem, \e je wypowiedział.
Zaręczam, \e on nie znaczy dla mnie nic, po prostu mniej ni\ nic! [ Pobierz całość w formacie PDF ]