[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że nie chcesz pozwolić swojemu synowi wyrosnąć na silnego faceta.
- Wyrośnie na silnego faceta - zapewniła.
- A powiedziałaś mu, że wyjeżdżacie? Nie. Bo wystraszyłaś się,
że sam mógłby zdecydować, że zostaje!
Linsey czuła, że ten stary, kłótliwy człowiek ma rację.
- Jest za mały, żeby wszystko zrozumieć i ocenić - odparła.
- Za mały? A ile ty miałaś lat, moja droga, kiedy zaczęłaś
rozumieć, co warto robić? Pewnie tyle samo. Albo i mniej. Wiem, że z
ciebie twarda dziewucha i mój Lincoln też jest twardzielem. Na
pewno Cade odziedziczył to po was. Pozwól mu zdecydować. Jesteś
mu to winna. Tyle chciałem ci powiedzieć. Ale... - głos starego Cade'a
123
RS
złagodniał nagle - .. .gdybyś pozwoliła mi go zabrać na chwilę do
Belle Reveé... StÄ™skniÅ‚em siÄ™ za szkrabem... przez te dwa dni.
Linsey, znając opinie o Gusie, zdziwiła się, zobaczywszy na
twarzy tego zniszczonego, upartego człowieka wyraz samotności i
tęsknoty. Uświadomiła sobie nagle, że Gus Cade, którego życie nie
oszczędzało, także wciąż walczył; i rozumiał ją jak nikt inny. Złość
przeszła jej nagle. Powiedziała:
- Może pozwolimy, żeby Cade sam zdecydował, czy chce
jechać?
- Dobry początek - ucieszył się Gus.
Po chwili, pocałowawszy serdecznie mamę, Cade wspiął się do
powozu, wraz z psem.
- Uważaj na niebo, dziewczyno - poradził na odjezdnym Gus. -
Coś wisi w powietrzu. Konie to wyczuwają. - Rzeczywiście, para koni
przez cały czas była dziwnie zaniepokojona, aż Jesse musiał cmokać i
przemawiać do nich łagodnie.
Mężczyzni uchylili kapeluszy i odjechali; Cade pomachał mamie
na pożegnanie.
- Czy on ma rację? - spytała Linsey samą siebie. Chwyciła z
powrotem motykę. - Przecież Cade ma dopiero pięć lat.
Przypomniało jej się, że miała właśnie pięć lat, kiedy odrzuciła
imię i nazwisko, jakie wymyślili dla niej urzędnicy. Oczywiście, i tak
wołano na nią tym imieniem, chociaż wcale jej się nie podobało.
 Hannah Jones". Mając dziesięć lat, ostatecznie pozbyła się
niechcianej tożsamości. Wymyśliła, że odtąd będzie nazywać się
Linsey Blair i poradzi sobie ze wszystkim. Jej ulubiona nauczycielka,
124
RS
zakonnica, pomogła jej załatwić sprawę formalnie, ale to Linsey
podjęła decyzję, jak ma się nazywać.
Rozmyślając, nie zwróciła uwagi, że w powietrzu panuje
nienaturalna cisza i że szybko robi się coraz goręcej. I zaczyna wiać,
najpierw słabymi podmuchami, a potem silniej. Do rzeczywistości
przywołał ją dopiero tętent kopyt. Podniosła wzrok i zobaczyła Diabla
i jezdzca. Za nimi niebo było ciemnoszare, niewyrazne; kłębiły się na
nim jakieś dziwne żółtawe chmury.
- Lincoln! - zawołała, przestraszona. - Co to jest?!
- Tornado.
Skoczyła ku niemu. Wciągnął ją na konia. Ruszyli, nie
zwlekajÄ…c.
- Cade! - krzyknęła z lękiem.
- Cade jest bezpieczny.
Nastąpił silny podmuch wiatru. Wiatr tak świstał, że trudno było
rozmawiać.
- Nie trzeba zabezpieczyć domu? - spytała.
- Nie ma czasu. Wir dotknął ziemi. Zbliża się ku nam.
Złapała się mocniej Lincolna i nie próbowała już nic mówić.
Diablo przeszedł w galop. Nie wiedziała, dokąd jadą, ale rozumiała,
dlaczego Lincoln nie przyjechał po nią samochodem. Przeskakiwali
płoty, lawirowali między drzewami. Podmuchy wichru cały czas się
wzmagały, temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Niebo zrobiło się
czarne.
125
RS
Zatrzymali się gdzieś i zsiedli. Wiatr napierał teraz ze
złowieszczą, narastającą siłą. Lincoln poprowadził Linsey i konia w
jakieś zagłębienie.
- To resztki starego domu! - krzyknÄ…Å‚, przyciskajÄ…c niemal usta
do jej ucha. - Z tyłu jest piwnica, w lewym tylnym rogu dawnej
kuchni!
Biegli truchtem; Lincoln kierował nią lekko. W pobliżu trzasnęła
złamana gałąz. Kiedy zbliżyli się do drugiego końca ruin, Lincoln
zawołał:
- Zaczekaj! - po czym wyjął z kieszeni szal i zawiązał koniowi
oczy. Pózniej ściągnął mu siodło i położył konia na boku. Spętał go.
Następnie zaczął rozgarniać warstwy starych liści. Odnalazł klapę.
Wytężył się, ale nie chciała dać się unieść. Linsey przemieściła się z
trudem parę kroków, przykucnęła i zaczęła pomagać Lincolnowi.
Klapa drgnęła i zaczęła się podnosić.
- Dasz radę wrzucić do środka siodło?! - zawołał. Skinęła głową.
Udało jej się jakoś.
- Co będzie z Diabłem?! - krzyknęła.
- Nic więcej nie możemy dla niego zrobić! Schodzimy! Nie ma
czasu! Stoisz przy schodach! - Nagle runęła ulewa. Przemokli do nitki
w ciÄ…gu trzech sekund. - SÅ‚uchaj! Zejdz, a potem zablokuj klapÄ™
siodłem! Zrób to dobrze, bo jak się zatrzaśnie, możemy się stąd już
nigdy nie wydostać! - wołał jej w ucho Lincoln.
Gdy zeszła, zablokowali klapę, Lincoln wślizgnął się do
piwnicy. Linsey dziękowała Bogu, że udało im się schować, i modliła
się, żeby w środku nie było węży. Wtem trąba powietrzna uderzyła.
126
RS
Rozległ się straszliwy łoskot gruchotanych i wyrywanych z
korzeniami drzew. Ryk żywiołu zagłuszał wszystko. Zdawało się, że
ciężka, stalowa klapa wygnie się na siodle w pałąk. Z trzaskiem
pękającego metalu oderwała się i odleciała w powietrze.
Lincoln i Linsey leżeli na wilgotnej, kamiennej podłodze,
przyciśnięci do siebie. Teraz Lincoln osłonił Linsey ciałem, żeby
przyjąć na siebie ewentualne uderzenia porwanymi przez wicher
przedmiotami. Ryzykował życie, aby ochronić ją - ponieważ ją
kochał.
W tej straszliwej sytuacji Linsey zdała sobie nagle sprawę, jak
dojrzale zachowywał się Lincoln względem niej i Cade'a. Nie zbliżał
się do niej za szybko, żeby nie zranić dziecka. Teraz, z miłości do
niego, był gotów pozwolić im obojgu wyjechać. A ona - ona
postępowała jak tchórz!
Nieoczekiwanie huragan ucichł. Tornado przeszło.
- Udało się, Lincolnie! - zawołała. - Znowu przeżyliśmy, tak
samo jak podczas pożaru!
Nie odpowiadał. Wydostała się spod niego i zobaczyła, że jest
zakrwawiona, a on - nieprzytomny. To była krew Lincolna. Nerwowo
zaczęła szukać na jego ciele ran. Miał tylko parę niewielkich zadrapań
- i ranę w głowie.
- Boże! - jęknęła. - Muszę szybko sprowadzić pomoc.
Zawołała na Diabla. Odezwał się. Wybiegła na górę,
przełamując chęć pozostania przy Lincolnie, i podbiegła do konia,
mijając połamane, pozbawione liści gałęzie. Ogier miał tylko kilka
zadrapań. Rozwiązała go. Wstał z trudem, wysuwając naprzód jedną
127
RS
nogę. Kulał. Powstrzymała panikę - panika nie pomoże Lincolnowi.
Próbowała zorientować się, gdzie jest, i zdecydować, czy iść piechotą
w poszukiwaniu pomocy, czy zostać przy rannym. Nagle usłyszała
znajome głosy.
- Tutaj! - zawołała. - Tutaj!
Wkrótce byli przy niej Adams, Jackson, Jefferson i Cullen.
Bracia upewnili się, że nie jest ranna, i natychmiast zajęli się
Lincolnem.
- Nic mu nie będzie! - zawołał Jackson. Podszedł i położył dłoń
na ramieniu Linsey. - Widzę, że nic mu nie będzie. Dostał znowu w
głowę, ale Cooper sobie poradzi - trajkotał, uśmiechając się. - Będzie
miał tylko potężnego guza, no i głowa poboli go mocno przez jakiś
czas... - Linsey jeszcze nigdy nie widziała rezolutnego Jacksona tak
bladego i zdenerwowanego, pomimo wymuszonego uśmiechu. Sam
bał się o brata, ale starał się dodać jej otuchy. Zresztą, nie bez skutku.
- Dziękuję ci. Nie wiem, jak ci się odpłacę, Jacksonie -
powiedziała.
- Możesz, i chyba wiesz jak.
- Chcesz mnie poprosić, żebym została? - Nie była świadoma, że
płacze.
- Proszę cię o to, dla mojego brata - powiedział Jackson, gładząc
ją delikatnie po policzku. - Zostań chociaż przez jakiś czas.
Zobaczysz, jak będzie...
Zagryzła wargi, widząc półprzytomnego Lincolna, któremu dwaj
bracia i Cullen pomagali wydostać się z piwnicy. Adams podszedł i
poinformował:
128
RS
- Przestał krwawić, jest przytomny. Dojdzie do auta. Jefferson [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl