[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dobrze pamiętam to, co postanowiłaś wyprzeć z pamięci.
- Dlaczego mówicie po rosyjsku? - spytała nerwowo Annika.
- Spytaj matkę - rzucił, patrząc z satysfakcją w twarz macosze. - Używasz
obrzydliwego języka, Nino. Jeśli kiedykolwiek usłyszę, że mówisz w ten spo-
sób o matce mojego dziecka, nie odpowiadam za siebie. I jeszcze jedno. To oj-
ciec jest ostatnią osobą, od której przyjąłbym radę, ty... jesteś przedostatnią.
S
R
ROZDZIAA PITY
Sprzedawanie obrazów przypomina wietrzną ospę, pomyślała Millie,
podnosząc składany stolik i ustawiając pionowo oparcie fotela, bowiem ste-
wardesa zapowiedziała właśnie lądowanie w Melbourne. Najpierw pojawia się
jedna oznaka wysypki, a potem kolejne. Kiedy tylko pierwszy obraz znalazł
nabywcę, następne nie czekały długo. Sukces stał się faktem. Najpierw zaczęła
o tym pisać lokalna prasa, potem pojawiły się informacje w gazetach o zasięgu
ogólnokrajowym, a nawet wywiad w radio. Galerie, które wcześniej nie za-
uważały prac Millie, teraz dzwoniły z propozycjami wystaw. W tej sytuacji nie
musiała już brać pod uwagę pracy nauczycielki. Leciała do Melbourne, by
osobiście przywiezć więcej obrazów i wziąć udział w  nocy artystów" organi-
zowanej w galerii Antona.
Choć był to niezbyt ważki powód dla odbycia podróży przez pół świata,
pozwolił jednak zebrać się Millie na odwagę potrzebną do stawienia czoła te-
mu, co nieuniknione. Musiała odbyć rozmowę z Levandrem. We dnie i w nocy
to imię bezustannie powracało w myślach. Wielokrotnie chciała do niego za-
dzwonić albo napisać, by zawiadomić, co się stało, lecz nie mogła.
Boże, nie znosiła lądowań. Nie mogła się niczym zająć, by odpędzić mę-
czące myśli...
Zledziła wieści o Levandrze przez internet. Kiedy wróciła do domu, jesz-
cze przed sprawdzeniem własnej poczty elektronicznej, z drżeniem serca wstu-
kała do wyszukiwarki jego dane. Przeczytała każdą linijkę informacji, obejrza-
ła każde zdjęcie. Masochistycznie zmusiła się do lektury wszystkich dotyczą-
cych go wywiadów, choć żaden nie był przeprowadzony z nim bezpośrednio.
Tylko w gazetach poświęconych biznesowi czasem natrafiała na cytaty z jego
wypowiedzi. W czasopismach roiło się od opinii kobiet na temat młodego Ko-
S
R
lovsky'ego. Wszystkie narzekały, że nie obdarzył ich należytymi względami.
Jak w tej sytuacji miała mu przekazać swoją nowinę, ale też... jak mogłaby te-
go nie zrobić?
W Melbourne była zima. Samolot przebijał się przez szare, ciężkie chmu-
ry, a ona po raz setny zastanawiała się, jak Levander zareaguje na jej widok.
Może powinna zadzwonić i poprosić o spotkanie w hotelowym barze. Może
napisać list i dać mu trochę czasu na oswojenie się z sytuacją, nim się zobaczą?
Właśnie nad tym zastanawiała się przez ostatnie miesiące, takie też myśli
zaprzątały ją i teraz, gdy szła przez terminal dla przylatujących. Zwiadomość,
że wkrótce zobaczy Levandra, tak ją pochłaniała, że musiała poprosić oficera
sprawdzającego paszport, by powtórzył swoje pytanie.
- Pytałem o powód przyjazdu - rzekł.
- Sprawy zawodowe - wyjaśniła, rumieniąc się, bowiem nie była to cał-
kiem szczera odpowiedz. - Mam też prywatne powody, lecz poza tym sprowa-
dzają mnie interesy.
- Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tych powodach.
Kontrola paszportowa wydawała się ostatnim miejscem, w którym można
by rozmawiać o takich sprawach.
- Planuję z kimś się spotkać - wychrypiała w odpowiedzi.
- Z chłopakiem?
- Niezupełnie - wybąkała zaczerwieniona po uszy. - To ktoś, kogo pozna-
łam, gdy byłam tu ostatnio. Mam nadzieję zobaczyć się z nim, to wszystko.
- Gdzie pani się zatrzyma?
- Zarezerwowałam hotel. Ten sam, w którym mieszkałam poprzednim ra-
zem.
- Nie zamierza pani zostać dłużej niż miesiąc?
- Nie... Czy jest jakiś problem?
S
R
- Próbuję to sprawdzić. - Oficer uśmiechnął się lekko. - Mogę zobaczyć
pani podróżną polisę ubezpieczeniową?
Rumieniec pokrył jej twarz i szyję, gdy podawała dokument, a potem pa-
trzyła, jak on go ogląda.
- Lekarz stwierdził, że lot nie zaszkodzi mojemu stanowi... Nie wiedzia-
łam, że...
- Miłego pobytu - przerwał jej w pół zdania oficer i podstemplował pasz-
port.
Krótkie przesłuchanie zostało zakończone. Millie pomyślała, że zacho-
wywał się tak, jakby wiedział o jej ciąży i tylko czekał, żeby to potwierdziła.
Odebrała bagaż i umieściła na wózku. Kontrola celna minęła bez przeszkód.
- Witamy w Melbourne - usłyszała.
- Dziękuję.
- Czy chciałaby pani, żeby ktoś panią eskortował, panno Andrews?
- Dam sobie radę - odrzekła, pchając wyładowany po brzegi wózek
wzdłuż czerwonej linii aż do rozsuwanych drzwi.
Chwilę pózniej oślepiły ją błyski fleszy. Doba lotu sprawiła, że i tak była
oszołomiona. Tymczasem otoczył ją tłum fotografów. Wszyscy coś krzyczeli.
Pomyślała, że pewnie blokuje przejście komuś bardzo znanemu. Spróbowała
skręcić wózkiem, lecz był zbyt ciężki do manewrowania. Obejrzała się, by
sprawdzić, kto nadchodzi. Ze zdziwieniem spostrzegła za sobą jedynie parę
starszych ludzi i matkę z dzieckiem, które płakało przez cały czas podczas lotu
z Singapuru. Nikt z nich nie wyglądał na sławną osobę.
- Tutaj, panno Andrews.
- Tędy, Millie.
To do niej wołano. Skamieniała, uświadomiwszy sobie, że sama jest
obiektem zainteresowania ludzi z mikrofonami i kamerą telewizyjną. Nie mie-
S
R
ściło się jej w głowie, że kilka wzmianek prasowych i wywiad w radio mogły
spowodować ten rozgłos. Na takie powitanie zasługiwała jakaś księżniczka, a [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl