[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Katolik jesteś? - powtarza zakonnik pytanie.
- Katolik, proszę księdza dobrodzieja. Ojciec mój także katolik i matka katoliczka, i cała nasza rodzina
katolicka!
Mówi dużo, prędko - chciałby nieprzyjemną sprawę zagadać.
- Przykazania, pauprze, znasz?
- Znam przykazania boskie i przykazania kościelne, i grzechy główne, i grzechy cudze, i grzechy
przeciw Duchowi Zwiętemu... Wszystko znam, proszę księdza dobrodzieja!
- Jakież jest czwarte przykazanie boskie?
- "Czcij ojca twego i matkę twoją"... A piąte: "Nie zabijaj!"... A szóste...
- Czy w czwartym przykazaniu Bóg nakazuje szanować tylko rodziców?
- Nie tylko rodziców, ale także krewnych, opiekunów, zwierzchników, przełożonych i wszystkie w ogóle
osoby starsze, którym winniśmy miłość, cześć, wdzięczność, szacunek i posłuszeństwo... Amen!
Choć nie patrzy wprost na księdza, dostrzega jednak, że jego surowa twarz rozchmurzyła się
cokolwiek. Budzi to w nim otuchę.
Suchy, twardy głos pyta dalej:
- Czemuż więc, pauprze jeden, nie uszanowałeś ani mego wieku, ani stanu, wdzierając się podstępem
tam, gdziem się schował przed podobnymi tobie krzykaczami?
Sprężycki milczy zawstydzony.
- Co cię tu ciągnęło, co? Nie ma w moim ogródku wisien kwaśnych, gruszek niedojrzałych, jabłek
cierpkich - nie ma nic, za czym przepadają takie niedorostki. Są tylko kwiaty - proste, polne kwiaty,
takie, jakie Pan Bóg stworzył, żeby ziemię upiększały, oczy ludzkie cieszyły, a harmonią barw i
kształtów chwałę Stwórcy wysławiały. Tych kwiatów rwać nie można, bo ani głowy ludzkie nie są do
miecza, ani kwiaty do drapieżnych rąk głupców i szkodników... Czego więc tu chciałeś?
Sprężycki rad by co odpowiedzieć, lecz ani jedno słowo stosowne na myśl mu nie przychodzi. Jest
zupełnie zbity z tropu, zły sam na siebie, odurzony...
- A może myślałeś, pauprze, że tu się dzieją jakieś nadzwyczajności, czarodziejstwa? Toć bają
przekupki, że ksiądz Siennicki z diabłem ma do czynienia, że kiedyś diabły z opętanych wypędzał, a
teraz z diabłami wojować musi, bo mu w dzień i w nocy spokoju nie dają. Pewnieś i diabła spodziewał
się tu zobaczyć, nieprawda?
- Nie, proszę księdza dobrodzieja... - zdobywa się wreszcie biedny chłopiec na lękliwe zaprzeczenie.
- Cóż więc cię tu sprowadziło? Powiedz.
Sprężycki staje się naraz odważnym. Głowę podnosi, twarz rozpogadza, głosem mniej już zająkliwym
odpowiada szczerze:
- Ciekawość.
Podobała się ta szczerość zakonnikowi.
- No, i przekonałeś się - mówi łagodniej jeszcze - że nic tu nie ma ciekawego. Drzewa takie, jak
wszędzie; kwiaty podobne do wszystkich kwiatów; ptaki jak wszystkie ptaki...
- O! nie... - przerywa coraz bardziej ośmielający się chłopiec. - Co do ptaków, proszę księdza
dobrodzieja, to...
- To co?
- To takich, jak tutejsze, nigdziem nie widział. I myślę, że nigdzie indziej takich nie ma...
- Dlaczego tak myślisz, mój chłopcze?
- Przecie widziałem, jak przybiegały do księdza dobrodzieja niby kurczęta, na ramionach mu siadały, z
ręki brały ziarno, nic się nie bojąc...
Zakonnik westchnął.
- To prawda, moje dziecko. Ale czy sądzisz, że w tym jest cud jakiś lub kuglarstwo? Zaprawdę
powiadam tobie i innym, że każdy z was może żyć z ptakami, z dzikim nawet zwierzem po
przyjacielsku i po bratersku - trzeba tylko, żeby był przyjacielem i bratem każdemu stworzeniu bożemu
i żeby idąc do niego, w sercu swym nie krył zdrady. Bóg obdarzył stworzenia swe instynktem, który je
ostrzega, komu mogą zaufać, a kogo bać się mają.
Sprężycki rozważa w myśli usłyszane słowa. Jeszcze nie bardzo je rozumie - postanawia jednak
dokładać wszelkich starań, aby dojść do tej doskonałości, o której mówił zakonnik. Cóż by to było za
szczęście, gdyby na przykład kraska - ta przecudna szafirowo - złocista kraska, będąca dlań dotąd
czymś niepochwytnym, niemal fantastycznym, rodzajem powietrznego zjawiska, o którego
rzeczywistości prawie powątpiewa... - gdyby ta kraska na każde zawołanie sfruwała doń z wierzchołka
wysokich drzew, pozwalała brać się do ręki, pieścić, głaskać i cieszyć do syta oczy tęczowym swych piór
blaskiem!...
Nigdy już, nigdy żadnemu ptaszkowi najmniejszej krzywdy nie wyrządzi. Ma w domu szczygła w klatce
- natychmiast po powrocie wypuści go na wolność. Zrobiłby to samo i z kanarkami swej matki - obawia
się jednak, żeby ich wróble nie zadziobały lub kot nie pożarł, jak to się przytrafiło kanarkowi sąsiadów.
- Moje dziecko - mówi ksiądz, biorąc do ręki jedną z ksiąg leżących na ławce (nie nazywa go już
"pauprem" ani "chłopcem") - widziałeś ptaszęta boże, przylatujące do ręki mej po ziarno, i wydało ci się
to czymś nadzwyczajnym. Dowiedzże się, że coś widział, jest dzieciństwem, uwagi niegodnym w
porównaniu z tym stosunkiem, jaki łączył z przyrodą niektórych świętych i ojców Kościoła.
Przewraca przez chwilę karty księgi, obrazkami przekładane - jeden z nich wyjmuje i podaje
Sprężyckiemu.
- Przyjrzyj się - objaśnia - jest to święty Franciszek z Asyżu. Widzisz tę chmarę ptactwa, która go
otacza? Miał ją zawsze przy sobie; opędzić się jej nie mógł. A nie tylko ów mąż święty karmił swój
orszak skrzydlaty, on rozmawiał z ptaszkami, jak ja z tobą, nazywał zaś je nie inaczej, jak
"braciszkowie moi"... "siostrzyczki moje"...
Chłopiec, przyjrzawszy się obrazkowi, chce go zwrócić.
- Zatrzymaj go sobie, moje dziecko. Niech ci będzie pamiątką naszej dzisiejszej rozmowy. Pamiętaj zaś
nigdy w przyszłości nie wdzierać się podstępem do samotni mojej lub czyjejkolwiek. Nie godzi się
nikomu przeszkadzać w rozmyślaniu, w nauce, w modlitwie. Zrozumiałeś właściwie przykazanie czwarte
- powinieneś zdawać sobie sprawę dokładnie z siódmego. Nie tylko pieniądze kradnie się blizniemu:
można mu także kraść - spokój. A są ludzie, dla których spokój to więcej niż pieniądze. On jest całym
ich szczęściem. I więcej niż szczęściem, bo podstawą życia - samym życiem! Ostatnie słowa wymawia
zakonnik z wielkim wzruszeniem.
Oczy mu błyszczą, twarz wydaje się mniej martwą, jakby odmłodzoną.
- Dziś, moje dziecko - ciągnie dalej - nie rozumiesz jeszcze, jak można czuć się szczęśliwym z dala od
ludzi, jak można dobrowolnie szukać samotności. Dziś życie w tobie kipi; nadmiarem swego zdrowia,
zapału, wesela musisz dzielić się z innymi. Chciałbyś być zawsze otoczony tłumem, krzykiem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
- Katolik jesteś? - powtarza zakonnik pytanie.
- Katolik, proszę księdza dobrodzieja. Ojciec mój także katolik i matka katoliczka, i cała nasza rodzina
katolicka!
Mówi dużo, prędko - chciałby nieprzyjemną sprawę zagadać.
- Przykazania, pauprze, znasz?
- Znam przykazania boskie i przykazania kościelne, i grzechy główne, i grzechy cudze, i grzechy
przeciw Duchowi Zwiętemu... Wszystko znam, proszę księdza dobrodzieja!
- Jakież jest czwarte przykazanie boskie?
- "Czcij ojca twego i matkę twoją"... A piąte: "Nie zabijaj!"... A szóste...
- Czy w czwartym przykazaniu Bóg nakazuje szanować tylko rodziców?
- Nie tylko rodziców, ale także krewnych, opiekunów, zwierzchników, przełożonych i wszystkie w ogóle
osoby starsze, którym winniśmy miłość, cześć, wdzięczność, szacunek i posłuszeństwo... Amen!
Choć nie patrzy wprost na księdza, dostrzega jednak, że jego surowa twarz rozchmurzyła się
cokolwiek. Budzi to w nim otuchę.
Suchy, twardy głos pyta dalej:
- Czemuż więc, pauprze jeden, nie uszanowałeś ani mego wieku, ani stanu, wdzierając się podstępem
tam, gdziem się schował przed podobnymi tobie krzykaczami?
Sprężycki milczy zawstydzony.
- Co cię tu ciągnęło, co? Nie ma w moim ogródku wisien kwaśnych, gruszek niedojrzałych, jabłek
cierpkich - nie ma nic, za czym przepadają takie niedorostki. Są tylko kwiaty - proste, polne kwiaty,
takie, jakie Pan Bóg stworzył, żeby ziemię upiększały, oczy ludzkie cieszyły, a harmonią barw i
kształtów chwałę Stwórcy wysławiały. Tych kwiatów rwać nie można, bo ani głowy ludzkie nie są do
miecza, ani kwiaty do drapieżnych rąk głupców i szkodników... Czego więc tu chciałeś?
Sprężycki rad by co odpowiedzieć, lecz ani jedno słowo stosowne na myśl mu nie przychodzi. Jest
zupełnie zbity z tropu, zły sam na siebie, odurzony...
- A może myślałeś, pauprze, że tu się dzieją jakieś nadzwyczajności, czarodziejstwa? Toć bają
przekupki, że ksiądz Siennicki z diabłem ma do czynienia, że kiedyś diabły z opętanych wypędzał, a
teraz z diabłami wojować musi, bo mu w dzień i w nocy spokoju nie dają. Pewnieś i diabła spodziewał
się tu zobaczyć, nieprawda?
- Nie, proszę księdza dobrodzieja... - zdobywa się wreszcie biedny chłopiec na lękliwe zaprzeczenie.
- Cóż więc cię tu sprowadziło? Powiedz.
Sprężycki staje się naraz odważnym. Głowę podnosi, twarz rozpogadza, głosem mniej już zająkliwym
odpowiada szczerze:
- Ciekawość.
Podobała się ta szczerość zakonnikowi.
- No, i przekonałeś się - mówi łagodniej jeszcze - że nic tu nie ma ciekawego. Drzewa takie, jak
wszędzie; kwiaty podobne do wszystkich kwiatów; ptaki jak wszystkie ptaki...
- O! nie... - przerywa coraz bardziej ośmielający się chłopiec. - Co do ptaków, proszę księdza
dobrodzieja, to...
- To co?
- To takich, jak tutejsze, nigdziem nie widział. I myślę, że nigdzie indziej takich nie ma...
- Dlaczego tak myślisz, mój chłopcze?
- Przecie widziałem, jak przybiegały do księdza dobrodzieja niby kurczęta, na ramionach mu siadały, z
ręki brały ziarno, nic się nie bojąc...
Zakonnik westchnął.
- To prawda, moje dziecko. Ale czy sądzisz, że w tym jest cud jakiś lub kuglarstwo? Zaprawdę
powiadam tobie i innym, że każdy z was może żyć z ptakami, z dzikim nawet zwierzem po
przyjacielsku i po bratersku - trzeba tylko, żeby był przyjacielem i bratem każdemu stworzeniu bożemu
i żeby idąc do niego, w sercu swym nie krył zdrady. Bóg obdarzył stworzenia swe instynktem, który je
ostrzega, komu mogą zaufać, a kogo bać się mają.
Sprężycki rozważa w myśli usłyszane słowa. Jeszcze nie bardzo je rozumie - postanawia jednak
dokładać wszelkich starań, aby dojść do tej doskonałości, o której mówił zakonnik. Cóż by to było za
szczęście, gdyby na przykład kraska - ta przecudna szafirowo - złocista kraska, będąca dlań dotąd
czymś niepochwytnym, niemal fantastycznym, rodzajem powietrznego zjawiska, o którego
rzeczywistości prawie powątpiewa... - gdyby ta kraska na każde zawołanie sfruwała doń z wierzchołka
wysokich drzew, pozwalała brać się do ręki, pieścić, głaskać i cieszyć do syta oczy tęczowym swych piór
blaskiem!...
Nigdy już, nigdy żadnemu ptaszkowi najmniejszej krzywdy nie wyrządzi. Ma w domu szczygła w klatce
- natychmiast po powrocie wypuści go na wolność. Zrobiłby to samo i z kanarkami swej matki - obawia
się jednak, żeby ich wróble nie zadziobały lub kot nie pożarł, jak to się przytrafiło kanarkowi sąsiadów.
- Moje dziecko - mówi ksiądz, biorąc do ręki jedną z ksiąg leżących na ławce (nie nazywa go już
"pauprem" ani "chłopcem") - widziałeś ptaszęta boże, przylatujące do ręki mej po ziarno, i wydało ci się
to czymś nadzwyczajnym. Dowiedzże się, że coś widział, jest dzieciństwem, uwagi niegodnym w
porównaniu z tym stosunkiem, jaki łączył z przyrodą niektórych świętych i ojców Kościoła.
Przewraca przez chwilę karty księgi, obrazkami przekładane - jeden z nich wyjmuje i podaje
Sprężyckiemu.
- Przyjrzyj się - objaśnia - jest to święty Franciszek z Asyżu. Widzisz tę chmarę ptactwa, która go
otacza? Miał ją zawsze przy sobie; opędzić się jej nie mógł. A nie tylko ów mąż święty karmił swój
orszak skrzydlaty, on rozmawiał z ptaszkami, jak ja z tobą, nazywał zaś je nie inaczej, jak
"braciszkowie moi"... "siostrzyczki moje"...
Chłopiec, przyjrzawszy się obrazkowi, chce go zwrócić.
- Zatrzymaj go sobie, moje dziecko. Niech ci będzie pamiątką naszej dzisiejszej rozmowy. Pamiętaj zaś
nigdy w przyszłości nie wdzierać się podstępem do samotni mojej lub czyjejkolwiek. Nie godzi się
nikomu przeszkadzać w rozmyślaniu, w nauce, w modlitwie. Zrozumiałeś właściwie przykazanie czwarte
- powinieneś zdawać sobie sprawę dokładnie z siódmego. Nie tylko pieniądze kradnie się blizniemu:
można mu także kraść - spokój. A są ludzie, dla których spokój to więcej niż pieniądze. On jest całym
ich szczęściem. I więcej niż szczęściem, bo podstawą życia - samym życiem! Ostatnie słowa wymawia
zakonnik z wielkim wzruszeniem.
Oczy mu błyszczą, twarz wydaje się mniej martwą, jakby odmłodzoną.
- Dziś, moje dziecko - ciągnie dalej - nie rozumiesz jeszcze, jak można czuć się szczęśliwym z dala od
ludzi, jak można dobrowolnie szukać samotności. Dziś życie w tobie kipi; nadmiarem swego zdrowia,
zapału, wesela musisz dzielić się z innymi. Chciałbyś być zawsze otoczony tłumem, krzykiem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]