[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niezwykle ryzykowne, gdyż pas pozycji austriackich oraz fatalna pogoda o której
wspomniałem zmuszały do bardzo niskiego krążenia nad pozycjami.
W tych oto warunkach straty lotników były bardzo wielkie. Dużo maszyn zostało
zestrzelonych, dużo musiało z powodu defektów motoru siadać tu i tam", kilka nawet
w nurtach Piavy.
I mnie było danem zakosztować zimnej kąpieli,
Ofenzywa ta jak wiadomo się nie udała. Koniec sił austrjackich, będących w
wyżej opisanem położeniu, był nie wesoły.
Cesarska przygoda
ilka dni urlopu w naddunajskiej stolicy przeszły, jak miły sen.
Wróciłem na front nie przypuszczając, że będzie to po raz ostatni.
Ponieważ istniał zwyczaj odwiedzania kolegów, pracujących w
wyższych dowództwach, zatrzymałem się po drodze w Udinie i
zaszedłem rankiem do szefostwa lotnictwa frontu.
Tam spotkałem niespodziewanie kilkunastu oficerów z węgierskiej eskadry
lotniczej. Byli to dawni znajomi i towarzysze broni, I oni odwiedzali wysokie progi" nie
lekceważąc wielmożnych dygnitarzy. Wszyscy mieli doskonałe humory, roześmiani,
rozbawieni, stwarzali beztroski nastrój, któremu nie można było nie poddać się. Nic
dziwnego cała kompanja spędziła noc na zawadjackiej hulance. Dowiedziałem się od
nich, że zaraz wyjeżdżają samochodem do naszych kwater przyfrontowych. Korzystając
z tak odpowiedniej okazji, przyłączyłem się do wesołej paczki.
Samochód marki Raba" należał do kategorji sanitarnych, o sile 35 H. P. W
karoserii umieszczone były dwie ławki, na których 8 osób z łatwością mogło się
ulokować. Prowadził maszynę sam dowódca eskadry por. E. W głowach mych
towarzyszy szumiały jeszcze echa przebytej zabawy. Odrazu z miejsca ruszono przez
ulice z junacką fantazją. Nucono swawolne piosenki kabaretowe, lub opowiadano sobie
nawzajem nocne epizody; co chwila rozlegały się wybuchy śmiechu. Na zakrętach
podrzucani byliśmy, jak piłki, a przerażeni przechodnie skwapliwie usuwali się z drogi.
Wreszcie zniknęły z przed oczu szeregi domów i przed nami otwarła się rozległa
przestrzeń. Równa, doskonale utrzymana szosa tworzyła prawie idealnie prostą linję.
Wokół rozpościerał się cudny włoski pejzaż. Rozpalone, suche powietrze zdawało się
być żarem. W górze wisiało sklepienie włoskich błękitnych niebios.
Dowódca dodał gazu i samochód mknął jeszcze prędzej. Drzewa, krzaki, winnice,
pola i siedziby ludzkie zjawiały się i znikały niczem na jakimś wariackim ekranie. Za
nami rósł pióropusz skłębionych huraganów kurzu. W tym zawrotnym pędzie
minęliśmy kilka mniejszych osiedli, oraz miasto Casarsa nad rzeką Tagliamento (znane
wówczas na całym froncie z 2-ch przepięknych hal dla sterowców, które się tam
znajdowały), by dalej dążyć w kierunku na Por-denone. Porucznik doprowadził
szybkość do najwyższego napięcia, jazda zdawała się wprost szaloną. Fale rozcinanego
powietrza wstrzymywały oddech.
Minęliśmy właśnie słaby zakręt szosy, gdy hen, daleko przed nami ukazała się
ledwo dostrzegalna, opadająca smuga pyłu. Jakieś auto musiało jechać tą samą drogą.
Dogonimy je, jak pełzającego żółwia, pomyślałem, I istotnie mały z początku obłok
kurzawy rósł nieprawdopodobnie szybko, a nasz kierowca ani myślał zmniejszyć
zawrotnej szybkości; rozgrzany oszołomiającą jazdą chciał arogancko wyprzedzić
nieznanych podróżnych. Po paru chwilach zniknęliśmy w obłoku kurzawy i mignął
nam błyskawicznie kadłub mijanego auta, raz, drugi, trzeci. Czy nam się dwoiło w
oczach? Nie. Migawkowe obrazy powtarzały się. Zaskoczeni zostaliśmy
nieprzewidzianym faktem. Była to długa kolumna samochodów. Nasz kierowca nie
chciał i nie mógł już zatrzymać rozbieganej maszyny, więc pędziliśmy dalej, ocierając się
nieledwie o osie jadących pojazdów, zasypując siedzących pasażerów kłębami pyłu.
Nasz dowódca zasiadł się głębiej, silniej ujął ster i z determinacją mknął dalej, A
kolumna okazywała się coraz dłuższą. Wzrok nasz zdążył się już przyzwyczaić do tych
mgnień i zaczął łapać obrazy z szybkością aparatu filmowego. Wszyscy zwróciliśmy
uwagę na mijane indywidua, zdążyliśmy spostrzec błękitne czapki, złote bączki i paski
(znane pod narwą ,,Gehirnproteze'y").
A więc byli to oficerowie sztabu generalnego, Sztabowcy sztywni, z
wciągniętemu rękawiczkami, robili miny obrażonych bogów i wykonywali rozpaczliwe
gesty, grożąc nam i wskazując przed siebie, Czekała nas większa awantura. Jedynym
ratunkiem mogła być ucieczka z największą szybkością na jaką stać motor. Tak
dopędziliśmy samochody jadące na przedzie, Zaczęły nam migać nie tylko błękitne
czapki, ale patki i lampasy generalskie. Sytuacja stawała się coraz gorszą. Musiały to być
grube ryby, Lecz nie mieliśmy już czasu na refleksje.
Zrównaliśmy się z czołowem autem, rzucając szybkie jak myśl spojrzenia. Włosy
stanęły nam dębem, ciałem wstrząsnęły zimne dreszcze. Ujrzeliśmy twarz, znaną z
tysiącznych portretów każdemu obywatelowi państwa. W samochodzie siedziała we
własnej osobie Jego Cesarska i Królewska Mość Karol I-szy, pan życia i śmierci
wszystkich poddanych monarchji austro-węgierskiej, a obok niego, z marsowem
obliczeni, w pełni błyszczących orderów i gwiazd, dowódca frontu feldmarszałek
von Boroevic...
Ale przy naszym pędzie, choćbyśmy spotkali nawet władcę całej ziemi, nie
zdołalibyśmy wstrzymać maszyny. I w ten sposób jednemu z możniejszych tego świata
dostała się porządna porcja kurzu w oczy, a jego niepokalanej czystości mundur stal się
podobnym do młynarskiego drelichu. Jak na owe czasy, był to szczyt zuchwałości.
Zdążyliśmy tylko zobaczyć, że ,,Najjaśniejszy Pan" wstał z siedzenia i momentalnie
zasłonił nam widok szarawo-biały pył.
Nie mogło nas spotkać nic gorszego. Wszyscy, szczególnie nasz kierowca,
mieliśmy przed sobą ładną przyszłość. Pocieszaliśmy się nadzieją, że może przy tej
niebywałej szybkości nikt ze świty cesarskiej nie zdążył przeczytać numeru naszego
samochodu i nie miał czasu przyjrzeć się naszej maszynie, zresztą może uda się nam
zginąć w poplątanym labiryncie dróg włoskich. Nie było chwili do stracenia, więc
mknęliśmy dalej w tym wściekłym galopie, już bez junackiej fantazji i z rozpaczą
ściganego szaraka. Co chwila ktoś oglądał się za siebie, spodziewając się lada moment
pościgu. Ale biała wstęga gościńca była pusta.
Tak upłynęło kilka męczących minut. Zrobiliśmy kilka skrętów, a pogoń nie
zjawiała się. Odetchnęliśmy z ulgą. Porucznik zwolnił nawet bieg naszego samochodu.
Zrobiliśmy jeszcze kilka dobrych kilometrów, gdy wtem nagle wyrosła przed nami
niespodziewana przeszkoda. Szosę przecinał szlaban kolejowy i jak na złość tor był
zamknięty, gdyż nadchodził pociąg. Nie mieliśmy na to rady. Widocznie los uwziął się
na nas. Wszyscy obejrzeliśmy się poza siebie, skąd mógł przybyć oczekiwany wróg". I
nadszedł. Podjechało do nas szybko jakieś auto z cesarskiej kolumny. Szofer zahamował
gwałtownie, a z ekwipażu wysiadł podpułkownik sztabu generalnego.
Byliśmy pewni, że nie przywiózł nam zaproszenia na dworskie przyjęcie.
Spojrzał na nas ponuro i służbowo i cierpkim tonem oznajmił:
Z rozkazu dowódcy frontu zgłoszą się jutro wszyscy panowie do karnego
raportu w Udine.
Jego słowa brzmiały nam natrętnie w uszach do końca tej pamiętnej podróży. Co
to będzie? To może być nazwane obrazą majestatu! Nie potrafiliśmy sobie nawet
wyobrazić, jak zaznaczy się niełaska monarsza. Gdy pierwsze przygnębienie przeszło, z
apatyczną rezygnacją, wyczerpani nadmiarem wrażeń, udaliśmy się na spoczynek, by [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
niezwykle ryzykowne, gdyż pas pozycji austriackich oraz fatalna pogoda o której
wspomniałem zmuszały do bardzo niskiego krążenia nad pozycjami.
W tych oto warunkach straty lotników były bardzo wielkie. Dużo maszyn zostało
zestrzelonych, dużo musiało z powodu defektów motoru siadać tu i tam", kilka nawet
w nurtach Piavy.
I mnie było danem zakosztować zimnej kąpieli,
Ofenzywa ta jak wiadomo się nie udała. Koniec sił austrjackich, będących w
wyżej opisanem położeniu, był nie wesoły.
Cesarska przygoda
ilka dni urlopu w naddunajskiej stolicy przeszły, jak miły sen.
Wróciłem na front nie przypuszczając, że będzie to po raz ostatni.
Ponieważ istniał zwyczaj odwiedzania kolegów, pracujących w
wyższych dowództwach, zatrzymałem się po drodze w Udinie i
zaszedłem rankiem do szefostwa lotnictwa frontu.
Tam spotkałem niespodziewanie kilkunastu oficerów z węgierskiej eskadry
lotniczej. Byli to dawni znajomi i towarzysze broni, I oni odwiedzali wysokie progi" nie
lekceważąc wielmożnych dygnitarzy. Wszyscy mieli doskonałe humory, roześmiani,
rozbawieni, stwarzali beztroski nastrój, któremu nie można było nie poddać się. Nic
dziwnego cała kompanja spędziła noc na zawadjackiej hulance. Dowiedziałem się od
nich, że zaraz wyjeżdżają samochodem do naszych kwater przyfrontowych. Korzystając
z tak odpowiedniej okazji, przyłączyłem się do wesołej paczki.
Samochód marki Raba" należał do kategorji sanitarnych, o sile 35 H. P. W
karoserii umieszczone były dwie ławki, na których 8 osób z łatwością mogło się
ulokować. Prowadził maszynę sam dowódca eskadry por. E. W głowach mych
towarzyszy szumiały jeszcze echa przebytej zabawy. Odrazu z miejsca ruszono przez
ulice z junacką fantazją. Nucono swawolne piosenki kabaretowe, lub opowiadano sobie
nawzajem nocne epizody; co chwila rozlegały się wybuchy śmiechu. Na zakrętach
podrzucani byliśmy, jak piłki, a przerażeni przechodnie skwapliwie usuwali się z drogi.
Wreszcie zniknęły z przed oczu szeregi domów i przed nami otwarła się rozległa
przestrzeń. Równa, doskonale utrzymana szosa tworzyła prawie idealnie prostą linję.
Wokół rozpościerał się cudny włoski pejzaż. Rozpalone, suche powietrze zdawało się
być żarem. W górze wisiało sklepienie włoskich błękitnych niebios.
Dowódca dodał gazu i samochód mknął jeszcze prędzej. Drzewa, krzaki, winnice,
pola i siedziby ludzkie zjawiały się i znikały niczem na jakimś wariackim ekranie. Za
nami rósł pióropusz skłębionych huraganów kurzu. W tym zawrotnym pędzie
minęliśmy kilka mniejszych osiedli, oraz miasto Casarsa nad rzeką Tagliamento (znane
wówczas na całym froncie z 2-ch przepięknych hal dla sterowców, które się tam
znajdowały), by dalej dążyć w kierunku na Por-denone. Porucznik doprowadził
szybkość do najwyższego napięcia, jazda zdawała się wprost szaloną. Fale rozcinanego
powietrza wstrzymywały oddech.
Minęliśmy właśnie słaby zakręt szosy, gdy hen, daleko przed nami ukazała się
ledwo dostrzegalna, opadająca smuga pyłu. Jakieś auto musiało jechać tą samą drogą.
Dogonimy je, jak pełzającego żółwia, pomyślałem, I istotnie mały z początku obłok
kurzawy rósł nieprawdopodobnie szybko, a nasz kierowca ani myślał zmniejszyć
zawrotnej szybkości; rozgrzany oszołomiającą jazdą chciał arogancko wyprzedzić
nieznanych podróżnych. Po paru chwilach zniknęliśmy w obłoku kurzawy i mignął
nam błyskawicznie kadłub mijanego auta, raz, drugi, trzeci. Czy nam się dwoiło w
oczach? Nie. Migawkowe obrazy powtarzały się. Zaskoczeni zostaliśmy
nieprzewidzianym faktem. Była to długa kolumna samochodów. Nasz kierowca nie
chciał i nie mógł już zatrzymać rozbieganej maszyny, więc pędziliśmy dalej, ocierając się
nieledwie o osie jadących pojazdów, zasypując siedzących pasażerów kłębami pyłu.
Nasz dowódca zasiadł się głębiej, silniej ujął ster i z determinacją mknął dalej, A
kolumna okazywała się coraz dłuższą. Wzrok nasz zdążył się już przyzwyczaić do tych
mgnień i zaczął łapać obrazy z szybkością aparatu filmowego. Wszyscy zwróciliśmy
uwagę na mijane indywidua, zdążyliśmy spostrzec błękitne czapki, złote bączki i paski
(znane pod narwą ,,Gehirnproteze'y").
A więc byli to oficerowie sztabu generalnego, Sztabowcy sztywni, z
wciągniętemu rękawiczkami, robili miny obrażonych bogów i wykonywali rozpaczliwe
gesty, grożąc nam i wskazując przed siebie, Czekała nas większa awantura. Jedynym
ratunkiem mogła być ucieczka z największą szybkością na jaką stać motor. Tak
dopędziliśmy samochody jadące na przedzie, Zaczęły nam migać nie tylko błękitne
czapki, ale patki i lampasy generalskie. Sytuacja stawała się coraz gorszą. Musiały to być
grube ryby, Lecz nie mieliśmy już czasu na refleksje.
Zrównaliśmy się z czołowem autem, rzucając szybkie jak myśl spojrzenia. Włosy
stanęły nam dębem, ciałem wstrząsnęły zimne dreszcze. Ujrzeliśmy twarz, znaną z
tysiącznych portretów każdemu obywatelowi państwa. W samochodzie siedziała we
własnej osobie Jego Cesarska i Królewska Mość Karol I-szy, pan życia i śmierci
wszystkich poddanych monarchji austro-węgierskiej, a obok niego, z marsowem
obliczeni, w pełni błyszczących orderów i gwiazd, dowódca frontu feldmarszałek
von Boroevic...
Ale przy naszym pędzie, choćbyśmy spotkali nawet władcę całej ziemi, nie
zdołalibyśmy wstrzymać maszyny. I w ten sposób jednemu z możniejszych tego świata
dostała się porządna porcja kurzu w oczy, a jego niepokalanej czystości mundur stal się
podobnym do młynarskiego drelichu. Jak na owe czasy, był to szczyt zuchwałości.
Zdążyliśmy tylko zobaczyć, że ,,Najjaśniejszy Pan" wstał z siedzenia i momentalnie
zasłonił nam widok szarawo-biały pył.
Nie mogło nas spotkać nic gorszego. Wszyscy, szczególnie nasz kierowca,
mieliśmy przed sobą ładną przyszłość. Pocieszaliśmy się nadzieją, że może przy tej
niebywałej szybkości nikt ze świty cesarskiej nie zdążył przeczytać numeru naszego
samochodu i nie miał czasu przyjrzeć się naszej maszynie, zresztą może uda się nam
zginąć w poplątanym labiryncie dróg włoskich. Nie było chwili do stracenia, więc
mknęliśmy dalej w tym wściekłym galopie, już bez junackiej fantazji i z rozpaczą
ściganego szaraka. Co chwila ktoś oglądał się za siebie, spodziewając się lada moment
pościgu. Ale biała wstęga gościńca była pusta.
Tak upłynęło kilka męczących minut. Zrobiliśmy kilka skrętów, a pogoń nie
zjawiała się. Odetchnęliśmy z ulgą. Porucznik zwolnił nawet bieg naszego samochodu.
Zrobiliśmy jeszcze kilka dobrych kilometrów, gdy wtem nagle wyrosła przed nami
niespodziewana przeszkoda. Szosę przecinał szlaban kolejowy i jak na złość tor był
zamknięty, gdyż nadchodził pociąg. Nie mieliśmy na to rady. Widocznie los uwziął się
na nas. Wszyscy obejrzeliśmy się poza siebie, skąd mógł przybyć oczekiwany wróg". I
nadszedł. Podjechało do nas szybko jakieś auto z cesarskiej kolumny. Szofer zahamował
gwałtownie, a z ekwipażu wysiadł podpułkownik sztabu generalnego.
Byliśmy pewni, że nie przywiózł nam zaproszenia na dworskie przyjęcie.
Spojrzał na nas ponuro i służbowo i cierpkim tonem oznajmił:
Z rozkazu dowódcy frontu zgłoszą się jutro wszyscy panowie do karnego
raportu w Udine.
Jego słowa brzmiały nam natrętnie w uszach do końca tej pamiętnej podróży. Co
to będzie? To może być nazwane obrazą majestatu! Nie potrafiliśmy sobie nawet
wyobrazić, jak zaznaczy się niełaska monarsza. Gdy pierwsze przygnębienie przeszło, z
apatyczną rezygnacją, wyczerpani nadmiarem wrażeń, udaliśmy się na spoczynek, by [ Pobierz całość w formacie PDF ]