[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdążę?"
Wreszcie zdała zabielały mury kościoła w miasteczku pogranicznym, a w pobliżu przy skręcie drogi
ukazały się czarne ściany kordonu z zielonym wojakiem na warcie. Trochę w bok od miasteczka ukazał
się malutki komin fabryczny, oddzielony od zabudowań miejskich wąskim strumieniem. Była to siedziba
towarzysza X.
- Słuchaj! - zawołał nagle X. - przyszło mi na myśl, że lepiej będzie, gdy nas razem nie będą widzieć w
miasteczku. Kto wie, co będzie, może transport z czcionkami nie przejdzie szczęśliwie, może
przemytnika złapią, może wyśpiewa od razu, że niósł mnie, po co i ty masz być w to zamieszany. Nie,
nie chcę tego! Urządzimy tak. Ja zajadę do miasteczka... Nie, lepiej ty jedz do miasteczka, zapłać
woznicy zaraz w początku zabudowań, tam będzie uliczka na lewo, raczej droga... o, widzisz, stąd ją
widać, - prowadzi do fabryki. A może jeszcze lepiej - jedz od razu do pani Z, to dla ciebie
najbezpieczniej. Co? Ale dla niej niewygodnie, będzie potem musiała kłamać przed ludzmi i ja jej nie
uprzedzałem, że ktoś u niej być może...
I kręcił się niespokojnie na wozie, mrucząc: "może lepiej nie zaczepiać? co?" - pytał sam siebie.
Widocznie tłoczyły mu się w głowie kombinacje w takiej ilości, że nie mógł się zatrzymać na żadnej z
nich.
- Jak myślisz? - pytał. - Najlepiej chyba będzie jechać razem, jeszcze nie dasz sobie rady, zabłądzisz...
- Ależ daj spokój! - przerwałem, - widzę przecie tę drogę, o której mówisz, opowiedz więc, co mam
dalej robić. Do pani Z w istocie zajeżdżać niezręcznie.
- Tak mówisz! - uspakajał się X., który poczuwał się widocznie do obowiązku opiekowania się
przyjezdnymi towarzyszami. - Tak mówisz! no, to dobrze. Jedziesz do miasteczka, płacisz woznicy, a
nie dawaj mu tylko dużego napiwku, tak 10 kopiejek, to dosyć. Jeszcze golów pomyśleć, że jakaś
sprawa nieczysta! Idz tą drogą na lewo, trafisz wprost do fabryki. Tam wal przez bramę na podwórze,
nikt cię zatrzymywać nie będzie, a i robota dziś w sobotę już się skończyła. Na lewo będą dwa domki,
jeden piętrowy, drugi z facjatką, więc do tego z facjatką, na schody i na strychu na lewo, tam mieszka
N. N., idz do niego.
- Nie do ciebie? Czemu?
- Już ty mnie słuchaj! - mówił prosząco, -tak lepiej, bo widzisz, a nuż co się zdarzy. Tam dadzą ci
herbaty i zjeść cokolwiek, już go uprzedziłem.
- Cóż to za małpa ten N. N.? Jak z nim mam mówić?
- Małpa głupia, jak stołowe nogi, ale poczciwa. Gadaj najlepiej o płci pięknej. Pytać cię o nic nie będzie.
No, więc trafisz? Co? Pamiętaj zaraz w miasteczku droga na lewo do fabryki, tam drugi dom z facjatą.
- Dobrze, dobrze, rozumiem - uspakajałem go. - A ty tam przyjdziesz? Kiedy?
- Już cię nie opuszczę, nie zje cię małpa. Aha, N. N. wie o mnie, ale to nic, on złoty chłopiec. No, na
mnie pora, stąd dojdę pieszo. Stój! - zawołał na woznicę.
Konie stanęły, X. wysiadł, ścisnąwszy mi czule rękę i patrząc mi w oczy tak, jak gdyby za chwilę jeden
z nas miał być powieszony. Gdy odjechałem parę kroków, usłyszałem wołanie:
Zaczekaj, stój!. X. znowu dopadł do wozu i szeptał mi do ucha:
- Ale, słuchaj, w razie, gdyby cię jaki strażnik lub żandarm zapytał, kto ty i po co - to się zdarza -
powiedz od razu, że do mnie. Dobrze? Bo, widzisz, najlepiej byłoby, najbezpieczniej dla ciebie
powiedzieć, że do pani Z, to dobra marka. Ale kto wie, jak dalej będzie? Po co mamy bez potrzeby
wciągać panią Z? Co?
Zgodziłem się i na to, jeszcze raz uściskaliśmy się i ruszyliśmy w różne strony. Przy wjezdzie do
miasteczka zatrzymałem woznicę, opłaciłem go i poszedłem według wskazówek X. do fabryki. Nikt
mnie nie zatrzymywał, spotkałem na drodze tylko konnego zielonego, który nie zwrócił nawet na mnie
uwagi. Po chwili byłem już koło domu z facjatką. "W dosyć ciemnej sieni znalazłem schody, prowadzące
na strych. Schody były strome, karkołomne, bez poręczy. Wdrapałem się na strych i, po omacku już
idąc, na lewo znalazłem jakieś drzwi. Zapukałem. Otworzyła mi drzwi jakaś senna, pulchna figura,
która na zapytanie, czy z panem N. N. mam do czynienia, zaprosiła mnie do pokoiku.
- Proszę, proszę, panie dobrodzieju, - flegmatycznie cedziła figura. - Pan X. mię uprzedzał, a jakże.
Proszę, czekam z herbatką, niech pan siada.
Usiadłem. W pokoju było duszno, w nosie nieprzyjemnie łechtało od zapachu jakiejś strasznie taniej i
strasznie obskurnej perfumy. Na ścianach były poprzybijane korespondentki i obrazki, przedstawiające
przeważnie na pół lub zupełnie rozebrane niewiasty w różnych pozach. Na komodzie rozłożony był cały
arsenał grzebyków, szczoteczek, mydełek i flakoników. Sam zaś gospodarz, był to wyblakły,
pucołowaty blondynek, o sennych oczach i flegmatycznych ruchach, JZ głupkowatym, nieco
zażenowanym uśmieszkiem.
- Co, u diabła, za konspiracje może mieć X. z taką małpą? - myślałem.
N. N. nalał mi herbaty, podał mi chleb, masło i jakąś przestarzałą wędlinę i czekał cierpliwie na
rozpoczęcie rozmowy, nie pytając mię o nic.
Próbowałem nawiązać rozmowę z różnych beczek; rozpylałem dokładnie mego gospodarza o
warunkach pracy na fabryce, o cenach na produkty spożywcze, o przestrzeni, dzielącej fabrykę od
granicy i od różnych miejsc zamieszkanych w okolicy. Na wszystkie pytania otrzymywałem
jednosylabowe, monotonnym głosem wyrzeczone odpowiedzi. Wreszcie zabrakło mi tematu.
Zamilkłem. Milczał i gospodarz. Na szczęście przypomniałem sobie radę X. - gadaj o płci pięknej.
- Pan był w Warszawie? Nieprawdaż? Zauważył pan zapewne, że w Warszawie dużo ładnych niewiast?
Gospodarz ożywił się nieco. Westchnął, jak wieloryb, a na twarzy zakwitł uśmiech błogi.
- Co pan mówi - ładne... co to jest ładne? Piękne, powiadam panu, piękne! Przecie to nasza sława!
Rozmowa odtąd nie urywała się. N. N. mówił dużo i z zapałem. Słuchałem półuchem, wciąż pytając
siebie, jak ten wioskowy Don Juan mógł się stać pomocnikiem naszej sprawy.
Wreszcie nie wytrzymałem i spytałem, przerywając jego dowodzenie o wyższości warszawianek nad
krakowiankami.
- Pan dawno zna pana X.?
- Ja? - odpowiedział pytaniem. - Czy dawno? Nie, pół roku temu. O! to bardzo porządny, bardzo dobry
człowiek! - mówił z przekonaniem. - Takich ludzi niewiele na świecie. Pan może sądzi, że ja nie czuję?
Nie, ja czuję!
Co właściwie czuł pan N. N., tego mi nie wyjaśnił, widocznym jednak było, że czuł w istocie, bo twarz
mu się zmieniła i jak gdyby nabrała pewnego razu.
Nagle do pokoju wpadł sam X. Rzucił kapelusz na łóżko, zajrzał nie wiem już po co, do kątów i wreszcie
siadł koło mnie.
- Pijesz herbatę, - mówił wesoło, kładąc mi rękę na ramieniu. - Cóż, zmęczony jesteś? Możebyś
zdrzemnął? Czeka nas jeszcze dziś wieczorem praca.
Wstał znowu, przewrócił parę gratów na stole i klepiąc dobrotliwie po ramieniu gospodarza, mówił:
- Pewnie o kobietach rozprawialiście, co? Oj! panie N. N., zgubią pana kiedyś te kobiety! A co słuchać
tu u nas?
- Stare dzieje, panie dobrodzieju, stare! - mówił znowu flegmatycznie gospodarz. - Pan wie, przyjechał
znowu brat pana dyrektora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl