[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W pełzaku, którym wyruszyłam na pomoc. Twój pełzak tkwi unierucho-
miony między skałami.
A baza?
O jakieś trzysta kilometrów stąd. Nie wiem zresztą, jechałam wciąż twoimi
śladami. . . Niczego nie pamiętasz?
Zaraz. . . przypomnę sobie. Boloty. Pojechałem. . . Potem. . . Potem coś
mnie zaatakowało. . .
41
Uniosło w górę?
Chyba tak! A potem? Nie, nie pamiętam.
Straciłeś przytomność od upadku.
Możliwe. . . Ale to nie było aż tak daleko od bazy!
Silnik widocznie pracował przez cały czas i pełzak pojechał dalej. A przy
upadku zerwał się pewnie kabel zasilania radiostacji.
Teraz dopiero Ted zorientował się, że leży bez skafandra, rozebrany do spode-
nek i przykryty kocem.
Musiałaś się okropnie namęczyć! Przecież ja ważę ponad sześćdziesiąt ki-
logramów!
Na tej planecie tylko pięćdziesiąt sprostowała skromnie.
Popatrzył na nią z uznaniem i ścisnął jej dłoń.
Dziękuję ci. Byłem okropnie nieostrożny wyruszając na tę eskapadę. To
mogło się znacznie gorzej skończyć.
Spuściła oczy, chciała cofnąć dłoń, ale przytrzymał ją mocno.
To się jeszcze nie skończyło powiedziała. Nie mamy mapy. Na bazę
też nie możemy liczyć. . .
Dlaczego?
Musiałam wyłączyć całe zasilanie, żeby się wydostać. Atros tak dowcipnie
zaprogramował Centin.
Ojej! westchnął Ted. To pachnie grubą awanturą, jeśli nie zdążymy
wrócić w porę.
Mam nadzieję, że nie będą próbowali się z nami łączyć wcześniej niż dziś
po południu.
Ile do świtu?
Dwie godziny. . . Nie, nawet mniej; jesteśmy na wschód od bazy. Nie mia-
łam odwagi ruszać nocą. Zupełnie nie wiem, gdzie się znajdujemy. Ewa mó-
wiła słabym głosem, oczy same się jej zamykały.
Ted uniósł się na łokciu, potem ostrożnie usiadł. Głowa Ewy opadała coraz
niżej, wreszcie dziewczynka dotknęła czołem oparcia fotela. Ted powoli wstał
i przezwyciężając ból pleców, odchylił oparcie fotela do tyłu. Ułożył jej głowę
na gąbkowej poduszce. Włosy Ewy rozsypały się dokoła twarzy. Ted poczuł nie-
przepartą chęć dotknięcia tych włosów. Nie pierwszy raz przyłapywał się na tym,
ale nigdy nie starczało mu odwagi. . . Jeszcze trzy lata temu śmiało ciągnął ją za
warkocze, ale to było zupełnie co innego.
Z bijącym sercem pochylił się nad śpiącą, wsłuchany w równy rytm jej odde-
chu. Poruszyła się i westchnęła, a on cofnął się gwałtownie. Potem, przerażony
własną odwagą, pocałował ją w policzek.
Długo nie mógł zasnąć serce waliło mu mocno, skronie pulsowały. Czyżby
Ewa zaaplikowała mu zbyt dużą dawkę lekarstwa?
ROZDZIAA SZÓSTY
W KTÓRYM JEST MOWA
O UPODOBANIACH KULINARNYCH
ISTOT POZAZIEMSKICH
ORAZ O TYM, JAK SI OTWIERA ZAMKNITE DRZWI
Ranek był ponury, gęste zwały chmur zasłaniały niebo. Ted bezradnie czekał
na krótką choćby chwilę rozpogodzenia, na jakąś lukę w chmurach, przez którą
można by zobaczyć słońce. Było ono koniecznie potrzebne dla dokładniejszego
ustalenia położenia względem bazy. Ewa oglądała tymczasem zbocze jaru, na któ-
rego dnie spoczywały oba pojazdy.
Twój pełzak nie pójdzie powiedziała wracając. Musimy go tu zosta-
wić, jest za mocno zakleszczony. Poza tym nie zdołamy w żaden sposób wygrze-
bać się po tym osypisku na górę. Chyba że pieszo, ale to na nic.
Usiłuję właśnie ustalić kierunek powiedział Ted rozglądając się po ska-
łach otaczających wąwóz. Popatrz, ten samotny ścięty stożek, tam, nad gra-
niÄ…. . . Jak sÄ…dzisz, co to jest?
Chyba krater. . . powiedziała z wahaniem. W tej odległości od bazy
jest tylko jeden. O ile dobrze pamiętam mapę, to chyba Fermi.
W takim razie baza powinna być bardziej na lewo, to znaczy na zachód.
Do licha, żeby choć na chwilę to słońce chciało wyjrzeć!
I tak nie mamy wyboru powiedziała Ewa. Musimy posuwać się tą
rozpadliną w jedną lub w drugą stronę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
W pełzaku, którym wyruszyłam na pomoc. Twój pełzak tkwi unierucho-
miony między skałami.
A baza?
O jakieś trzysta kilometrów stąd. Nie wiem zresztą, jechałam wciąż twoimi
śladami. . . Niczego nie pamiętasz?
Zaraz. . . przypomnę sobie. Boloty. Pojechałem. . . Potem. . . Potem coś
mnie zaatakowało. . .
41
Uniosło w górę?
Chyba tak! A potem? Nie, nie pamiętam.
Straciłeś przytomność od upadku.
Możliwe. . . Ale to nie było aż tak daleko od bazy!
Silnik widocznie pracował przez cały czas i pełzak pojechał dalej. A przy
upadku zerwał się pewnie kabel zasilania radiostacji.
Teraz dopiero Ted zorientował się, że leży bez skafandra, rozebrany do spode-
nek i przykryty kocem.
Musiałaś się okropnie namęczyć! Przecież ja ważę ponad sześćdziesiąt ki-
logramów!
Na tej planecie tylko pięćdziesiąt sprostowała skromnie.
Popatrzył na nią z uznaniem i ścisnął jej dłoń.
Dziękuję ci. Byłem okropnie nieostrożny wyruszając na tę eskapadę. To
mogło się znacznie gorzej skończyć.
Spuściła oczy, chciała cofnąć dłoń, ale przytrzymał ją mocno.
To się jeszcze nie skończyło powiedziała. Nie mamy mapy. Na bazę
też nie możemy liczyć. . .
Dlaczego?
Musiałam wyłączyć całe zasilanie, żeby się wydostać. Atros tak dowcipnie
zaprogramował Centin.
Ojej! westchnął Ted. To pachnie grubą awanturą, jeśli nie zdążymy
wrócić w porę.
Mam nadzieję, że nie będą próbowali się z nami łączyć wcześniej niż dziś
po południu.
Ile do świtu?
Dwie godziny. . . Nie, nawet mniej; jesteśmy na wschód od bazy. Nie mia-
łam odwagi ruszać nocą. Zupełnie nie wiem, gdzie się znajdujemy. Ewa mó-
wiła słabym głosem, oczy same się jej zamykały.
Ted uniósł się na łokciu, potem ostrożnie usiadł. Głowa Ewy opadała coraz
niżej, wreszcie dziewczynka dotknęła czołem oparcia fotela. Ted powoli wstał
i przezwyciężając ból pleców, odchylił oparcie fotela do tyłu. Ułożył jej głowę
na gąbkowej poduszce. Włosy Ewy rozsypały się dokoła twarzy. Ted poczuł nie-
przepartą chęć dotknięcia tych włosów. Nie pierwszy raz przyłapywał się na tym,
ale nigdy nie starczało mu odwagi. . . Jeszcze trzy lata temu śmiało ciągnął ją za
warkocze, ale to było zupełnie co innego.
Z bijącym sercem pochylił się nad śpiącą, wsłuchany w równy rytm jej odde-
chu. Poruszyła się i westchnęła, a on cofnął się gwałtownie. Potem, przerażony
własną odwagą, pocałował ją w policzek.
Długo nie mógł zasnąć serce waliło mu mocno, skronie pulsowały. Czyżby
Ewa zaaplikowała mu zbyt dużą dawkę lekarstwa?
ROZDZIAA SZÓSTY
W KTÓRYM JEST MOWA
O UPODOBANIACH KULINARNYCH
ISTOT POZAZIEMSKICH
ORAZ O TYM, JAK SI OTWIERA ZAMKNITE DRZWI
Ranek był ponury, gęste zwały chmur zasłaniały niebo. Ted bezradnie czekał
na krótką choćby chwilę rozpogodzenia, na jakąś lukę w chmurach, przez którą
można by zobaczyć słońce. Było ono koniecznie potrzebne dla dokładniejszego
ustalenia położenia względem bazy. Ewa oglądała tymczasem zbocze jaru, na któ-
rego dnie spoczywały oba pojazdy.
Twój pełzak nie pójdzie powiedziała wracając. Musimy go tu zosta-
wić, jest za mocno zakleszczony. Poza tym nie zdołamy w żaden sposób wygrze-
bać się po tym osypisku na górę. Chyba że pieszo, ale to na nic.
Usiłuję właśnie ustalić kierunek powiedział Ted rozglądając się po ska-
łach otaczających wąwóz. Popatrz, ten samotny ścięty stożek, tam, nad gra-
niÄ…. . . Jak sÄ…dzisz, co to jest?
Chyba krater. . . powiedziała z wahaniem. W tej odległości od bazy
jest tylko jeden. O ile dobrze pamiętam mapę, to chyba Fermi.
W takim razie baza powinna być bardziej na lewo, to znaczy na zachód.
Do licha, żeby choć na chwilę to słońce chciało wyjrzeć!
I tak nie mamy wyboru powiedziała Ewa. Musimy posuwać się tą
rozpadliną w jedną lub w drugą stronę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]