[ Pobierz całość w formacie PDF ]
używały i które wyszły z obiegu od czasu
upadku muru berlińskiego, wzbudzają
podejrzenia co do ich inspiracji.
Następnego dnia jedna z eksternistek
powiedziała koleżankom obojętnym głosem, że
w mieście chodzą słuchy, iż storpedowałam
manifestację. Nie chciało mi się w to
wierzyć, jak Dalat mogło być tak dobrze
poinformowane? Nie mam wątpliwości, że
organizatorki były manipulowane z zewnątrz.
146
Historia, która mogłaby się w tym miejscu
zakończyć, miała dalszy ciąg. Jedna z
prowodyrek, w dodatku chrześcijanka,
zaczęła rozpuszczać wśród redemptorystów w
Hue pogłoski, jakobym była w ogóle
przeciwna Mszy św.! Był to szczyt
wszystkiego - to, że wyszłam cało z tej
awantury, zawdzięczam prawdopodobnie
powszechnemu przekonaniu o prawości i
patriotyzmie mojego ojca. Zasłużony
szacunek, którym cieszył się wśród da-
latczyków, posłużył mi za parasol ochronny.
Tamtego lata, kiedy przyjechałam do Hue,
rzadko pozwalałam sobie na włóczęgę wzdłuż
kanału Phu Cam, bo za każdym razem, gdy
poczułam kogoś za plecami, oblewał mnie
zimny pot. W tym samym czasie inna z
organizatorek pamiętnej manifestacji,
ścigana przez francuskie służby
bezpieczeństwa, musiała jak najszybciej
dotrzeć do Dalat, bo tylko tam mogła
znalezć schronienie. Gdzie? Ano w
Klasztorze Ptaków, pod opieką zakonnic...
Ironia losu - moje przeciwniczki,
przegrawszy, mogły pózniej swobodnie
poruszać się po świecie, a ja musiałam
czekać czterdzieści lat, żeby opowiedzieć o
tym zdarzeniu.
Nigdy już potem nie rozmawiałam z siostrą
Marią od Dzieciątka Jezus i nie wiem, czy
moje niegdysiejsze nauczycielki wiedziały,
że garstka agitatorek (wszystkie były wtedy
pełnoletnie) spiskowała pewnego
styczniowego wieczoru podczas Tygodnia
Jedności wśród błogiej ciszy klasztoru.
Myślę, że koniec końców moja samotna walka
nie zaszkodziła pracy misyjnej kanoniczek
od św. Augustyna.
Rozdział IX LATA 1950-1960
o zdaniu matury ostatecznie opuściłam Dalat
i wróciłam do Hue, gdzie ojciec, mianowany
tymczasem gubernatorem Wietnamu Zrodkowego,
urządził się właśnie w rezydencji położonej
nad Rzeką Wonną. Moi bracia uganiali się na
świeżo otrzymanych rowerach po całym
ogrodzie, zgrabnie omijając obie najmłodsze
siostrzyczki, które baraszkowały pomiędzy
dwoma trawnikami sięgającymi aż do samej
rzeki.
Po okresie intensywnej nauki pośród
dalackich sosen nie było lepszego
odpoczynku niż kontemplacja nurtu rzeki w
miejscu, gdzie łączyła się ona z kanałem
Phu Cam. Krystaliczna toń, której nie
zmąciły jeszcze zanieczyszczenia, mieniła
się w porze zachodu wspaniałymi kolorami,
wydając delikatną woń hiacyntów,
przemieszaną z upajającym zapachem kwiatów
lotosu. Stąd wzięła się jej nazwa Song
Huong26, którą niegdyś jakiś urzęd-nik-
tłumacz przełożył - banalnie jak na gusty
purystów - na
26 Dosłownie: song - rzeka, huong -
zapachy.
148
rzekę zapachów" (Riviere des Parfums),
zapewne na użytek pierwszych francuskich
eksploratorów regionu.
Bóg jeden wie, co dzieje się dziś z
mieszkańcami jej brzegów, których
przygniótł ciężar historii miasta niegdyś
pełnego atrakcji. W tamtych czasach
prawdziwego hueńczyka rozpoznać można było
po atawistycznym niemal przywiązaniu do
rzeki i zadziwiającej łatwości
przemieniania w poezję dyskretnego wdzięku
wód obmywających lśniące kolorowo, skromne
raczej, ale miłe dla oka domki, w których
po pracowitym życiu odpoczywali emerytowani
urzędnicy, a także mieszkali poszukujący
natchnienia pisarze i poeci. Owe wygodne i
przytulne schronienia pozbawione były
zewnętrznych oznak luksusu - byłyby one
sprzeczne z zasadą złotego środka, tak
bliską sercu ludzi urodzonych nad brzegami
Rzeki Wonnej.
Tamtego lata, w roku 1951, moją głowę
zaprzątał praktyczny problem, czy powinnam
kontynuować naukę, która przebiegała
dotychczas tak chaotycznie. Kiedy miałam
kilkanaście lat i parę udanych rysunków za
sobą, zastanawiałam się przez chwilę, czy
nie zacząć studiować w Akademii Sztuk
Pięknych. Prędko jednak porzuciłam to
marzenie - było trudne do spełnienia w
społeczeństwie niezbyt skłonnym, aby
pozwolić kobiecie na życie poza domem i
oddanie się malarstwu. Nie czułam się na
siłach, by w imię artystycznych pokus zejść
z utartych szlaków - nie miałam w sobie nic
z rewolucjonistki. Studia literatury
współczesnej, które bym chętnie podjęła, bo
między innymi pozwoliłoby mi to poprawić
mój angielski, nie istniały jeszcze na
Uniwersytecie w Sajgonie, a rozważany przez
chwilę projekt wyjazdu do Londynu upadł z
rozmaitych przyczyn. Pragnęłam nauczyć się
dobrze języka Szekspira, byłam bowiem coraz
mocniej przekonana, że czeka mnie aktywne
życie na południowym wschodzie Azji, który
był terenem w dużej mierze anglojęzycznym.
149
Moje plany studiów za granicą nie doszły do
skutku między innymi z powodu restrykcji,
jakie wprowadzono w związku z mobilizacją
młodych ludzi, oraz rządowych ograniczeń
wyjazdu z kraju, których egzekutorem na
szczeblu regionalnym był -tak się złożyło -
mój własny ojciec. Gdybym wyjechała, uznano
by to za brak ducha obywatelskiego i
pogwałcenie dyrektyw rządowych, które inni
łamali bez większych skrupułów, świadomie
albo mimochodem. W końcu zdecydowałam się
na roczny urlop", który postanowiłam
poświęcić na ponowną lekturę podręczników
filozofii. Musiałam się również
intelektualnie odnalezć w moim własnym
języku - stało się to konieczne po
dziesięciu francuskich" latach spędzonych
w Klasztorze Ptaków.
Widziałam się też w roli łącznika ojca z
klerem i wspólnotami kościelnymi. W Hue
wszyscy wiedzieli, że gubernator jest
katolikiem, nikt jednak mu tego nie
wypominał, pilnował bowiem bardzo, by w
zgodzie z jedną ze swych kardynalnych
zasad, nie mieszać duchowości z
doczesnością (dziś mówilibyśmy zapewne o
sacrum i profanum) oraz szanować cudze
przekonania religijne. Przez nasz dom
przewijało się oczywiście wielu miejscowych
księży, a wiejscy proboszczowie
zatrzymywali się chętnie, wiedząc, że
znajdą tu schronienie i wikt. Niewiele
brakowało, a w ich tłumie zginęłyby ogolone
głowy i szare szaty buddyjskich kapłanów z
bardzo licznych w okolicy pagód. Za to w
ramach oficjalnych funkcji ojciec, który
jak najchętniej widział duchownych na
niedzielnym obiedzie, nie życzył sobie, by
w ciągu tygodnia błąkali się po jego
biurach. Kiedy pojawiał się jakiś problem
albo trzeba było odpowiedzieć na prośbę o
finansowe wsparcie szkolnej czy społecznej
inicjatywy, wysyłał mnie na zwiady.
Przemierzałam więc na rowerze miasto wzdłuż
i wszerz, doskonaląc mą znajomość
miejscowego Kościoła, aż pewnego dnia
poczułam się gotowa, by wejść w skład rady [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
używały i które wyszły z obiegu od czasu
upadku muru berlińskiego, wzbudzają
podejrzenia co do ich inspiracji.
Następnego dnia jedna z eksternistek
powiedziała koleżankom obojętnym głosem, że
w mieście chodzą słuchy, iż storpedowałam
manifestację. Nie chciało mi się w to
wierzyć, jak Dalat mogło być tak dobrze
poinformowane? Nie mam wątpliwości, że
organizatorki były manipulowane z zewnątrz.
146
Historia, która mogłaby się w tym miejscu
zakończyć, miała dalszy ciąg. Jedna z
prowodyrek, w dodatku chrześcijanka,
zaczęła rozpuszczać wśród redemptorystów w
Hue pogłoski, jakobym była w ogóle
przeciwna Mszy św.! Był to szczyt
wszystkiego - to, że wyszłam cało z tej
awantury, zawdzięczam prawdopodobnie
powszechnemu przekonaniu o prawości i
patriotyzmie mojego ojca. Zasłużony
szacunek, którym cieszył się wśród da-
latczyków, posłużył mi za parasol ochronny.
Tamtego lata, kiedy przyjechałam do Hue,
rzadko pozwalałam sobie na włóczęgę wzdłuż
kanału Phu Cam, bo za każdym razem, gdy
poczułam kogoś za plecami, oblewał mnie
zimny pot. W tym samym czasie inna z
organizatorek pamiętnej manifestacji,
ścigana przez francuskie służby
bezpieczeństwa, musiała jak najszybciej
dotrzeć do Dalat, bo tylko tam mogła
znalezć schronienie. Gdzie? Ano w
Klasztorze Ptaków, pod opieką zakonnic...
Ironia losu - moje przeciwniczki,
przegrawszy, mogły pózniej swobodnie
poruszać się po świecie, a ja musiałam
czekać czterdzieści lat, żeby opowiedzieć o
tym zdarzeniu.
Nigdy już potem nie rozmawiałam z siostrą
Marią od Dzieciątka Jezus i nie wiem, czy
moje niegdysiejsze nauczycielki wiedziały,
że garstka agitatorek (wszystkie były wtedy
pełnoletnie) spiskowała pewnego
styczniowego wieczoru podczas Tygodnia
Jedności wśród błogiej ciszy klasztoru.
Myślę, że koniec końców moja samotna walka
nie zaszkodziła pracy misyjnej kanoniczek
od św. Augustyna.
Rozdział IX LATA 1950-1960
o zdaniu matury ostatecznie opuściłam Dalat
i wróciłam do Hue, gdzie ojciec, mianowany
tymczasem gubernatorem Wietnamu Zrodkowego,
urządził się właśnie w rezydencji położonej
nad Rzeką Wonną. Moi bracia uganiali się na
świeżo otrzymanych rowerach po całym
ogrodzie, zgrabnie omijając obie najmłodsze
siostrzyczki, które baraszkowały pomiędzy
dwoma trawnikami sięgającymi aż do samej
rzeki.
Po okresie intensywnej nauki pośród
dalackich sosen nie było lepszego
odpoczynku niż kontemplacja nurtu rzeki w
miejscu, gdzie łączyła się ona z kanałem
Phu Cam. Krystaliczna toń, której nie
zmąciły jeszcze zanieczyszczenia, mieniła
się w porze zachodu wspaniałymi kolorami,
wydając delikatną woń hiacyntów,
przemieszaną z upajającym zapachem kwiatów
lotosu. Stąd wzięła się jej nazwa Song
Huong26, którą niegdyś jakiś urzęd-nik-
tłumacz przełożył - banalnie jak na gusty
purystów - na
26 Dosłownie: song - rzeka, huong -
zapachy.
148
rzekę zapachów" (Riviere des Parfums),
zapewne na użytek pierwszych francuskich
eksploratorów regionu.
Bóg jeden wie, co dzieje się dziś z
mieszkańcami jej brzegów, których
przygniótł ciężar historii miasta niegdyś
pełnego atrakcji. W tamtych czasach
prawdziwego hueńczyka rozpoznać można było
po atawistycznym niemal przywiązaniu do
rzeki i zadziwiającej łatwości
przemieniania w poezję dyskretnego wdzięku
wód obmywających lśniące kolorowo, skromne
raczej, ale miłe dla oka domki, w których
po pracowitym życiu odpoczywali emerytowani
urzędnicy, a także mieszkali poszukujący
natchnienia pisarze i poeci. Owe wygodne i
przytulne schronienia pozbawione były
zewnętrznych oznak luksusu - byłyby one
sprzeczne z zasadą złotego środka, tak
bliską sercu ludzi urodzonych nad brzegami
Rzeki Wonnej.
Tamtego lata, w roku 1951, moją głowę
zaprzątał praktyczny problem, czy powinnam
kontynuować naukę, która przebiegała
dotychczas tak chaotycznie. Kiedy miałam
kilkanaście lat i parę udanych rysunków za
sobą, zastanawiałam się przez chwilę, czy
nie zacząć studiować w Akademii Sztuk
Pięknych. Prędko jednak porzuciłam to
marzenie - było trudne do spełnienia w
społeczeństwie niezbyt skłonnym, aby
pozwolić kobiecie na życie poza domem i
oddanie się malarstwu. Nie czułam się na
siłach, by w imię artystycznych pokus zejść
z utartych szlaków - nie miałam w sobie nic
z rewolucjonistki. Studia literatury
współczesnej, które bym chętnie podjęła, bo
między innymi pozwoliłoby mi to poprawić
mój angielski, nie istniały jeszcze na
Uniwersytecie w Sajgonie, a rozważany przez
chwilę projekt wyjazdu do Londynu upadł z
rozmaitych przyczyn. Pragnęłam nauczyć się
dobrze języka Szekspira, byłam bowiem coraz
mocniej przekonana, że czeka mnie aktywne
życie na południowym wschodzie Azji, który
był terenem w dużej mierze anglojęzycznym.
149
Moje plany studiów za granicą nie doszły do
skutku między innymi z powodu restrykcji,
jakie wprowadzono w związku z mobilizacją
młodych ludzi, oraz rządowych ograniczeń
wyjazdu z kraju, których egzekutorem na
szczeblu regionalnym był -tak się złożyło -
mój własny ojciec. Gdybym wyjechała, uznano
by to za brak ducha obywatelskiego i
pogwałcenie dyrektyw rządowych, które inni
łamali bez większych skrupułów, świadomie
albo mimochodem. W końcu zdecydowałam się
na roczny urlop", który postanowiłam
poświęcić na ponowną lekturę podręczników
filozofii. Musiałam się również
intelektualnie odnalezć w moim własnym
języku - stało się to konieczne po
dziesięciu francuskich" latach spędzonych
w Klasztorze Ptaków.
Widziałam się też w roli łącznika ojca z
klerem i wspólnotami kościelnymi. W Hue
wszyscy wiedzieli, że gubernator jest
katolikiem, nikt jednak mu tego nie
wypominał, pilnował bowiem bardzo, by w
zgodzie z jedną ze swych kardynalnych
zasad, nie mieszać duchowości z
doczesnością (dziś mówilibyśmy zapewne o
sacrum i profanum) oraz szanować cudze
przekonania religijne. Przez nasz dom
przewijało się oczywiście wielu miejscowych
księży, a wiejscy proboszczowie
zatrzymywali się chętnie, wiedząc, że
znajdą tu schronienie i wikt. Niewiele
brakowało, a w ich tłumie zginęłyby ogolone
głowy i szare szaty buddyjskich kapłanów z
bardzo licznych w okolicy pagód. Za to w
ramach oficjalnych funkcji ojciec, który
jak najchętniej widział duchownych na
niedzielnym obiedzie, nie życzył sobie, by
w ciągu tygodnia błąkali się po jego
biurach. Kiedy pojawiał się jakiś problem
albo trzeba było odpowiedzieć na prośbę o
finansowe wsparcie szkolnej czy społecznej
inicjatywy, wysyłał mnie na zwiady.
Przemierzałam więc na rowerze miasto wzdłuż
i wszerz, doskonaląc mą znajomość
miejscowego Kościoła, aż pewnego dnia
poczułam się gotowa, by wejść w skład rady [ Pobierz całość w formacie PDF ]