[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rikard nie wiedział, czy potraktować określenie  dobry jako komplement, czy też powinien
poczuć się urażony. Tak bardzo chciał przecież być wielkim, silnym mężczyzną, opiekunem,
ale dobry...? To brzmiało tak jakoś miękko, zupełnie niemęsko.
- Choć pastor oczywiście także był dla mnie dobry - wyszlochała, kiedy udało jej się stłumić
kolejny atak płaczu.
- Doprawdy? - Rikard był sceptyczny w tej kwestii.
- Tak, on... - Zastanowiła się. - Nie, chyba jednak nie - stwierdziła. - Wydawało mi się, że jest
dobry, bo w ogóle zauważał, że istnieję. Patrzył na mnie. Mówił do mnie. Zwłaszcza gdy
dowiedział się, że...
Znów nie mogła mówić. Rikard słyszał, że wyciera nos. Już wcześniej opowiedział jej o
testamencie, Vinnie rozmawiała też o tym z Kammą. Ciotka głośno, triumfalnie oznajmiła, że
pastora nic a nic nie obchodziła Vinnie, tylko jej pieniądze.
- Gdy dowiedział się, że to ty dziedziczysz wszystko po babci? - dopowiedział Rikard.
- Tak. Ach, jak to boli!
- Boli, że tak się na nim zawiodłaś?
Vinnie oddychała głęboko, najwidoczniej starała się nad sobą zapanować.
- Nie - odpowiedziała wreszcie. - Ale był jedynym człowiekiem, który się do mnie odzywał.
- Czy ty... czy ty byłaś w nim zakochana?
- W pastorze Pruncku? Nnie, chyba nie - odparła z namysłem. - On mnie... przytłaczał.
- Bardzo trafnie się wyrażasz, Vinnie.
107
- Naprawdę? - zdumiała się. - Ciotka Kamma zawsze powtarza, że nie potrafię się wyrażać
jak należy!
- Twoja ciotka postanowiła za wszelką cenę cię zniszczyć, czy tego nie rozumiesz?
- Tak, chyba zaczynam to dostrzegać, po tym jak i ona została tak zle potraktowana przez
tego... tego...
- Powiedz to wreszcie, zobaczysz, ulży ci!
- Przez tę nadętą bułę! - powiedziała Vinnie z przekonaniem.
- Brawo! Tak to powinno brzmieć.
Głos dziewczyny znów posmutniał, zgasł jak zwiędły kwiat.
- Ale Bóg odwrócił się ode mnie.
W głosie Rikarda pojawiła się czułość.
- Nie wolno ci tak myśleć! Jeśli ktoś się od ciebie odwrócił, to Prunck, na pewno nie Bóg.
Vinnie znów zaczęła pociągać nosem i wytarła go. Zajęło to nieco czasu, musiała pewnie
otrzeć także łzy. Potem powiedziała schrypniętym ze wzruszenia głosem:
- Wiesz, nigdy nie było nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Nigdy też nie umiałam
rozmawiać, tak jak teraz z tobą.
Próbowała się roześmiać, ale udało jej się to tylko w połowie.
- A nie wiem nawet, jak ty się nazywasz!
- Przepraszam, nie pomyślałem o tym! Mam na imię Rikard. Rikard Brink. A jeśli chcesz
poznać moje pełne nazwisko, to brzmi ono Rikard Brink z Ludzi Lodu.
- O? - wyraznie jej zaimponował. - Jakie to piękne nazwisko!
Pierwszy raz ktoś określił jego nazwisko jako piękne. Najczęściej spotykał reakcje w rodzaju:
 Z Ludzi Lodu? Jakie to dziwne! Co to znaczy?
Ale Vinnie powiedziała tylko:  Jakie to piękne nazwisko! Bardzo go to wzruszyło.
- Vinnie - rzekł szybko. - Muszę teraz iść, bo nareszcie ustaliliśmy, jak nazywa się kobieta,
którą spotkałaś na przystani. Ale jeśli uda mi się znalezć jej fotografię, przyjdę do szpitala, o
ile pora nie będzie zbyt pózna. Może będziesz mogła na nią zerknąć i stwierdzić, czy ją
poznajesz.
108
Vinnie oniemiała. Rikard niemal mógł czytać w jej myślach. Miał do czynienia z kobietą
nienawykłą do rozmowy. Otworzyć się przed obcym w rozmowie telefonicznej to jedno, a
stanąć twarzą w twarz z osobą, której się zwierzyło, to zupełnie coś innego.
Przez głowę niczym błyskawica przemknęło mu wspomnienie z dzieciństwa, kiedy wyznał
coś któremuś z dorosłych.  To zostanie między nami - zapewnił go wtedy tamten człowiek,
a Rikardowi słowa te przyniosły ulgę i poczucie bezpieczeństwa.
- Vinnie, do tego, co jest między nami, nikt inny nie może się wtrącać. Wiedz, że nie
powtórzę nikomu, o czym mówiliśmy, a więc, na miłość boską, nie bój się mnie! Sprawiłabyś
mi tym naprawdę ogromną przykrość. I zobaczymy się tylko na moment, jeśli w ogóle znajdę
taką fotografię i przyjdę. Czy zgadzasz się na to?
- Taak - odszepnęła.
- Ale tylko jeśli nie będzie za pózno - powtórzył. - W przeciwnym razie zjawię się rano.
Dobranoc, Vinnie, i uważaj na siebie!
- Dobranoc - usłyszał jej szept. - Dziękuję!
Rikard westchnął i po odłożeniu słuchawki jeszcze przez chwilę stał przy telefonie. Przyszła
mu do głowy myśl o  złamanej duszy i ogarnęła go ochota, by wytrząsnąć cały egoizm z
ciotki Kammy.
Wkrótce potem wyruszyli do domu sióstr Johansen.
W środku zastali wnętrze, jakiego Rikard się spodziewał. Umeblowane konwencjonalnie,
nieco po staroświecku, bez wyraznego stylu, z brokatowymi obiciami w salonie i
wszechobecnymi haftami na ścianach, stołach i poduszkach. Wyczuwał jednak, że
mieszkały tu dwie osoby o bardzo różnych charakterach, jedna staranna i ostrożna, druga
beztroska, korzystająca z uciech życia.
Ciało Olavy zostało już usunięte, jej zgon zresztą akurat w tej chwili nie interesował Rikarda,
chciał jedynie odnalezć jakiś ślad, zorientować się, gdzie zniknęła Agnes z psem.
Na komodzie w saloniku znalazł fotografię obu sióstr z rodzinami. Widać było, że nie jest
najświeższa, ale wsunął ją do kieszeni. Rozpoczęli drobiazgowe poszukiwania.
Było to niełatwe zadanie. Agnes wydawała się tak anonimowa, że nikt nie zwrócił uwagi na
jej parodniową nieobecność.
Pastor Prunck zaczął się niepokoić. Dochodziła już jedenasta, a żaden z członków sekty nie
zdradzał ochoty, by udać się na spoczynek. Wszyscy w napięciu oczekiwali godziny
zwycięstwa.
109 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl