[ Pobierz całość w formacie PDF ]
EquiLibre) organizuje konwój. Mimo ciężkich czasów dary płyną szerokim strumieniem,
udaje się też zgromadzić ciężarówki i dwa autokary - dla VIP-ów (jedzie Kuroń, Michnik,
Bujak, słowem - sama styropianowa śmietanka) oraz dla dziennikarzy. Z dzisiejszymi
autokarami nie mają one wiele wspólnego, to raczej rozklekotane rzęchy ledwie trzymające
się drogi. Miejsce w jednym z nich ma już zaklepane Michał Wójcik, wówczas początkujący
reporter Radia Zet. To jego pierwsza tak poważna dziennikarska misja.
Pełna dyscyplina, wszyscy pod parą, baczność, sprawa jest wagi państwowej, a nawet
międzynarodowej. Konwój ma wyruszyć o świcie z placu Piłsudskiego w Warszawie. Każdy
dziennikarz na prośbę Ochojskiej wiezie dwa wielkie pudła pełne żywności - ogórków
konserwowych, ryżu, makaronu, keczupu. Przed nimi wyprawa na wojnę. Skoro tak, trzeba
się pożegnać z Ojczyzną i kolegami. Kolegami zwłaszcza. Odbywa się więc huczna impreza
pożegnalna w mieszkaniu redaktora Wójcika na stryszku w starej kamienicy. Obściskiwanie,
zapewnienia o przyjazni i rady, jak się nie kłaniać serbskim kulom, padają już w klasycznym
stanie generała Waltera. Przyjęcie trwa długo. Trochę za długo. Mija trzecia w nocy, czwarta.
Zmęczony redaktor decyduje się położyć na chwilkę i zregenerować siły. Oczywiście na
podłodze, bo na łóżku zapadłby w sen godny rycerza spod Giewontu. Budzik nastawia na
piątą z minutami, o szóstej musi być na miejscu zbiórki i przygotować pierwszą relację dla
radia.
Budzi się. Dziewiąta rano. Konwój odjechał! A co z pierwszą wielką misją
dziennikarską? Co z relacjami, karierą korespondenta, wreszcie co z tym pudłem pełnym
ogórków i keczupu?! Najważniejsze to nie poddawać się panice. W kilka sekund redaktor
zakłada ubranie, już jest na schodach, już pędzi w dół. Po całej nocy walki kondycja jednak
nie ta. Powija się noga, dalszą część klatki schodowej pokonuje lotem koszącym. Wypada
targane z mozołem pudło z pomocą dla Bośniaków. Rozplaskany keczup ozdabia ciuchy
pierwszą krwawą plamą. Ale nic to, trzeba ratować życie. Zawodowe. Konwój już pewnie na
wylotówce z Warszawy, on też na wylotówce - z radia, bo niestety Andrzej Woyciechowski,
założyciel Zetki, bardzo czekał na jego poranną relację. Nie poszła o siódmej, o ósmej też nie,
o dziewiątej nadal cisza w eterze.
- Zwolnić go. Dyscyplinarnie i natychmiast - komenderuje.
Komórek wówczas nie było, redaktor nie może się więc dowiedzieć o wydanym nań
wyroku śmierci. Nie tracąc ściętej zaocznie głowy, wpada na Dworzec Centralny, łapie
ekspres do Krakowa. Traf chciał, że gdzieś pod Radomiem kolizja czy wypadek wstrzymują
ciężarówki Ochojskiej i do hotelu koło Wawelu docierają niemal równocześnie. Wójcik
w końcu zajmuje swoje miejsce w dziennikarskim autokarze i rusza w dalszą trasę do
Jugosławii. Chcąc zatrzeć nie najlepsze początkowe wrażenie, po drodze z każdej stacji
benzynowej czy kawiarni przesyła do radia relacje. Szefowie przyjmują kolejne raporty, nie
przekazując mu woli naczelnego w słusznej skądinąd nadziei, że może jeszcze uda się go
udobruchać, a młody reporter czynem dowiedzie swojej przydatności.
Konwój dociera w końcu do Splitu i tu utyka. Droga do Sarajewa jest zamknięta.
Pozostaje objazd górami, ale przez wąskie i strome dróżki rozklekotane jelcze nie przejadą.
Dziennikarze rozłażą się po mieście, szykuje się dłuższy postój. Co robić? Ze Splitu kursują
promy do włoskiej Ancony. Redaktor Wójcik z dwójką kompanów nie zastanawia się długo.
Kupują bilet i przeprawiają się przez Adriatyk. Z lotniska w Anconie startują ONZ-owskie
samoloty z zaopatrzeniem, więc niewykluczone, że drogą powietrzną uda się dotrzeć do
Sarajewa i tam poczekać, aż wyjaśni się sytuacja zatrzymanego konwoju. Zwietny plan.
Dopływają. Włochy, Ancona, benvenuto. Miejscowe niewielkie lotnisko podzielone
jest na dwie strefy - cywilną i wojskową. W wojskowej punkt ONZ. Tam reporterzy się
rejestrują. Hełm jest? Jest. Kamizelka kuloodporna? Oto i ona. Oświadczenie redakcji, że
w przypadku śmierci wysłannika ściągnie zwłoki na własny koszt, jest? Też jest.
Przygotowane w Polsce. Znakomicie.
- Poczekajcie więc - mówią Norwedzy obsługujący tego dnia loty - niedługo będzie
startował samolot do Sarajewa, zabierze was.
Mamy trochę czasu. Co robić? Kuchnia włoska wzywa! Redaktor Wójcik udaje się do
kantyny w cywilnej części lotniska. Kończąc drugie danie, słyszy jakieś komunikaty:
- Ucik please report...
Ale co to za Ucik? Ucik... Ucik?! Wójcik?! Pędem puszcza się przez barak pełniący
funkcję terminala, ale niestety. Przy wyjściu właśnie widzi, jak zamyka się trap norweskiego
transportowca, a z niego na płytę spada wykopany żołnierskim buciorem worek
z redaktorskimi rzeczami. Wiuuu - samolot odleciał. Ale spokojnie, konwój też odjechał,
a jednak udało się go dopaść. A przynajmniej tak mu się wydaje.
Norwegowie niestety nie są pomocni.
- Wpadnij jutro, będą Belgowie. Może coś ci znajdą. - Słyszy.
Jutro. No nic. Wzorem tysięcy pasażerów opóznionych samolotów redaktor rozkłada
się więc w poczekalni. Ale to nie Heathrow, to nie JFK. Pani sprzątająca wyciera podłogę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
EquiLibre) organizuje konwój. Mimo ciężkich czasów dary płyną szerokim strumieniem,
udaje się też zgromadzić ciężarówki i dwa autokary - dla VIP-ów (jedzie Kuroń, Michnik,
Bujak, słowem - sama styropianowa śmietanka) oraz dla dziennikarzy. Z dzisiejszymi
autokarami nie mają one wiele wspólnego, to raczej rozklekotane rzęchy ledwie trzymające
się drogi. Miejsce w jednym z nich ma już zaklepane Michał Wójcik, wówczas początkujący
reporter Radia Zet. To jego pierwsza tak poważna dziennikarska misja.
Pełna dyscyplina, wszyscy pod parą, baczność, sprawa jest wagi państwowej, a nawet
międzynarodowej. Konwój ma wyruszyć o świcie z placu Piłsudskiego w Warszawie. Każdy
dziennikarz na prośbę Ochojskiej wiezie dwa wielkie pudła pełne żywności - ogórków
konserwowych, ryżu, makaronu, keczupu. Przed nimi wyprawa na wojnę. Skoro tak, trzeba
się pożegnać z Ojczyzną i kolegami. Kolegami zwłaszcza. Odbywa się więc huczna impreza
pożegnalna w mieszkaniu redaktora Wójcika na stryszku w starej kamienicy. Obściskiwanie,
zapewnienia o przyjazni i rady, jak się nie kłaniać serbskim kulom, padają już w klasycznym
stanie generała Waltera. Przyjęcie trwa długo. Trochę za długo. Mija trzecia w nocy, czwarta.
Zmęczony redaktor decyduje się położyć na chwilkę i zregenerować siły. Oczywiście na
podłodze, bo na łóżku zapadłby w sen godny rycerza spod Giewontu. Budzik nastawia na
piątą z minutami, o szóstej musi być na miejscu zbiórki i przygotować pierwszą relację dla
radia.
Budzi się. Dziewiąta rano. Konwój odjechał! A co z pierwszą wielką misją
dziennikarską? Co z relacjami, karierą korespondenta, wreszcie co z tym pudłem pełnym
ogórków i keczupu?! Najważniejsze to nie poddawać się panice. W kilka sekund redaktor
zakłada ubranie, już jest na schodach, już pędzi w dół. Po całej nocy walki kondycja jednak
nie ta. Powija się noga, dalszą część klatki schodowej pokonuje lotem koszącym. Wypada
targane z mozołem pudło z pomocą dla Bośniaków. Rozplaskany keczup ozdabia ciuchy
pierwszą krwawą plamą. Ale nic to, trzeba ratować życie. Zawodowe. Konwój już pewnie na
wylotówce z Warszawy, on też na wylotówce - z radia, bo niestety Andrzej Woyciechowski,
założyciel Zetki, bardzo czekał na jego poranną relację. Nie poszła o siódmej, o ósmej też nie,
o dziewiątej nadal cisza w eterze.
- Zwolnić go. Dyscyplinarnie i natychmiast - komenderuje.
Komórek wówczas nie było, redaktor nie może się więc dowiedzieć o wydanym nań
wyroku śmierci. Nie tracąc ściętej zaocznie głowy, wpada na Dworzec Centralny, łapie
ekspres do Krakowa. Traf chciał, że gdzieś pod Radomiem kolizja czy wypadek wstrzymują
ciężarówki Ochojskiej i do hotelu koło Wawelu docierają niemal równocześnie. Wójcik
w końcu zajmuje swoje miejsce w dziennikarskim autokarze i rusza w dalszą trasę do
Jugosławii. Chcąc zatrzeć nie najlepsze początkowe wrażenie, po drodze z każdej stacji
benzynowej czy kawiarni przesyła do radia relacje. Szefowie przyjmują kolejne raporty, nie
przekazując mu woli naczelnego w słusznej skądinąd nadziei, że może jeszcze uda się go
udobruchać, a młody reporter czynem dowiedzie swojej przydatności.
Konwój dociera w końcu do Splitu i tu utyka. Droga do Sarajewa jest zamknięta.
Pozostaje objazd górami, ale przez wąskie i strome dróżki rozklekotane jelcze nie przejadą.
Dziennikarze rozłażą się po mieście, szykuje się dłuższy postój. Co robić? Ze Splitu kursują
promy do włoskiej Ancony. Redaktor Wójcik z dwójką kompanów nie zastanawia się długo.
Kupują bilet i przeprawiają się przez Adriatyk. Z lotniska w Anconie startują ONZ-owskie
samoloty z zaopatrzeniem, więc niewykluczone, że drogą powietrzną uda się dotrzeć do
Sarajewa i tam poczekać, aż wyjaśni się sytuacja zatrzymanego konwoju. Zwietny plan.
Dopływają. Włochy, Ancona, benvenuto. Miejscowe niewielkie lotnisko podzielone
jest na dwie strefy - cywilną i wojskową. W wojskowej punkt ONZ. Tam reporterzy się
rejestrują. Hełm jest? Jest. Kamizelka kuloodporna? Oto i ona. Oświadczenie redakcji, że
w przypadku śmierci wysłannika ściągnie zwłoki na własny koszt, jest? Też jest.
Przygotowane w Polsce. Znakomicie.
- Poczekajcie więc - mówią Norwedzy obsługujący tego dnia loty - niedługo będzie
startował samolot do Sarajewa, zabierze was.
Mamy trochę czasu. Co robić? Kuchnia włoska wzywa! Redaktor Wójcik udaje się do
kantyny w cywilnej części lotniska. Kończąc drugie danie, słyszy jakieś komunikaty:
- Ucik please report...
Ale co to za Ucik? Ucik... Ucik?! Wójcik?! Pędem puszcza się przez barak pełniący
funkcję terminala, ale niestety. Przy wyjściu właśnie widzi, jak zamyka się trap norweskiego
transportowca, a z niego na płytę spada wykopany żołnierskim buciorem worek
z redaktorskimi rzeczami. Wiuuu - samolot odleciał. Ale spokojnie, konwój też odjechał,
a jednak udało się go dopaść. A przynajmniej tak mu się wydaje.
Norwegowie niestety nie są pomocni.
- Wpadnij jutro, będą Belgowie. Może coś ci znajdą. - Słyszy.
Jutro. No nic. Wzorem tysięcy pasażerów opóznionych samolotów redaktor rozkłada
się więc w poczekalni. Ale to nie Heathrow, to nie JFK. Pani sprzątająca wyciera podłogę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]