[ Pobierz całość w formacie PDF ]
\e zachowywał się właściwie, a wina jest po jej stronie.
Po opuszczeniu sanatorium Adam spotkał się z nami kilkakrotnie, lecz wiedzieliśmy
ju\, \e cały nasz wysiłek poszedł na marne. Wrócił do swoich i ju\ odsiedział kilka
miesięcy, na które skazany został wyrokiem sądu.
Godzina siódma rano. Czas wstawać. Jedni ju\ umyci, ogoleni i ubrani czekają na
śniadanie. Inni jeszcze chcą spać.
Raptem jeden wrzeszczy, ile sił w chorych płucach: - Wstawać!
Któryś z le\ących przykrywa głowę kocem.
- Wstawać! - wołają wszyscy, którzy są ju\ na nogach. Zciągają koce z le\ących.
- Wstawaj, zgniłku - wołam, ściągając koc z Jurka. - Za chwilę śniadanie. Nie
dostaniesz jeść tak długo, a\ się umyjesz, ubierzesz i pościelesz łó\ko. Wyłaz, bo cię zleję
wodą. Jacek! Dawaj wodę!
Jacek ju\ mi podaje słoik z wodą, z którego przed chwilą wyjął kwiaty. Jurek klnie,
lecz złazi z łó\ka.
Teraz ściągamy następnego i wreszcie wstali wszyscy. Ziewają, przeciągają się, ale
zaczynają się ubierać.
Gdy ju\ czas na śniadanie, wchodzimy całą grupą do stołówki idąc gęsiego, ustawieni
według wzrostu. W ten sam sposób wychodzimy. Błaznujemy, ale nikt nie patrzy na nas ze
zgorszoną miną, myślą: Stare chłopy, a zachowują się jak dzieci!
Jacek i Genek zało\yli spółdzielnię koralową . Jacek zwija z papieru korale, a Genek
wykańcza i naciąga paciorki na \yłkę nylonową. Ka\dy otrzymuje sznur pięknych korali.
Aadniejsze od sprzedawanych w sklepach.
Jacek zapala papierosa. Pociągnął i odło\ył, by skończyć nawijać korale. Po chwili
sięga ręką po papierosa, lecz miejsce jest puste. To ja, palę jego papierosa.
Przy trzecim papierosie Jacek klnie, a Jurek podaje mu szklankę z wodą. Oblał mnie.
Teraz ja klnę i ostrzegam, \e się odegram. Jurek za plecami Jacka podaje mi tę samą
szklankę. Oblałem Jacka, a Jurek się śmieje, \e tak nas na siebie napuścił.
Godzina czwarta - koniec le\akowania. - Co robimy? - pada pytanie.
- Wybierzmy się na spacer - proponuje Bronek. - Ale będziemy chodzili wolno, bo
mnie bolą nogi.
Bronek ma dodatkową chorobę Burgera. Lekarz kazał mu rzucić palenie papierosów.
Bronek codziennie walczy z nałogiem jak lew i... przegrywaj jak mucha.
Wychodzimy wszyscy do parku i wracamy dopiero na kolację. Po kolacji czas wolny,
ka\dy mo\e robić, co mu się podoba.
Godzina dziesiąta.
- Mam pieczarki! - woła Genek. - Salowa mi kupiła. Sma\ymy? - A masło mamy? -
pyta Bronek.
- Starczy do sma\enia.
Z kuchni oddziałowej przynosimy do pokoju kuchenkę elektryczną, garnek, talerze i
bułki.
Bronek, Adam i ja gramy i śpiewamy. Genek sma\y pieczarki.
Jacek parzy kawę dla wszystkich.
Jurek wrócił z laboratorium fotograficznego , które urządził w maleńkim
pomieszczeniu w suterenach pawilonu i przyniósł wywołane zdjęcia zrobione w czasie
popołudniowego spaceru. Teraz Jurek odpoczywa, a Kim i Wacek suszą zdjęcia na małej,
przyniesionej do pokoju suszarce. Ka\dy ma pełne .ręce roboty . Zbli\a się godzina
dziesiąta. Pieczarki gotowe, kawa te\, więc kończymy granie i siadamy wszyscy do stołu.
Następnego dnia wieczorem po dziesiątej mieliśmy nalot lekarza dy\urnego.
Kontrolował tylko nasz oddział. W dwa następne wieczory te\. Zastanawialiśmy się, skąd im
się tak raptem zebrało na kontrolę.
Doszliśmy, \e to salowa z naszego oddziału, wychodząc z pracy, prosi lekarza
dy\urnego, \eby zwracał uwagę na nasz oddział, a szczególnie na nasz pokój, w którym po
zgaszeniu świateł dzieją się ró\ne cuda ...
Wykorzystujemy ka\dą mo\liwość ułatwiającą i uprzyjemniającą \ycie w sanatorium,
lecz zachowanie nasze nie stoi w ra\ącej sprzeczności z regulaminami. Jedynym du\ym
wykroczeniem są niedzielne wyjazdy do domu. Jeden lub dwóch wyje\d\a ju\ w sobotę
wieczorem. W niedzielę wyje\d\ali inni.
Była raz tylko mała heca z salową. Wieczorem powiedziała Genkowi: - Widzę, \e was
jest coś za mało w pokoju, wieczorem sprawdzę.
- Co robić? - zastanawiał się Genek. Pomyślał i wymyślił.
Chłopaki wcześniej zgasili światło, a Genek, tylko w nocnej koszuli, stał na łó\ku i...
czekał na salową. Gdy po dziesięciu minutach weszła, on przez głowę zaczął ściągać koszulę.
Salowa wrzasnęła i... błyskawicznie się ulotniła. Ju\ był spokój.
Szykujemy się do wypisu. Wyjechać mamy w dwa kolejne czwartki. Pierwsi
wyje\d\ają: Adam, Bronek i Genek. W następny czwartek: Jacek, Jurek i ja. Pozostają:
Kitajec i Wacek, ale oni najkrócej le\ą.
Odwo\ę do domu swoje manele. O godzinie siódmej rano jestem ju\ z powrotem.
Wchodzę do hallu, trzymając w ręku pustą teczkę i....wpadam na swojego ordynatora.
- Kłaniam się panu doktorowi - powiadam grzecznie i idę dalej. - Proszę pana! - woła
za mną doktor.
Zatrzymałem się, a doktor podszedł do mnie i pyta: - Pan... co... wyje\d\ał pan?
- Nie - odpowiedziałem swobodnie, kręcąc młynka pustą teczką. - A co pan tu robi o
tej porze?
- Byłem w pawilonie A odebrać swoją teczkę, bo pojutrze wyje\d\am.
- Ach, tak... no... dobrze... - odpowiedział doktor, prawdopodobnie myśląc coś innego.
W pokoju opowiedziałem o swoim spotkaniu z doktorem.
- Czy myślisz, \e on nie domyśla się, \e byłeś w Warszawie? - mówili koledzy. - To
mądry chłop.
- Wiecie, chłopaki - powiedziałem powa\nie - ten nasz doktor to jednak ciekawy
facet. Z jednej strony rygorysta, z drugiej znów strony okazuje du\ą tolerancję. Nie wierzę, \e
on nie domyśla się, kto robi te wszystkie kawały. Nigdy te\ nie gasił nas z powodu
instrumentów i śpiewu.
- A wiecie dlaczego? - zapytał Genek. - Bo widział wyniki leczenia i szybką poprawę
zdrowia, nawet u cię\ko chorych. Jurek le\ał rok i nie było poprawy, a teraz ju\ go wypisują.
Adam le\ał pół roku i bez przerwy się denerwował - te\ ju\ wypisany. Jestem pewien, \e
doktor wiedział, co robi, patrząc przez palce na nasze błaznowanie. Nie przeszkadzał nam w
naszych ucieczkach do domu, bo wiedział, \e \aden nie nawali i nie wróci pijany. Na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
\e zachowywał się właściwie, a wina jest po jej stronie.
Po opuszczeniu sanatorium Adam spotkał się z nami kilkakrotnie, lecz wiedzieliśmy
ju\, \e cały nasz wysiłek poszedł na marne. Wrócił do swoich i ju\ odsiedział kilka
miesięcy, na które skazany został wyrokiem sądu.
Godzina siódma rano. Czas wstawać. Jedni ju\ umyci, ogoleni i ubrani czekają na
śniadanie. Inni jeszcze chcą spać.
Raptem jeden wrzeszczy, ile sił w chorych płucach: - Wstawać!
Któryś z le\ących przykrywa głowę kocem.
- Wstawać! - wołają wszyscy, którzy są ju\ na nogach. Zciągają koce z le\ących.
- Wstawaj, zgniłku - wołam, ściągając koc z Jurka. - Za chwilę śniadanie. Nie
dostaniesz jeść tak długo, a\ się umyjesz, ubierzesz i pościelesz łó\ko. Wyłaz, bo cię zleję
wodą. Jacek! Dawaj wodę!
Jacek ju\ mi podaje słoik z wodą, z którego przed chwilą wyjął kwiaty. Jurek klnie,
lecz złazi z łó\ka.
Teraz ściągamy następnego i wreszcie wstali wszyscy. Ziewają, przeciągają się, ale
zaczynają się ubierać.
Gdy ju\ czas na śniadanie, wchodzimy całą grupą do stołówki idąc gęsiego, ustawieni
według wzrostu. W ten sam sposób wychodzimy. Błaznujemy, ale nikt nie patrzy na nas ze
zgorszoną miną, myślą: Stare chłopy, a zachowują się jak dzieci!
Jacek i Genek zało\yli spółdzielnię koralową . Jacek zwija z papieru korale, a Genek
wykańcza i naciąga paciorki na \yłkę nylonową. Ka\dy otrzymuje sznur pięknych korali.
Aadniejsze od sprzedawanych w sklepach.
Jacek zapala papierosa. Pociągnął i odło\ył, by skończyć nawijać korale. Po chwili
sięga ręką po papierosa, lecz miejsce jest puste. To ja, palę jego papierosa.
Przy trzecim papierosie Jacek klnie, a Jurek podaje mu szklankę z wodą. Oblał mnie.
Teraz ja klnę i ostrzegam, \e się odegram. Jurek za plecami Jacka podaje mi tę samą
szklankę. Oblałem Jacka, a Jurek się śmieje, \e tak nas na siebie napuścił.
Godzina czwarta - koniec le\akowania. - Co robimy? - pada pytanie.
- Wybierzmy się na spacer - proponuje Bronek. - Ale będziemy chodzili wolno, bo
mnie bolą nogi.
Bronek ma dodatkową chorobę Burgera. Lekarz kazał mu rzucić palenie papierosów.
Bronek codziennie walczy z nałogiem jak lew i... przegrywaj jak mucha.
Wychodzimy wszyscy do parku i wracamy dopiero na kolację. Po kolacji czas wolny,
ka\dy mo\e robić, co mu się podoba.
Godzina dziesiąta.
- Mam pieczarki! - woła Genek. - Salowa mi kupiła. Sma\ymy? - A masło mamy? -
pyta Bronek.
- Starczy do sma\enia.
Z kuchni oddziałowej przynosimy do pokoju kuchenkę elektryczną, garnek, talerze i
bułki.
Bronek, Adam i ja gramy i śpiewamy. Genek sma\y pieczarki.
Jacek parzy kawę dla wszystkich.
Jurek wrócił z laboratorium fotograficznego , które urządził w maleńkim
pomieszczeniu w suterenach pawilonu i przyniósł wywołane zdjęcia zrobione w czasie
popołudniowego spaceru. Teraz Jurek odpoczywa, a Kim i Wacek suszą zdjęcia na małej,
przyniesionej do pokoju suszarce. Ka\dy ma pełne .ręce roboty . Zbli\a się godzina
dziesiąta. Pieczarki gotowe, kawa te\, więc kończymy granie i siadamy wszyscy do stołu.
Następnego dnia wieczorem po dziesiątej mieliśmy nalot lekarza dy\urnego.
Kontrolował tylko nasz oddział. W dwa następne wieczory te\. Zastanawialiśmy się, skąd im
się tak raptem zebrało na kontrolę.
Doszliśmy, \e to salowa z naszego oddziału, wychodząc z pracy, prosi lekarza
dy\urnego, \eby zwracał uwagę na nasz oddział, a szczególnie na nasz pokój, w którym po
zgaszeniu świateł dzieją się ró\ne cuda ...
Wykorzystujemy ka\dą mo\liwość ułatwiającą i uprzyjemniającą \ycie w sanatorium,
lecz zachowanie nasze nie stoi w ra\ącej sprzeczności z regulaminami. Jedynym du\ym
wykroczeniem są niedzielne wyjazdy do domu. Jeden lub dwóch wyje\d\a ju\ w sobotę
wieczorem. W niedzielę wyje\d\ali inni.
Była raz tylko mała heca z salową. Wieczorem powiedziała Genkowi: - Widzę, \e was
jest coś za mało w pokoju, wieczorem sprawdzę.
- Co robić? - zastanawiał się Genek. Pomyślał i wymyślił.
Chłopaki wcześniej zgasili światło, a Genek, tylko w nocnej koszuli, stał na łó\ku i...
czekał na salową. Gdy po dziesięciu minutach weszła, on przez głowę zaczął ściągać koszulę.
Salowa wrzasnęła i... błyskawicznie się ulotniła. Ju\ był spokój.
Szykujemy się do wypisu. Wyjechać mamy w dwa kolejne czwartki. Pierwsi
wyje\d\ają: Adam, Bronek i Genek. W następny czwartek: Jacek, Jurek i ja. Pozostają:
Kitajec i Wacek, ale oni najkrócej le\ą.
Odwo\ę do domu swoje manele. O godzinie siódmej rano jestem ju\ z powrotem.
Wchodzę do hallu, trzymając w ręku pustą teczkę i....wpadam na swojego ordynatora.
- Kłaniam się panu doktorowi - powiadam grzecznie i idę dalej. - Proszę pana! - woła
za mną doktor.
Zatrzymałem się, a doktor podszedł do mnie i pyta: - Pan... co... wyje\d\ał pan?
- Nie - odpowiedziałem swobodnie, kręcąc młynka pustą teczką. - A co pan tu robi o
tej porze?
- Byłem w pawilonie A odebrać swoją teczkę, bo pojutrze wyje\d\am.
- Ach, tak... no... dobrze... - odpowiedział doktor, prawdopodobnie myśląc coś innego.
W pokoju opowiedziałem o swoim spotkaniu z doktorem.
- Czy myślisz, \e on nie domyśla się, \e byłeś w Warszawie? - mówili koledzy. - To
mądry chłop.
- Wiecie, chłopaki - powiedziałem powa\nie - ten nasz doktor to jednak ciekawy
facet. Z jednej strony rygorysta, z drugiej znów strony okazuje du\ą tolerancję. Nie wierzę, \e
on nie domyśla się, kto robi te wszystkie kawały. Nigdy te\ nie gasił nas z powodu
instrumentów i śpiewu.
- A wiecie dlaczego? - zapytał Genek. - Bo widział wyniki leczenia i szybką poprawę
zdrowia, nawet u cię\ko chorych. Jurek le\ał rok i nie było poprawy, a teraz ju\ go wypisują.
Adam le\ał pół roku i bez przerwy się denerwował - te\ ju\ wypisany. Jestem pewien, \e
doktor wiedział, co robi, patrząc przez palce na nasze błaznowanie. Nie przeszkadzał nam w
naszych ucieczkach do domu, bo wiedział, \e \aden nie nawali i nie wróci pijany. Na [ Pobierz całość w formacie PDF ]