[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twarzami trochę pochylonymi i mieniącymi się niemym wzruszeniem, można by mniemać - rzecz
dziwna! - że w tym właśnie miejscu śmierci zdwojonym potokiem wezbrało w nich uczucie życia. Szli po
przezroczystych przestrzeniach lasu, przez smugi świateł i cieniów, okrążając miejsca zbyt gęsto
paprocią obrosłe, stąpając najczęściej po miękkich mchach jeżących się gdzieniegdzie młodymi
płonkami sosen i osin nakrapianych czerwonością brusznic lub granatową czarnością czernic. Kilka
minut milczeli. Justyna parę razy podnosiła wzrok na towarzysza swego, jakby przemówić chciała, lecz
wnet spuszczała powieki. Znać w niej było nieśmiałość, która w wyrazie jej twarzy zastąpiła dumę albo
raczej hardą odporność, z jaką od dawna najczęściej stawała przed ludzmi. Zdawać się mogło, że zdjęła
z siebie jakiś obronny puklerz, że porzuciła ją wszelka troska o ustrzeżenie swej ludzkiej albo kobiecej
godności; że ufna i spokojna, nieśmiałą tylko stała się wobec człowieka tego, który szczelnie w
szerokiej piersi wzruszenia swe zamykając z głębokim uszanowaniem wiódł ją przez miejsca bezludne;
który, tak jak ona, kochając naturę znał ją lepiej i zżył się z nią ściślej niż ona; który w ukrytych przed
światem głębiach parowu i boru ukazywał jej przedwiekowe grobowce i zapomniane mogiły. Czyżby
przez głowę przemknęła jej myśl, że był on od niej wielowzględnie wyższym? Jakkolwiek dziwną, może
niepojętą myśl ta komukolwiek wydać by się mogła, powstała ona niezawodnie w głowie tej kobiety,
która wiele prawd życia znalazła w gorzkich wodach bólu i obrazy, przed którą życie podniosło znad
wielu zjawisk ułudne zasłony. Myśl ta niezawodnie w głowie jej powstać musiała, bo nieśmiało zrazu i
urywanymi słowy, a potem coraz ufniej i żywiej mówić mu zaczęła o tym, co było największą męką jej
życia i co najgłębiej uczuwała na widok powszednich nawet prac ludzkich; cóż dopiero w obliczu
wielkich, spełnionych zadań i poświęceń, z których wspaniałymi widmami oko w oko spotkała się u
grobowca Jana i Cecylii i na Mogile. Tę mękę już od lat kilku sprawiało jej uczucie zupełnej,
rozpaczliwej bezużyteczności własnej. Skąd uczucie to w niej powstało? Rozumiała to dobrze, bo nieraz
zastanawiała się nad tym długo. Powstało ono naprzód z doświadczeń życia, które serce jej opustoszyły
z wielu marzeń i złudzeń; może jeszcze z jakichś myśli i dążeń czasu, które ją z dala dotknęły; może na
koniec z tego, że była bardzo dumną. Ci, pośród których żyła, oskarżali ją o dumę. Słusznie. Była
istotnie tak dumną, że głęboko upokarzały ją otrzymywane łaski i przysługi, których niczym
odwdzięczyć nie mogła, nade wszystko zaś dnie i lata, które upływały marnie, bezczynnie.
Porównywała siebie czasem do kamienia zalegającego darmo kawał pola, na którym by wyrość mogła
jakaś garść plonu. Wstyd i nuda. Ciężką nudą przejmowała ją co rana myśl o dniu, który rozciągał się
przed nią pustym, bezcelowym szlakiem; z ciężką nudą co wieczór kładła się do spoczynku. Czuła w
sobie często bunt młodości, zdrowia i sił, które ją porywały, prawie niosły ku jakimś żywym i trudnym
poruszeniom ciała i ducha. Pragnęła iść, biec, komuś w czymś pomagać, na celu coś mieć, ku czemuś
zmierzać; pragnęła czasem choćby kamienie z miejsca na miejsce przenosić, choćby piłę żelazną
pochwycić i drzewo nią przerzynać, byle to tylko na cokolwiek przydać się mogło, byle rozgrzać
stygnące dłonie a ochłodzić rozgorzałe czoło. Ale w jej położeniu i otoczeniu nie było dla jej sił i chęci
miejsca żadnego. Stary ojciec wprawdzie potrzebował niekiedy jej usług, ale drobnych, niewiele czasu
zabierających, z których najważniejszą było wspólne z nim granie. Zresztą, wszyscy w Korczynie
oddawali się swym zajęciom jej w nich udziału nie potrzebując, nie przyjmując. Ilekroć przemocą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
twarzami trochę pochylonymi i mieniącymi się niemym wzruszeniem, można by mniemać - rzecz
dziwna! - że w tym właśnie miejscu śmierci zdwojonym potokiem wezbrało w nich uczucie życia. Szli po
przezroczystych przestrzeniach lasu, przez smugi świateł i cieniów, okrążając miejsca zbyt gęsto
paprocią obrosłe, stąpając najczęściej po miękkich mchach jeżących się gdzieniegdzie młodymi
płonkami sosen i osin nakrapianych czerwonością brusznic lub granatową czarnością czernic. Kilka
minut milczeli. Justyna parę razy podnosiła wzrok na towarzysza swego, jakby przemówić chciała, lecz
wnet spuszczała powieki. Znać w niej było nieśmiałość, która w wyrazie jej twarzy zastąpiła dumę albo
raczej hardą odporność, z jaką od dawna najczęściej stawała przed ludzmi. Zdawać się mogło, że zdjęła
z siebie jakiś obronny puklerz, że porzuciła ją wszelka troska o ustrzeżenie swej ludzkiej albo kobiecej
godności; że ufna i spokojna, nieśmiałą tylko stała się wobec człowieka tego, który szczelnie w
szerokiej piersi wzruszenia swe zamykając z głębokim uszanowaniem wiódł ją przez miejsca bezludne;
który, tak jak ona, kochając naturę znał ją lepiej i zżył się z nią ściślej niż ona; który w ukrytych przed
światem głębiach parowu i boru ukazywał jej przedwiekowe grobowce i zapomniane mogiły. Czyżby
przez głowę przemknęła jej myśl, że był on od niej wielowzględnie wyższym? Jakkolwiek dziwną, może
niepojętą myśl ta komukolwiek wydać by się mogła, powstała ona niezawodnie w głowie tej kobiety,
która wiele prawd życia znalazła w gorzkich wodach bólu i obrazy, przed którą życie podniosło znad
wielu zjawisk ułudne zasłony. Myśl ta niezawodnie w głowie jej powstać musiała, bo nieśmiało zrazu i
urywanymi słowy, a potem coraz ufniej i żywiej mówić mu zaczęła o tym, co było największą męką jej
życia i co najgłębiej uczuwała na widok powszednich nawet prac ludzkich; cóż dopiero w obliczu
wielkich, spełnionych zadań i poświęceń, z których wspaniałymi widmami oko w oko spotkała się u
grobowca Jana i Cecylii i na Mogile. Tę mękę już od lat kilku sprawiało jej uczucie zupełnej,
rozpaczliwej bezużyteczności własnej. Skąd uczucie to w niej powstało? Rozumiała to dobrze, bo nieraz
zastanawiała się nad tym długo. Powstało ono naprzód z doświadczeń życia, które serce jej opustoszyły
z wielu marzeń i złudzeń; może jeszcze z jakichś myśli i dążeń czasu, które ją z dala dotknęły; może na
koniec z tego, że była bardzo dumną. Ci, pośród których żyła, oskarżali ją o dumę. Słusznie. Była
istotnie tak dumną, że głęboko upokarzały ją otrzymywane łaski i przysługi, których niczym
odwdzięczyć nie mogła, nade wszystko zaś dnie i lata, które upływały marnie, bezczynnie.
Porównywała siebie czasem do kamienia zalegającego darmo kawał pola, na którym by wyrość mogła
jakaś garść plonu. Wstyd i nuda. Ciężką nudą przejmowała ją co rana myśl o dniu, który rozciągał się
przed nią pustym, bezcelowym szlakiem; z ciężką nudą co wieczór kładła się do spoczynku. Czuła w
sobie często bunt młodości, zdrowia i sił, które ją porywały, prawie niosły ku jakimś żywym i trudnym
poruszeniom ciała i ducha. Pragnęła iść, biec, komuś w czymś pomagać, na celu coś mieć, ku czemuś
zmierzać; pragnęła czasem choćby kamienie z miejsca na miejsce przenosić, choćby piłę żelazną
pochwycić i drzewo nią przerzynać, byle to tylko na cokolwiek przydać się mogło, byle rozgrzać
stygnące dłonie a ochłodzić rozgorzałe czoło. Ale w jej położeniu i otoczeniu nie było dla jej sił i chęci
miejsca żadnego. Stary ojciec wprawdzie potrzebował niekiedy jej usług, ale drobnych, niewiele czasu
zabierających, z których najważniejszą było wspólne z nim granie. Zresztą, wszyscy w Korczynie
oddawali się swym zajęciom jej w nich udziału nie potrzebując, nie przyjmując. Ilekroć przemocą [ Pobierz całość w formacie PDF ]