[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Range rover wystrzelił spośród drzew jak rakieta. Przed nimi wyłonił się dom tonący w
jasnej poświacie. Z całego budynku, szczególnie z jego okien, biło światło. Promienie, które
zauważyli wcześniej, pulsujące w rytm oddechu, wychodziły z dachu niczym gigantyczne
płomienie.
Nie zwolnimy choć trochę?! krzyknęła Sheila.
Silnik wył jak turbiny odrzutowca, a grzmiące kotły Strawińskiego wzmacniały wrażenie.
Zdawało się, że w samochodzie znalazła się cała orkiestra. Sheila złapała dla bezpieczeństwa
za uchwyt nad drzwiami po stronie pasażera.
Harlan nawet nie odpowiedział. Cały skupił się na prowadzeniu wozu. Do tej pory jechał,
trzymając się ściśle drogi. Teraz, gdy dom stał przed nim, jechał wprost na cel przez trawnik,
unikając jedynie pieszych. Ludzie strumieniem wypływali z posiadłości i idąc jeden za
drugim drogą, opuszczali teren Instytutu.
Niecałe sto metrów od szerokich, majestatycznie wznoszących się schodów
prowadzących na frontowy taras Harlan przydusił gaz, chociaż wskazówka na
prędkościomierzu właściwie wchodziła już na czerwone pole. Samochód jakby na ułamek
sekundy zwolnił, ale dopiero teraz tylne koła dostały porcję prawdziwej mocy.
Jasna cholera! zawołał Jonathan, gdy odległość do pierwszego stopnia gwałtownie się
zmniejszyła.
Ludzie na widok pędzących na nich trzech ton stali na ślepo przeskakiwali przez
balustradę, ratując się przed nieoczekiwanym zagrożeniem.
Wóz wjechał na pierwszy stopień i cały podskoczył w powietrze. Opony dotknęły
ponownie podłoża już na tarasie. Tylne koła znalazły się tuż za najwyższym stopniem, a
przód wozu jakieś trzy metry od drzwi balkonowych. Liczne lampy oświetlały wejście z obu
stron i od góry.
Wszyscy z wyjątkiem Harlana zamknęli oczy, kiedy doszło do zderzenia. Przez dzwięki
muzyki przebił się brzęk tłuczonego szkła, ale samochód wyszedł bez szwanku. Harlan
gwałtownie wcisnął hamulce i skręcił kierownicą w prawo. Chciał uniknąć zderzenia z
głównymi schodami, które znalazły się tuż przed nim. Wóz wpadł w poślizg na czarno-białej,
marmurowej posadzce, otarł się o kryształowy żyrandol, wpadł na marmurowy stolik i ścianę.
Usłyszeli odgłos zderzenia i poczuli, jak pasy wrzynają im się w ciało. Poduszka powietrzna
po stronie pasażera wyskoczyła i wcisnęła Sheilę w siedzenie.
Harlan walczył z kierownicą, gdy samochód tańczył na posadzce pomiędzy rozbitymi
sprzętami. Ostatecznie walnął w drewniano-metalową konstrukcję pokrytą siecią kabli
elektrycznych. Zatrzymał się na stalowym dzwigarze, który rozbił przednią szybę samochodu
na tysiące drobnych okruchów.
Na zewnątrz range rovera iskrzyło się i dymiło; słychać było także brzęczenie, które
przytłumiło nawet muzykę z samochodowego odtwarzacza.
Wszyscy cali? spytał Harlan. Puścił trzymaną dotąd kurczowo kierownicę. Zaciskał
na niej palce tak mocno, że aż wstrzymał krążenie krwi w dłoniach. Zciszył muzykę.
Sheila mocowała się z poduszką powietrzną. Miała otarty policzek i przedramię.
Harlan wyjrzał przez pozbawione szyby przednie okno. Zauważył jedynie kable i jakieś
pokrzywione fragmenty urządzeń.
Cassy, myślisz, że trafiliśmy do sali balowej? zapytał.
Tak.
W takim razie misja skończona. Z tego całego bałaganu wynika, że zderzyliśmy się z
jakimś wysoko zaawansowanym technicznie urządzeniem. Tyle iskrzenia musi oznaczać, iż
coś nam się udało zrobić.
Ponieważ silnik ciągle pracował, Harlan wrzucił wsteczny bieg i przy akompaniamencie
odgłosów drapania o blachę wycofał się powoli drogą, którą wjechał do pokoju. W górze
dostrzegli platformę z pleksi. Prowadziły na nią schody wykonane z tego samego materiału.
Na szczycie platformy stała iskrząca nieprzerwanie kosmiczna postać. Jej czarne jak węgiel
oczy wpatrywały się w pasażerów samochodu z bezgranicznym niedowierzaniem.
Nagle stworzenie odrzuciło w tył głowę i zaryczało z wściekłości. Powoli obcy schylił się
i ścisnął głowę w geście niewyobrażalnej udręki.
Mój Boże! To Beau! zawołała Cassy z auta.
Obawiam się, że masz rację potwierdził Pitt. Tylko że proces mutacji dobiegł końca.
Pozwól mi wysiąść. Odpięła pasy.
Nie! zaprotestował Pitt.
Za dużo tutaj poprzerywanych przewodów wtrącił Harlan. Jest zbyt niebezpiecznie,
tym bardziej że ciągle wszystko dookoła iskrzy. Napięcie musi być astronomiczne.
Nie dbam o to odparła Cassy. Sięgnęła do klamki przez Pitta i otworzyła drzwi.
Nie mogę ci pozwolić Pitt uparł się.
Daj mi spokój. Muszę wysiąść.
Niechętnie ustąpił i pozwolił jej wyjść z wozu. Ostrożnie przeszła pomiędzy leżącymi
przewodami i wolno zaczęła wchodzić na platformę. Gdy zbliżyła się do celu, ponad szumem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Range rover wystrzelił spośród drzew jak rakieta. Przed nimi wyłonił się dom tonący w
jasnej poświacie. Z całego budynku, szczególnie z jego okien, biło światło. Promienie, które
zauważyli wcześniej, pulsujące w rytm oddechu, wychodziły z dachu niczym gigantyczne
płomienie.
Nie zwolnimy choć trochę?! krzyknęła Sheila.
Silnik wył jak turbiny odrzutowca, a grzmiące kotły Strawińskiego wzmacniały wrażenie.
Zdawało się, że w samochodzie znalazła się cała orkiestra. Sheila złapała dla bezpieczeństwa
za uchwyt nad drzwiami po stronie pasażera.
Harlan nawet nie odpowiedział. Cały skupił się na prowadzeniu wozu. Do tej pory jechał,
trzymając się ściśle drogi. Teraz, gdy dom stał przed nim, jechał wprost na cel przez trawnik,
unikając jedynie pieszych. Ludzie strumieniem wypływali z posiadłości i idąc jeden za
drugim drogą, opuszczali teren Instytutu.
Niecałe sto metrów od szerokich, majestatycznie wznoszących się schodów
prowadzących na frontowy taras Harlan przydusił gaz, chociaż wskazówka na
prędkościomierzu właściwie wchodziła już na czerwone pole. Samochód jakby na ułamek
sekundy zwolnił, ale dopiero teraz tylne koła dostały porcję prawdziwej mocy.
Jasna cholera! zawołał Jonathan, gdy odległość do pierwszego stopnia gwałtownie się
zmniejszyła.
Ludzie na widok pędzących na nich trzech ton stali na ślepo przeskakiwali przez
balustradę, ratując się przed nieoczekiwanym zagrożeniem.
Wóz wjechał na pierwszy stopień i cały podskoczył w powietrze. Opony dotknęły
ponownie podłoża już na tarasie. Tylne koła znalazły się tuż za najwyższym stopniem, a
przód wozu jakieś trzy metry od drzwi balkonowych. Liczne lampy oświetlały wejście z obu
stron i od góry.
Wszyscy z wyjątkiem Harlana zamknęli oczy, kiedy doszło do zderzenia. Przez dzwięki
muzyki przebił się brzęk tłuczonego szkła, ale samochód wyszedł bez szwanku. Harlan
gwałtownie wcisnął hamulce i skręcił kierownicą w prawo. Chciał uniknąć zderzenia z
głównymi schodami, które znalazły się tuż przed nim. Wóz wpadł w poślizg na czarno-białej,
marmurowej posadzce, otarł się o kryształowy żyrandol, wpadł na marmurowy stolik i ścianę.
Usłyszeli odgłos zderzenia i poczuli, jak pasy wrzynają im się w ciało. Poduszka powietrzna
po stronie pasażera wyskoczyła i wcisnęła Sheilę w siedzenie.
Harlan walczył z kierownicą, gdy samochód tańczył na posadzce pomiędzy rozbitymi
sprzętami. Ostatecznie walnął w drewniano-metalową konstrukcję pokrytą siecią kabli
elektrycznych. Zatrzymał się na stalowym dzwigarze, który rozbił przednią szybę samochodu
na tysiące drobnych okruchów.
Na zewnątrz range rovera iskrzyło się i dymiło; słychać było także brzęczenie, które
przytłumiło nawet muzykę z samochodowego odtwarzacza.
Wszyscy cali? spytał Harlan. Puścił trzymaną dotąd kurczowo kierownicę. Zaciskał
na niej palce tak mocno, że aż wstrzymał krążenie krwi w dłoniach. Zciszył muzykę.
Sheila mocowała się z poduszką powietrzną. Miała otarty policzek i przedramię.
Harlan wyjrzał przez pozbawione szyby przednie okno. Zauważył jedynie kable i jakieś
pokrzywione fragmenty urządzeń.
Cassy, myślisz, że trafiliśmy do sali balowej? zapytał.
Tak.
W takim razie misja skończona. Z tego całego bałaganu wynika, że zderzyliśmy się z
jakimś wysoko zaawansowanym technicznie urządzeniem. Tyle iskrzenia musi oznaczać, iż
coś nam się udało zrobić.
Ponieważ silnik ciągle pracował, Harlan wrzucił wsteczny bieg i przy akompaniamencie
odgłosów drapania o blachę wycofał się powoli drogą, którą wjechał do pokoju. W górze
dostrzegli platformę z pleksi. Prowadziły na nią schody wykonane z tego samego materiału.
Na szczycie platformy stała iskrząca nieprzerwanie kosmiczna postać. Jej czarne jak węgiel
oczy wpatrywały się w pasażerów samochodu z bezgranicznym niedowierzaniem.
Nagle stworzenie odrzuciło w tył głowę i zaryczało z wściekłości. Powoli obcy schylił się
i ścisnął głowę w geście niewyobrażalnej udręki.
Mój Boże! To Beau! zawołała Cassy z auta.
Obawiam się, że masz rację potwierdził Pitt. Tylko że proces mutacji dobiegł końca.
Pozwól mi wysiąść. Odpięła pasy.
Nie! zaprotestował Pitt.
Za dużo tutaj poprzerywanych przewodów wtrącił Harlan. Jest zbyt niebezpiecznie,
tym bardziej że ciągle wszystko dookoła iskrzy. Napięcie musi być astronomiczne.
Nie dbam o to odparła Cassy. Sięgnęła do klamki przez Pitta i otworzyła drzwi.
Nie mogę ci pozwolić Pitt uparł się.
Daj mi spokój. Muszę wysiąść.
Niechętnie ustąpił i pozwolił jej wyjść z wozu. Ostrożnie przeszła pomiędzy leżącymi
przewodami i wolno zaczęła wchodzić na platformę. Gdy zbliżyła się do celu, ponad szumem [ Pobierz całość w formacie PDF ]