[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogła. Za moment pozbyła się także spódniczki i stała jak ją stwo-
rzono.
Znów tak patrzył na nią zamyślony, starając się opanować przej-
mujące wzruszenie. Naprawdę były jak dwie krople wody. Za co,
dlaczego los dał mu taką nagrodę?
Ich wspólnym losem był tutaj colonel, dowódca armii. On de-
cydował za nich. Decydował o ich życiu, śmierci, o ich wzrusze-
niu i szczęściu, o wszystkim. I z tych decyzji też go nikt nie mógł
rozliczyć.
Zdjął spodnie i koszulę, pozostając w slipach. Odkręcił kurek
prysznica i wyregulował temperaturę, a mała bez wahania sięgnę-
ła po mydło. Potrząsnął głową, odebrał jej mydło i namydlił myj-
kę. Mył ją delikatnie i starannie, a ona nie, nie protestowała,
była zbyt zaskoczona, stała znów bez ruchu. Dopiero po długiej
chwili westchnęła i rozjaśniła się cichą radością. Gdy po spłuka-
niu po raz drugi okrywał ją pianą, poczęła się cieszyć, śmiać i
popiskiwać. Zmiał się i on, czując niewymowną przyjemność roz-
prowadzania tej mydlanej pieszczoty po jej sprężystym ciele. Nie
broniła mu niczego.
A potem mył się on, choć usiłowała mu przeszkadzać. Nie mogła
pojąć, dlaczego czyni to sam. Siadła u jego stóp, lecz po chwili
zaczęła namydlać mu nogi, pocierając je coraz wyżej. Spojrzała w
górę pytająco i uśmiechnęła się, wskazując męskie slipy.
Hi? spytała i natychmiast zaśmiała się na całe gardło.
Owinął ją prześcieradłem i zaniósł do pokoju, tam położył na
matę i sam legł obok. Była już znów skupiona i zamierzała zająć
się nim, ale nakazał jej leżeć spokojnie. Patrzyła niedowierzająco
tymi migdałami, skinęła jednak posłusznie. Dotknął jej policzków
dłońmi, ustami ust.
Policzki miała ciepłe i gładkie, usta wilgotne. Rozchyliła je zaraz
i musnęła go języczkiem. Westchnął i wpił się mocniej, aż jęknę-
ła. Zamknął oczy i smakował ją tak, jak ginący z pragnienia sma-
kuje wodę przy zródle.
A potem zwiedzał ją dokładnie dłońmi i wargami. Leżała nie-
ruchoma, wpierw sztywna ze zdumienia, ale poddawała się piesz-
40 Zbysław Zmigielski
czotom, mięknąc i pomrukując gdzieś z głębi. W końcu zaczęła
śpiewać. Był to śpiew dziwny i pierwotny, łagodny i dziki zara-
zem, harmonijny i nieodłączny temu, co czynili. Z wolna ginął w
tym śpiewie i w niej. A kiedy odczuł rozkosz, nie była ani nagła,
ani skończona. Zawsze w nim była i zawsze w nim będzie, nie
mając nic wspólnego z pragnieniem i ze zmęczeniem, rozkosz bez
granic, bez władzy i wiedzy. Rozumiał, że nie panuje już nad tym,
co czyni, ale czyni dobrze poddając się wszystkiemu, co wywołał.
A może nie on wywołał, może ona go zaczarowała. Jak przedtem,
był teraz we śnie i w malignie, w malignie bez szaleństwa, w spo-
kojnym śnie o sobie samym i o niej.
Głębsze spełnienie istnieć już nie może.
Nad ranem zbudzili się oboje, równocześnie. Spojrzała zdzi-
wiona rozbłysłymi w pełnię oczyma i chyba nagle przypomniała
sobie. Zaśmiała się radośnie, przykładając palec do ust. Odwróci-
ła go na wznak i nadal tak uśmiechnięta zaczęła coś mruczeć,
wykonując nad nim zagadkowe ruchy, niby fakir nad śpiącym
wężem.
I wąż się zbudził. Wtedy głośno już się zaśmiała i zaraz siadła
na nim, pracując wesoło i z uciechą. Pracowała udami, brzuchem,
dłońmi, a nawet tym co miała ukryte. I znów było to coś nowego.
Nie miał pojęcia, że tam w głębi pochwy mogą być mięśnie tak
cudownie ruchliwe i dopasowane. Krzyczał, a ona śmiała się, za-
tykając mu delikatnie usta i przytrzymując swoje malutkie piersi,
skaczące jak kociaki.
I good from you, I love you powiedziała mu pózniej, zbiera-
jąc te słowa z trudem i bacznie, jak kura ziarna.
Chodziła za nim krok w krok, ocierając się o niego i co chwilę
go całując: po rękach, po włosach, po koszuli. Gdy zjawiał się
ordynans, krzyczała na niego i wypychała za drzwi.
Idz sobie, boy mówił.
Zmieszyła go i wzruszała. Była zazdrosna o niego.
Chodziła po pokoju naga lub półnaga, niczym się nie przejmu-
jąc. Okazywała niezadowolenie, gdy polecał jej ubrać spódnicz-
kę. Pod srogim wzrokiem ubierała, wydymając usta i prychając.
Stary człowiek nie może 41
Ale gdy tylko się odwracał, spódniczka natychmiast lądowała w
kącie. I wybuchała szalonym śmiechem na jego zdziwioną minę.
Ordynans naprzynosił ciuchów, którymi można by wypełnić całą
szafę. Mała modnisia dokładnie wszystko obejrzała, starannie po-
układała w stosiki i przestała się tym interesować.
Kochali się dniami i nocami. Potem odsypiali. Nie śpieszyli się
już i spełnienia ich były pełniejsze, dłuższe. Mała nauczyła go wielu
sztuczek przedłużających rozkosz. Był jej pierwszym mężczyzną,
ale to ona wiedziała o miłości więcej od niego. Drażniła się z nim.
Albo mu uciekała, albo przeciwnie, zwinięta w ciasną kulkę, z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
mogła. Za moment pozbyła się także spódniczki i stała jak ją stwo-
rzono.
Znów tak patrzył na nią zamyślony, starając się opanować przej-
mujące wzruszenie. Naprawdę były jak dwie krople wody. Za co,
dlaczego los dał mu taką nagrodę?
Ich wspólnym losem był tutaj colonel, dowódca armii. On de-
cydował za nich. Decydował o ich życiu, śmierci, o ich wzrusze-
niu i szczęściu, o wszystkim. I z tych decyzji też go nikt nie mógł
rozliczyć.
Zdjął spodnie i koszulę, pozostając w slipach. Odkręcił kurek
prysznica i wyregulował temperaturę, a mała bez wahania sięgnę-
ła po mydło. Potrząsnął głową, odebrał jej mydło i namydlił myj-
kę. Mył ją delikatnie i starannie, a ona nie, nie protestowała,
była zbyt zaskoczona, stała znów bez ruchu. Dopiero po długiej
chwili westchnęła i rozjaśniła się cichą radością. Gdy po spłuka-
niu po raz drugi okrywał ją pianą, poczęła się cieszyć, śmiać i
popiskiwać. Zmiał się i on, czując niewymowną przyjemność roz-
prowadzania tej mydlanej pieszczoty po jej sprężystym ciele. Nie
broniła mu niczego.
A potem mył się on, choć usiłowała mu przeszkadzać. Nie mogła
pojąć, dlaczego czyni to sam. Siadła u jego stóp, lecz po chwili
zaczęła namydlać mu nogi, pocierając je coraz wyżej. Spojrzała w
górę pytająco i uśmiechnęła się, wskazując męskie slipy.
Hi? spytała i natychmiast zaśmiała się na całe gardło.
Owinął ją prześcieradłem i zaniósł do pokoju, tam położył na
matę i sam legł obok. Była już znów skupiona i zamierzała zająć
się nim, ale nakazał jej leżeć spokojnie. Patrzyła niedowierzająco
tymi migdałami, skinęła jednak posłusznie. Dotknął jej policzków
dłońmi, ustami ust.
Policzki miała ciepłe i gładkie, usta wilgotne. Rozchyliła je zaraz
i musnęła go języczkiem. Westchnął i wpił się mocniej, aż jęknę-
ła. Zamknął oczy i smakował ją tak, jak ginący z pragnienia sma-
kuje wodę przy zródle.
A potem zwiedzał ją dokładnie dłońmi i wargami. Leżała nie-
ruchoma, wpierw sztywna ze zdumienia, ale poddawała się piesz-
40 Zbysław Zmigielski
czotom, mięknąc i pomrukując gdzieś z głębi. W końcu zaczęła
śpiewać. Był to śpiew dziwny i pierwotny, łagodny i dziki zara-
zem, harmonijny i nieodłączny temu, co czynili. Z wolna ginął w
tym śpiewie i w niej. A kiedy odczuł rozkosz, nie była ani nagła,
ani skończona. Zawsze w nim była i zawsze w nim będzie, nie
mając nic wspólnego z pragnieniem i ze zmęczeniem, rozkosz bez
granic, bez władzy i wiedzy. Rozumiał, że nie panuje już nad tym,
co czyni, ale czyni dobrze poddając się wszystkiemu, co wywołał.
A może nie on wywołał, może ona go zaczarowała. Jak przedtem,
był teraz we śnie i w malignie, w malignie bez szaleństwa, w spo-
kojnym śnie o sobie samym i o niej.
Głębsze spełnienie istnieć już nie może.
Nad ranem zbudzili się oboje, równocześnie. Spojrzała zdzi-
wiona rozbłysłymi w pełnię oczyma i chyba nagle przypomniała
sobie. Zaśmiała się radośnie, przykładając palec do ust. Odwróci-
ła go na wznak i nadal tak uśmiechnięta zaczęła coś mruczeć,
wykonując nad nim zagadkowe ruchy, niby fakir nad śpiącym
wężem.
I wąż się zbudził. Wtedy głośno już się zaśmiała i zaraz siadła
na nim, pracując wesoło i z uciechą. Pracowała udami, brzuchem,
dłońmi, a nawet tym co miała ukryte. I znów było to coś nowego.
Nie miał pojęcia, że tam w głębi pochwy mogą być mięśnie tak
cudownie ruchliwe i dopasowane. Krzyczał, a ona śmiała się, za-
tykając mu delikatnie usta i przytrzymując swoje malutkie piersi,
skaczące jak kociaki.
I good from you, I love you powiedziała mu pózniej, zbiera-
jąc te słowa z trudem i bacznie, jak kura ziarna.
Chodziła za nim krok w krok, ocierając się o niego i co chwilę
go całując: po rękach, po włosach, po koszuli. Gdy zjawiał się
ordynans, krzyczała na niego i wypychała za drzwi.
Idz sobie, boy mówił.
Zmieszyła go i wzruszała. Była zazdrosna o niego.
Chodziła po pokoju naga lub półnaga, niczym się nie przejmu-
jąc. Okazywała niezadowolenie, gdy polecał jej ubrać spódnicz-
kę. Pod srogim wzrokiem ubierała, wydymając usta i prychając.
Stary człowiek nie może 41
Ale gdy tylko się odwracał, spódniczka natychmiast lądowała w
kącie. I wybuchała szalonym śmiechem na jego zdziwioną minę.
Ordynans naprzynosił ciuchów, którymi można by wypełnić całą
szafę. Mała modnisia dokładnie wszystko obejrzała, starannie po-
układała w stosiki i przestała się tym interesować.
Kochali się dniami i nocami. Potem odsypiali. Nie śpieszyli się
już i spełnienia ich były pełniejsze, dłuższe. Mała nauczyła go wielu
sztuczek przedłużających rozkosz. Był jej pierwszym mężczyzną,
ale to ona wiedziała o miłości więcej od niego. Drażniła się z nim.
Albo mu uciekała, albo przeciwnie, zwinięta w ciasną kulkę, z [ Pobierz całość w formacie PDF ]