[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadbrze\nym, polując tu na mniejsze rybki.
Nagadał, nagadał i wlazł do łódki. Odbił od brzegu, ustawił się na skraju trzcin i zaczął
rzucać błyszczką.
Tymczasem słońce upodobniło się do czerwonej kuli i powoli zbli\ało się do ciemnej smugi
lasu na horyzoncie. Zapaliłem fajkę, gdy\ od wody nadciągnęła horda komarów, z krwio\er-
czym bzykiem krą\ąc wokół mej głowy.
Na jeziorze znowu usłyszałem warkot motoru. Pokazała się du\a rybacka krypa, a w niej
ktoś znajomy. No tak, blondynka z warkoczem. Dostrzegła mnie przed namiotem, kiwnęła
ręką i skierowała łódz w zatoczkę.
Niech\e pani zgasi ten przeklęty silnik! wrzasnął na nią pan Anatol. Czy pani nie
widzi, \e łowię ryby?
Posłusznie zgasiła motor i przybiła do brzegu za pomocą cię\kich wioseł.
A jednak spotkaliśmy się powiedziała, podając mi rękę.
Ubrana była w spodnie i gruby sweter, na głowie miała chusteczkę.
W łodzi le\ały dwie wędki.
Na ryby? zapytałem.
A tak. Nacieszyłam się ju\ domem rodzinnym. Cały dzień pracowałam przy zwózce siana
i wieczorem postanowiłam wyskoczyć na połów. A pan?
Nie umiem łowić i nie mam wędki.
Pan Anatol chyba zobaczył te jej wędki, gdy płynęła obok niego, bo krzyknął w jej stronę:
Panienka na ryby? A jaką metodą pani łowi?
śadną roześmiała się.
A na co panienka poluje?
Jeszcze nie wiem. To zale\y od miejsca odrzekła.
Pan Anatol machnął lekcewa\ąco ręką. A dziewczyna zwróciła się do mnie:
No co, wędkujemy?
Nie chce mi się stąd nigdzie ruszać ziewnąłem dyskretnie.
A ryby sma\onej pan nie lubi?
Owszem. Tylko nie wierzę, abym jakąkolwiek złapał. Pan Anatol ju\ od pół godziny
rzuca spinningiem i nic nie złowił.
My spróbujemy na \ywca. I wcale niedaleko. O tam wskazała drugą zatoczkę, odległą
od naszej o dwieście metrów. Zresztą dodała muszę z panem porozmawiać na
osobności.
To zabrzmiało znacznie bardziej zachęcająco. Zabraliśmy więc wędki z jej łodzi i poszliśmy
nad drugą zatoczkę.
Tu powinien grasować węgorz stwierdziła dziewczyna. Zatoczka jest płytka, o
mulistym dnie. Pan Anatol nie złapie ryby dlatego, \e tamten brzeg jest dość płytki, a my
złapiemy ją dlatego, \e mamy tu płyciznę. Zało\ymy przynętę na haczyk i będziemy chwy-
tać, jak to się mówi, z gruntu .
O, z pani świetny fachowiec zauwa\yłem.
Przecie\ urodziłam się nad jeziorem i tutaj tyle lat mieszkam. Mój ojciec i bracia są za-
palonymi wędkarzami. W domu ciągle rozmawia się o wędkarstwie.
Naciągnęła przynętę na haczyki. Zarzuciłem wędkę, jak najdalej od brzegu, w pobli\e trzcin
i wodorostów, bo tak mi kazała.
Usiedliśmy na starej, odartej z kory kłodzie, wyrzuconej z wody przez fale.
Widziałam dziś Kapitana Nemo rzekła.
Ja te\.
Płynął swoim wspaniałym ślizgaczem powiedziała z zachwytem.
Ja te\ go widziałem.
I powiedziałem jej o tym, jak Kapitan Nemo zerwał flagę z tratwy Czarnego Franka.
Cudowny człowiek szepnęła. Czuję, \e się w nim zakocham, chocia\ go zupełnie
nie znam i nie wiem, jak wygląda. Nikt z tutejszych mieszkańców te\ o nim nie słyszał.
To bardzo dziwne. Bo ślizgacz to nie igła. Gdzieś tutaj musi mieć przystań.
Opowiedziałem jej o porannej przygodzie z harcerzami, o zabitej owcy i podejrzeniach, jakie
w związku z tą kradzie\ą padły na bandę Czarnego Franka.
Zapadł mrok. Ju\ nie widziałem spławika. Lecz nagle jakby poraził mnie prąd elektryczny,
tak gwałtownie coś szarpnęło moim wędziskiem.
Niech pan ciągnie! krzyczała dziewczyna i niemal wyrwała mi z ręki wędzisko, które
a\ zgięło się pod naporem jakiejś potę\nej ryby.
Jest! Jest! To węgorz mruczała dziewczyna, powoli wyholowując zdobycz na płyciznę.
Nie wolno dopuścić, \eby się owinął koło jakiejś le\ącej na dnie gałęzi.
Wyciągnęliśmy na piasek du\ego węgorza, który skręcał się jak gruby czarny wą\. Brrr, có\
to za wstrętna ryba!
Był jak przegub mojej dłoni i miał chyba kilogram. A\ dziw, \e nie złamał wędziska. Tylko
przytomności umysłu dziewczyny zawdzięczam fakt, \e się nie urwał.
Starczy panu na dobry posiłek odezwała się, przecinając \yłkę, bo węgorz połknął
haczyk tak głęboko, \e wyjąć mu go z pyska nawet nie usiłowała.
Starczy dla nas dwojga zauwa\yłem. Przecie\ to niemal kilogramowa sztuka.
Poczęstuje mnie pan? ucieszyła się. Strasznie lubię węgorza. To ju\ nie będę dłu\ej
łowić.
Podniosłem węgorza za koniec uciętej \yłki i rzuciłem go przed namiotem. Pan Anatol z
\oną i przyjaciółmi ju\ siedzieli na swym biwaku i coś jedli zdaje się rybki w sosie pomi-
dorowym z puszki.
Pan Anatol zobaczył naszego węgorza i a\ go poderwało ze składanego krzesełka.
Co takiego? był niemal oburzony. Skąd tu ten węgorz?
Złapałem go przed chwilą odrzekłem z dumą.
Tutaj? To niemo\liwe.
W tamtej zatoczce. Na \ywca wyjaśniłem.
Widok złowionego węgorza natchnął go nowym, bojowym duchem.
Kazik! krzyknął wielkim głosem. Szykuj wędki gruntowe. Idziemy natychmiast na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
nadbrze\nym, polując tu na mniejsze rybki.
Nagadał, nagadał i wlazł do łódki. Odbił od brzegu, ustawił się na skraju trzcin i zaczął
rzucać błyszczką.
Tymczasem słońce upodobniło się do czerwonej kuli i powoli zbli\ało się do ciemnej smugi
lasu na horyzoncie. Zapaliłem fajkę, gdy\ od wody nadciągnęła horda komarów, z krwio\er-
czym bzykiem krą\ąc wokół mej głowy.
Na jeziorze znowu usłyszałem warkot motoru. Pokazała się du\a rybacka krypa, a w niej
ktoś znajomy. No tak, blondynka z warkoczem. Dostrzegła mnie przed namiotem, kiwnęła
ręką i skierowała łódz w zatoczkę.
Niech\e pani zgasi ten przeklęty silnik! wrzasnął na nią pan Anatol. Czy pani nie
widzi, \e łowię ryby?
Posłusznie zgasiła motor i przybiła do brzegu za pomocą cię\kich wioseł.
A jednak spotkaliśmy się powiedziała, podając mi rękę.
Ubrana była w spodnie i gruby sweter, na głowie miała chusteczkę.
W łodzi le\ały dwie wędki.
Na ryby? zapytałem.
A tak. Nacieszyłam się ju\ domem rodzinnym. Cały dzień pracowałam przy zwózce siana
i wieczorem postanowiłam wyskoczyć na połów. A pan?
Nie umiem łowić i nie mam wędki.
Pan Anatol chyba zobaczył te jej wędki, gdy płynęła obok niego, bo krzyknął w jej stronę:
Panienka na ryby? A jaką metodą pani łowi?
śadną roześmiała się.
A na co panienka poluje?
Jeszcze nie wiem. To zale\y od miejsca odrzekła.
Pan Anatol machnął lekcewa\ąco ręką. A dziewczyna zwróciła się do mnie:
No co, wędkujemy?
Nie chce mi się stąd nigdzie ruszać ziewnąłem dyskretnie.
A ryby sma\onej pan nie lubi?
Owszem. Tylko nie wierzę, abym jakąkolwiek złapał. Pan Anatol ju\ od pół godziny
rzuca spinningiem i nic nie złowił.
My spróbujemy na \ywca. I wcale niedaleko. O tam wskazała drugą zatoczkę, odległą
od naszej o dwieście metrów. Zresztą dodała muszę z panem porozmawiać na
osobności.
To zabrzmiało znacznie bardziej zachęcająco. Zabraliśmy więc wędki z jej łodzi i poszliśmy
nad drugą zatoczkę.
Tu powinien grasować węgorz stwierdziła dziewczyna. Zatoczka jest płytka, o
mulistym dnie. Pan Anatol nie złapie ryby dlatego, \e tamten brzeg jest dość płytki, a my
złapiemy ją dlatego, \e mamy tu płyciznę. Zało\ymy przynętę na haczyk i będziemy chwy-
tać, jak to się mówi, z gruntu .
O, z pani świetny fachowiec zauwa\yłem.
Przecie\ urodziłam się nad jeziorem i tutaj tyle lat mieszkam. Mój ojciec i bracia są za-
palonymi wędkarzami. W domu ciągle rozmawia się o wędkarstwie.
Naciągnęła przynętę na haczyki. Zarzuciłem wędkę, jak najdalej od brzegu, w pobli\e trzcin
i wodorostów, bo tak mi kazała.
Usiedliśmy na starej, odartej z kory kłodzie, wyrzuconej z wody przez fale.
Widziałam dziś Kapitana Nemo rzekła.
Ja te\.
Płynął swoim wspaniałym ślizgaczem powiedziała z zachwytem.
Ja te\ go widziałem.
I powiedziałem jej o tym, jak Kapitan Nemo zerwał flagę z tratwy Czarnego Franka.
Cudowny człowiek szepnęła. Czuję, \e się w nim zakocham, chocia\ go zupełnie
nie znam i nie wiem, jak wygląda. Nikt z tutejszych mieszkańców te\ o nim nie słyszał.
To bardzo dziwne. Bo ślizgacz to nie igła. Gdzieś tutaj musi mieć przystań.
Opowiedziałem jej o porannej przygodzie z harcerzami, o zabitej owcy i podejrzeniach, jakie
w związku z tą kradzie\ą padły na bandę Czarnego Franka.
Zapadł mrok. Ju\ nie widziałem spławika. Lecz nagle jakby poraził mnie prąd elektryczny,
tak gwałtownie coś szarpnęło moim wędziskiem.
Niech pan ciągnie! krzyczała dziewczyna i niemal wyrwała mi z ręki wędzisko, które
a\ zgięło się pod naporem jakiejś potę\nej ryby.
Jest! Jest! To węgorz mruczała dziewczyna, powoli wyholowując zdobycz na płyciznę.
Nie wolno dopuścić, \eby się owinął koło jakiejś le\ącej na dnie gałęzi.
Wyciągnęliśmy na piasek du\ego węgorza, który skręcał się jak gruby czarny wą\. Brrr, có\
to za wstrętna ryba!
Był jak przegub mojej dłoni i miał chyba kilogram. A\ dziw, \e nie złamał wędziska. Tylko
przytomności umysłu dziewczyny zawdzięczam fakt, \e się nie urwał.
Starczy panu na dobry posiłek odezwała się, przecinając \yłkę, bo węgorz połknął
haczyk tak głęboko, \e wyjąć mu go z pyska nawet nie usiłowała.
Starczy dla nas dwojga zauwa\yłem. Przecie\ to niemal kilogramowa sztuka.
Poczęstuje mnie pan? ucieszyła się. Strasznie lubię węgorza. To ju\ nie będę dłu\ej
łowić.
Podniosłem węgorza za koniec uciętej \yłki i rzuciłem go przed namiotem. Pan Anatol z
\oną i przyjaciółmi ju\ siedzieli na swym biwaku i coś jedli zdaje się rybki w sosie pomi-
dorowym z puszki.
Pan Anatol zobaczył naszego węgorza i a\ go poderwało ze składanego krzesełka.
Co takiego? był niemal oburzony. Skąd tu ten węgorz?
Złapałem go przed chwilą odrzekłem z dumą.
Tutaj? To niemo\liwe.
W tamtej zatoczce. Na \ywca wyjaśniłem.
Widok złowionego węgorza natchnął go nowym, bojowym duchem.
Kazik! krzyknął wielkim głosem. Szykuj wędki gruntowe. Idziemy natychmiast na [ Pobierz całość w formacie PDF ]