[ Pobierz całość w formacie PDF ]
goryczą.
- Jak możesz wątpić, że mama zawsze oczekiwać mnie będzie!- krzyknęła Tonia, a twa rzyczka jej
zapłoniła się z oburzenia.
- Tak, póki ci drzwi domu nie zamknie przed nosem - rzekł Piotruś głosem zmienionym ze wzruszenia.
Na to odpowiedziała Tonia:
- Drzwi mego domu stać będą zawsze otworem i matka moja czekać mnie będzie zawsze z
utęsknieniem.
- Skoro jesteś tak pewna swego, możesz spokojnie odpłynąć ze mną - rzekł na to Piotruś z lekką ironią
i pomógł Toni usadowić się w stateczku.
- Ale czemu ty nie patrzysz na mnie, Piotrusiu? - zapytała Tonia chwytając go za ramię. Piotruś wytężał
całą wolę, by nie spojrzeć w oczy Toni, zanim nie odbije od brzegu. Ale raptem łkanie bolesne wydarło
się z jego piersi. Wyskoczył na brzeg i płacząc usiadł na śniegu. Tonia pospieszyła za nim.
- Co tobie? Co ci się stało, Piotrusiu? - pytała zaniepokojona.
- Toniu!- szlochał biedny Piotruś. - Nie powinienem cię brać ze sobą, bo to nieprawda, że zawsze
będziesz mogła wrócić do domu. Twoja matka... ach, Toniu, ty nie wiesz, jakie są matki!- i Piotruś
zaszlochał jeszcze mocniej.
A potem opowiedział Toni, jak zastał okno swego domu zawarte. Ach, to było bardzo smutne i Tonia,
słuchając jego słów, płakała prawie tak gorzko jak on!
- Ale moja mama by tak nie zrobiła, moja by tak nie zrobiła - szeptała z przekonaniem.
- Nie, Toniu, i twoja ciebie nie wpuści. Wszystkie matki są jednakowe!Mogę się z tobą założyć, że twoja
matka ogląda się już za jakimś nowym nabytkiem!- zapewniał Piotruś. Tonia spojrzała na niego ze
zgrozą.
- Jak ty możesz mówić coś podobnego, Piotrusiu? !Twoja matka nie miała przecież nikogo prócz ciebie,
ale moja ma jeszcze w domu Jasia. Zdaje mi się, że jeśli matka ma bodaj jedno dziecko, to już i tak
jest z tego zadowolona.
Na to Piotruś odrzekł z goryczą:
- Widać, żeś nigdy nie miała w ręku bilecików, które piszą do Salomy damy, które już mają po
sześcioro dzieci!
Rozmowę ich przerwał przerazliwy zgrzyt. To stróż nocny otwierał bramę parku. Piotruś bez namysłu
wskoczył do swego stateczka. Pewny był teraz, że Tonia z nim nie odpłynie, i mężnie przełykał łzy
cisnące mu się do oczu. Tonia za to szlochała w głos.
- Och, Piotrusiu! Jeżeli przybędę za pózno! Och, Piotrusiu, co będzie, jeśli mama wzięła już inne dziecko
na moje miejsce?!- wołała w śmiertelnej trwodze.
Piotruś wyskoczył znowu na brzeg i przypadł do Toni. Objął ją za szyję i tuląc się do niej, mówił bez
tchu:
- Toniu, dziś wieczór przyjadę zobaczyć, czy nie ma ciebie w parku. Ale zdaje mi się, że jeśli teraz
prędziutko pobiegniesz do domu, to jeszcze wszystko zastaniesz po dawnemu. I po raz ostatni okrył jej
słodką twarzyczkę gorącymi " naparstkami " , a potem zasłonił rę kami oczy, by nie widzieć, jak się
będzie oddalała.
- %7łegnaj, Piotrusiu drogi!- wołała Tonia przez łzy.
- %7łegnaj, najmilsza, najdroższa Toniu!- szlochał Piotruś.
Raz jeszcze rzuciła się Tonia w jego ramiona (tak, jak widziała, że robią elfy na swoich weselach), a
potem pobiegła ku bramie.
Ach, jakże się spieszyła!
Tego samego wieczoru, ledwie przebrzmiały ostatnie tony dzwonka, był już i Piotruś w parku. Ale Toni
nie dojrzał nigdzie. Znaczyło to, że jeszcze na czas wróciła do domu. Długo, długo nie tracił nadziei, że
Tonia odwiedzi go której nocy, i nieraz zdawało mu się, gdy dobi jał do brzegu, że widzi drobną jej
postać stojącą na brzegu Wężowego Jeziora. Ale Tonia nie powróciła więcej. Tęskniła wprawdzie za
swoim drogim , ni tym, ni owym " , ale bała się, że gdyby go zobaczyła, zabawiłaby za długo w parku i
nie mogłaby już wrócić do domu. Aja zresztą na krok jeden nie puszczała jej teraz od siebie. Często
jednak mówiła o nim z mamą i Jasiem, a kiedy nadeszły święta wielkanocne, zachodziła w głowę, co by
też mu posłać w upominku. Wtedy powiedziała matka:
- Pewna jestem, że nic by mu się tak nie przydało jak koza.
- Ach, tak - wykrzyknęła radośnie Tonia - mógłby jezdzić na niej i przygrywać sobie na fujarce!
- Więc może podarujesz mu swoją kózkę, którą zawsze wieczorami straszysz Jasia? - spytała matka.
Ale Tonia potrząsnęła główką. Kózka przecież nie była prawdziwa.
- Jasiowi się jednak wydaje zupełnie prawdziwa - powiedziała znowu matka.
- To prawda. Czasem i mnie się wydaje zupełnie prawdziwa. Tylko jak ja ją ofiaruję Pio trusiowi? Mama
znalazła na to sposób. Poszła z Tonią do Leśnego Parku (Jaś towarzyszył im także, w gruncie rzeczy był
to dobry chłopczyk, nie trzeba go tylko z Tonią porównywać)i tu sta nęła Tonia w " czarodziejskim
kręgu " elfów, a matka jej, która znała się na wielu rzeczach, rzekła:
Powiedz mi proszę, córko kochana,
czym chcesz obdarzyć Piotrusia Pana?
Na to Tonia odpowiedziała:
Kózkę mu, matko, przywiodłam w dani,
by dniem i nocą mógł jezdzić na niej!
I po trzykroć wykręciła się na pięcie.
Potem powiedział jeszcze Jaś od siebie:
Piotrusiu, usłysz błaganie moje,
wez kozę, bo się jej strasznie boję!
Tonia pozostawiła przy kozie liścik, w którym zawiadomiła Piotrusia, że kozę swoją po syła mu na
pamiątkę, i poleciła, żeby poprosił elfy o przygotowanie mu jej do prawdziwego jeżdżenia. Wszystko,
czego tylko pragnęła, spełniło się. Piotruś znalazł liścik, a naturalnie elfy bez wielkiego trudu zamieniły
mu kozę na żywą. Od tego czasu Piotruś jezdzi całymi nocami na swojej kózce po parku i wygrywa na
fujarce najcudniejsze melodie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
goryczą.
- Jak możesz wątpić, że mama zawsze oczekiwać mnie będzie!- krzyknęła Tonia, a twa rzyczka jej
zapłoniła się z oburzenia.
- Tak, póki ci drzwi domu nie zamknie przed nosem - rzekł Piotruś głosem zmienionym ze wzruszenia.
Na to odpowiedziała Tonia:
- Drzwi mego domu stać będą zawsze otworem i matka moja czekać mnie będzie zawsze z
utęsknieniem.
- Skoro jesteś tak pewna swego, możesz spokojnie odpłynąć ze mną - rzekł na to Piotruś z lekką ironią
i pomógł Toni usadowić się w stateczku.
- Ale czemu ty nie patrzysz na mnie, Piotrusiu? - zapytała Tonia chwytając go za ramię. Piotruś wytężał
całą wolę, by nie spojrzeć w oczy Toni, zanim nie odbije od brzegu. Ale raptem łkanie bolesne wydarło
się z jego piersi. Wyskoczył na brzeg i płacząc usiadł na śniegu. Tonia pospieszyła za nim.
- Co tobie? Co ci się stało, Piotrusiu? - pytała zaniepokojona.
- Toniu!- szlochał biedny Piotruś. - Nie powinienem cię brać ze sobą, bo to nieprawda, że zawsze
będziesz mogła wrócić do domu. Twoja matka... ach, Toniu, ty nie wiesz, jakie są matki!- i Piotruś
zaszlochał jeszcze mocniej.
A potem opowiedział Toni, jak zastał okno swego domu zawarte. Ach, to było bardzo smutne i Tonia,
słuchając jego słów, płakała prawie tak gorzko jak on!
- Ale moja mama by tak nie zrobiła, moja by tak nie zrobiła - szeptała z przekonaniem.
- Nie, Toniu, i twoja ciebie nie wpuści. Wszystkie matki są jednakowe!Mogę się z tobą założyć, że twoja
matka ogląda się już za jakimś nowym nabytkiem!- zapewniał Piotruś. Tonia spojrzała na niego ze
zgrozą.
- Jak ty możesz mówić coś podobnego, Piotrusiu? !Twoja matka nie miała przecież nikogo prócz ciebie,
ale moja ma jeszcze w domu Jasia. Zdaje mi się, że jeśli matka ma bodaj jedno dziecko, to już i tak
jest z tego zadowolona.
Na to Piotruś odrzekł z goryczą:
- Widać, żeś nigdy nie miała w ręku bilecików, które piszą do Salomy damy, które już mają po
sześcioro dzieci!
Rozmowę ich przerwał przerazliwy zgrzyt. To stróż nocny otwierał bramę parku. Piotruś bez namysłu
wskoczył do swego stateczka. Pewny był teraz, że Tonia z nim nie odpłynie, i mężnie przełykał łzy
cisnące mu się do oczu. Tonia za to szlochała w głos.
- Och, Piotrusiu! Jeżeli przybędę za pózno! Och, Piotrusiu, co będzie, jeśli mama wzięła już inne dziecko
na moje miejsce?!- wołała w śmiertelnej trwodze.
Piotruś wyskoczył znowu na brzeg i przypadł do Toni. Objął ją za szyję i tuląc się do niej, mówił bez
tchu:
- Toniu, dziś wieczór przyjadę zobaczyć, czy nie ma ciebie w parku. Ale zdaje mi się, że jeśli teraz
prędziutko pobiegniesz do domu, to jeszcze wszystko zastaniesz po dawnemu. I po raz ostatni okrył jej
słodką twarzyczkę gorącymi " naparstkami " , a potem zasłonił rę kami oczy, by nie widzieć, jak się
będzie oddalała.
- %7łegnaj, Piotrusiu drogi!- wołała Tonia przez łzy.
- %7łegnaj, najmilsza, najdroższa Toniu!- szlochał Piotruś.
Raz jeszcze rzuciła się Tonia w jego ramiona (tak, jak widziała, że robią elfy na swoich weselach), a
potem pobiegła ku bramie.
Ach, jakże się spieszyła!
Tego samego wieczoru, ledwie przebrzmiały ostatnie tony dzwonka, był już i Piotruś w parku. Ale Toni
nie dojrzał nigdzie. Znaczyło to, że jeszcze na czas wróciła do domu. Długo, długo nie tracił nadziei, że
Tonia odwiedzi go której nocy, i nieraz zdawało mu się, gdy dobi jał do brzegu, że widzi drobną jej
postać stojącą na brzegu Wężowego Jeziora. Ale Tonia nie powróciła więcej. Tęskniła wprawdzie za
swoim drogim , ni tym, ni owym " , ale bała się, że gdyby go zobaczyła, zabawiłaby za długo w parku i
nie mogłaby już wrócić do domu. Aja zresztą na krok jeden nie puszczała jej teraz od siebie. Często
jednak mówiła o nim z mamą i Jasiem, a kiedy nadeszły święta wielkanocne, zachodziła w głowę, co by
też mu posłać w upominku. Wtedy powiedziała matka:
- Pewna jestem, że nic by mu się tak nie przydało jak koza.
- Ach, tak - wykrzyknęła radośnie Tonia - mógłby jezdzić na niej i przygrywać sobie na fujarce!
- Więc może podarujesz mu swoją kózkę, którą zawsze wieczorami straszysz Jasia? - spytała matka.
Ale Tonia potrząsnęła główką. Kózka przecież nie była prawdziwa.
- Jasiowi się jednak wydaje zupełnie prawdziwa - powiedziała znowu matka.
- To prawda. Czasem i mnie się wydaje zupełnie prawdziwa. Tylko jak ja ją ofiaruję Pio trusiowi? Mama
znalazła na to sposób. Poszła z Tonią do Leśnego Parku (Jaś towarzyszył im także, w gruncie rzeczy był
to dobry chłopczyk, nie trzeba go tylko z Tonią porównywać)i tu sta nęła Tonia w " czarodziejskim
kręgu " elfów, a matka jej, która znała się na wielu rzeczach, rzekła:
Powiedz mi proszę, córko kochana,
czym chcesz obdarzyć Piotrusia Pana?
Na to Tonia odpowiedziała:
Kózkę mu, matko, przywiodłam w dani,
by dniem i nocą mógł jezdzić na niej!
I po trzykroć wykręciła się na pięcie.
Potem powiedział jeszcze Jaś od siebie:
Piotrusiu, usłysz błaganie moje,
wez kozę, bo się jej strasznie boję!
Tonia pozostawiła przy kozie liścik, w którym zawiadomiła Piotrusia, że kozę swoją po syła mu na
pamiątkę, i poleciła, żeby poprosił elfy o przygotowanie mu jej do prawdziwego jeżdżenia. Wszystko,
czego tylko pragnęła, spełniło się. Piotruś znalazł liścik, a naturalnie elfy bez wielkiego trudu zamieniły
mu kozę na żywą. Od tego czasu Piotruś jezdzi całymi nocami na swojej kózce po parku i wygrywa na
fujarce najcudniejsze melodie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]