[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nic, tylko rytmiczny szum fal uderzających o brzeg. W umyśle powstawał obraz, coś jak bazgroły małego dziecka. Nie
wiadomo, co się z tego chaosu wyłoni, 153
każda kreska przybliża to do wyjaśnienia tajemnicy... Aódz! Houliston zawahał się. Oczywiście nikt nie zwrócił na to uwagi,
nawet ci przemądrzali detektywi. Potrzeba było zwykłego, wiejskiego policjanta, by rozwiązać zagadkę.
"Foster mógł przecież uciec łodzią!"
Policjant czuł przyśpieszony puls, chciał sięgnąć po krótkofalówkę. Nagle zawahał się. Ci chłopcy zagarnęliby całą sławę, nie
wspominając nikomu o starym, wysłużonym policjancie z wioski. Nie, tym razem kon-stabi Jock Houliston dokona
aresztowania, skuje kajdankami tego zbrodniarza, zanim... ale policjant nie miał przecież łodzi.
Odgłosy wioseł były coraz głośniejsze! A powinny cichnąć, jeśli łódz stopniowo oddalała się od brzegu.
Houliston wyciągnął szyję, widząc wyłaniający się z mgły kształt. Aódz.
Dno łódki zaszorowało o piasek. Ktoś wyskoczył na brzeg, wyciągając szalupę z wody. .Jest ich więcej..." - Houliston znów
bacznie się przyglądał. Trzech, Foster... Zginęło pięć osób. To mogą być oni.
Policjant obejrzał się za siebie - reszty oddziału ani śladu. Pochłonęła ich mgła. Kompletna cisza, jeśli nie liczyć dzwięków
dobiegających od strony morza. Znowu nama-cał podłużny kształt radia. Nic z tego, to będzie jego akcja.
Przyklęknął, aby być jak najmniej widocznym. Będą tędy iść, musi więc tylko spokojnie poczekać i w odpowiednim momencie
wynurzyć się z mgły tuż przed nimi. Namacał w kieszeni kajdanki. Tak, wiejski gliniarz pokaże im coś nie coś. 154
Oto i są, dwóch mężczyzn i jakiś chłopak. Mogła to zresztą być jedna z dziewcząt o drobnej sylwetce. Nie, Carol Embleton była
dosyć tęga. W takim razie to Thel-ma Brown. Ale teraz było to bez znaczenia, póki siedział tam Foster, najbardziej
poszukiwany człowiek w całej Anglii".
Przybysze najwidoczniej obawiali się zasadzki, bo rozglądali się wokół z obawą.
Krzyknęli ze strachu, gdy Jock Houliston nagle wyskoczył tuż przed nimi, uderzając niecierpliwie gumową pałką w dłoń.
-Jesteście aresztowani, wszyscy trzej. Mam cię, Ja-mesie Foster. Zaprowadzę was wszystkich na komisariat, gdzie...
Houliston urwał, gdy spojrzał uważniej na ich twarze, starając się dopasować którąś do policyjnych fotografii. "Chryste, cóż za
okropne twarze!" - przeraził się konstabl. Całe w bliznach, których nawet mgła nie potrafiła przysłonić. Nieszczęśnicy kłaniali
mu się nisko, chłopiec padł na kolana, osłaniając głowę ramionami, jakby obawiał się uderzeń. Poszarpane w wielu miejscach
ubranie ukazywało brudne ciało.
- Aaski, panie! Zabierz naszą łódz, nasz towar, ale puść nas wolno, błagamy. Robimy to tylko dlatego, by nie umrzeć z głodu i
Bóg nam świadkiem, że i tak niewiele nam do tego brakuje.
Jock Houliston chrząknął. .Jasne, że mówili prawdę, tylko o co, do cholery, tutaj chodziło?" Gorzko się rozczarował. %7ładen z
nich nie był człowiekiem, którego szukali.
155
- O co tu chodzi? - mruknął Houliston zdezorientowany.
Patrzyli na niego zdumieni, nie odpowiadając.
- No jazda, jestem oficerem policji i chcę wiedzieć, o co chodzi!
- Pan... nie wie, sir? - Wysoki zdawał się mówić za resztę.
- Policja? To nie jesteś celnikiem? - zapytał drugi. Houliston brzęknął kajdankami, widząc jak skupili się razem. Zupełnie jak
zwierzęta w rzezni, czując nadchodzącą śmierć.
- Nie, sir, tylko nie lochy, błagamy. Zabij nas, byle nie tam.
- Coś zaczynacie kręcić - mruknął policjant i pomyślał: "Mam, czego chciałem, same kłopoty". Wciąż trzymając kajdanki,
wyciągnął krótkofalówkę.
- Jeden - siedem -jeden - pięć, odbiór. Ktoś powinien się zgłosić. Nic. Przebiegł go dreszcz, coś ścisnęło w gardle. Zdał sobie
sprawę, że z jakiegoś powodu jego radio nie działa. Został odcięty od reszty tropicieli. Był zdany tylko na siebie.
- Proszę, panie, wez naszą łódz, nasz towar... "Nie chcę waszej cholernej łódki ani towaru. Chcę Jamesa Fostera i innych
zaginionych".
- Posłuchajcie, zacznijmy od początku. Powiecie mi, kim jesteście i co tutaj robicie.
Cisza. Przestraszone spojrzenia, chłopiec zaczął szlochać. "Nie może mieć więcej, jak dziesięć lat - pomyślał Houliston. - Nie
był najlepiej traktowany, powinien zostać otoczony opieką". Policjant dostał gęsiej 156
skórki. Nie chciał być tym, który to zrobi. Nie chciał nawet dotknąć żadnego z nich, a przecież podczas swej służby miał do
czynienia z niejednym nieboszczykiem. Jak na przykład Stary Matthew, pustelnik, który mieszkał w tej rozwalającej się budzie
tuż nad kanałem. Umarł pewnego gorącego lata, ale zauważono to dopiero po miesiącu. Kiedy Houliston go znalazł, osy
zdążyły sobie urządzić w jego ciele spore gniazdo. Ale teraz wolałby raczej znowu zająć się nim, niż tymi dziwnymi istotami w
łachmanach.
"Może powinienem ich po prostu zostawić i dołączyć do reszty. Nie muszę nawet wspominać o tym, że ich spotkałem". [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Nic, tylko rytmiczny szum fal uderzających o brzeg. W umyśle powstawał obraz, coś jak bazgroły małego dziecka. Nie
wiadomo, co się z tego chaosu wyłoni, 153
każda kreska przybliża to do wyjaśnienia tajemnicy... Aódz! Houliston zawahał się. Oczywiście nikt nie zwrócił na to uwagi,
nawet ci przemądrzali detektywi. Potrzeba było zwykłego, wiejskiego policjanta, by rozwiązać zagadkę.
"Foster mógł przecież uciec łodzią!"
Policjant czuł przyśpieszony puls, chciał sięgnąć po krótkofalówkę. Nagle zawahał się. Ci chłopcy zagarnęliby całą sławę, nie
wspominając nikomu o starym, wysłużonym policjancie z wioski. Nie, tym razem kon-stabi Jock Houliston dokona
aresztowania, skuje kajdankami tego zbrodniarza, zanim... ale policjant nie miał przecież łodzi.
Odgłosy wioseł były coraz głośniejsze! A powinny cichnąć, jeśli łódz stopniowo oddalała się od brzegu.
Houliston wyciągnął szyję, widząc wyłaniający się z mgły kształt. Aódz.
Dno łódki zaszorowało o piasek. Ktoś wyskoczył na brzeg, wyciągając szalupę z wody. .Jest ich więcej..." - Houliston znów
bacznie się przyglądał. Trzech, Foster... Zginęło pięć osób. To mogą być oni.
Policjant obejrzał się za siebie - reszty oddziału ani śladu. Pochłonęła ich mgła. Kompletna cisza, jeśli nie liczyć dzwięków
dobiegających od strony morza. Znowu nama-cał podłużny kształt radia. Nic z tego, to będzie jego akcja.
Przyklęknął, aby być jak najmniej widocznym. Będą tędy iść, musi więc tylko spokojnie poczekać i w odpowiednim momencie
wynurzyć się z mgły tuż przed nimi. Namacał w kieszeni kajdanki. Tak, wiejski gliniarz pokaże im coś nie coś. 154
Oto i są, dwóch mężczyzn i jakiś chłopak. Mogła to zresztą być jedna z dziewcząt o drobnej sylwetce. Nie, Carol Embleton była
dosyć tęga. W takim razie to Thel-ma Brown. Ale teraz było to bez znaczenia, póki siedział tam Foster, najbardziej
poszukiwany człowiek w całej Anglii".
Przybysze najwidoczniej obawiali się zasadzki, bo rozglądali się wokół z obawą.
Krzyknęli ze strachu, gdy Jock Houliston nagle wyskoczył tuż przed nimi, uderzając niecierpliwie gumową pałką w dłoń.
-Jesteście aresztowani, wszyscy trzej. Mam cię, Ja-mesie Foster. Zaprowadzę was wszystkich na komisariat, gdzie...
Houliston urwał, gdy spojrzał uważniej na ich twarze, starając się dopasować którąś do policyjnych fotografii. "Chryste, cóż za
okropne twarze!" - przeraził się konstabl. Całe w bliznach, których nawet mgła nie potrafiła przysłonić. Nieszczęśnicy kłaniali
mu się nisko, chłopiec padł na kolana, osłaniając głowę ramionami, jakby obawiał się uderzeń. Poszarpane w wielu miejscach
ubranie ukazywało brudne ciało.
- Aaski, panie! Zabierz naszą łódz, nasz towar, ale puść nas wolno, błagamy. Robimy to tylko dlatego, by nie umrzeć z głodu i
Bóg nam świadkiem, że i tak niewiele nam do tego brakuje.
Jock Houliston chrząknął. .Jasne, że mówili prawdę, tylko o co, do cholery, tutaj chodziło?" Gorzko się rozczarował. %7ładen z
nich nie był człowiekiem, którego szukali.
155
- O co tu chodzi? - mruknął Houliston zdezorientowany.
Patrzyli na niego zdumieni, nie odpowiadając.
- No jazda, jestem oficerem policji i chcę wiedzieć, o co chodzi!
- Pan... nie wie, sir? - Wysoki zdawał się mówić za resztę.
- Policja? To nie jesteś celnikiem? - zapytał drugi. Houliston brzęknął kajdankami, widząc jak skupili się razem. Zupełnie jak
zwierzęta w rzezni, czując nadchodzącą śmierć.
- Nie, sir, tylko nie lochy, błagamy. Zabij nas, byle nie tam.
- Coś zaczynacie kręcić - mruknął policjant i pomyślał: "Mam, czego chciałem, same kłopoty". Wciąż trzymając kajdanki,
wyciągnął krótkofalówkę.
- Jeden - siedem -jeden - pięć, odbiór. Ktoś powinien się zgłosić. Nic. Przebiegł go dreszcz, coś ścisnęło w gardle. Zdał sobie
sprawę, że z jakiegoś powodu jego radio nie działa. Został odcięty od reszty tropicieli. Był zdany tylko na siebie.
- Proszę, panie, wez naszą łódz, nasz towar... "Nie chcę waszej cholernej łódki ani towaru. Chcę Jamesa Fostera i innych
zaginionych".
- Posłuchajcie, zacznijmy od początku. Powiecie mi, kim jesteście i co tutaj robicie.
Cisza. Przestraszone spojrzenia, chłopiec zaczął szlochać. "Nie może mieć więcej, jak dziesięć lat - pomyślał Houliston. - Nie
był najlepiej traktowany, powinien zostać otoczony opieką". Policjant dostał gęsiej 156
skórki. Nie chciał być tym, który to zrobi. Nie chciał nawet dotknąć żadnego z nich, a przecież podczas swej służby miał do
czynienia z niejednym nieboszczykiem. Jak na przykład Stary Matthew, pustelnik, który mieszkał w tej rozwalającej się budzie
tuż nad kanałem. Umarł pewnego gorącego lata, ale zauważono to dopiero po miesiącu. Kiedy Houliston go znalazł, osy
zdążyły sobie urządzić w jego ciele spore gniazdo. Ale teraz wolałby raczej znowu zająć się nim, niż tymi dziwnymi istotami w
łachmanach.
"Może powinienem ich po prostu zostawić i dołączyć do reszty. Nie muszę nawet wspominać o tym, że ich spotkałem". [ Pobierz całość w formacie PDF ]