[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chylił czołobitnie głowę. Zdawało się, że wraz z nim pojawiał się w pokoju jakiś tylko
jemu właściwy półmrok, w którym on sam zdawał się niknąć. Cordelia uważała, że to
bardzo użyteczne.
Hutchins znał chyba niemal wszystkich zbrodniarzy i wyrzutków społeczeństwa,
opryszków, rzezimieszków czy oszustów karcianych w promieniu pięćdziesięciu mil
wokół Londynu. Cordelia wolała nic nie wiedzieć o jego przeszłości. Wiedziała tylko o
jego słabości do teatru i ceniła dar strategii, dwie cechy, które już od lat świetnie
uzupełniały jej talenty i ambicje. Hutchins, ze znanego tylko jemu powodu, dawno uznał,
że warto służyć Cordelii. Od piętnastu lat traktował ją jak cesarzową.
- Wasza Wysokość, przyszedłem zdać raport.
Ręce miał puste, a więc medalionu nie zdołano odzyskać. Cordelia uniosła filiżankę do
warg i wypiła spory łyk herbaty w nadziei, że uspokoi tym nerwy.
- Możesz usiąść, Hutchins. - Innego sługi nie zachęcałaby do tego, lecz wiedziała, że w
wilgotne deszczowe dni dokuczają mu bóle w biodrach, czyli prawie każdego dnia w
Londynie.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. - Hutchins ostrożnie siadł w fotelu wybitym różowym
atłasem. - Dwaj nasi... pomocnicy nie dostrzegli na drodze do South Greeley żadnego
pojazdu, ale dwaj inni stoczyli niezwykłą wręcz potyczkę z pasażerem miejskiej dorożki
jadącej do St. Eccles.
- Cóż się tam stało?
- Mówią, że zatrzymali ten powóz i zażądali oddania medalionu, ale jakiś, jak mówili,
 przeklęty narwaniec" postrzelił jednego z nich. Rana nie była grozna, lecz spowodowała
krwotok. Osobnik ten powalił ich na ziemię i rozbroił, a konie spłoszyły się i uciekły.
- Powalił ich? - powtórzyła Cordelia. - Tak ci powiedzieli?
- To ich własne słowa, Wasza Wysokość.
- Czy nie zmyślają? Jeden podróżny miałby pokonać dwóch uzbrojonych mężczyzn? Cóż
on robił w dorożce? A czy jechała z nim dziewczyna?
- Mówią, że był wysoki, ciemnowłosy, wysławiał się jak Anglik wysokiego rodu i
doskonale strzelał. Szybko im dał radę, madame. Podobno wyskoczył z powozu, kopał,
strzelał i robił rzeczy wręcz nie do uwierzenia, tak mi powiedzieli. Musiałem im zapłacić
za utratę koni, Wasza Wysokość. Możemy jeszcze potrzebować ich usług w przyszłości.
Cordelia z roztargnieniem skinęła głową.
- W każdym razie nie trafili na Irlandczyka z rudowłosą dziewczyną?
- Nie widzieli dziewczyny, a ten narwaniec mówił, że żadnej w środku nie ma. Ale jeden
z nich - imieniem Edgar - zaklina się że kiedy tamten wręczał jeden z ich pistoletów
woznicy, jakiś cienki głos zawołał:  Daj mi go!"
Cordelia zamilkła. Z tego, co zdążyła usłyszeć, takie słowa dobrze pasowały do Rebeki
Tremaine. Nagle doszła do wniosku, że relacja zbirów przynajmniej częściowo
odpowiada prawdzie.
- Mówisz, że powóz jechał na północ?
- Tak, Wasza Wysokość. Może do Szkocji. Trudno rozstrzygnąć.
- Hutchins, czy twoi pomocnicy mogliby śledzić tego narwańca? Rebeki Tremaine nie
znaleziono nigdzie w okolicy, a w tej całej historii coś mnie zaciekawia.
- Postaram się, Wasza Wysokość.
- Będę ci wdzięczna.
- Nowy radca prawny czeka tu w pokoju obok. Czy mam po niego posłać, czy też Wasza
Wysokość wyjdzie do niego?
Cordelia westchnęła. Poprzedni radca Dunbrooke'ow, zacny i odpowiedzialny Melbers,
który pracował dla nich od przeszło trzydziestu lat, przed miesiącem zmarł we własnej
bibliotece.
Zatrudniła więc Matthew Greena, poleconego jej przez wicehrabiego Graysona. Nowy
radca potrzebował nieco czasu, by zapoznać się ze sprawami rodziny i majątku, nim
złoży sprawozdanie. Całkiem zapomniała o umówionym spotkaniu.
- Poproś go tutaj i każ służącej przynieść herbatę.
- Oczywiście. Co jeszcze, Wasza Wysokość?...
- Musimy odnalezć medalion.
- Znajdziemy go - mruknął.
Cordelia spojrzała na niego zimno i skinęła głową. Hutchins zrobił to samo i wycofał się
ku drzwiom.
Chwilę pózniej służąca wniosła tacę z herbatą. Tuż za nią wszedł Matthew Green.
Wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać radca prawny: szczupły, szpakowaty, w
okularach, kompetentny, lecz skromny, pełen szacunku, lecz nie służalczy.
- Zechce pan usiąść. Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku? - spytała, nalewając
herbaty do dwóch filiżanek.
- Owszem, Wasza Wysokość. Dobrze znałem Melbersa, człowieka najlepszego w swoim
fachu, jeśli mogę się tak wyrazić.
Cordelia uśmiechnęła się uprzejmie. W końcu była księżną Dunbrooke, zatrudniała więc,
rzecz jasna, najlepszych fachowców.
- Znalazłem tylko jedną drobną, lecz zastanawiającą rzecz, którą być może zechce mi
Wasza Wysokość wyjaśnić - ciągnął Green.
- Chodzi o pewną regularną, coroczną wypłatę wysyłaną komuś, czyje nazwisko nie
należy do żadnej z osób zatrudnianych przez Waszą Wysokość. Być może chodzi tu -
Green zniżył głos przepraszająco - o jakiś dług karciany. Ale pieniądze są wysyłane
zawsze w tym samym terminie, co odnotowywano w odrębnym rejestrze.
Cordelia się skrzywiła. Niemożliwe, czyżby Richard okazał się na tyle honorowy, że
wypłacał pensję jakiejś swojej kochance? Cóż, nigdy nie wiadomo...
- Jak brzmi nazwisko tej osoby?
- Connor Riordan, Wasza Wysokość.
Cordelia upuściła filiżankę, plamiąc - zapewne w sposób nieodwracalny - drugi z foteli
Ludwika XIV
- Ach, Wasza Wysokość! - Green zerwał się na równe nogi.
- Czy mam zawołać służącą?
- Proszę mi wybaczyć - wychrypiała Cordelia, ze zgrozą stwierdzając, że ledwie może
mówić. Odchrząknęła, usiłując odzyskać głos. - Chyba bardzo się zmęczyłam i stąd ta
niezręczność. Czy moglibyśmy się zobaczyć pózniej?
Green, nieco zaskoczony tą nagłą zmianą nastroju, wymruczał pospiesznie, że się zgadza,
i zaraz odszedł.
W głowie Cordelii wirowało od przeróżnych możliwości. Odczekała aż do momentu, gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl