[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie wyczytano. Drugi przeciwnie, nosił czoło górą, ale czoło poorane wczesną
zmarszczką, smutne, z oczyma ponurymi, łzawymi.
Siostra ich, dziewczyna lat dwudziestu, czerstwa, rumiana, z niebieskimi oczyma,
uśmiechającą się twarzyczką, szerokimi, różowymi usty, wydatną piersią i silnymi
rękami; cała tchnęła życiem, co to na jutro nie patrzy. Wesoła piosenka, taniec
niedzielny, zalotne szepty wieczorne maiły jej pracowite życie.
Bratowa, smukła brunetka, cienka w pasie, szykowna, oczy miała czarne,
błyszczące, usta wąskie, nosek prosty i kształtny, była ładna; ale praca ciężka
wszelki wyraz prócz znużenia odjęła rysom dość pięknym. Któż wie, jak ci ludzie
pracują? Któż się ośmieli zdziwić ich smutkowi? Dziecię na ręku kobiety, małe,
blade, schorowane, drzemało w kołysce, a blask łuczywa podżegnionego padał na
twarzyczkę jego okrągłą, ale żółtą.
Taka była rodzina Ostapa, którą on powitał całując twarze, ściskając ręce ze
wzruszeniem niewymownym; a w sercu mu głos mówił bolesny: "Co za ciężki los, co
za dola! Czemuż nie jesteśmy razem! Cierpiąc razem, lżej by było".
Ci ludzie tak dziecinnie ciekawi, tak rzadko mający czym pragnienie nowości
zaspokoić, otaczali go, każdy ruch, skinienie, słowa badając, wpatrując się w
suknie, w postawę, twarz.
- Kto by to powiedział, że to nasz brat! - zawołał starszy ściskając go
serdecznie - Pan Bóg wam dopomóc powinien, że o swoich nie zapominacie.
Siadajcie.
Biorąc go za rękę gospodarz chaty, Fedko, posadził na ławie przy sobie; drugi
brat za drugą rękę porwawszy, przyparł z innej strony, bratowa i Zoja stanęła
naprzeciw nich.
- Powiedzcie mi - rzekł Ostap - jak wam tu było, jak jest; długi, długi czas nie
widzieliśmy się, stryj umarł.
- Umarł! - ponuro rzekł Fedko - rok temu, nie swoją śmiercią!
- Jak to?
- Ziemia go zasypała, gdy piasek kopał; nimeśmy się dogrzebali, nie żył. Nie
pochowali go nawet na świętej ziemi! - i potrząsł głową smętnie. - Taki koniec
nas wszystkich. Pokój mu na wieki, dość się napracował za życia.
- Lepiej wam teraz, graf sam mieszka.
- Lepiej? - podchwycił Fedko. - O! dobrze wam, że tego dobra nie znacie. Nie
mówmy o tym, wyście, Ostapie, wychowaniec, ulubieniec.
- Ja! - i gorzko uśmiechnął się Ostap.
- A my - kończył pierwszy - nic by o nim dobrego powiedzieć nie mogli: kat na
ludzi, nie pan.
- Co prawda, to prawda - przerwała Zoja żywo - nigdy u nas tego nie bywało, co
teraz. Sam o niczym nie wie, nic nie rozumie, ekonom meczy i znęca się. Ja w
fabryce.
- W jakiej?
- A! Sukiennicę[91] założyli.
- Janka jeszcze chcieli na flis wyprawić.
- Któż by pańszczyznę robił? - spytał Ostap.
- A któż, ja i żonka - rzekł Fedko ruszając ramiony.
- A koło domu?
- O! o to się nie pytają.
- Szczęściem - śmiejąc się dorzucił Janko - ja tak tęgo na nogę zakulał, że na
flis nie poszedł. Dopiero gdy flisacy ruszyli, ozdrowiałem. A cóż było robić,
kiedy nie można siłą, to chytrością.
Bratowa, układłszy dziecię w kołyskę, przyszła do Ostapa i spytała wpół jego,
wpół męża:
Czym by my gościa przyjęli? Wódki pewnie nie pijecie?
- Dziękuję - rzekł Ostap. - Dawno czarnego chleba, naszego chleba, nie jadłem,
dajcie mi go kawałek; przyjmiecie mnie najlepiej.
- Suchym chlebem to tylko dziadów przyjmują! - zawołał Janko - wstyd nam chcesz
robić, jakby to już u nas nic nie było więcej! Toć jest słonina, i...
- Chleba i wody! - powtórzył przybyły - nic nie chcę więcej; chleba czarnego,
którym żyłem w dzieciństwie i wody z naszej krynicy.
- Ja świeżej przyniosę - wyrwała się Zoja wesoło i chwyciwszy wiadro w silną
rękę, wybiegła szybko, zaśpiewawszy wesoło.
- Albo to tobie tęskno było za czarnym chlebem, na białym żyjąc? - spytał Fedko.
- Nie wierzysz? Nieraz za nim i za rodziną tęskniłem - smutnie rzekł Ostap. -
Swoja ziemia ciągnie ku sobie, choć gdzie i lepiej! - Strach bierze umrzeć na
obcej.
- O! to prawda! - powtórzyła bratowa - nie to swoja ziemia, a nawet swój kąt.
Niedaleko nasza wieś, a mnie i za nią tęskno. Jak wyjdziemy na pańszczyznę, oczy
obracam ku drzewom, co to je widać w dali, aż mi słodko tam patrzeć.
Kiedy tak rozmawiają, a Janko podsyca hojnie łuczywo, aby chatę oświecić, zza
warsztatu tkackiego podniosła się i zabielała postać dziwna, jakby z ciemnego
nagle wyrosła kąta. Była to stara babka Kulina; rozniecony ogień padał na nią z
boku i oświecał fantastyczny potwór, który gdzie indziej byłby każdego
przeraził.
Wysoka, wychudła, wpół zgięta, z suchą żółtą piersią, której kości policzyć było [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
nie wyczytano. Drugi przeciwnie, nosił czoło górą, ale czoło poorane wczesną
zmarszczką, smutne, z oczyma ponurymi, łzawymi.
Siostra ich, dziewczyna lat dwudziestu, czerstwa, rumiana, z niebieskimi oczyma,
uśmiechającą się twarzyczką, szerokimi, różowymi usty, wydatną piersią i silnymi
rękami; cała tchnęła życiem, co to na jutro nie patrzy. Wesoła piosenka, taniec
niedzielny, zalotne szepty wieczorne maiły jej pracowite życie.
Bratowa, smukła brunetka, cienka w pasie, szykowna, oczy miała czarne,
błyszczące, usta wąskie, nosek prosty i kształtny, była ładna; ale praca ciężka
wszelki wyraz prócz znużenia odjęła rysom dość pięknym. Któż wie, jak ci ludzie
pracują? Któż się ośmieli zdziwić ich smutkowi? Dziecię na ręku kobiety, małe,
blade, schorowane, drzemało w kołysce, a blask łuczywa podżegnionego padał na
twarzyczkę jego okrągłą, ale żółtą.
Taka była rodzina Ostapa, którą on powitał całując twarze, ściskając ręce ze
wzruszeniem niewymownym; a w sercu mu głos mówił bolesny: "Co za ciężki los, co
za dola! Czemuż nie jesteśmy razem! Cierpiąc razem, lżej by było".
Ci ludzie tak dziecinnie ciekawi, tak rzadko mający czym pragnienie nowości
zaspokoić, otaczali go, każdy ruch, skinienie, słowa badając, wpatrując się w
suknie, w postawę, twarz.
- Kto by to powiedział, że to nasz brat! - zawołał starszy ściskając go
serdecznie - Pan Bóg wam dopomóc powinien, że o swoich nie zapominacie.
Siadajcie.
Biorąc go za rękę gospodarz chaty, Fedko, posadził na ławie przy sobie; drugi
brat za drugą rękę porwawszy, przyparł z innej strony, bratowa i Zoja stanęła
naprzeciw nich.
- Powiedzcie mi - rzekł Ostap - jak wam tu było, jak jest; długi, długi czas nie
widzieliśmy się, stryj umarł.
- Umarł! - ponuro rzekł Fedko - rok temu, nie swoją śmiercią!
- Jak to?
- Ziemia go zasypała, gdy piasek kopał; nimeśmy się dogrzebali, nie żył. Nie
pochowali go nawet na świętej ziemi! - i potrząsł głową smętnie. - Taki koniec
nas wszystkich. Pokój mu na wieki, dość się napracował za życia.
- Lepiej wam teraz, graf sam mieszka.
- Lepiej? - podchwycił Fedko. - O! dobrze wam, że tego dobra nie znacie. Nie
mówmy o tym, wyście, Ostapie, wychowaniec, ulubieniec.
- Ja! - i gorzko uśmiechnął się Ostap.
- A my - kończył pierwszy - nic by o nim dobrego powiedzieć nie mogli: kat na
ludzi, nie pan.
- Co prawda, to prawda - przerwała Zoja żywo - nigdy u nas tego nie bywało, co
teraz. Sam o niczym nie wie, nic nie rozumie, ekonom meczy i znęca się. Ja w
fabryce.
- W jakiej?
- A! Sukiennicę[91] założyli.
- Janka jeszcze chcieli na flis wyprawić.
- Któż by pańszczyznę robił? - spytał Ostap.
- A któż, ja i żonka - rzekł Fedko ruszając ramiony.
- A koło domu?
- O! o to się nie pytają.
- Szczęściem - śmiejąc się dorzucił Janko - ja tak tęgo na nogę zakulał, że na
flis nie poszedł. Dopiero gdy flisacy ruszyli, ozdrowiałem. A cóż było robić,
kiedy nie można siłą, to chytrością.
Bratowa, układłszy dziecię w kołyskę, przyszła do Ostapa i spytała wpół jego,
wpół męża:
Czym by my gościa przyjęli? Wódki pewnie nie pijecie?
- Dziękuję - rzekł Ostap. - Dawno czarnego chleba, naszego chleba, nie jadłem,
dajcie mi go kawałek; przyjmiecie mnie najlepiej.
- Suchym chlebem to tylko dziadów przyjmują! - zawołał Janko - wstyd nam chcesz
robić, jakby to już u nas nic nie było więcej! Toć jest słonina, i...
- Chleba i wody! - powtórzył przybyły - nic nie chcę więcej; chleba czarnego,
którym żyłem w dzieciństwie i wody z naszej krynicy.
- Ja świeżej przyniosę - wyrwała się Zoja wesoło i chwyciwszy wiadro w silną
rękę, wybiegła szybko, zaśpiewawszy wesoło.
- Albo to tobie tęskno było za czarnym chlebem, na białym żyjąc? - spytał Fedko.
- Nie wierzysz? Nieraz za nim i za rodziną tęskniłem - smutnie rzekł Ostap. -
Swoja ziemia ciągnie ku sobie, choć gdzie i lepiej! - Strach bierze umrzeć na
obcej.
- O! to prawda! - powtórzyła bratowa - nie to swoja ziemia, a nawet swój kąt.
Niedaleko nasza wieś, a mnie i za nią tęskno. Jak wyjdziemy na pańszczyznę, oczy
obracam ku drzewom, co to je widać w dali, aż mi słodko tam patrzeć.
Kiedy tak rozmawiają, a Janko podsyca hojnie łuczywo, aby chatę oświecić, zza
warsztatu tkackiego podniosła się i zabielała postać dziwna, jakby z ciemnego
nagle wyrosła kąta. Była to stara babka Kulina; rozniecony ogień padał na nią z
boku i oświecał fantastyczny potwór, który gdzie indziej byłby każdego
przeraził.
Wysoka, wychudła, wpół zgięta, z suchą żółtą piersią, której kości policzyć było [ Pobierz całość w formacie PDF ]