[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czytaliście mój artykuł? - spytał.
- Tak. Każde słowo. Całkiem interesująca lektura. Szybko się uwinąłeś.
- Dzięki za uznanie. Czego się napijecie?
- Niczego. Jestem zaciekawiona, a nawet poruszona. Zurych wpadnie w panikę po
przeczytaniu tego.
- Tak działają dziennikarscy mistrzowie - zaczął z uśmiechem. - Tworzą historie,
które sieją panikę. - Wpatrywał się w Newmana, który spoglądał na niego
beznamiętnie. - Historie, które wszyscy tak zwani godni szacunku obywatele muszą
przeczytać. Dlaczego? Ponieważ dają im sekretną satysfakcję, że wciąż mają swoje
głowy na karkach.
- Musiałeś użyć szkicu Eleny? - spytała Paula wciąż ze spokojem.
- Nie mogłem użyć aparatu. Błysk lampy zaalarmowałby policję i ujawnił moją
obecność. Zawsze mam przy sobie mały szki-cownik. Drugi rysunek zrobiłem, gdy
Zeitzler, chyba tak się nazywa, podniósł głowę, aby pokazać, że została odcięta
od szyi. Miałem nadzieję, że też go wydrukują, ale zrezygnowali. - Sięgnął do
tylnej kieszeni. - Jestem pewien, że zechcecie obejrzeć.
- Trzymaj go w swoich gaciach, tam jego miejsce - warknęła Paula.
- Jak widzę, szanowna pani nie ma o mnie dobrego zdania.
- Uważa cię za wesz - wybuchnął Newman. -Tak samo jak ja.
- Uspokój się, Rob - wtrąciła Paula. - A teraz, panie Snyder, jak pan zdobył ten
materiał? Byłam tam i nigdzie pana nie widziałam. Oczywiście policja też pana
nie zauważyła.
- Ach! - Snyder przyłożył gruby palec wskazujący do nosa. -Tajemnica zawodowa.
Ale ponieważ ona poprosiła mnie tak uprzejmie, Newman powinieneś się od niej
uczyć, to powiem. Na drugim brzegu Sihl jest ukryta w cieniu ścieżka spacerowa.
Tam się po cichutku zatrzymałem. Mogłem nawet wszystko słyszeć. Sihl jest bardzo
wąska. Musiałem tylko uważać, by robiąc szkice,
198
niewiele się poruszać. Wydawcy gazety nie było. Tu miałem szczęście. Ktoś go
czasowo zastępował i chyba chciał sobie wyrobić nazwisko, nim się ruszy gdzie
indziej. Pomyślcie, że zaraz po przybyciu, jeszcze przed przyjazdem policji,
widziałem mordercę.
- Jak wyglądał? - spytała Paula i, co rzadko robiła, zapaliła papierosa.
- Wysoki, w czarnym płaszczu, bardzo długim, i w takim śmiesznym kapeluszu.
Szedł sztywno. Mignął mi tylko, więc nie możecie uznać, że opis jest wierny.
Odszedł w stronę Baur en Ville, gdzie teraz jesteśmy.
- Nie napisał pan o tym w artykule - zauważyła Paula.
- Nie. - Snyder się roześmiał. - Gdybym to zrobił, Beck zamknąłby mnie na wiele
godzin, aby przesłuchać, więc pominąłem ten szczegół.
- Czy widział pan już kiedyś podobną postać? - spytała.
- Nie mogę powiedzieć, że tak.
- Na pewno?
Snyder uniósł piwo do ust, sporo upił, po czym klepnął dłonią po ustach i
odstawił szklankę. Był tak z siebie zadowolony, że Newman chętnie zdzieliłby go
pięścią w twarz, ale pozostawił sprawę Pauli, która świetnie sobie radziła.
- Panie Snyder - powiedziała nadal spokojnym tonem - czy ta postać coś niosła?
- Mogła nieść bardzo dużą teczkę, mniej więcej taką - zatoczył łuk ręką. - Nie
jestem pewien.
- I zdarzyło się to, nim ciało zostało znalezione i zanim je pan zauważył?
Snyder wyjął niewielkie cygaro. Nieco czasu poświęcił na jego zapalenie.
Wypuścił kilka obłoków dymu i rozejrzał się po barze. Było to przestronne,
luksusowo umeblowane pomieszczenie ze ścianami obitymi mahoniem, z ladą barową w
kształcie półksiężyca i czarnymi stołkami, na których siedziało kilku klientów.
Na środku stało wielkie, czarne pianino, a reflektorki osadzone w suficie
rzucały klimatyczne światło.
- Nie odpowiedział pan na moje pytanie - naciskała Paula.
- Wie pani co? - Snyder wypuścił kolejny obłok dymu. - Sądzę, że odpowiedziałem
na wszelkie pani pytania.
- Dziękuję, Rob, za wsparcie - powiedziała Paula, gdy wracali do Baur au Lac.
- W ogóle się nie odzywałem, poza jednym krótkim wybuchem.
199
- Właśnie to uważam za twoją pomoc.
Spojrzała na Newmana, który zacisnął wargi niezbyt zadowolony z takiej oceny.
Nie przejmowała się tym. Wykonała swoje zadanie.
- Co myślisz o tym niejasnym opisie kogoś, kto mógł być zabójcą? - spytała.
- Niejasny to odpowiednie słowo.
- Rodzi mi się w głowie nowa teoria na podstawie tego, co nam powiedział,
chociaż nie musiał. Sam Snyder był we właściwym miejscu i we właściwym czasie.
Alejką po drugiej stronie rzeki, skąd zrobił szkice, mógł spacerować wcześniej.
Mógł być tym, czego szukamy, zabójcą.
Halo - powiedział Tweed, podnosząc słuchawkę. - Tu Ed Danvers - rozległ się
szorstki głos. - Wiceprezydent Straub chce pana widzieć. Jesteśmy w
apartamencie...
- Ja też...
- Wiemy, gdzie pan jest. Wiceprezydent życzy sobie natychmiast spotkać się z
panem.
- Zatem niech przyjdzie. Będzie mile widziany. Poczekam na niego.
Tweed odłożył słuchawkę. Podszedł do dobrze zaopatrzonego barku i na wypadek,
gdyby któryś jednak zechciał przyjść, sprawdził. Tak, była whisky, którą lubią
Amerykanie. Przyszli. Rozległo się gwałtowne i długie pukanie. Tweed otworzył i
Straub wepchnął się do środka.
Teraz miał na sobie dwuczęściowy biały garnitur, różową koszulę i krawat z
emblematem flagi Stanów Zjednoczonych. Kolory straszliwie gryzły się ze sobą,
ale zwracały uwagę. Zlekceważył zaproszenie Tweeda, by usiadł, i zaczął krążyć
po pokoju. Wyraz jego długiej chudej twarzy nie pasował do stroju; widać było
dławiącą go furię.
- Być może pan zapomniał, że jestem wiceprezydentem. Ludzie przychodzą, kiedy
ich wzywam.
- Ja nie jestem ludzie.
- Gdy wrócę do Waszyngtonu, nie zachowa pan długo swego stanowiska.
- Więc kiedy pan wraca? - spytał Tweed tym samym spokojnym tonem.
- Jeszcze nie teraz. - Nagle zobaczył butelkę whisky i uspokoił się. - Napiję
się trochę - warknął, sadowiąc się w fotelu.
201
- Sprawi mi pan przyjemność. Jest pan bardzo zdenerwowany, panie Straub -
zauważył Tweed, nalewając whisky do dwóch szklaneczek. Potem usiadł na wprost
gościa, podnosząc jedną.
- Na zdrowie!
- Dlaczego sądzi pan, że jestem zdenerwowany? - spytał Straub.
- Jest pan postrzegany jako wiecznie uśmiechnięty. Przed każdym audytorium
odpowiada pan z uśmiechem na najbardziej wrogie pytania. Tymczasem wszedł pan
tutaj z miną, jakby pański okręt tonął. Prawda?
- Zmieszne porównanie. - Straub spojrzał twardo na Tweeda. -Te seryjne
morderstwa stają się w Stanach newsem numer jeden. I tutaj też. Przy czym zawsze
wspomina się o mojej obecności.
- Zapewne dlatego, że jest pan w pobliżu kolejnych miejsc zbrodni. Poza tym
muszę się z panem nie zgodzić. Określenie seryjne morderstwa" sugeruje
zabójstwa przypadkowe. A ja wierzę, że te są ze sobą powiązane.
- Powiązane? - zwykle czerwonawa twarz Strauba pobladła. Po chwili milczenia
dodał: - Co, u diabła, pan przez to rozumie?
- Rozumiem, że gdy rozwikłamy tę sprawę, znajdziemy osobisty motyw tych
okrucieństw.
- Jest to tak nieprzekonujące, że aż niedorzeczne - orzekł Straub z
wściekłością.
- Pańska reakcja świadczy o tym, że właśnie to jest przyczyną zdenerwowania. Czy
był pan w swej posiadłości w Pinedale w pobliżu szpitala psychiatrycznego, gdy
ten spłonął?
- Nie przyszedłem tu po to, by mnie przesłuchiwano.
- Nie, przyszedł pan po to, by się dowiedzieć, jak daleko zaszło śledztwo.
Dobrze, powiem panu. Od przybycia do Zurychu zaczynam łączyć poszczególne
elementy w łańcuch zdarzeń. Ponowne pojawienie się rodziny Arbogastów jest
bardzo znaczące. Sądzę, że ich pan zna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
- Czytaliście mój artykuł? - spytał.
- Tak. Każde słowo. Całkiem interesująca lektura. Szybko się uwinąłeś.
- Dzięki za uznanie. Czego się napijecie?
- Niczego. Jestem zaciekawiona, a nawet poruszona. Zurych wpadnie w panikę po
przeczytaniu tego.
- Tak działają dziennikarscy mistrzowie - zaczął z uśmiechem. - Tworzą historie,
które sieją panikę. - Wpatrywał się w Newmana, który spoglądał na niego
beznamiętnie. - Historie, które wszyscy tak zwani godni szacunku obywatele muszą
przeczytać. Dlaczego? Ponieważ dają im sekretną satysfakcję, że wciąż mają swoje
głowy na karkach.
- Musiałeś użyć szkicu Eleny? - spytała Paula wciąż ze spokojem.
- Nie mogłem użyć aparatu. Błysk lampy zaalarmowałby policję i ujawnił moją
obecność. Zawsze mam przy sobie mały szki-cownik. Drugi rysunek zrobiłem, gdy
Zeitzler, chyba tak się nazywa, podniósł głowę, aby pokazać, że została odcięta
od szyi. Miałem nadzieję, że też go wydrukują, ale zrezygnowali. - Sięgnął do
tylnej kieszeni. - Jestem pewien, że zechcecie obejrzeć.
- Trzymaj go w swoich gaciach, tam jego miejsce - warknęła Paula.
- Jak widzę, szanowna pani nie ma o mnie dobrego zdania.
- Uważa cię za wesz - wybuchnął Newman. -Tak samo jak ja.
- Uspokój się, Rob - wtrąciła Paula. - A teraz, panie Snyder, jak pan zdobył ten
materiał? Byłam tam i nigdzie pana nie widziałam. Oczywiście policja też pana
nie zauważyła.
- Ach! - Snyder przyłożył gruby palec wskazujący do nosa. -Tajemnica zawodowa.
Ale ponieważ ona poprosiła mnie tak uprzejmie, Newman powinieneś się od niej
uczyć, to powiem. Na drugim brzegu Sihl jest ukryta w cieniu ścieżka spacerowa.
Tam się po cichutku zatrzymałem. Mogłem nawet wszystko słyszeć. Sihl jest bardzo
wąska. Musiałem tylko uważać, by robiąc szkice,
198
niewiele się poruszać. Wydawcy gazety nie było. Tu miałem szczęście. Ktoś go
czasowo zastępował i chyba chciał sobie wyrobić nazwisko, nim się ruszy gdzie
indziej. Pomyślcie, że zaraz po przybyciu, jeszcze przed przyjazdem policji,
widziałem mordercę.
- Jak wyglądał? - spytała Paula i, co rzadko robiła, zapaliła papierosa.
- Wysoki, w czarnym płaszczu, bardzo długim, i w takim śmiesznym kapeluszu.
Szedł sztywno. Mignął mi tylko, więc nie możecie uznać, że opis jest wierny.
Odszedł w stronę Baur en Ville, gdzie teraz jesteśmy.
- Nie napisał pan o tym w artykule - zauważyła Paula.
- Nie. - Snyder się roześmiał. - Gdybym to zrobił, Beck zamknąłby mnie na wiele
godzin, aby przesłuchać, więc pominąłem ten szczegół.
- Czy widział pan już kiedyś podobną postać? - spytała.
- Nie mogę powiedzieć, że tak.
- Na pewno?
Snyder uniósł piwo do ust, sporo upił, po czym klepnął dłonią po ustach i
odstawił szklankę. Był tak z siebie zadowolony, że Newman chętnie zdzieliłby go
pięścią w twarz, ale pozostawił sprawę Pauli, która świetnie sobie radziła.
- Panie Snyder - powiedziała nadal spokojnym tonem - czy ta postać coś niosła?
- Mogła nieść bardzo dużą teczkę, mniej więcej taką - zatoczył łuk ręką. - Nie
jestem pewien.
- I zdarzyło się to, nim ciało zostało znalezione i zanim je pan zauważył?
Snyder wyjął niewielkie cygaro. Nieco czasu poświęcił na jego zapalenie.
Wypuścił kilka obłoków dymu i rozejrzał się po barze. Było to przestronne,
luksusowo umeblowane pomieszczenie ze ścianami obitymi mahoniem, z ladą barową w
kształcie półksiężyca i czarnymi stołkami, na których siedziało kilku klientów.
Na środku stało wielkie, czarne pianino, a reflektorki osadzone w suficie
rzucały klimatyczne światło.
- Nie odpowiedział pan na moje pytanie - naciskała Paula.
- Wie pani co? - Snyder wypuścił kolejny obłok dymu. - Sądzę, że odpowiedziałem
na wszelkie pani pytania.
- Dziękuję, Rob, za wsparcie - powiedziała Paula, gdy wracali do Baur au Lac.
- W ogóle się nie odzywałem, poza jednym krótkim wybuchem.
199
- Właśnie to uważam za twoją pomoc.
Spojrzała na Newmana, który zacisnął wargi niezbyt zadowolony z takiej oceny.
Nie przejmowała się tym. Wykonała swoje zadanie.
- Co myślisz o tym niejasnym opisie kogoś, kto mógł być zabójcą? - spytała.
- Niejasny to odpowiednie słowo.
- Rodzi mi się w głowie nowa teoria na podstawie tego, co nam powiedział,
chociaż nie musiał. Sam Snyder był we właściwym miejscu i we właściwym czasie.
Alejką po drugiej stronie rzeki, skąd zrobił szkice, mógł spacerować wcześniej.
Mógł być tym, czego szukamy, zabójcą.
Halo - powiedział Tweed, podnosząc słuchawkę. - Tu Ed Danvers - rozległ się
szorstki głos. - Wiceprezydent Straub chce pana widzieć. Jesteśmy w
apartamencie...
- Ja też...
- Wiemy, gdzie pan jest. Wiceprezydent życzy sobie natychmiast spotkać się z
panem.
- Zatem niech przyjdzie. Będzie mile widziany. Poczekam na niego.
Tweed odłożył słuchawkę. Podszedł do dobrze zaopatrzonego barku i na wypadek,
gdyby któryś jednak zechciał przyjść, sprawdził. Tak, była whisky, którą lubią
Amerykanie. Przyszli. Rozległo się gwałtowne i długie pukanie. Tweed otworzył i
Straub wepchnął się do środka.
Teraz miał na sobie dwuczęściowy biały garnitur, różową koszulę i krawat z
emblematem flagi Stanów Zjednoczonych. Kolory straszliwie gryzły się ze sobą,
ale zwracały uwagę. Zlekceważył zaproszenie Tweeda, by usiadł, i zaczął krążyć
po pokoju. Wyraz jego długiej chudej twarzy nie pasował do stroju; widać było
dławiącą go furię.
- Być może pan zapomniał, że jestem wiceprezydentem. Ludzie przychodzą, kiedy
ich wzywam.
- Ja nie jestem ludzie.
- Gdy wrócę do Waszyngtonu, nie zachowa pan długo swego stanowiska.
- Więc kiedy pan wraca? - spytał Tweed tym samym spokojnym tonem.
- Jeszcze nie teraz. - Nagle zobaczył butelkę whisky i uspokoił się. - Napiję
się trochę - warknął, sadowiąc się w fotelu.
201
- Sprawi mi pan przyjemność. Jest pan bardzo zdenerwowany, panie Straub -
zauważył Tweed, nalewając whisky do dwóch szklaneczek. Potem usiadł na wprost
gościa, podnosząc jedną.
- Na zdrowie!
- Dlaczego sądzi pan, że jestem zdenerwowany? - spytał Straub.
- Jest pan postrzegany jako wiecznie uśmiechnięty. Przed każdym audytorium
odpowiada pan z uśmiechem na najbardziej wrogie pytania. Tymczasem wszedł pan
tutaj z miną, jakby pański okręt tonął. Prawda?
- Zmieszne porównanie. - Straub spojrzał twardo na Tweeda. -Te seryjne
morderstwa stają się w Stanach newsem numer jeden. I tutaj też. Przy czym zawsze
wspomina się o mojej obecności.
- Zapewne dlatego, że jest pan w pobliżu kolejnych miejsc zbrodni. Poza tym
muszę się z panem nie zgodzić. Określenie seryjne morderstwa" sugeruje
zabójstwa przypadkowe. A ja wierzę, że te są ze sobą powiązane.
- Powiązane? - zwykle czerwonawa twarz Strauba pobladła. Po chwili milczenia
dodał: - Co, u diabła, pan przez to rozumie?
- Rozumiem, że gdy rozwikłamy tę sprawę, znajdziemy osobisty motyw tych
okrucieństw.
- Jest to tak nieprzekonujące, że aż niedorzeczne - orzekł Straub z
wściekłością.
- Pańska reakcja świadczy o tym, że właśnie to jest przyczyną zdenerwowania. Czy
był pan w swej posiadłości w Pinedale w pobliżu szpitala psychiatrycznego, gdy
ten spłonął?
- Nie przyszedłem tu po to, by mnie przesłuchiwano.
- Nie, przyszedł pan po to, by się dowiedzieć, jak daleko zaszło śledztwo.
Dobrze, powiem panu. Od przybycia do Zurychu zaczynam łączyć poszczególne
elementy w łańcuch zdarzeń. Ponowne pojawienie się rodziny Arbogastów jest
bardzo znaczące. Sądzę, że ich pan zna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]