[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pod warunkiem, że możesz uwierzyć w to, co ci mówią zauważył Hettar.
Nigdy nie przyjmuję niczego za dobrą monetę. Tolnedrański ambasador wie, że
kupiłem jego człowieka. Od czasu do czasu usiłuje podsunąć mi jakiś fałszywy trop.
Czy ambasador wie, że ty wiesz? spytał Hettar.
Oczywiście roześmiał się grubas. Ale nie przypuszcza, że jestem świado-
my faktu, że on wie, że ja wiem roześmiał się znowu. To okropnie skompliko-
wane, prawda?
Jak większość drasańskich rozgrywek stwierdził Barak.
Czy mówi ci coś imię Zedar? zapytała ciocia Pol.
Słyszałem o nim, oczywiście.
Czy porozumiewał się z Salmissrą?
Kupiec zmarszczył brwi.
Nie mogę potwierdzić na pewno. Nie słyszałem o tym, ale to jeszcze nie znaczy,
że się nie kontaktowali. Nyissa to mroczne miejsce, a pałac Salmissry jest najbardziej
mroczny w całym kraju. Nie uwierzylibyście, jakie rzeczy się tam dzieją.
Ja bym uwierzyła. I jeszcze w kilka, których nawet nie zacząłeś się domyślać.
Odwróciła się do pozostałych. Chyba stanęliśmy w martwym punkcie. Nie możemy
się ruszyć, dopóki nie dowiemy się czegoś o Silku i Starym Wilku.
Czy zechcecie skorzystać z gościny w moim domu? zaprosił ich Droblek.
Zostaniemy raczej na statku kapitana Greldika odparła. Jak sam powie-
działeś, Nyissa to mroczne miejsce. Jestem pewna, że tolnedrański ambasador kupił
paru ludzi u ciebie.
Naturalnie przyznał Droblek. Ale wiem których.
Nie będziemy ryzykować. Jest kilka powodów, dla których wolimy unikać Tol-
nedran. Zostaniemy na pokładzie i postaramy się nie rzucać w oczy. Daj nam znać, gdy
tylko książę Kheldar się skontaktuje.
To jasne. Ale i tak musicie zaczekać, aż przestanie padać. Posłuchajcie tylko.
Ulewa bębniła głośno o dach.
Długo to potrwa? chciał wiedzieć Durnik.
Droblek wzruszył ramionami.
Zwykle około godziny. O tej porze roku deszcz pada każdego popołudnia.
Przypuszczam, że ochładza trochę powietrze.
Nie za bardzo. Na ogół potem jest jeszcze gorzej. Drasanin otarł chustą pot
z tłustej twarzy.
Jak możesz tu żyć? nie rozumiał kowal. Droblek uśmiechnął się ironicznie.
Otyli ludzie nie podróżują zbyt często. Zarabiam bardzo dużo pieniędzy, a roz-
grywka z ambasadorem Tolnedry pozwala zająć umysł. Nie jest tak zle, kiedy człowiek
się przyzwyczai. Pomaga, jeśli często sobie to powtarzam.
Potem siedzieli w milczeniu i nasłuchiwali bębnienia deszczu.
Rozdział 25
Przez następne dni pozostawali na statku Greldika, czekając na wiadomość od pa-
na Wilka i Silka. Ce Nedra odzyskała siły i wyszła na pokład ubrana w jasną tunikę
Driad, którą Garion uznał za odrobinę tylko mniej śmiałą niż suknie nyissańskich ko-
biet. Wyśmiała go jednak, gdy zasugerował, że powinna jeszcze coś na siebie włożyć.
Z uporem, od którego miał chęć zgrzytać zębami, podjęła naukę czytania i pisania.
Siedzieli razem w jakimś zakątku pokładu i męczyli się nad nudnymi księgami o tol-
nedrańskiej dyplomacji. Garion miał wrażenie, że nauka trwa całą wieczność, choć
w istocie był bystrym chłopcem i chłonął wiedzę wyjątkowo szybko. Ce Nedra, zbyt
bezmyślna, by go pochwalić, niemal bez tchu wyczekiwała na każdy błąd i wyko-
rzystywała najdrobniejszą okazję, by wykpić ucznia. Bliskość dziewczyny i delikatne,
aromatyczne perfumy rozpraszały go i pocił się w równym stopniu od przypadkowych
dotknięć dłoni, ramienia czy biodra, co od upału. Oboje byli młodzi, więc ona była nie-
tolerancyjna, a on uparty. Lepki, wilgotny żar sprawiał, że irytowali się łatwo i lekcje
często kończyły się sprzeczkami.
Pewnego ranka zobaczyli przy niedalekim nabrzeżu czarny nyissański statek z re-
jowym ożaglowaniem. Bryza niosła ku nim ohydny fetor.
Co tak cuchnie? zapytał Garion jednego z marynarzy.
Statek niewolniczy odparł ponuro Cherek, wskazując ręką. Na morzu
można je wyczuć z dwudziestu mil.
Garion spojrzał na brzydki czarny okręt i zadrżał.
Barak z Mandorallenem spacerowali właśnie po pokładzie i stanęli przy relingu
obok Gariona.
Wygląda jak płaskodenna łódka stwierdził Barak z głęboką pogardą. Był nagi
do pasa, a potężny tors ociekał potem. I cuchnie jak otwarty ściek poskarżył się.
Przydałby mu się solidny pożar.
Straszny to handel, lordzie Baraku westchnął Mandorallen. Od niezliczo-
nych stuleci Nyissa bogaci się na ludzkim nieszczęściu.
Czy to drasańskie nabrzeże? Oczy Baraka zwęziły się groznie.
Nie wyjaśnił Garion. Marynarze mówili, że wszystko po tamtej stronie
należy do Nyissy.
To fatalnie mruknął potężny Cherek.
Grupa ludzi w kolczugach i czarnych płaszczach wmaszerowała na nabrzeże, gdzie
przycumowano niewolniczy statek. Zatrzymała się obok rufy.
Ojoj! zawołał Barak. Gdzie Hettar?
Pod pokładem odparł chłopiec. O co chodzi?
Trzeba na niego uważać. Ci tam to Murgowie.
181
Nyissańscy marynarze z ogolonymi głowami otworzyli klapę i rzucili w głąb ła-
downi kilka szorstkich poleceń. Na pokład wolno wychodzili przygnębieni ludzie. Każ-
dy miał żelazną obrożę, a długi łańcuch spinał je razem.
Mandorallen zesztywniał na moment i zaczął przeklinać.
Co się stało? zapytał Barak.
Arendowie! wykrzyknął rycerz. Słyszałem o tym, ale zaprawdę nie chcia-
łem wierzyć.
O czym słyszałeś?
Straszne pogłoski od kilku już lat krążą po Arendii wyjaśnił blady z wście-
kłości Mandorallen. Podobno niektórzy szlachcice bogacą się czasem, sprzedając
Nyissanom swych poddanych.
Wygląda na to, że to nie tylko pogłoski zauważył Barak.
Tam warknął Mandorallen. Widzicie godło na tunice tego człowieka? To
herb barona Vo Toral. Sławna jest jego rozrzutność, nie sądziłem wszakże, że to człek
bez honoru. Ogłoszę to publicznie, gdy tylko do Arendii powrócę.
A co ci z tego przyjdzie?
Będzie zmuszony mnie wyzwać. Na jego ciele wykażę jego łajdactwa.
Poddany czy niewolnik. . . Barak wzruszył ramionami. Co za różnica.
Ci ludzie mają swoje prawa przekonywał go Mandorallen. Ich pan ma
obowiązek dbać o nich i ochraniać. Tego wymaga od nas rycerskie ślubowanie. Ta
podła sprzedaż okryła cieniem honor każdego arendzkiego rycerza. Nie spocznę, póki
nie uwolnię niegodnego barona od jego haniebnego żywota.
Ciekawy pomysł przyznał Barak. Może się z tobą wybiorę.
Na pokład wyszedł Hettar i Barak natychmiast stanął przy nim. Zaczął tłumaczyć
coś cicho, trzymając mocno ramię Algara.
Niech trochę poskaczą rozkazał chrapliwie któryś z Murgów. Chcę spraw-
dzić, czy który nie utyka.
Potężny Nyissanin rozwinął długi bicz i zaczął zręcznie uderzać w nogi skutych
ludzi. Niewolnicy podskakiwali rozpaczliwie.
Psiakrew! zaklął Mandorallen. Zacisnął palce na relingu, aż zbielały kostki.
Spokojnie ostrzegł Garion. Ciocia Pol mówi, że nie powinniśmy się po-
kazywać.
To nie do zniesienia! krzyknął rycerz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Pod warunkiem, że możesz uwierzyć w to, co ci mówią zauważył Hettar.
Nigdy nie przyjmuję niczego za dobrą monetę. Tolnedrański ambasador wie, że
kupiłem jego człowieka. Od czasu do czasu usiłuje podsunąć mi jakiś fałszywy trop.
Czy ambasador wie, że ty wiesz? spytał Hettar.
Oczywiście roześmiał się grubas. Ale nie przypuszcza, że jestem świado-
my faktu, że on wie, że ja wiem roześmiał się znowu. To okropnie skompliko-
wane, prawda?
Jak większość drasańskich rozgrywek stwierdził Barak.
Czy mówi ci coś imię Zedar? zapytała ciocia Pol.
Słyszałem o nim, oczywiście.
Czy porozumiewał się z Salmissrą?
Kupiec zmarszczył brwi.
Nie mogę potwierdzić na pewno. Nie słyszałem o tym, ale to jeszcze nie znaczy,
że się nie kontaktowali. Nyissa to mroczne miejsce, a pałac Salmissry jest najbardziej
mroczny w całym kraju. Nie uwierzylibyście, jakie rzeczy się tam dzieją.
Ja bym uwierzyła. I jeszcze w kilka, których nawet nie zacząłeś się domyślać.
Odwróciła się do pozostałych. Chyba stanęliśmy w martwym punkcie. Nie możemy
się ruszyć, dopóki nie dowiemy się czegoś o Silku i Starym Wilku.
Czy zechcecie skorzystać z gościny w moim domu? zaprosił ich Droblek.
Zostaniemy raczej na statku kapitana Greldika odparła. Jak sam powie-
działeś, Nyissa to mroczne miejsce. Jestem pewna, że tolnedrański ambasador kupił
paru ludzi u ciebie.
Naturalnie przyznał Droblek. Ale wiem których.
Nie będziemy ryzykować. Jest kilka powodów, dla których wolimy unikać Tol-
nedran. Zostaniemy na pokładzie i postaramy się nie rzucać w oczy. Daj nam znać, gdy
tylko książę Kheldar się skontaktuje.
To jasne. Ale i tak musicie zaczekać, aż przestanie padać. Posłuchajcie tylko.
Ulewa bębniła głośno o dach.
Długo to potrwa? chciał wiedzieć Durnik.
Droblek wzruszył ramionami.
Zwykle około godziny. O tej porze roku deszcz pada każdego popołudnia.
Przypuszczam, że ochładza trochę powietrze.
Nie za bardzo. Na ogół potem jest jeszcze gorzej. Drasanin otarł chustą pot
z tłustej twarzy.
Jak możesz tu żyć? nie rozumiał kowal. Droblek uśmiechnął się ironicznie.
Otyli ludzie nie podróżują zbyt często. Zarabiam bardzo dużo pieniędzy, a roz-
grywka z ambasadorem Tolnedry pozwala zająć umysł. Nie jest tak zle, kiedy człowiek
się przyzwyczai. Pomaga, jeśli często sobie to powtarzam.
Potem siedzieli w milczeniu i nasłuchiwali bębnienia deszczu.
Rozdział 25
Przez następne dni pozostawali na statku Greldika, czekając na wiadomość od pa-
na Wilka i Silka. Ce Nedra odzyskała siły i wyszła na pokład ubrana w jasną tunikę
Driad, którą Garion uznał za odrobinę tylko mniej śmiałą niż suknie nyissańskich ko-
biet. Wyśmiała go jednak, gdy zasugerował, że powinna jeszcze coś na siebie włożyć.
Z uporem, od którego miał chęć zgrzytać zębami, podjęła naukę czytania i pisania.
Siedzieli razem w jakimś zakątku pokładu i męczyli się nad nudnymi księgami o tol-
nedrańskiej dyplomacji. Garion miał wrażenie, że nauka trwa całą wieczność, choć
w istocie był bystrym chłopcem i chłonął wiedzę wyjątkowo szybko. Ce Nedra, zbyt
bezmyślna, by go pochwalić, niemal bez tchu wyczekiwała na każdy błąd i wyko-
rzystywała najdrobniejszą okazję, by wykpić ucznia. Bliskość dziewczyny i delikatne,
aromatyczne perfumy rozpraszały go i pocił się w równym stopniu od przypadkowych
dotknięć dłoni, ramienia czy biodra, co od upału. Oboje byli młodzi, więc ona była nie-
tolerancyjna, a on uparty. Lepki, wilgotny żar sprawiał, że irytowali się łatwo i lekcje
często kończyły się sprzeczkami.
Pewnego ranka zobaczyli przy niedalekim nabrzeżu czarny nyissański statek z re-
jowym ożaglowaniem. Bryza niosła ku nim ohydny fetor.
Co tak cuchnie? zapytał Garion jednego z marynarzy.
Statek niewolniczy odparł ponuro Cherek, wskazując ręką. Na morzu
można je wyczuć z dwudziestu mil.
Garion spojrzał na brzydki czarny okręt i zadrżał.
Barak z Mandorallenem spacerowali właśnie po pokładzie i stanęli przy relingu
obok Gariona.
Wygląda jak płaskodenna łódka stwierdził Barak z głęboką pogardą. Był nagi
do pasa, a potężny tors ociekał potem. I cuchnie jak otwarty ściek poskarżył się.
Przydałby mu się solidny pożar.
Straszny to handel, lordzie Baraku westchnął Mandorallen. Od niezliczo-
nych stuleci Nyissa bogaci się na ludzkim nieszczęściu.
Czy to drasańskie nabrzeże? Oczy Baraka zwęziły się groznie.
Nie wyjaśnił Garion. Marynarze mówili, że wszystko po tamtej stronie
należy do Nyissy.
To fatalnie mruknął potężny Cherek.
Grupa ludzi w kolczugach i czarnych płaszczach wmaszerowała na nabrzeże, gdzie
przycumowano niewolniczy statek. Zatrzymała się obok rufy.
Ojoj! zawołał Barak. Gdzie Hettar?
Pod pokładem odparł chłopiec. O co chodzi?
Trzeba na niego uważać. Ci tam to Murgowie.
181
Nyissańscy marynarze z ogolonymi głowami otworzyli klapę i rzucili w głąb ła-
downi kilka szorstkich poleceń. Na pokład wolno wychodzili przygnębieni ludzie. Każ-
dy miał żelazną obrożę, a długi łańcuch spinał je razem.
Mandorallen zesztywniał na moment i zaczął przeklinać.
Co się stało? zapytał Barak.
Arendowie! wykrzyknął rycerz. Słyszałem o tym, ale zaprawdę nie chcia-
łem wierzyć.
O czym słyszałeś?
Straszne pogłoski od kilku już lat krążą po Arendii wyjaśnił blady z wście-
kłości Mandorallen. Podobno niektórzy szlachcice bogacą się czasem, sprzedając
Nyissanom swych poddanych.
Wygląda na to, że to nie tylko pogłoski zauważył Barak.
Tam warknął Mandorallen. Widzicie godło na tunice tego człowieka? To
herb barona Vo Toral. Sławna jest jego rozrzutność, nie sądziłem wszakże, że to człek
bez honoru. Ogłoszę to publicznie, gdy tylko do Arendii powrócę.
A co ci z tego przyjdzie?
Będzie zmuszony mnie wyzwać. Na jego ciele wykażę jego łajdactwa.
Poddany czy niewolnik. . . Barak wzruszył ramionami. Co za różnica.
Ci ludzie mają swoje prawa przekonywał go Mandorallen. Ich pan ma
obowiązek dbać o nich i ochraniać. Tego wymaga od nas rycerskie ślubowanie. Ta
podła sprzedaż okryła cieniem honor każdego arendzkiego rycerza. Nie spocznę, póki
nie uwolnię niegodnego barona od jego haniebnego żywota.
Ciekawy pomysł przyznał Barak. Może się z tobą wybiorę.
Na pokład wyszedł Hettar i Barak natychmiast stanął przy nim. Zaczął tłumaczyć
coś cicho, trzymając mocno ramię Algara.
Niech trochę poskaczą rozkazał chrapliwie któryś z Murgów. Chcę spraw-
dzić, czy który nie utyka.
Potężny Nyissanin rozwinął długi bicz i zaczął zręcznie uderzać w nogi skutych
ludzi. Niewolnicy podskakiwali rozpaczliwie.
Psiakrew! zaklął Mandorallen. Zacisnął palce na relingu, aż zbielały kostki.
Spokojnie ostrzegł Garion. Ciocia Pol mówi, że nie powinniśmy się po-
kazywać.
To nie do zniesienia! krzyknął rycerz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]