[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zostało nam piętnaście minut. - Jeszcze po jednym papierosku na drogę i powinni-
śmy się zbierać.
Dan wyciągnął kolejne dwa papierosy i okręcił się na stołku, żeby podać jej ogień.
- Czytałam twój wiersz - powiedziała Serena. Musiała kiedyś poruszyć ten temat, a te-
raz był równie dobry moment jak każdy inny. Wiersz był niezły, tylko ciągle miała mieszane
uczucia.
Dan zamarł.
Kątem oka zauważył czterech skądś mu znajomych chłopaków wchodzących na dwo-
rzec od strony Vanderbilt Avenue. Jeden z nich zatrzymał się i zapatrzył na Serene.
Nate był upalony, ale nie miał halucynacji. Serena van der Woodsen siedziała na gó-
rze, w dworcowym barze. Miała na sobie białe, rozszerzane ku dołowi sztruksy, jasnoniebie-
ski sweter z dekoltem w szpic i jej ulubione, brązowe buty z zamszu. Przez ten sweter jej oczy
wydawały mu się jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zawsze.
Blair wymusiła na nim przyrzeczenie, że zapomni o Serenie, ale Nate nie był pewien,
czy mu się to uda. Unikał jej, bo zwykłe na widok Sereny bolało go serce.
Ale nie tym razem. Tym razem było jakoś inaczej. Kiedy na nią patrzył, widział jedy-
nie dawną piękną przyjaciółkę.
- Hej, znam tych chłopaków! - Serena zeskoczyła ze stołka. Zostawiła palącego się pa-
pierosa przy barze i ruszyła do Nate'a.
- Zaczekaj! - wykrzyknął Dan. Nie powiedziała mu, co myśli o jego wierszu.
Patrzył, jak Serena podchodzi do chłopaka, który się jej przyglądał, i całuje go w poli-
czek. Nagle Dan uświadomił sobie, skąd kojarzy tych chłopaków. To z nimi jego siostra grała
wtedy w parku w piłkę.
- Cześć, chłopcy! - Serena uśmiechała się swoim niepowtarzalnym uśmiechem. - Do-
kąd się wybieracie?
To było dla niej typowe; po prostu podeszła, dała Nate'owi buziaka i powiedziała
cześć , jakby zupełnie nie zauważyła, że Nate ignorował ją od czasu jej powrotu do Nowego
Jorku w zeszłym miesiącu.
Nie chowała długo urazy. Nie tak jak niektórzy ludzie, których znamy.
- Jedziemy do Brown - powiedział Anthony. - Ale najpierw musimy zabrać samochód
matki Jeremy'ego z New Canaan.
Serenie zaświeciły się oczy.
- Poważnie? My też tam jedziemy! Mój brat studiuje w Brown i zatrzymamy się u nie-
go. Chcecie jechać z nami?
Nate zmarszczył brwi. Wycieczka do Brown razem z Sereną nie spodobałaby się Blair
- wykraczało to poza zbiór jej zasad stworzonych na jego samotny wyjazd. Ale kto powie-
dział, że on musi przestrzegać jakichś zasad?
- Jasne - rzekł Jeremy. - Chyba zapowiada się imprezka.
- Super - powiedziała Serena. - Pewnie też będziecie mogli zostać u mojego brata. -
Odwróciła się i pomachała do bladego, niechlujnego chłopaka zgarbionego nad barem. - Hej,
Dan, chodz tu.
Dan podniósł się i podszedł do nich. Serena zauważyła, że trochę posmutniał.
- Chłopaki, to jest Dan. Dan, to Nate, Charlie, Jeremy i Anthony. Jadą z nami do
Brown.
Serena uśmiechnęła się promiennie do Dana, który próbował zrewanżować się jej rów-
nież uśmiechem; naprawdę starał się, ale to było trudne. Dlaczego nie wsiedli wcześniej do
pociągu? Mogliby popijać wino i jeść kanapki Sereny pogrążeni w błogostanie, a teraz czeka-
ła ich podróż z czterema zepsutymi chłopakami ze Zwiętego Judy, którzy totalnie zmonopoli-
zują Serenę. Nie będzie żadnego szeptania w całonocnych barach i trzymania się za ręce pod
stolikiem. Nie będą spać razem na podłodze u jej brata. To nie był już romantyczny weekend
za miastem, tylko zwykła wycieczka do college'u, impreza bez znaczenia.
Buuu!
Dan jeszcze nigdy nie był tak zawiedziony.
- Super - powiedział. %7łałował, że nie jest teraz w swoim, pokoju, pisząc o tym, jaki
mógłby być ten weekend.
- No, zbieramy się, jak mamy zdążyć na ten pociąg - rzekł Charlie.
Serena wzięła Dana pod rękę i pociągnęła go za sobą w dół schodów.
- Chodz! - krzyknęła, biegnąc.
Potykając się, ruszył za nią. Nie miał wyjścia.
Nate szedł za nimi; było mu trochę smutno. %7łałował, że nie zabrał kogoś ze sobą, i nie
myślał bynajmniej o Blair.
best western a motel 6
- Może powinniśmy po drodze zahaczyć o Middletown. Przyjrzeć się Wesleyan - za-
proponował Aaron. Uderzy! pięścią w samochodową zapalniczkę i otworzył szyberdach sa-
aba.
Właśnie wjechali na I - 95 w Connecticut, Blair cały czas milczała, kiedy Aaron usiło-
wał wydostać się z miasta. Z głośników leciała jakaś radosna, hippisowska muzyczka reggae.
Chcesz dodać smaku swojemu życiu...
Blair nigdy wcześniej nic takiego nie słyszała. Zciągnęła buty i już w samych skarpet-
kach położyła stopy na deskę rozdzielczą.
- Nie ubiegam się o przyjęcie nigdzie indziej poza Yale - powiedziała. - Ale możemy
wstąpić do Wesleyan, jeśli chcesz.
Aaron wyciągnął papierosa z zabawnego pudełka i podpalił go. Skinął głową na Blair.
- Skąd wiesz, że się na pewno dostaniesz?
Wzruszyła ramionami.
- Planowałam to jeszcze, kiedy byłam mała. To trawka?
- O nie - rzekł Aaron z szerokim uśmiechem. - Ziołowe. Chcesz spróbować?
Blair skrzywiła się i wyciągnęła z torebki paczkę merit ultra lights.
- Wolę te.
- To cię kiedyś zabije - stwierdził Aaron. Wjechał na Zrodkowy pas i zaciągnął się głę-
boko. - Te są w stu procentach naturalne.
Blair patrzyła z wściekłością za okno. Naprawdę nie miała ochoty słuchać o cudow-
nych właściwościach specjalnych papierosów Aarona.
- Dzięki, ale nie skorzystam. - Miała nadzieję, że położy kres ich rozmowie.
- Próbuję się zorientować, czy dużo imprezujesz - powiedział Aaron. - Coś mi mówi,
że kiedy rozpuścisz włosy, możesz ostro zaszaleć.
Wciąż patrzyła za okno. Właściwie to miał rację, ale miała zupełnie gdzieś, co o niej
myślał. Niech sobie myśli, co chce. r Raczej nie. - Zaciągnęła się papierosem.
- Masz chłopaka?
- Tak.
- Ale on nie chce iść do Yale?
- Nie. To znaczy, chce - poprawiła się Blair - tylko w ten weekend jedzie z kumplami
do Brown.
- Rozumiem. - Aaron pokiwał głową.
Sposób, w jaki to powiedział, potwornie rozwścieczył Blair. Było zupełnie tak, jakby
czytał w myślach i wiedział, że praktycznie błagała Nate'a na kolanach, żeby pojechał z nią
do New Haven, ale on odmówił.
Niech szlag trafi Aarona. Przez niego czuła się jak śmieć.
- Słuchaj, naprawdę nic ci do tego - warknęła. - Po prostu tam jedzmy, okay?
Aaron potrząsnął głową i wskazał pudełko z ziołowymi papierosami, które odłożył na
tablicę rozdzielczą.
- Na pewno nie chcesz? Trochę byś się dzięki nim uspokoiła.
Pokręciła głową.
- Okay. - Zjechał na lewy pas i przyspieszył do stu czterdziestu.
Blair spojrzała na jego dłoń na dzwigni biegów. Paznokieć od kciuka miał zasiniony,
fioletowo - czarny, i nosił srebrny pierścionek w kształcie węża. Gdyby nie był jej przyszłym
bratem, można by to uznać za całkiem sexy.
Ale był.
Dan był zbyt przygnębiony, żeby nawet myśleć o upaleniu się razem z kumplami Na-
te'a na tylnym siedzeniu. Przez całą podróż pociągiem do Ridgefield Serena, Nate i jego kum-
ple gadali o rzeczach, o których Dan nie miał pojęcia. Barach, o których nigdy nie słyszał, czy
różnych miejscach, w których nigdy nie żeglował ani nie grał w tenisa. W minione wakacje
pracował dorywczo w księgarni na Broadwayu i w delikatesach. W księgarni dostawał gratis
książki, a w delikatesach mógł pić tyle kawy, ile tylko chciał. Było świetnie. Ale nie podzielił
się tym z nimi. Z całą pewnością nie było to nic olśniewającego.
Wiedział, że Serena nie kreuje się na snobkę. Nie była taka. Nie musiała się wspinać
po kolejnych stopniach drabiny społecznej - urodziła się na samym jej szczycie. Przygnębiało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
- Zostało nam piętnaście minut. - Jeszcze po jednym papierosku na drogę i powinni-
śmy się zbierać.
Dan wyciągnął kolejne dwa papierosy i okręcił się na stołku, żeby podać jej ogień.
- Czytałam twój wiersz - powiedziała Serena. Musiała kiedyś poruszyć ten temat, a te-
raz był równie dobry moment jak każdy inny. Wiersz był niezły, tylko ciągle miała mieszane
uczucia.
Dan zamarł.
Kątem oka zauważył czterech skądś mu znajomych chłopaków wchodzących na dwo-
rzec od strony Vanderbilt Avenue. Jeden z nich zatrzymał się i zapatrzył na Serene.
Nate był upalony, ale nie miał halucynacji. Serena van der Woodsen siedziała na gó-
rze, w dworcowym barze. Miała na sobie białe, rozszerzane ku dołowi sztruksy, jasnoniebie-
ski sweter z dekoltem w szpic i jej ulubione, brązowe buty z zamszu. Przez ten sweter jej oczy
wydawały mu się jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zawsze.
Blair wymusiła na nim przyrzeczenie, że zapomni o Serenie, ale Nate nie był pewien,
czy mu się to uda. Unikał jej, bo zwykłe na widok Sereny bolało go serce.
Ale nie tym razem. Tym razem było jakoś inaczej. Kiedy na nią patrzył, widział jedy-
nie dawną piękną przyjaciółkę.
- Hej, znam tych chłopaków! - Serena zeskoczyła ze stołka. Zostawiła palącego się pa-
pierosa przy barze i ruszyła do Nate'a.
- Zaczekaj! - wykrzyknął Dan. Nie powiedziała mu, co myśli o jego wierszu.
Patrzył, jak Serena podchodzi do chłopaka, który się jej przyglądał, i całuje go w poli-
czek. Nagle Dan uświadomił sobie, skąd kojarzy tych chłopaków. To z nimi jego siostra grała
wtedy w parku w piłkę.
- Cześć, chłopcy! - Serena uśmiechała się swoim niepowtarzalnym uśmiechem. - Do-
kąd się wybieracie?
To było dla niej typowe; po prostu podeszła, dała Nate'owi buziaka i powiedziała
cześć , jakby zupełnie nie zauważyła, że Nate ignorował ją od czasu jej powrotu do Nowego
Jorku w zeszłym miesiącu.
Nie chowała długo urazy. Nie tak jak niektórzy ludzie, których znamy.
- Jedziemy do Brown - powiedział Anthony. - Ale najpierw musimy zabrać samochód
matki Jeremy'ego z New Canaan.
Serenie zaświeciły się oczy.
- Poważnie? My też tam jedziemy! Mój brat studiuje w Brown i zatrzymamy się u nie-
go. Chcecie jechać z nami?
Nate zmarszczył brwi. Wycieczka do Brown razem z Sereną nie spodobałaby się Blair
- wykraczało to poza zbiór jej zasad stworzonych na jego samotny wyjazd. Ale kto powie-
dział, że on musi przestrzegać jakichś zasad?
- Jasne - rzekł Jeremy. - Chyba zapowiada się imprezka.
- Super - powiedziała Serena. - Pewnie też będziecie mogli zostać u mojego brata. -
Odwróciła się i pomachała do bladego, niechlujnego chłopaka zgarbionego nad barem. - Hej,
Dan, chodz tu.
Dan podniósł się i podszedł do nich. Serena zauważyła, że trochę posmutniał.
- Chłopaki, to jest Dan. Dan, to Nate, Charlie, Jeremy i Anthony. Jadą z nami do
Brown.
Serena uśmiechnęła się promiennie do Dana, który próbował zrewanżować się jej rów-
nież uśmiechem; naprawdę starał się, ale to było trudne. Dlaczego nie wsiedli wcześniej do
pociągu? Mogliby popijać wino i jeść kanapki Sereny pogrążeni w błogostanie, a teraz czeka-
ła ich podróż z czterema zepsutymi chłopakami ze Zwiętego Judy, którzy totalnie zmonopoli-
zują Serenę. Nie będzie żadnego szeptania w całonocnych barach i trzymania się za ręce pod
stolikiem. Nie będą spać razem na podłodze u jej brata. To nie był już romantyczny weekend
za miastem, tylko zwykła wycieczka do college'u, impreza bez znaczenia.
Buuu!
Dan jeszcze nigdy nie był tak zawiedziony.
- Super - powiedział. %7łałował, że nie jest teraz w swoim, pokoju, pisząc o tym, jaki
mógłby być ten weekend.
- No, zbieramy się, jak mamy zdążyć na ten pociąg - rzekł Charlie.
Serena wzięła Dana pod rękę i pociągnęła go za sobą w dół schodów.
- Chodz! - krzyknęła, biegnąc.
Potykając się, ruszył za nią. Nie miał wyjścia.
Nate szedł za nimi; było mu trochę smutno. %7łałował, że nie zabrał kogoś ze sobą, i nie
myślał bynajmniej o Blair.
best western a motel 6
- Może powinniśmy po drodze zahaczyć o Middletown. Przyjrzeć się Wesleyan - za-
proponował Aaron. Uderzy! pięścią w samochodową zapalniczkę i otworzył szyberdach sa-
aba.
Właśnie wjechali na I - 95 w Connecticut, Blair cały czas milczała, kiedy Aaron usiło-
wał wydostać się z miasta. Z głośników leciała jakaś radosna, hippisowska muzyczka reggae.
Chcesz dodać smaku swojemu życiu...
Blair nigdy wcześniej nic takiego nie słyszała. Zciągnęła buty i już w samych skarpet-
kach położyła stopy na deskę rozdzielczą.
- Nie ubiegam się o przyjęcie nigdzie indziej poza Yale - powiedziała. - Ale możemy
wstąpić do Wesleyan, jeśli chcesz.
Aaron wyciągnął papierosa z zabawnego pudełka i podpalił go. Skinął głową na Blair.
- Skąd wiesz, że się na pewno dostaniesz?
Wzruszyła ramionami.
- Planowałam to jeszcze, kiedy byłam mała. To trawka?
- O nie - rzekł Aaron z szerokim uśmiechem. - Ziołowe. Chcesz spróbować?
Blair skrzywiła się i wyciągnęła z torebki paczkę merit ultra lights.
- Wolę te.
- To cię kiedyś zabije - stwierdził Aaron. Wjechał na Zrodkowy pas i zaciągnął się głę-
boko. - Te są w stu procentach naturalne.
Blair patrzyła z wściekłością za okno. Naprawdę nie miała ochoty słuchać o cudow-
nych właściwościach specjalnych papierosów Aarona.
- Dzięki, ale nie skorzystam. - Miała nadzieję, że położy kres ich rozmowie.
- Próbuję się zorientować, czy dużo imprezujesz - powiedział Aaron. - Coś mi mówi,
że kiedy rozpuścisz włosy, możesz ostro zaszaleć.
Wciąż patrzyła za okno. Właściwie to miał rację, ale miała zupełnie gdzieś, co o niej
myślał. Niech sobie myśli, co chce. r Raczej nie. - Zaciągnęła się papierosem.
- Masz chłopaka?
- Tak.
- Ale on nie chce iść do Yale?
- Nie. To znaczy, chce - poprawiła się Blair - tylko w ten weekend jedzie z kumplami
do Brown.
- Rozumiem. - Aaron pokiwał głową.
Sposób, w jaki to powiedział, potwornie rozwścieczył Blair. Było zupełnie tak, jakby
czytał w myślach i wiedział, że praktycznie błagała Nate'a na kolanach, żeby pojechał z nią
do New Haven, ale on odmówił.
Niech szlag trafi Aarona. Przez niego czuła się jak śmieć.
- Słuchaj, naprawdę nic ci do tego - warknęła. - Po prostu tam jedzmy, okay?
Aaron potrząsnął głową i wskazał pudełko z ziołowymi papierosami, które odłożył na
tablicę rozdzielczą.
- Na pewno nie chcesz? Trochę byś się dzięki nim uspokoiła.
Pokręciła głową.
- Okay. - Zjechał na lewy pas i przyspieszył do stu czterdziestu.
Blair spojrzała na jego dłoń na dzwigni biegów. Paznokieć od kciuka miał zasiniony,
fioletowo - czarny, i nosił srebrny pierścionek w kształcie węża. Gdyby nie był jej przyszłym
bratem, można by to uznać za całkiem sexy.
Ale był.
Dan był zbyt przygnębiony, żeby nawet myśleć o upaleniu się razem z kumplami Na-
te'a na tylnym siedzeniu. Przez całą podróż pociągiem do Ridgefield Serena, Nate i jego kum-
ple gadali o rzeczach, o których Dan nie miał pojęcia. Barach, o których nigdy nie słyszał, czy
różnych miejscach, w których nigdy nie żeglował ani nie grał w tenisa. W minione wakacje
pracował dorywczo w księgarni na Broadwayu i w delikatesach. W księgarni dostawał gratis
książki, a w delikatesach mógł pić tyle kawy, ile tylko chciał. Było świetnie. Ale nie podzielił
się tym z nimi. Z całą pewnością nie było to nic olśniewającego.
Wiedział, że Serena nie kreuje się na snobkę. Nie była taka. Nie musiała się wspinać
po kolejnych stopniach drabiny społecznej - urodziła się na samym jej szczycie. Przygnębiało [ Pobierz całość w formacie PDF ]