[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Próbowałem go zapytać, gdzie wcześniej natknął się na te szatańskie osy, ale znowu gadałem tylko
po karlemu. Morley pomyślał, że mówię do niego.
- Dobrze - rzekł. - Jesteś twardszy, niż się to z pozoru wydaje. Wynośmy się stąd.
138
Dobra myśl. Trzeba tylko sprawdzić, czy nie zostało nic, co mogłoby zdradzić naszą tożsamość.
Choć z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że ktoś z nas i tak nie zostałby w to zamieszany. W domu wciąż
jeszcze byli żywi ludzie, a jeńcy wojenni w ogrodzie mogli zostać zmuszeni do mówienia.
Winger i jej kumpel usiłowali stanąć bokiem, żeby być mniej widoczni, ale - jak to nam od czasu do
czasu przypomina T.Ch. Papagaj, profilu Winger trudno nie zauważyć.
- Możemy cię tu zostawić - stwierdził Morley. - Mamy dość sznura.
Wskazał na kokon, który po sobie zostawiłem.
- Nie. Nie ma sprawy - Winger nie chciała zostawać. Wydawało się, że pogoda się zaraz zepsuje.
Powołanie dowie się, że Davenport wyzionął ducha. Będą żądali krwi za krew.
Wszystko moja wina, musiałem to przyznać. Gdybym szybciej przebierał nogami, może nie trzeba
byłoby rozegrać ostatniej części gry.
LV
Nie opuściliśmy gwiazdzistej komnaty. To znaczy przebierałem nogami tak szybko, jak dawały się
na to namówić moje palce i pięty, ale nie odeszliśmy daleko.
Morley schylił się nagle. Reszta z nas zamarła, przestraszona. Kolejny robak? - pomyślałem. Ale
skąd? Dotes skoczył w górę. Kiedy był w najwyższym punkcie, do pomieszczenia wszedł facet i podstawił
mu podbródek do kopniaka. Padł, jakby mu podcięli nogi, ale po nim przeleciało całe stado brunów. Będzie
miał siniaki na siniakach i kości w proszku, jeśli w ogóle wstanie.
Wszyscy, z wyjątkiem mnie, znalezli się nagle w wirze walki. Ivy i Karpiel oparli mnie o ścianę i
zanurkowali w sam środek, a ja stałem tam, tak skoncentrowany na tym, żeby nie upaść, że nie mogłem
sobie pozwolić, by kibicować moim kumplom. Próbowałem wyłowić z kieszeni coś użytecznego, ale wysi-
łek był zbyt wielki, jak na skromny zasób środków, który mi pozostał.
Nie zorientowałem się, co to za banda, dopóki nie zobaczyłem Mugwumpa, który unosił się na dru-
giej fali. W tym momencie sprawy zaszły za daleko, jak na polubowne rozwiązanie sprawy. Wszędzie było
pełno trupów i rannych, głównie po stronie Deszczołapa, ale biedak Ivy nagle zrobił fałszywy ruch i ktoś
przypadkiem dziabnął go w plecy tak ze czterdzieści cztery razy. Cholerny Papagaj oskalpował odpowie-
dzialnego typa do gołej kości, ale człowiek szczur był tak przejęty robotą, że nie mógł przestać dzgać nawet
na tyle długo, żeby strząsnąć ptaszysko z głowy.
Zlizgacz chwycił Mugwumpa i rzucił nim na czterdzieści jardów, po czym skierował się w stronę
Deszczołapa, który właśnie się pojawił. Spostrzegł, że Saucerhead też idzie w tamtą stronę i próbował zrobić
unik. Wtedy zobaczył Zlizgacza, pisnął i skoczył pomiędzy obu olbrzymów. Ciekaw byłem, skąd wziął tylu
brunów dość głupich, żeby dlań pracowali, zwłaszcza, że pół TunFaire uganiało się za jego głową. Może
przebrał się za panienkę i kazał biedakom myśleć, że pracują dla damy?
Ale jego chłopcy trochę się zmieszali, kiedy rozpoznali moich przyjaciół.
Zlizgacz był zdecydowanie zbyt mocno zdeterminowany, by odpłacić Cleaverowi za Ivy ego i stare
swary. Rzucił się za nim, rozrzucając na prawo i lewo kawałki przeciwników, ale nie dopadł go od razu i
zapomniał wysunąć jedno oko w tył. Próbowałem krzyknąć, ale miałem zepsutą krzykaczkę. Właśnie chwy-
cił uciekającego dziada, kiedy ktoś wsadził mu nóż w plecy. Płakałbym, gdybym mógł, ale zamiast tego,
uruchomiłem ostatnie rezerwy sił, krzycząc.
- Pwziffle pheez!
Zlizgacz właściwie już nie żył, ale to go nie spowolniło. Nikt, kogo dorwał, nie mógł powiedzieć, że
to przyjemne doświadczenie. Złamał Morleyowi rękę tylko dlatego, że ten próbował mu się usunąć z drogi.
Próbowałem zmusić moje nogi do udania się w kierunku drzwi, ale nie chciały współpracować.
Opryszki Davenporta musieli poczęstować mnie czymś więcej, niż tylko laniem. Miałem przykre wrażenie,
że nie zdołam się tak gładko wymigać, jak w Bledsoe, nawet gdyby Zlizgacz zdołał zdemolować ten nie-
chętny tłum, który sprowadził tu Cleaver.
139
Wydawało mi się, że wszyscy, którzy kiedykolwiek za mną łazili, teraz zebrali się tu, w Szczytach. I
chyba wszyscy myśleli, że przyszedłem tu po tę nieszczęsną mistyczną trylogię.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Zlizgacz padał, ktoś wsadził nóż pod żebro chłopakowi
Winger. Dostała lekkiej apopleksji, skoczyła na paru chłopaków, którzy próbowali dać nogę, ale nie zdążyli.
Rozejrzałem się wokoło. Zdaje się, że tylko Winger i Grange Cleaver nie oberwali. Saucerhead stał
oparty o ścianę, dziwnie blady. Sierżant leżał, ale nie potrafiłem powiedzieć, co mu jest. Karpiel, z T.Ch.
Papagajem na grzbiecie, klęczał, podpierając się rękami, i jakoś nie mógł się dzwignąć. Morley, pomimo
rany, robił, co mógł, żeby żaden z chłopców Cleavera już nigdy mu nie zawracał głowy.
Wydawało mi się, że to wielka, krwawa, ale daremna ofiara. Nikt nie zyskał, a wielu dużo straciło.
Byłem z siebie dumny. Przy odrobinie pomocy mojej kumpelki ściany zdołałem wreszcie ruszyć w
kierunku drzwi.
Poświeciłem tej skomplikowanej czynności całą swoją uwagę. Musiałem się zatrzymać, żeby
sprawdzić, co się dzieje na polu bitwy.
Nie działo się najlepiej. Podłoga zasłana była czarnymi charakterami, ale ci dobrzy znikli. Jeśli nie
liczyć Cholernego Papagaja, który zataczał kręgi pod sufitem, ćwicząc najpaskudniejszy repertuar ze swego
słownika. Chciałem zawołać Morleya, Winger, albo kogokolwiek, ale mój głos znowu twierdził, że nie wie,
o co mi chodzi.
Cleaver wciąż stał, Mugwump też, głównie dlatego, że był tak szeroki, iż tylko się turlał w pionie za
każdym razem, kiedy ktoś go uderzył. Zlizgacz miał najlepszy pomysł - wbić go w ścianę i tyle.
A gdzie moi kumple?
Uciekali przed kumplami kogoś innego, albo co?
Ruszyłem znowu, kiedy Cleaver i Mugwump skierowali się w moją stronę, ale w tym samym mo-
mencie kolejna grupa graczy zanurzyła się w to bagno szaleństwa.
Rozpoznałem jednego ze speców Belindy. Cleland Justin Carlyle. Przyjąłem, że jego kumple to
waga ciężka Straży Obywatelskiej.
Teraz wiedziałem, dlaczego moi przyjaciele dali nogę.
Carlyle i jego kolesie mieli mord w oczach. Trzeba było pomścić wydarzenia w domu Jenn. Jeśli
ktoś zadziera z chłopcami z syndykatu, musi się liczyć z zapłatą. A wtedy już nie jest najważniejsze, kto to
będzie.
Mugwump chwycił mnie za koszulę. Drugą ręką szarpnął Cleavera i powlókł nas obu w kierunku
drzwi. Nie wiem, o czym myślał, ale chyba był nieco zdenerwowany. Wcisnął Cleavera w jakąś dziurę,
podniósł mnie sobie do oczu, wydyszał:
- Kwita, brachu - I wcisnął mnie obok. Nie w drzwi, tylko w jakąś cholerną dziurę za tronami stuk-
niętych sędziów z Powołania.
Mugwump z wielkim hałasem negocjował z chłopakami ze straży, kiedy nagle debata dobiegła koń-
ca. Wszechświat wypełniła kompletna cisza, jeśli nie liczyć kurwującego pod sufitem Cholernego Papagaja,
ale ten by się nie zamknął nawet pod wodą.
Wszyscy go zostawili. Może i mnie się uda.
Cholernie mało prawdopodobne. Nie przy moim szczęściu. Bogowie uznali widocznie, że nie jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
Próbowałem go zapytać, gdzie wcześniej natknął się na te szatańskie osy, ale znowu gadałem tylko
po karlemu. Morley pomyślał, że mówię do niego.
- Dobrze - rzekł. - Jesteś twardszy, niż się to z pozoru wydaje. Wynośmy się stąd.
138
Dobra myśl. Trzeba tylko sprawdzić, czy nie zostało nic, co mogłoby zdradzić naszą tożsamość.
Choć z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że ktoś z nas i tak nie zostałby w to zamieszany. W domu wciąż
jeszcze byli żywi ludzie, a jeńcy wojenni w ogrodzie mogli zostać zmuszeni do mówienia.
Winger i jej kumpel usiłowali stanąć bokiem, żeby być mniej widoczni, ale - jak to nam od czasu do
czasu przypomina T.Ch. Papagaj, profilu Winger trudno nie zauważyć.
- Możemy cię tu zostawić - stwierdził Morley. - Mamy dość sznura.
Wskazał na kokon, który po sobie zostawiłem.
- Nie. Nie ma sprawy - Winger nie chciała zostawać. Wydawało się, że pogoda się zaraz zepsuje.
Powołanie dowie się, że Davenport wyzionął ducha. Będą żądali krwi za krew.
Wszystko moja wina, musiałem to przyznać. Gdybym szybciej przebierał nogami, może nie trzeba
byłoby rozegrać ostatniej części gry.
LV
Nie opuściliśmy gwiazdzistej komnaty. To znaczy przebierałem nogami tak szybko, jak dawały się
na to namówić moje palce i pięty, ale nie odeszliśmy daleko.
Morley schylił się nagle. Reszta z nas zamarła, przestraszona. Kolejny robak? - pomyślałem. Ale
skąd? Dotes skoczył w górę. Kiedy był w najwyższym punkcie, do pomieszczenia wszedł facet i podstawił
mu podbródek do kopniaka. Padł, jakby mu podcięli nogi, ale po nim przeleciało całe stado brunów. Będzie
miał siniaki na siniakach i kości w proszku, jeśli w ogóle wstanie.
Wszyscy, z wyjątkiem mnie, znalezli się nagle w wirze walki. Ivy i Karpiel oparli mnie o ścianę i
zanurkowali w sam środek, a ja stałem tam, tak skoncentrowany na tym, żeby nie upaść, że nie mogłem
sobie pozwolić, by kibicować moim kumplom. Próbowałem wyłowić z kieszeni coś użytecznego, ale wysi-
łek był zbyt wielki, jak na skromny zasób środków, który mi pozostał.
Nie zorientowałem się, co to za banda, dopóki nie zobaczyłem Mugwumpa, który unosił się na dru-
giej fali. W tym momencie sprawy zaszły za daleko, jak na polubowne rozwiązanie sprawy. Wszędzie było
pełno trupów i rannych, głównie po stronie Deszczołapa, ale biedak Ivy nagle zrobił fałszywy ruch i ktoś
przypadkiem dziabnął go w plecy tak ze czterdzieści cztery razy. Cholerny Papagaj oskalpował odpowie-
dzialnego typa do gołej kości, ale człowiek szczur był tak przejęty robotą, że nie mógł przestać dzgać nawet
na tyle długo, żeby strząsnąć ptaszysko z głowy.
Zlizgacz chwycił Mugwumpa i rzucił nim na czterdzieści jardów, po czym skierował się w stronę
Deszczołapa, który właśnie się pojawił. Spostrzegł, że Saucerhead też idzie w tamtą stronę i próbował zrobić
unik. Wtedy zobaczył Zlizgacza, pisnął i skoczył pomiędzy obu olbrzymów. Ciekaw byłem, skąd wziął tylu
brunów dość głupich, żeby dlań pracowali, zwłaszcza, że pół TunFaire uganiało się za jego głową. Może
przebrał się za panienkę i kazał biedakom myśleć, że pracują dla damy?
Ale jego chłopcy trochę się zmieszali, kiedy rozpoznali moich przyjaciół.
Zlizgacz był zdecydowanie zbyt mocno zdeterminowany, by odpłacić Cleaverowi za Ivy ego i stare
swary. Rzucił się za nim, rozrzucając na prawo i lewo kawałki przeciwników, ale nie dopadł go od razu i
zapomniał wysunąć jedno oko w tył. Próbowałem krzyknąć, ale miałem zepsutą krzykaczkę. Właśnie chwy-
cił uciekającego dziada, kiedy ktoś wsadził mu nóż w plecy. Płakałbym, gdybym mógł, ale zamiast tego,
uruchomiłem ostatnie rezerwy sił, krzycząc.
- Pwziffle pheez!
Zlizgacz właściwie już nie żył, ale to go nie spowolniło. Nikt, kogo dorwał, nie mógł powiedzieć, że
to przyjemne doświadczenie. Złamał Morleyowi rękę tylko dlatego, że ten próbował mu się usunąć z drogi.
Próbowałem zmusić moje nogi do udania się w kierunku drzwi, ale nie chciały współpracować.
Opryszki Davenporta musieli poczęstować mnie czymś więcej, niż tylko laniem. Miałem przykre wrażenie,
że nie zdołam się tak gładko wymigać, jak w Bledsoe, nawet gdyby Zlizgacz zdołał zdemolować ten nie-
chętny tłum, który sprowadził tu Cleaver.
139
Wydawało mi się, że wszyscy, którzy kiedykolwiek za mną łazili, teraz zebrali się tu, w Szczytach. I
chyba wszyscy myśleli, że przyszedłem tu po tę nieszczęsną mistyczną trylogię.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Zlizgacz padał, ktoś wsadził nóż pod żebro chłopakowi
Winger. Dostała lekkiej apopleksji, skoczyła na paru chłopaków, którzy próbowali dać nogę, ale nie zdążyli.
Rozejrzałem się wokoło. Zdaje się, że tylko Winger i Grange Cleaver nie oberwali. Saucerhead stał
oparty o ścianę, dziwnie blady. Sierżant leżał, ale nie potrafiłem powiedzieć, co mu jest. Karpiel, z T.Ch.
Papagajem na grzbiecie, klęczał, podpierając się rękami, i jakoś nie mógł się dzwignąć. Morley, pomimo
rany, robił, co mógł, żeby żaden z chłopców Cleavera już nigdy mu nie zawracał głowy.
Wydawało mi się, że to wielka, krwawa, ale daremna ofiara. Nikt nie zyskał, a wielu dużo straciło.
Byłem z siebie dumny. Przy odrobinie pomocy mojej kumpelki ściany zdołałem wreszcie ruszyć w
kierunku drzwi.
Poświeciłem tej skomplikowanej czynności całą swoją uwagę. Musiałem się zatrzymać, żeby
sprawdzić, co się dzieje na polu bitwy.
Nie działo się najlepiej. Podłoga zasłana była czarnymi charakterami, ale ci dobrzy znikli. Jeśli nie
liczyć Cholernego Papagaja, który zataczał kręgi pod sufitem, ćwicząc najpaskudniejszy repertuar ze swego
słownika. Chciałem zawołać Morleya, Winger, albo kogokolwiek, ale mój głos znowu twierdził, że nie wie,
o co mi chodzi.
Cleaver wciąż stał, Mugwump też, głównie dlatego, że był tak szeroki, iż tylko się turlał w pionie za
każdym razem, kiedy ktoś go uderzył. Zlizgacz miał najlepszy pomysł - wbić go w ścianę i tyle.
A gdzie moi kumple?
Uciekali przed kumplami kogoś innego, albo co?
Ruszyłem znowu, kiedy Cleaver i Mugwump skierowali się w moją stronę, ale w tym samym mo-
mencie kolejna grupa graczy zanurzyła się w to bagno szaleństwa.
Rozpoznałem jednego ze speców Belindy. Cleland Justin Carlyle. Przyjąłem, że jego kumple to
waga ciężka Straży Obywatelskiej.
Teraz wiedziałem, dlaczego moi przyjaciele dali nogę.
Carlyle i jego kolesie mieli mord w oczach. Trzeba było pomścić wydarzenia w domu Jenn. Jeśli
ktoś zadziera z chłopcami z syndykatu, musi się liczyć z zapłatą. A wtedy już nie jest najważniejsze, kto to
będzie.
Mugwump chwycił mnie za koszulę. Drugą ręką szarpnął Cleavera i powlókł nas obu w kierunku
drzwi. Nie wiem, o czym myślał, ale chyba był nieco zdenerwowany. Wcisnął Cleavera w jakąś dziurę,
podniósł mnie sobie do oczu, wydyszał:
- Kwita, brachu - I wcisnął mnie obok. Nie w drzwi, tylko w jakąś cholerną dziurę za tronami stuk-
niętych sędziów z Powołania.
Mugwump z wielkim hałasem negocjował z chłopakami ze straży, kiedy nagle debata dobiegła koń-
ca. Wszechświat wypełniła kompletna cisza, jeśli nie liczyć kurwującego pod sufitem Cholernego Papagaja,
ale ten by się nie zamknął nawet pod wodą.
Wszyscy go zostawili. Może i mnie się uda.
Cholernie mało prawdopodobne. Nie przy moim szczęściu. Bogowie uznali widocznie, że nie jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]