[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A dokąd to pani jedzie?
- Właściwie... do San Francisco - odpowiedziała Roberta
zawahawszy się lekko. - Ale będzie bardzo uprzejmie z pana
strony, jeśli dowiezie nas pan do jakiejś gospody, gdzie
moglibyśmy przenocować!
- Znam takie miejsce! - odparł ochoczo mężczyzna. -
Można też i pospać i zdrowo się zabawić. Podają tam świetne
kiełbaski na gorąco!
- To brzmi bardzo zachęcająco - odparła ostrożnie
Roberta. - I dziękuję jeszcze raz za to, że się pan zatrzymał.
Mały jest bardzo zmęczony.
- To pani chłopak?
- Tak - skłamała po raz pierwszy Roberta. - Jestem
wdową. Jadę do San Francisco, aby zamieszkać tam u
krewnych.
Mówiąc to tłumaczyła sobie w duchu, że dobrze będzie
wypróbować na kimś wymyśloną przez siebie historyjkę,
zanim zacznie opowiadać ją tym wszystkim, którzy będą
zadawać jej wkrótce rozmaite pytania. Woznica odpłacił jej
opowieścią o tym, jak to podróżując po całym stanie dla
zarobku, wozi kurczęta i indyki na targ, a z miasta na wieś
rozmaite przedmioty kupowane przez żony farmerów.
- Można z tego wyżyć - stwierdził w końcu. - Ale to
ciężka praca!
- Nie ma pan rodziny? - spytała Roberta.
- Już nie - odparł tamten. - Od czasu, gdy moja żona
uciekła z jednym z moich kumpli! To już chyba z pięć lat...
- Przykro mi - powiedziała Roberta współczująco. -
Zapewne samotność bardzo panu doskwiera.
- No pewnie - odrzekł tamten i umilkł. - Konie, zmęczone
długą podróżą, stąpały ciężko. Gwiazdy już na dobre świeciły
na atramentowoczarnym niebie. Zza pobliskich wzgórz ukazał
się ogromny czerwonawy księżyc. Roberta milczała,
pogrążona w rozmyślaniach. Jak do tej pory wszystko
przebiegało zgodnie z jej planem. Wprawdzie powoli, ale
oddalała się coraz bardziej od Blue River, i to było
najważniejsze.
- Myślałem sobie właśnie... - odezwał się woznica tak
nagle, że Roberta drgnęła przestraszona - ...taka ładna
kobieta... musi się pani cknić bez chłopa. A ja też jestem sam,
jak pani mówiłem...
Jego głos brzmiał jakoś inaczej niż do tej pory i Roberta
poczuła, że przebiega ją nagły dreszcz, jakby od nagłego
chłodnego powiewu wiatru.
- Jak daleko jeszcze do gospody? - spytała starając się
stłumić drżenie głosu.
- Coś z milę - odparł mężczyzna. - Dlaczego nie
mielibyśmy spędzić tej nocy razem? Zjemy kolację, a potem
spróbujemy zapomnieć: ty o swoim pochowanym mężusiu, a
ja o mojej Nelly, niech ją piekło pochłonie!
- Jestem pewna, że wcale pan tak o niej nie myśli -
odparła Roberta niepewnie.
Woznica jednak wcale jej nie słuchał.
- Zostaw wszystko mnie - powiedział kładąc swoją ciężką
łapę na kolanie Roberty. - Chłopak i pies mogą położyć się
spać z tyłu wozu. Będzie im tam wygodnie, a my zostaniemy
sami!
Mówił teraz chrapliwym głosem oddychając coraz
szybciej. Roberta poczuła, jak nagły przestrach odbiera jej
władzę w nogach. Nagle niezwykle wyraznie zdała sobie
sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła.
Wobec tego człowieka nie miała żadnych szans ani
obrony, ani ucieczki. Przerażenie chwytało ją za gardło na
myśl o tym, że gdyby teraz odrzuciła jego zaloty ze wzgardą,
człowiek ów zapewne po prostu zatrzymałby wóz i zaciągnął
ją na skraj drogi.
Przyjmując milczenie Roberty za zgodę, woznica ujął
mocniej jej kolano i miętosząc je w dłoni mówił dalej:
- Jak tylko zatrzymałaś mnie na drodze, wiedziałem, że
będzie z tego niezła zabawa! Niech skonam, ładna z ciebie
kobieta, a co to oznacza, powiem ci, jak tylko ściągniesz z
siebie te szmatki!
Zaśmiał się głośno, jakby powiedział dobry żart. Roberta
zadrżała jak oblana zimną wodą. Zza zakrętu ukazały się
światła gospody.
 Ojcze, pomóż mi! - modliła się w duchu. - Na pewno
wiedziałbyś, jak postąpić, gdybyś znalazł się w takiej sytuacji.
Daj mi jakiś znak!"
- Jesteśmy na miejscu! - oznajmił woznica zeskakując z
kozła. - Idz teraz razem z chłopcem do środka i usiądzcie przy
stoliku. Przyjdę do was, jak tylko wprowadzę konie do stajni i
rozejrzę się za jakimś wygodnym pokoikiem dla dwojga!
Mówiąc to trącił Robertę porozumiewawczo łokciem.
Dziewczyna zesztywniała z przerażenia i wstrętu.
Danny spał już mocno i Roberta musiała go obudzić.
Następnie zdjęła z wozu bagaże i razem z Kolumbem weszli
do gospody. Całą szerokość sali jadalnej zajmował bar i przy
nim siedziała większość gości. Byli to przeważnie rośli,
ogorzali mężczyzni, których wygląd, ubiór oraz sposób
wyrażania się świadczył dobitnie o tym, że zarabiali na życie
jako woznice. Kilka osób siedziało przy stolikach nad
talerzami z ciepłą strawą.
Mężczyzna w koszuli o zakasanych rękawach podszedł do
Roberty mówiąc  dobry wieczór". Ponieważ wyglądał na
właściciela gospody, dziewczyna spytała:
- Czy znajdzie się dla nas stolik na trzy osoby? Ten pan,
który nas tu przywiózł, wyprzęga jeszcze konie i wkrótce do
nas dołączy.
Gospodarz wskazał niewielki stolik stojący w rogu sali i
już zamierzał poprowadzić ku niemu Robertę, kiedy ta
zagadnęła go szybko:
- Czy moglibyśmy wraz z moim synem umyć się trochę
po podróży?
Właściciel bez słowa wskazał głową drzwi znajdujące się
przy końcu sali. Roberta pociągnęła w ich kierunku
Danny'ego. Okazało się, że prowadzą do niewielkiego
korytarzyka, który prowadził do tylnego wyjścia z budynku.
W kilka minut pózniej zabudowania gospody zostały daleko w
tyle, a oni biegli przed siebie przez otwarte pole, usiłując
rozpoznać nierówną drogę przy blasku gwiazd i księżyca.
- Dokąd uciekamy, ciociu Roberto? - spytał sennie
Danny.
-  Mamo", nie  ciociu Roberto"!
- Mamo, dokąd teraz biegniemy?
- Nie wiem - odparła szczerze Roberta. - Byle dalej od tej
gospody!
- Ale dlaczego? - protestował żałośnie chłopiec. - Chce mi
się pić! Masz coś do picia?
- Znajdziemy coś. - zapewniła go Roberta bardzo pragnąc
w to uwierzyć. - Ale teraz musimy uciekać.
Danny był zbyt śpiący, aby zadawać dalsze pytania, i
Roberta poczuła, że chłopiec zwalnia, ciągnąc ją coraz
mocniej za rękę.
- Musimy iść dalej, żeby znalezć coś do picia dla
Kolumba - powiedziała chcąc skłonić go do szybszego
marszu. - Zobacz, jaki jest spragniony!
- To ja jestem spragniony! - skarżył się Danny. - Strasznie
chce mi się pić. I jeść też!
Roberta pomyślała, że od kolacji nie upłynęło znowu tak
dużo czasu. Prawdopodobnie chłopiec marudził, gdyż był
bardzo zmęczony. Dziewczyna wierzyła mu, gdy mówił, że
chce mu się pić, bo sama odczuwała w ustach smak kurzu
przebytej drogi. Szła potykając się co chwila i niemal ciągnąc
za sobą na wpół śpiącego Danny'ego. W chwili gdy już
myślała, że przyjdzie im chyba spędzić tę noc pod drzewem,
ujrzała migoczące w oddali światełko.
- To na pewno jakaś farma - przekonywała samą siebie. -
Spytam, czy pozwolą nam przespać się choćby w stodole.
Może okażą się tak dobrzy, żeby nam dać coś do picia!
- Spójrz, Danny! - potrząsnęła chłopcem. - Widzisz to
światło?
- To... bardzo daleko stąd - wymamrotał. - Jestem
strasznie zmęczony i... Kolumb też nie ma już siły!
- Kolumb jest w lepszej sytuacji, bo ma cztery nogi - [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl