[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie odnaleziono.
-
Wygląda na to, że się mylisz - powiedział Wojnicz, sam zdziwiony. Drzwi urzędu bowiem były
lekko uchylone.
-
Jak to możliwe? - zdumiał się chłopiec. - Myśli pan, że to sprawka małpiszonów?
Wojnicz użył lufy swej strzelby, żeby rozchylić szerzej drzwi i móc zerknąć do środka. Nie zobaczył
nikogo. Urząd wydawał się opustoszały.
-
Poczekaj sekundę - powiedział do Jasona.
-
Co chce pan zrobić? Musimy iść do szkoły!
Nie zwracając uwagi na protesty chłopca, Malariusz Wojnicz wszedł do środka ze strzelbą gotową
do strzału i z parasolem miotającym ogniem za pasem.
-
Może pani Stella wcale nie była znowu aż tak zwariowana. .. - mruknął sam do siebie. - Kto by
pomyślał, że zastanę pocztę otwartą? Prosiła, żebym nadał jej paczkę jeszcze dzisiaj w okienku po
prawej...
^ ^ TAJEMNICA URZDU POCZTOWEGO _ ^
-
Panie Wojnicz? - Jason, który dobrze znał tę pocztę, dołączył do niego.
To właśnie tu zaczęła się ich przygoda, kiedy pewnego dnia odebrali w imieniu właściciela Willi
Argo"
dziwną przesyłkę. Jason doskonale pamiętał ten dzień przed kilku lat: na nabrzeżu świeciło piękne
słońce, kiedy on, Julia i Rick otwierali tę paczkę, wyglądającą jak najzwyklejsze pudełko na buty
wypchane starymi gazetami, i znalezli w niej cztery klucze do Wrót Czasu w Willi Argo.
Urząd pocztowy w Kilmore Cove był mały, bardzo skromny, z okienkami za ladą i pokoikiem na
zapleczu, gdzie leżały worki z listami i paczkami do wysłania.
Wojnicz obszedł ladę, opierając o nią strzelbę. Okienko po prawej stronie, okienko po prawej...
-
Czy można wiedzieć, co pan, u licha, robi? - zapytał go chłopiec, wyglądając jednocześnie
nerwowo na ulicę w obawie, że lada chwila mogą się tu pojawić atakujące ich małpy.
-
Chwileczkę! - Nagle Podpalacz coś sobie przypomniał. - Jeśli chcę nadać paczkę, muszę napisać
nadawcę, nakleić znaczki i... ty wiesz, jak to się tutaj robi?
-
Nie wiem, panie Wojnicz. A poza tym nie sądzę, żeby to był właściwy moment na takie rzeczy...
Deszcz coraz to głośniej tłukł o szyby.
-
Prosiła mnie o to pani Stella - odparł Wojnicz, przypatrując się badawczo całej ladzie.
-
Tak, ale... to prośba bez sensu! Nie ma tu nikogo, kto mógłby przyjąć przesyłkę. Trzeba wielu dni,
żeby wszystko powróciło do normy. O ile to w ogóle nastąpi...
-
Była taka spokojna... - ciągnął Wojnicz zamyślony. -Kiedy usłyszeliśmy pierwsze wystrzały
armatnie, poprosiła mnie tylko o tę jedną przysługę.
-
Zgoda, panie Wojnicz, ale wydaje mi się, że tracimy tu tylko czas... Musimy szybko iść do schronu i...
-
Dobrze, dobrze, za chwileczkę...
Jason parsknął i stanął w drzwiach, żeby móc obserwować plac, podczas gdy Wojnicz przeszedł na
drugą stronę lady, po czym przeskoczył kilka mocno wypchanych worków z juty i wydał okrzyk
zdumienia.
-
Co jest? - zapytał od razu Jason.
Wojnicz wypuścił z czubka swego parasola maleńki płomyk jak od świeczki, popatrzył jeszcze raz i
powiedział: - Założę się, że ty o tym nie wiedziałeś...
-
O czym nie wiedziałem, panie Wojnicz?
-
%7łe tu z tyłu są dwa okienka nadawcze. Jedno po lewej i... jedno, mniejsze, po prawej stronie.
Prawie niewidoczne, rzeczywiście.
W okienku po lewej znajdowały się dwa najzwyklejsze worki pocztowe, szeroko rozwarte
metalowymi hakami. Stały oparte o transporter, którego zadaniem było przewożenie ich na zaplecze,
gdzie ładowano je na pocztowe furgonetki.
-To jest okienko od Korespondencji... - przeczytał Wojnicz na głos. Spróbował otworzyć przedział
po prawej stronie. - Podczas gdy to drugie...
Jason porzucił swoje stanowisko czujki w drzwiach i podszedł do lady, żeby lepiej widzieć. Płomyk
na czubku parasola oświetlający twarz Wojnicza na chwilę zgasł.
Ktoś zakasłał.
Kiedy światełko ponownie rozbłysło, Malariusz Wojnicz otworzył drugi przedział za okienkiem.
- A to jest okienko Bez korespondencji. I rzeczywiście jest tu tylko dziura w posadzce. Dziura ze
zjeżdżalnią prowadzącą... jak sądzę, gdzieś do podziemia.
Wojnicz wpatrywał się kilka chwil w ten otwór bez dna, z którego wydobywały się podmuchy
ciepłego powietrza. Potem postanowił coś wypróbować; przyłożył pudełko na buty. pani Stelli do
zjeżdżalni pod posadzkę i nie wypuszczając go z rąk, stwierdził: - Pasuje idealnie. Całkiem jakby
zrobione na miarę.
Proszę, niech pan włoży coś ciężkiego, bo za lekkie paczki zazwyczaj giną" - prosiła pani Stella. Za
lekkie... żeby się ześlizgnęły na sam dół?
W tym momencie Jason też oparł swoją wiatrówkę o ladę i wychylił się, żeby spojrzeć. - A to
dopiero! -
zawołał, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
Wojnicz wziął paczkę z powrotem i naradził się z chłopcem. - Dlaczego chciała, żebym ją nadał
natychmiast?
-
A powiedziała panu, co zawiera?
-
Tak i nie. Mówiła o liście z dymisją i prośbą o pomoc".
Pomoc..." - pomyślał Jason. Pod Kilmore Cove znajdują się groty. Szczelina i przepaść
prowadząca do Labiryntu. Pod nimi zbierało się Zgromadzenie Miejsc z Wyobrazni. Może...". Znowu
kaszlnięcie. Jason otrząsnął się ze swoich myśli. - Słyszał pan? - zapytał.
-
Co miałem słyszeć?
Deszcz bębnił coraz to gwałtowniej.
-
To pan kasłał? - spytał Jason.
-
Nie. Myślałem, że to ty.
Na te słowa chłopiec błyskawicznie chwycił za swoją wiatrówkę. - Wyłazcie, przeklęte małpiszony!
-
zawołał, wymachując nią na chybił trafił.
-
Hej! - odpowiedział mu jakiś głos. - Licz się ze słowami, cherlaku!
Jason i pan Wojnicz spojrzeli po sobie, po czym i Podpalacz chwycił za strzelbę. Głos dochodził
gdzieś z bardzo bliska.
-
Kto mówi? - spytał groznie Jason.
-
Ten worek tam - odezwał się półgłosem Wojnicz, wskazując worek parasolem.
-
Nie, to ja - zawołał głos z sąsiedniego worka.
Jason skierował broń najpierw na jeden, potem na drugi
worek. - Wyłazcie! - rozkazał.
Pomału oba worki zaczęły wstawać.
-
Nie ma powodu, żebyś nam groził, Covenant... -odezwał się pierwszy z tych dwóch.
-
Właśnie, nie ma żadnego powodu.
-
Nie jesteśmy Einsteinami, ale też nie jesteśmy mał-piszonami.
Po czym z worków wynurzyły się dwa chłopaczyska, jeden bardzo rosły i z twarzą jak Księżyc w
pełni, a drugi wysoki i chudy, kędzierzawy i z nosem usianym piegami.
-
A wy co za jedni? - zapytał Malariusz Wojnicz, próbując ich oświetlić płomykiem drżącym na
czubku parasola i przypominając sobie, że już ich gdzieś w poprzednich dniach spotkał. - No, nie!
Znowu!
-
Co wy tu robicie? - zapytał gniewnie Jason. - Założę się, że nic dobrego...
-
O to samo możemy zapytać was - odparł wielki Flint, krzyżując mocne ramiona na piersi.
-
Właśnie - powtórzył Flint średni, naśladując natychmiast gest kuzyna. - O to samo możemy
zapytać was.
Rozdział 12
PANI BURZ
Korytarz ciągnący się za bramą poprzez szczelinę w skałach wyprowadził Nestora i małego Flinta na
bezkresny płaskowyż. Znalezli się nagle pod niebem pokrytym gęsto chmurami w kolorże kawy z
mlekiem. Gdziekolwiek zwrócili wzrok, widzieli tylko niekończące się rzędy bazaltowych
ośmiograniastych skał, przypominających ścięte na różnej wysokości kolumny. Tu i tam rosły szare
cyprysy z chwiejącymi się żałobnie na wietrze czubkami. Nie było żadnego znaku ludzkiej
działalności, ani posągu, ani napisu.
Zupełnie nic.
Był tylko lekki słonawy zapach zawiewający od północy.
Mijali porosty obrastające tyły ośmiograniastych kolumn i wędrowali tak przez czas nieokreślony,
dopóki płaskowyż nie ustąpił miejsca zwartemu obszarowi twardej i ciemnej ziemi spadającej
łagodnie ku morzu.
Pod wpływem bijących nieustannie fal ziemia wykruszyła się, zamieniając w szklisty piasek i
malutkie czarne otoczaki.
Tu, na brzegu, wyrosła skromna osada na palach i okrągłe chatki stojące nie na ziemi, lecz na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
nie odnaleziono.
-
Wygląda na to, że się mylisz - powiedział Wojnicz, sam zdziwiony. Drzwi urzędu bowiem były
lekko uchylone.
-
Jak to możliwe? - zdumiał się chłopiec. - Myśli pan, że to sprawka małpiszonów?
Wojnicz użył lufy swej strzelby, żeby rozchylić szerzej drzwi i móc zerknąć do środka. Nie zobaczył
nikogo. Urząd wydawał się opustoszały.
-
Poczekaj sekundę - powiedział do Jasona.
-
Co chce pan zrobić? Musimy iść do szkoły!
Nie zwracając uwagi na protesty chłopca, Malariusz Wojnicz wszedł do środka ze strzelbą gotową
do strzału i z parasolem miotającym ogniem za pasem.
-
Może pani Stella wcale nie była znowu aż tak zwariowana. .. - mruknął sam do siebie. - Kto by
pomyślał, że zastanę pocztę otwartą? Prosiła, żebym nadał jej paczkę jeszcze dzisiaj w okienku po
prawej...
^ ^ TAJEMNICA URZDU POCZTOWEGO _ ^
-
Panie Wojnicz? - Jason, który dobrze znał tę pocztę, dołączył do niego.
To właśnie tu zaczęła się ich przygoda, kiedy pewnego dnia odebrali w imieniu właściciela Willi
Argo"
dziwną przesyłkę. Jason doskonale pamiętał ten dzień przed kilku lat: na nabrzeżu świeciło piękne
słońce, kiedy on, Julia i Rick otwierali tę paczkę, wyglądającą jak najzwyklejsze pudełko na buty
wypchane starymi gazetami, i znalezli w niej cztery klucze do Wrót Czasu w Willi Argo.
Urząd pocztowy w Kilmore Cove był mały, bardzo skromny, z okienkami za ladą i pokoikiem na
zapleczu, gdzie leżały worki z listami i paczkami do wysłania.
Wojnicz obszedł ladę, opierając o nią strzelbę. Okienko po prawej stronie, okienko po prawej...
-
Czy można wiedzieć, co pan, u licha, robi? - zapytał go chłopiec, wyglądając jednocześnie
nerwowo na ulicę w obawie, że lada chwila mogą się tu pojawić atakujące ich małpy.
-
Chwileczkę! - Nagle Podpalacz coś sobie przypomniał. - Jeśli chcę nadać paczkę, muszę napisać
nadawcę, nakleić znaczki i... ty wiesz, jak to się tutaj robi?
-
Nie wiem, panie Wojnicz. A poza tym nie sądzę, żeby to był właściwy moment na takie rzeczy...
Deszcz coraz to głośniej tłukł o szyby.
-
Prosiła mnie o to pani Stella - odparł Wojnicz, przypatrując się badawczo całej ladzie.
-
Tak, ale... to prośba bez sensu! Nie ma tu nikogo, kto mógłby przyjąć przesyłkę. Trzeba wielu dni,
żeby wszystko powróciło do normy. O ile to w ogóle nastąpi...
-
Była taka spokojna... - ciągnął Wojnicz zamyślony. -Kiedy usłyszeliśmy pierwsze wystrzały
armatnie, poprosiła mnie tylko o tę jedną przysługę.
-
Zgoda, panie Wojnicz, ale wydaje mi się, że tracimy tu tylko czas... Musimy szybko iść do schronu i...
-
Dobrze, dobrze, za chwileczkę...
Jason parsknął i stanął w drzwiach, żeby móc obserwować plac, podczas gdy Wojnicz przeszedł na
drugą stronę lady, po czym przeskoczył kilka mocno wypchanych worków z juty i wydał okrzyk
zdumienia.
-
Co jest? - zapytał od razu Jason.
Wojnicz wypuścił z czubka swego parasola maleńki płomyk jak od świeczki, popatrzył jeszcze raz i
powiedział: - Założę się, że ty o tym nie wiedziałeś...
-
O czym nie wiedziałem, panie Wojnicz?
-
%7łe tu z tyłu są dwa okienka nadawcze. Jedno po lewej i... jedno, mniejsze, po prawej stronie.
Prawie niewidoczne, rzeczywiście.
W okienku po lewej znajdowały się dwa najzwyklejsze worki pocztowe, szeroko rozwarte
metalowymi hakami. Stały oparte o transporter, którego zadaniem było przewożenie ich na zaplecze,
gdzie ładowano je na pocztowe furgonetki.
-To jest okienko od Korespondencji... - przeczytał Wojnicz na głos. Spróbował otworzyć przedział
po prawej stronie. - Podczas gdy to drugie...
Jason porzucił swoje stanowisko czujki w drzwiach i podszedł do lady, żeby lepiej widzieć. Płomyk
na czubku parasola oświetlający twarz Wojnicza na chwilę zgasł.
Ktoś zakasłał.
Kiedy światełko ponownie rozbłysło, Malariusz Wojnicz otworzył drugi przedział za okienkiem.
- A to jest okienko Bez korespondencji. I rzeczywiście jest tu tylko dziura w posadzce. Dziura ze
zjeżdżalnią prowadzącą... jak sądzę, gdzieś do podziemia.
Wojnicz wpatrywał się kilka chwil w ten otwór bez dna, z którego wydobywały się podmuchy
ciepłego powietrza. Potem postanowił coś wypróbować; przyłożył pudełko na buty. pani Stelli do
zjeżdżalni pod posadzkę i nie wypuszczając go z rąk, stwierdził: - Pasuje idealnie. Całkiem jakby
zrobione na miarę.
Proszę, niech pan włoży coś ciężkiego, bo za lekkie paczki zazwyczaj giną" - prosiła pani Stella. Za
lekkie... żeby się ześlizgnęły na sam dół?
W tym momencie Jason też oparł swoją wiatrówkę o ladę i wychylił się, żeby spojrzeć. - A to
dopiero! -
zawołał, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
Wojnicz wziął paczkę z powrotem i naradził się z chłopcem. - Dlaczego chciała, żebym ją nadał
natychmiast?
-
A powiedziała panu, co zawiera?
-
Tak i nie. Mówiła o liście z dymisją i prośbą o pomoc".
Pomoc..." - pomyślał Jason. Pod Kilmore Cove znajdują się groty. Szczelina i przepaść
prowadząca do Labiryntu. Pod nimi zbierało się Zgromadzenie Miejsc z Wyobrazni. Może...". Znowu
kaszlnięcie. Jason otrząsnął się ze swoich myśli. - Słyszał pan? - zapytał.
-
Co miałem słyszeć?
Deszcz bębnił coraz to gwałtowniej.
-
To pan kasłał? - spytał Jason.
-
Nie. Myślałem, że to ty.
Na te słowa chłopiec błyskawicznie chwycił za swoją wiatrówkę. - Wyłazcie, przeklęte małpiszony!
-
zawołał, wymachując nią na chybił trafił.
-
Hej! - odpowiedział mu jakiś głos. - Licz się ze słowami, cherlaku!
Jason i pan Wojnicz spojrzeli po sobie, po czym i Podpalacz chwycił za strzelbę. Głos dochodził
gdzieś z bardzo bliska.
-
Kto mówi? - spytał groznie Jason.
-
Ten worek tam - odezwał się półgłosem Wojnicz, wskazując worek parasolem.
-
Nie, to ja - zawołał głos z sąsiedniego worka.
Jason skierował broń najpierw na jeden, potem na drugi
worek. - Wyłazcie! - rozkazał.
Pomału oba worki zaczęły wstawać.
-
Nie ma powodu, żebyś nam groził, Covenant... -odezwał się pierwszy z tych dwóch.
-
Właśnie, nie ma żadnego powodu.
-
Nie jesteśmy Einsteinami, ale też nie jesteśmy mał-piszonami.
Po czym z worków wynurzyły się dwa chłopaczyska, jeden bardzo rosły i z twarzą jak Księżyc w
pełni, a drugi wysoki i chudy, kędzierzawy i z nosem usianym piegami.
-
A wy co za jedni? - zapytał Malariusz Wojnicz, próbując ich oświetlić płomykiem drżącym na
czubku parasola i przypominając sobie, że już ich gdzieś w poprzednich dniach spotkał. - No, nie!
Znowu!
-
Co wy tu robicie? - zapytał gniewnie Jason. - Założę się, że nic dobrego...
-
O to samo możemy zapytać was - odparł wielki Flint, krzyżując mocne ramiona na piersi.
-
Właśnie - powtórzył Flint średni, naśladując natychmiast gest kuzyna. - O to samo możemy
zapytać was.
Rozdział 12
PANI BURZ
Korytarz ciągnący się za bramą poprzez szczelinę w skałach wyprowadził Nestora i małego Flinta na
bezkresny płaskowyż. Znalezli się nagle pod niebem pokrytym gęsto chmurami w kolorże kawy z
mlekiem. Gdziekolwiek zwrócili wzrok, widzieli tylko niekończące się rzędy bazaltowych
ośmiograniastych skał, przypominających ścięte na różnej wysokości kolumny. Tu i tam rosły szare
cyprysy z chwiejącymi się żałobnie na wietrze czubkami. Nie było żadnego znaku ludzkiej
działalności, ani posągu, ani napisu.
Zupełnie nic.
Był tylko lekki słonawy zapach zawiewający od północy.
Mijali porosty obrastające tyły ośmiograniastych kolumn i wędrowali tak przez czas nieokreślony,
dopóki płaskowyż nie ustąpił miejsca zwartemu obszarowi twardej i ciemnej ziemi spadającej
łagodnie ku morzu.
Pod wpływem bijących nieustannie fal ziemia wykruszyła się, zamieniając w szklisty piasek i
malutkie czarne otoczaki.
Tu, na brzegu, wyrosła skromna osada na palach i okrągłe chatki stojące nie na ziemi, lecz na [ Pobierz całość w formacie PDF ]