[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale nie potrafiła zebrać się w sobie i wstać ze stołka
przed paleniskiem. Wpatrzona w żarzące się węgiel
ki, rozmyślała i wspominała.
Całe życie przemieszkała w tym małym domku.
Tu wydalają na świat matka i zaraz potem umarła.
Ojciec wychował ją i nauczył wszystkiego, co sam
wiedział o warzeniu piwa. Odumarł ją, kiedy miała
trzynaście lat.
Pamiętała, jak baron DeLanyea, wpadając tu, by
omówić z jej ojcem dostawy piwa dla zamku, przy
prowadzał ze sobą swoich chłopców.
Poważnego Griffyda, o tyle od niej starszego i mą
drzejszego.
Wesołego Dylana, który zawsze ją rozśmieszał.
I Trystana o tych uduchowionych oczach i cudow
nym uśmiechu, do którego tak trudno było go spro
wokować.
Jakże ona go wyglądała, mimo że podczas tych wizyt
rzadko kiedy odezwał się do niej choć jednym słowem!
Dokuczała mu i dokuczała, byle tylko przemówił.
Może lepiej było pozwolić mu milczeć. Może wte
dy by ją polubił.
Gdyby Trystan ją lubił, może nie zabiegałaby tak
bardzo o względy innych chłopców z wioski. Może
nie wprawiałoby jej w taką euforię odkrywanie, że
zwracają na nią uwagę, i może nie zaspokoiłaby
ciekawości, czego też takiego może doznać w ich ra-
mionach.
Gdyby nie obojętność Trystana, nie byłaby może
taka wniebowzięta, kiedy zainteresował się nią Dy
lan. Ale gdyby nie Dylan, nie miałaby Arthura i by-
łaby zupełnie sama na świecie.
Jak teraz, kiedy chłopiec przebywa u ojca. I w nie-
dalekiej przyszłości, kiedy syn odejdzie z domu, by
zostać rycerzem. Od tego momentu będzie tylko go
ściem w domu.
Poczuła łzę toczącą się po policzku. Pociągnęła
nosem.
- Mair?
- Kto to? - Zerwała się ze stołka jak oparzona
i odwróciła. W drzwiach stał Trystan.
Podświetlany od tyłu blaskiem księżyca w pełni,
przypominał jej anioła w doczesnej powłoce.
Zmieszne porównanie. Wiedziała bardzo dobrze,
że przystojny i namiętny, jest tylko człowiekiem. I to
człowiekiem, na którego powinna być zła.
- Czego tu szukasz... po nocy? - zapytała chłodno.
- Nie mogłem... zasnąć i przyszedłem poroz-
mawiać.
Nie powinien na nią patrzeć tak zachłannie, skoro
ma inne plany. To nie w porzÄ…dku.
- Takie to ważne, że nie mogło zaczekać do rana?
- spytała. - A może chcesz pójść w ślady tego Nor-
mana i schlać się jak on? Trudne to będzie, bo nawet
dziecko ma głowę mocniejszą od tego tłustego, obleś-
nego capa.
Trystan wszedł do izby i zamknął za sobą drzwi.
Poczuła się jak uwięziona w klatce z niebezpiecznym
zwierzem, który, co prawda, nie zabije jej, ale ciężko
porani.
Jak już to uczynił.
- Ojciec powiedział mi, że sir Edward cię... do-
tykał.
- Dotykał? Skromnie powiedziane. Obmacywał
mnie jak połeć mięsa zawieszony na haku. - Patrzyła
na niego niechętnie, ale nie dziwił się takiej reakcji
na tę niespodziewaną wizytę. - I co, przyszedłeś prze
prosić?
- Nie, nie po to tu jestem. - Trystan odetchnął głę
boko, spuścił wzrok i zaczął się bawić klamrą u pasa.
Nie potrafił wytrzymać spojrzenia tych brązowych
oczu.
Musi wziąć się w garść.
- Przyszedłem ci powiedzieć, że lady Rosamunde
przyjęła moje oświadczyny. Potrzebna nam jeszcze
zgoda jej ojca, ale nie sądzę, żeby odmówił.
- Jak to miło z twojej strony, że mi to mówisz -
zauważyła zgryzliwie.
- Nie chciałem, żebyś się dowiedziała od kogoś
innego - przyznał. - Pomyślałem... pomyślałem so
bie, że jestem ci to winien.
Coś zamigotało w jej oczach, jakby gasnąca iskra.
- Dziękuję.
Ośmielony łagodniejszym tonem, jakim to powie
działa, postąpił jeszcze jeden krok w jej stronę.
- Zrozum, Mair, co znaczy dla mnie to małżeń
stwo.
- Chyba jestem ograniczona, bo myślałam, że
chcesz się żenić z miłości. A tu widzę, że kierują tobą
również inne powody. Może próżność?
Puszczając mimo uszu cierpkie uwagi, podszedł
jeszcze bliżej. Najważniejsze to powiedzieć to, co so-
bie przygotował. Nie wiedział czemu, ale pragnął, by
go zrozumiała.
- Dążę do czegoś, czego nawet mój ojciec, przy
wszystkich swoich wpływach i władzy, nie może mi
zapewnić - wyznał. - Chcę być sławny nie tylko tu
taj, na pograniczu Walii i Anglii, jak mój ojciec, brat
i kuzyn. Pragnę się pokazać na dworze, w Londynie.
Chcę, by sam król mnie zauważył. Muszę pojąć za
żonę Normankę, kobietę ze szlacheckiego rodu, żeby
to osiągnąć.
Jeśli wydawało mu się, że prócz pogardy dostrzegł
w jej oczach jeszcze coś innego, to był w Wędzie.
- No proszę-powiedziała z ironią-jak to się do
brze składa, że lady Rosamunde łączy w sobie oba te
walory. Cieszę się, że trafiła ci się taka gratka.
- Ale rozumiesz, Mair - nie dawał za wygraną-
dlaczego muszę do czegoś w życiu dojść? Potrafisz
postawić się w mojej sytuacji? Jestem wszak na sza-
rym końcu okrytej sławą linii.
- Przynajmniej masz jakąś linię, na której końcu
możesz być - zauważyła. - Wyobrażam sobie, że
niełatwo być DeLanyea.
Nie zwrócił większej uwagi na to, co mówiła, bo
przepełnił go radością cień współczucia w jej głosie.
Pojęła zatem, dlaczego musi poślubić lady Rosa
munde.
- Przemyślałem sobie coś jeszcze - podjął cicho,
wpatrując się w nią i podchodząc jeszcze bliżej. -
Mair, zle postąpiłem, zapowiadając, że nie uznam
żadnego dziecka, nawet gdyby okazało się moje. By
łoby to zachowanie niegodne szlachcica i tchórzliwe.
Jeśli więc za parę miesięcy...
- Och, Trystanie! - westchnęła i odwróciła się.
- Jeśli za parę miesięcy powijesz dziecko i ono
będzie do mnie podobne...
Urwał w pół zdania, widząc, że plecy Mair drżą,
jakby cicho płakała. Wziął ją za ramiona i odwrócił
do siebie.
Otarła rękawem mokrą od łez twarz.
- Przepraszam, Mair - szepnął, patrząc z góry na
jej zwieszoną głowę. - Nie chciałem cię zdenerwo
wać. Myślałem, że się ucieszysz, kiedy ci powiem, że
zmieniłem zdanie.
Popatrzyła na niego załzawionymi oczami.
- Och, Trystanie - powtórzyła, tym razem moc
niejszym już głosem. - Czyś ty ślepy, czy głupi, czy
jedno i drugie?
Zamurowało go.
- Nie dociera do ciebie, że tym nie musisz się kłopo
tać? - spytała, odsuwając się od niego zdecydowanie. -
Czyż uszło twej uwagi, że po Arthurze nie urodziłam już
żadnego dziecka, choć nie żyłam w celibacie?
Ogłuszyły go te słowa, zachwiał się jak smagnięty
biczem.
- O Boże, Mair, nigdy bym nie pomyślał...
- A czy ty kiedy myślałeś? - zapytała. - Czy inte- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
ale nie potrafiła zebrać się w sobie i wstać ze stołka
przed paleniskiem. Wpatrzona w żarzące się węgiel
ki, rozmyślała i wspominała.
Całe życie przemieszkała w tym małym domku.
Tu wydalają na świat matka i zaraz potem umarła.
Ojciec wychował ją i nauczył wszystkiego, co sam
wiedział o warzeniu piwa. Odumarł ją, kiedy miała
trzynaście lat.
Pamiętała, jak baron DeLanyea, wpadając tu, by
omówić z jej ojcem dostawy piwa dla zamku, przy
prowadzał ze sobą swoich chłopców.
Poważnego Griffyda, o tyle od niej starszego i mą
drzejszego.
Wesołego Dylana, który zawsze ją rozśmieszał.
I Trystana o tych uduchowionych oczach i cudow
nym uśmiechu, do którego tak trudno było go spro
wokować.
Jakże ona go wyglądała, mimo że podczas tych wizyt
rzadko kiedy odezwał się do niej choć jednym słowem!
Dokuczała mu i dokuczała, byle tylko przemówił.
Może lepiej było pozwolić mu milczeć. Może wte
dy by ją polubił.
Gdyby Trystan ją lubił, może nie zabiegałaby tak
bardzo o względy innych chłopców z wioski. Może
nie wprawiałoby jej w taką euforię odkrywanie, że
zwracają na nią uwagę, i może nie zaspokoiłaby
ciekawości, czego też takiego może doznać w ich ra-
mionach.
Gdyby nie obojętność Trystana, nie byłaby może
taka wniebowzięta, kiedy zainteresował się nią Dy
lan. Ale gdyby nie Dylan, nie miałaby Arthura i by-
łaby zupełnie sama na świecie.
Jak teraz, kiedy chłopiec przebywa u ojca. I w nie-
dalekiej przyszłości, kiedy syn odejdzie z domu, by
zostać rycerzem. Od tego momentu będzie tylko go
ściem w domu.
Poczuła łzę toczącą się po policzku. Pociągnęła
nosem.
- Mair?
- Kto to? - Zerwała się ze stołka jak oparzona
i odwróciła. W drzwiach stał Trystan.
Podświetlany od tyłu blaskiem księżyca w pełni,
przypominał jej anioła w doczesnej powłoce.
Zmieszne porównanie. Wiedziała bardzo dobrze,
że przystojny i namiętny, jest tylko człowiekiem. I to
człowiekiem, na którego powinna być zła.
- Czego tu szukasz... po nocy? - zapytała chłodno.
- Nie mogłem... zasnąć i przyszedłem poroz-
mawiać.
Nie powinien na nią patrzeć tak zachłannie, skoro
ma inne plany. To nie w porzÄ…dku.
- Takie to ważne, że nie mogło zaczekać do rana?
- spytała. - A może chcesz pójść w ślady tego Nor-
mana i schlać się jak on? Trudne to będzie, bo nawet
dziecko ma głowę mocniejszą od tego tłustego, obleś-
nego capa.
Trystan wszedł do izby i zamknął za sobą drzwi.
Poczuła się jak uwięziona w klatce z niebezpiecznym
zwierzem, który, co prawda, nie zabije jej, ale ciężko
porani.
Jak już to uczynił.
- Ojciec powiedział mi, że sir Edward cię... do-
tykał.
- Dotykał? Skromnie powiedziane. Obmacywał
mnie jak połeć mięsa zawieszony na haku. - Patrzyła
na niego niechętnie, ale nie dziwił się takiej reakcji
na tę niespodziewaną wizytę. - I co, przyszedłeś prze
prosić?
- Nie, nie po to tu jestem. - Trystan odetchnął głę
boko, spuścił wzrok i zaczął się bawić klamrą u pasa.
Nie potrafił wytrzymać spojrzenia tych brązowych
oczu.
Musi wziąć się w garść.
- Przyszedłem ci powiedzieć, że lady Rosamunde
przyjęła moje oświadczyny. Potrzebna nam jeszcze
zgoda jej ojca, ale nie sądzę, żeby odmówił.
- Jak to miło z twojej strony, że mi to mówisz -
zauważyła zgryzliwie.
- Nie chciałem, żebyś się dowiedziała od kogoś
innego - przyznał. - Pomyślałem... pomyślałem so
bie, że jestem ci to winien.
Coś zamigotało w jej oczach, jakby gasnąca iskra.
- Dziękuję.
Ośmielony łagodniejszym tonem, jakim to powie
działa, postąpił jeszcze jeden krok w jej stronę.
- Zrozum, Mair, co znaczy dla mnie to małżeń
stwo.
- Chyba jestem ograniczona, bo myślałam, że
chcesz się żenić z miłości. A tu widzę, że kierują tobą
również inne powody. Może próżność?
Puszczając mimo uszu cierpkie uwagi, podszedł
jeszcze bliżej. Najważniejsze to powiedzieć to, co so-
bie przygotował. Nie wiedział czemu, ale pragnął, by
go zrozumiała.
- Dążę do czegoś, czego nawet mój ojciec, przy
wszystkich swoich wpływach i władzy, nie może mi
zapewnić - wyznał. - Chcę być sławny nie tylko tu
taj, na pograniczu Walii i Anglii, jak mój ojciec, brat
i kuzyn. Pragnę się pokazać na dworze, w Londynie.
Chcę, by sam król mnie zauważył. Muszę pojąć za
żonę Normankę, kobietę ze szlacheckiego rodu, żeby
to osiągnąć.
Jeśli wydawało mu się, że prócz pogardy dostrzegł
w jej oczach jeszcze coś innego, to był w Wędzie.
- No proszę-powiedziała z ironią-jak to się do
brze składa, że lady Rosamunde łączy w sobie oba te
walory. Cieszę się, że trafiła ci się taka gratka.
- Ale rozumiesz, Mair - nie dawał za wygraną-
dlaczego muszę do czegoś w życiu dojść? Potrafisz
postawić się w mojej sytuacji? Jestem wszak na sza-
rym końcu okrytej sławą linii.
- Przynajmniej masz jakąś linię, na której końcu
możesz być - zauważyła. - Wyobrażam sobie, że
niełatwo być DeLanyea.
Nie zwrócił większej uwagi na to, co mówiła, bo
przepełnił go radością cień współczucia w jej głosie.
Pojęła zatem, dlaczego musi poślubić lady Rosa
munde.
- Przemyślałem sobie coś jeszcze - podjął cicho,
wpatrując się w nią i podchodząc jeszcze bliżej. -
Mair, zle postąpiłem, zapowiadając, że nie uznam
żadnego dziecka, nawet gdyby okazało się moje. By
łoby to zachowanie niegodne szlachcica i tchórzliwe.
Jeśli więc za parę miesięcy...
- Och, Trystanie! - westchnęła i odwróciła się.
- Jeśli za parę miesięcy powijesz dziecko i ono
będzie do mnie podobne...
Urwał w pół zdania, widząc, że plecy Mair drżą,
jakby cicho płakała. Wziął ją za ramiona i odwrócił
do siebie.
Otarła rękawem mokrą od łez twarz.
- Przepraszam, Mair - szepnął, patrząc z góry na
jej zwieszoną głowę. - Nie chciałem cię zdenerwo
wać. Myślałem, że się ucieszysz, kiedy ci powiem, że
zmieniłem zdanie.
Popatrzyła na niego załzawionymi oczami.
- Och, Trystanie - powtórzyła, tym razem moc
niejszym już głosem. - Czyś ty ślepy, czy głupi, czy
jedno i drugie?
Zamurowało go.
- Nie dociera do ciebie, że tym nie musisz się kłopo
tać? - spytała, odsuwając się od niego zdecydowanie. -
Czyż uszło twej uwagi, że po Arthurze nie urodziłam już
żadnego dziecka, choć nie żyłam w celibacie?
Ogłuszyły go te słowa, zachwiał się jak smagnięty
biczem.
- O Boże, Mair, nigdy bym nie pomyślał...
- A czy ty kiedy myślałeś? - zapytała. - Czy inte- [ Pobierz całość w formacie PDF ]