[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zatrzymał się przed pulpitem. W jego centrum wyzywająco srebrzył się niklowany guzik. Guzik, który
miał być naciśnięty za dwanaście minut i tylko raz. Guzik do jednorazowego użytku.
Tak go nazwał porucznik Cliff, kierownik zespołu elektroników montujących układ sterowania:
Guzik do jednorazowego użytku . Wtedy już było jasne, że Koopmans, dowódca związku
operacyjnego w sile armii powietrznodesantowej, ostatecznie obejmie buławę marszałkowską. Stało
się to jasne bez mała rok wcześniej, podczas uroczystości państwowych, kiedy niezależnie od
przemówienia Henka de Boera telewizja nadała przemówienie Koopmansa, jakby ten biedny idiota
mógł mieć prawo do własnych, odmiennych poglądów i być partnerem do ich wymiany. To, że
wystąpił on publicznie, najdobitniej świadczyło o jego niebywałej pewności siebie i tupecie, sam
fakt, że w tamtym dniu pokazał się na ekranach telewizorów, wypadało uznać za próbę podkopania
autorytetu naczelnego dowództwa. Ale Koopmans posunął się jeszcze dalej: niedwuznacznie wyraził
zastrzeżenia wobec programu politycznego Henka de Boera. Generał czubkiem kościstego palca
musnął srebrzysty guzik i zaraz cofnął dłoń. Pozostało już tylko dziewięć minut. Tylko dziewięć.
Komputer obliczył wszystko precyzyjnie: właśnie dzisiaj i właśnie o szóstej osiemnaście czasu
środkowoeuropejskiego - tak, żeby prezent dla Koopmansa i jego popleczników dotarł na Ziemię w
dniu i o godzinie, kiedy temu oportunistycznemu karierowiczowi, temu biednemu idiocie oficjalnie
wręczać będą nominację.
Nie ja o tym decyduję, ale skoro mnie o to pytacie, to odpowiem, że moim zdaniem ograniczenie
wydatków na zbrojenia do pięciu procent nie stanowiłoby istotnego zagrożenia dla naszego
potencjału militarnego - tak wyrąbał z ekranu Koopmans. Przecież to jawny zamach na rację stanu!
Henk de Boer chusteczką wytarł z potu dłonie i podszedł do bulaju.
Siedem minut.
Koopmans wyraził bezczelne, prowokacyjne zastrzeżenia wobec jego programu politycznego, a
potem, kiedy w otoczeniu dowódców innych związków operacyjnych stali na trybunie i odbierali
defiladę, zachowywał się jak rozegzaltowana pannica: machał ręką do tłumów i szczerzył zęby do
kamer. Piekielnie chciał się przypodobać motłochowi. No i motłoch witał go entuzjastycznie. To
dawało do myślenia. Tamtego dnia generał Henk de Boer zrozumiał, że wkrótce będzie musiał
ustąpić.
Nazajutrz wezwał do siebie szefa zabezpieczenia technicznego i zażądał bieżących raportów.
Jeden z nich zawierał obiecujące informacje. Na Marsie stacjonował specjalistyczny oddział wojsk
inżynieryjno-budowlanych, wyposażony w niezbędne materiały i ciężki sprzęt. %7łołnierze wykonywali
jakieś nie mające znaczenia i mało pilne prace na rzecz cywilnego przedsiębiorstwa wydobywczego.
Henk de Boer odnalazł w archiwum szczegółowy projekt Triple Hatch i stwierdził, że to jest to,
czego potrzebuje: budowa tej bazy mikro wymagała stosunkowo niewielkich nakładów i przede
wszystkim można ją było ukończyć w ciągu trzech miesięcy.
A czas był w tym przypadku czynnikiem decydującym.
I Henk de Boer wygrał swój prywatny wyścig z czasem.
Zanim wymuszono na nim złożenie rezygnacji, żołnierze zbudowali i wyposażyli tę bazę, a prace
uzupełniające nadzorował osobiście.
Patrzył teraz na zewnątrz przez pancerną szybę bulaju. Było marsjańskie popołudnie, słoneczne i
bezwietrzne, chociaż tu i ówdzie unosiły się z wydm kłaczki rudawego pyłu.
Cztery minuty.
Tam, przed linią horyzontu, spoczywają w betonowych leżach pod warstwą gruntu trzy pociski
rakietowe o łącznej sile wybuchu wynoszącej 750 kiloton. Trzy pociski rakietowe, które odpalić
mogłoby nawet dziecko. Jeden ruch palca i zadygoczą fundamenty bazy, a potem na kilka chwil
zmieni się wygląd tego marsjańskiego krajobrazu. Gejzery piachu buchną w górę odrzucone
korpusami startujących rakiet, drgające światło zaleje okolicę, łoskot pracujących silników
odrzutowych przeszyje atmosferę i będzie trwał jeszcze wtedy, gdy pył już opadnie, a dym rozpłynie
się w powietrzu... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
zatrzymał się przed pulpitem. W jego centrum wyzywająco srebrzył się niklowany guzik. Guzik, który
miał być naciśnięty za dwanaście minut i tylko raz. Guzik do jednorazowego użytku.
Tak go nazwał porucznik Cliff, kierownik zespołu elektroników montujących układ sterowania:
Guzik do jednorazowego użytku . Wtedy już było jasne, że Koopmans, dowódca związku
operacyjnego w sile armii powietrznodesantowej, ostatecznie obejmie buławę marszałkowską. Stało
się to jasne bez mała rok wcześniej, podczas uroczystości państwowych, kiedy niezależnie od
przemówienia Henka de Boera telewizja nadała przemówienie Koopmansa, jakby ten biedny idiota
mógł mieć prawo do własnych, odmiennych poglądów i być partnerem do ich wymiany. To, że
wystąpił on publicznie, najdobitniej świadczyło o jego niebywałej pewności siebie i tupecie, sam
fakt, że w tamtym dniu pokazał się na ekranach telewizorów, wypadało uznać za próbę podkopania
autorytetu naczelnego dowództwa. Ale Koopmans posunął się jeszcze dalej: niedwuznacznie wyraził
zastrzeżenia wobec programu politycznego Henka de Boera. Generał czubkiem kościstego palca
musnął srebrzysty guzik i zaraz cofnął dłoń. Pozostało już tylko dziewięć minut. Tylko dziewięć.
Komputer obliczył wszystko precyzyjnie: właśnie dzisiaj i właśnie o szóstej osiemnaście czasu
środkowoeuropejskiego - tak, żeby prezent dla Koopmansa i jego popleczników dotarł na Ziemię w
dniu i o godzinie, kiedy temu oportunistycznemu karierowiczowi, temu biednemu idiocie oficjalnie
wręczać będą nominację.
Nie ja o tym decyduję, ale skoro mnie o to pytacie, to odpowiem, że moim zdaniem ograniczenie
wydatków na zbrojenia do pięciu procent nie stanowiłoby istotnego zagrożenia dla naszego
potencjału militarnego - tak wyrąbał z ekranu Koopmans. Przecież to jawny zamach na rację stanu!
Henk de Boer chusteczką wytarł z potu dłonie i podszedł do bulaju.
Siedem minut.
Koopmans wyraził bezczelne, prowokacyjne zastrzeżenia wobec jego programu politycznego, a
potem, kiedy w otoczeniu dowódców innych związków operacyjnych stali na trybunie i odbierali
defiladę, zachowywał się jak rozegzaltowana pannica: machał ręką do tłumów i szczerzył zęby do
kamer. Piekielnie chciał się przypodobać motłochowi. No i motłoch witał go entuzjastycznie. To
dawało do myślenia. Tamtego dnia generał Henk de Boer zrozumiał, że wkrótce będzie musiał
ustąpić.
Nazajutrz wezwał do siebie szefa zabezpieczenia technicznego i zażądał bieżących raportów.
Jeden z nich zawierał obiecujące informacje. Na Marsie stacjonował specjalistyczny oddział wojsk
inżynieryjno-budowlanych, wyposażony w niezbędne materiały i ciężki sprzęt. %7łołnierze wykonywali
jakieś nie mające znaczenia i mało pilne prace na rzecz cywilnego przedsiębiorstwa wydobywczego.
Henk de Boer odnalazł w archiwum szczegółowy projekt Triple Hatch i stwierdził, że to jest to,
czego potrzebuje: budowa tej bazy mikro wymagała stosunkowo niewielkich nakładów i przede
wszystkim można ją było ukończyć w ciągu trzech miesięcy.
A czas był w tym przypadku czynnikiem decydującym.
I Henk de Boer wygrał swój prywatny wyścig z czasem.
Zanim wymuszono na nim złożenie rezygnacji, żołnierze zbudowali i wyposażyli tę bazę, a prace
uzupełniające nadzorował osobiście.
Patrzył teraz na zewnątrz przez pancerną szybę bulaju. Było marsjańskie popołudnie, słoneczne i
bezwietrzne, chociaż tu i ówdzie unosiły się z wydm kłaczki rudawego pyłu.
Cztery minuty.
Tam, przed linią horyzontu, spoczywają w betonowych leżach pod warstwą gruntu trzy pociski
rakietowe o łącznej sile wybuchu wynoszącej 750 kiloton. Trzy pociski rakietowe, które odpalić
mogłoby nawet dziecko. Jeden ruch palca i zadygoczą fundamenty bazy, a potem na kilka chwil
zmieni się wygląd tego marsjańskiego krajobrazu. Gejzery piachu buchną w górę odrzucone
korpusami startujących rakiet, drgające światło zaleje okolicę, łoskot pracujących silników
odrzutowych przeszyje atmosferę i będzie trwał jeszcze wtedy, gdy pył już opadnie, a dym rozpłynie
się w powietrzu... [ Pobierz całość w formacie PDF ]