[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak. Wiesz, ja myślę, że dla Adama zemsta nie byłaby pełna, gdyby Kazimierz nie
został o tym poinformowany. Każde uderzenie musiało pochodzić z tej samej ręki, inaczej
Kazimierz zwaliłby wszystko na swój pech życiowy, zły los czy coś w tym rodzaju.
- Przekreślenie planów życiowych bywa dla mężczyzny ważniejsze niż nieudane
małżeństwo, dotkliwsze, może popchnąć do nieobliczalnych czynów. Kazimierz po prostu
widzi, że póki Adam będzie żył, nie przestanie mu szkodzić. Zapomina, że były dyrektor
departamentu jest już na emeryturze i nie ma tych możliwości, co dawniej. Ale poczucie
krzywdy tkwi w nim, potęguje się. Więc zaczyna obmyślać sposób zniszczenia brata,
uwolnienia się od niego raz na zawsze. Nie posiada broni, nie chce użyć trucizny, a zabójstwo
przy użyciu łomu czy rurki jest dla takiego człowieka zbyt drastyczne, prymitywne. Wtedy
pewnie przychodzą mu na myśl infradzwięki. Jako elektroniki zatrudniony w instytucie, gdzie
właśnie przy ich pomocy unieszkodliwia się zwierzęta, wypróbowując na tych biednych
psach decybele, herce, poddzwięki i co tam jeszcze, wie, i to doskonale wie, co można zrobić.
- Pamiętaj, Bohdan, że Kazimierz musiał też liczyć się z konsekwencjami zabójstwa.
Gdyby, powiedzmy, widziano go wchodzącego do willi piątego pazdziernika wieczorem, a
potem rano okazałoby się, że Adam został zastrzelony, otruty czy zabity nożem, młotkiem,
siekierą, wówczas byłby pierwszym podejrzanym. Gdyby przyszedł w nocy, Adam by go nie
wpuścił.
- Oczywiście. Dlatego wymyśla sposób wedle niego genialny: znajdujemy zwłoki nie
naruszone pociskiem czy narzędziem, medycyna sądowa nie zna wypadku zabójstwa przy
pomocy infradzwięków, więc nie rozpoznaje przyczyny śmierci. Właściwie wszystko
zawdzięczamy pułkownikowi-fizykowi z Zakładu Kryminalistyki. Gdyby on ci tego nie
zasugerował, być może nigdy nie doszlibyśmy do osoby zabójcy.
Szczęsny westchnął. Poczucie sprawiedliwości nakazywało przyznać koledze rację,
choć wrodzona ambicja broniła się przed tym, jak mogła. Trudno. Zakład Kryminalistyki to
 mózg milicji, różne genialne pomysły stamtąd wychodziły i wychodzą. Trzeba to docenić.
Wyszedł do kuchni, zaparzył znowu kawę. Raz po raz odzywał się telefon, ale był
głuchy na dzwonienie, mogą się parę godzin bez nich obejść.
- Tu się pracuje! - mruknął w stronę aparatu.
- A jeżeli to stary? - Bohdan zatroskał się przelotnie.
- I co z tego? Musimy skończyć. Nie bój się, tu nie przyjedzie. On pamięta, że obie
windy są zepsute, bo mu to dzisiaj mówiłem. Na dziesiąte piętro nie będzie właził.
- Przecież obie są czynne!
- Ale on o tym nie wie. A jakby jednak przyjechał, to mogli do tej pory naprawić. Pij
kawę i pracujemy dalej.
* * *
Dzielnicowy z %7łoliborza, który rozpoznał na fotografii Kazimierza Grodzkiego, był to
milicjant obrotny i doświadczony. Toteż, znając na wylot swój rejon, po dwóch dniach mógł
już powiadomić kapitana Połońskiego, że poszukiwany fotograf nazywa się Feliks Bezik,
rencista, nie karany, choć balansujący ciągle na pograniczu prawa. Oficjalnie zajmował się
tylko fotografią artystyczną, śluby, pogrzeby, portrety i tak dalej. Nieoficjalnie - choć jak
dotąd nie sposób było mu to udowodnić - wykonywał zdjęcia pornograficzne, ku uciesze
mocno starszych panów.
Połoński postanowił Bezika odwiedzić niespodziewanie. Wziąwszy do pomocy
dzielnicowego, pojechał na peryferie Bielan, gdzie znajdował się niski, stary domek z
zachwaszczonym ogrodem. Płot, mocno nadszarpnięty wiekiem, bez trudu przepuszczał
amatorów zdziczałych jabłek i gruszek. Oczywiście teraz, na początku lutego, płot tym
bardziej niczego nie chronił, furtka wisiała na jednym zawiasie, a wokół domu walały się
papiery i puste opakowania.
- Czemu tu taki śmietnik? - zdziwił się Połoński.
Dzielnicowy wzruszył ramionami.
- Już dwa razy mandat zapłacił, ale na niego nie ma mocnych. Dom jest prywatną
własnością, a Bezik dba tylko o swoje fotografie. Stary kawaler, samotny. Wejdziemy?
Załomotali do drzwi; okazało się, że są otwarte. Weszli do sieni, na lewo była
kuchnia, na prawo duży pokój. Fotograf podniósł się od stołu, na którym coś układał i
spojrzał na nich pytająco. Skrzywił się na widok dzielnicowego, widać przypomniały mu się
mandaty.
- Znowu jakaś kontrola? - mruknął niechętnie.
Połoński nie odpowiedział. Wodził wzrokiem po półkach, zawalonych teczkami,
odbitkami i mnóstwem brązowych kopert. Podszedł do nich, sięgnął na chybił trafił.
- Pan kapitan chciałby z panem porozmawiać o jednym zdjęciu - wyjaśnił podoficer. I
dodał, już od siebie: - Panie Bezik, jak pan nie przestanie tu wpuszczać dziwek ze swymi
gośćmi i robić im zdjęcia, to poleci panu  piątka jak nic. I grzywna.
Rencista obdarzył go chmurnym spojrzeniem.
- Jakie dziwki? - burknął. - Małżeństwa przychodzą. Same przyzwoite.
- Bezik, nie wciskaj mi głupot, bo się rozgniewam. Nie dalej jak wczoraj była tu
Czarna Dziunia z dwoma.
- Z wizytą przyszli. Aparat mam zepsuty, żadnych zdjęć nie robiłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl