[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak widać, są rzeczy, których się nigdy nie zapomina. Mój dziadek był uczciwym
człowiekiem, a ty doprowadziłeś go do bankructwa. Wydusiłeś z niego ostatni grosz, zo-
R
L
T
stawiłeś z niczym, a potem po niewielkich kosmetycznych zmianach odsprzedałeś firmę
z zyskiem.
- Mylisz się, Izzy - odparł spokojnie Marco. - Owszem, po postawieniu zakładu na
nogi ubiłem świetny interes. Jednak to nie ja doprowadziłem firmę do ruiny, ale on sam.
Twój dziadek ufał człowiekowi, któremu powierzył zarządzanie firmą. Facet robił długi,
nie płacił rachunków, słowem: nie miał pojęcia, jak prowadzić zakład, albo sabotował go
celowo. Zwolniłem go, gdy tylko przejąłem ster. Ten facet był... Wszystko w porządku? -
przerwał nagle, gdy zobaczył, że Isobel pobladła.
- Tak - odparła ledwo żywa, bo doskonale wiedziała, że tym zarządcą był jej ojciec.
Konfrontacja jej wiedzy z wersją wydarzeń Marca była dla niej szokiem. Nie mo-
gła uwierzyć, że przez lata uparcie wierzyła, że to Lombardi przyczynił się do upadku jej
rodziny, gdy tymczasem winnym był jej ojciec.
Lecz dlaczego dziadek mnie okłamał? - zadała sobie pytanie, na które od razu zna-
lazła odpowiedz. Wiedziała, że nie chciał, by straciła wiarę w ojca, którego mocno ko-
chała i ubóstwiała. Dziadek usprawiedliwił go, bo nie wiedział, że zięć chciał odejść od
niekochanej żony i żyć w luksusie do końca swoich dni za wyprowadzone z zakładu pie-
niądze.
- To był mój ojciec - powiedziała cicho.
- Wiem, Isobel, i uwierz mi, mówię prawdę. Facet był skończonym draniem. Ze
względu na ciebie i tak określiłem go bardzo delikatnie.
- Nie potrzebuję od ciebie żadnych uprzejmości - powiedziała gniewnie.
Potem zrezygnowana, nie wiedząc, co począć, spojrzała na ogród.
Poczuła, że robi jej się głupio, gdy zdała sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znala-
zła. Przez wiele lat patrzyła na wszystko z niewłaściwej perspektywy i oskarżała niewin-
nego człowieka o nieetyczne praktyki biznesowe.
Marco delikatnie uniósł dłonią jej brodę, więc była zmuszona spojrzeć mu w oczy.
Dopiero, gdy kciukiem starł spływającą po jej policzku łzę, zdała sobie sprawę, że pła-
cze.
- Nie! - powiedziała i odsunęła się. - Już wystarczająco czuję się jak idiotka! I nie
płaczę. Jestem na siebie wściekła, że wszystko widziałam nie tak, jak trzeba. To wszyst-
R
L
T
ko wydarzyło się, zanim ojciec odszedł. Myślę, że dziadek nie chciał zachwiać we mnie
wiary w niego.
- To oczywiste. Dziadek musiał cię bardzo kochać.
Wnętrzności Isobel zwinęły się w mały kłębuszek, gdy pomyślała, że człowiek,
którego nienawidziła i szkalowała w myślach przez lata, miał dla niej teraz tyle zrozu-
mienia.
Nagle dostrzegła, że jego wzrok padł na jej wargi, a powietrze wokół nich zaczęło
gęstnieć. Całe ciało Isobel wszczęło alarm.
- Jeszcze raz przepraszam. Tak czy siak, myślę, że już powinniśmy powiedzieć so-
bie dobranoc - powiedziała, odwróciwszy od niego wzrok. Czuła, jak napięcie rośnie, a
serce wali jej, jakby chciało wyrwać się z piersi.
- Masz zamiar uciec, Izzy?
- Dlaczego miałabym uciekać? - zapytała, kierując wzrok z powrotem na jego
twarz.
Marco uśmiechnął się lekko.
- Dobre pytanie - powiedział i wyciągnął rękę ku jej twarzy. Isobel nie drgnęła na-
wet, gdy pogłaskał palcem jej policzek.
Wiedziała, że jeśli przejdzie ją jeszcze jeden przyjemny dreszcz, porzuci rozsądek i
odda się pochłaniającej jej duszę namiętności. Gdy Marco pochylił się nad nią, zapragnę-
ła, żeby ją pocałował.
- Marco... - wyszeptała cicho, a on w odpowiedzi pocałował ją namiętnie.
Jego usta były ciepłe i miękkie, ale kryła się w nich niecierpliwość i żądza, którym
nie sposób było się oprzeć.
Isobel znieruchomiała na ułamek sekundy, ale ku jej własnemu zaskoczeniu poca-
łunek, który mu oddała, był równie namiętny. Słony smak łez zaschniętych na wargach
przypomniał jej, w jakiej sytuacji się znalazła. Wiedziała, że zbliżyła się do człowieka,
który był uwodzicielem. Wiedziała, że jeśli natychmiast tego nie przerwie, czekają ją tyl-
ko kłopoty i rozczarowanie.
Z drugiej strony czuła się wspaniale i nie chciała powstrzymywać tego nagłego po-
rywu. Czuła cudowne ciepło jego ciała i przyjemność dotyku. Przejmowała ją przemożna
R
L
T
potrzeba, by znalezć się jeszcze bliżej. Zaczęła się zastanawiać, jak cudownie byłoby
czuć jego pieszczoty na nagiej skórze i ciepło dwóch splecionych ciał.
Paradoksalnie dreszcz, który przeszedł ją na tę myśl, pomógł przemówić rozsąd-
kowi. Odsunęła się, odetchnęła głęboko i zapytała:
- Co my wyprawiamy?
- To się chyba nazywa całowanie, Izzy. - Marco uśmiechnął się zawadiacko.
- To się chyba nazywa szaleństwo - poprawiła go szybko i odsunęła się jeszcze je-
den krok. - Nie jestem w twoim typie, Marco, ani ty w moim.
- A mimo to coś nas do siebie ciągnie.
- Nic mnie do ciebie nie ciągnie! - zaoponowała gwałtownie.
- Och, Izzy... Izzy... Co ja mam z tobą zrobić? Przykro mi, ale w ogóle nie umiesz
kłamać.
- Marco, myślę, że w tych... - zawahała się chwilę, szukając odpowiedniego słowa - [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl