[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie martwiło. On już niedługo się dowie.
Odchyliła kołdrę, czekając na niego.
Od lat nie śpiewał pod prysznicem, lecz nie mógł się powstrzymać. Radość go
rozsadzała. Modlił się i dziękował Bogu za Kate, kobietę, która go otworzyła, pokazała,
kim może być, mądrą, dobrą i piękną. Przy której czuł się bezpiecznie i mógł jej opo-
wiedzieć o matce, o tym, że pragnie rodziny. O swojej trudnej historii. Kobietę, której
mógł bezgranicznie i bezwarunkowo zaufać.
Razem się zestarzeć, wspólnie wychować dzieci. To było możliwe z Kate. Uda się
im, uda się o niebo lepiej, niż to udało się ojcu.
Kate nie mówiła o miłości, lecz widział ją w jej oczach.
Zakręcił wodę, szybko się wytarł.
Chwilę pózniej był już ubrany, uczesany i ogolony. Zpieszył się do Kate.
Uśmiechnął się, myśląc o niej. Sięgnął po telefon, żeby jak najszybciej mieć to za
sobą. Odsłuchał dwie wiadomości. Zatrzymał się na ostatniej. Mac Davis pilnował jego
spraw związanych z Tulloquay.
Serce zabiło mu szybciej, poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Przypomniał so-
bie Kate i to go uspokoiło. Jest wart jej miłości.
A ona jego. Kocha ją. I ma jej słowo.
Otworzył wiadomość.
Decyzja konserwatora: wskazane miejsce godowe. Wprowadzenie strefy buforowej
wzdłuż wybrzeża. Obciążenie wpisane do hipoteki. Kontynuować przygotowania do
sprzedaży? Czekam na info.
Poczuł bolesny ucisk w piersi, po chwili ogłuszający ból. Komórka wypadła mu z
ręki. Kłamstwa, same kłamstwa!
R
L
T
Jak musiała natrząsać się z niego w duchu, gdy mówił o rodzinie, matce, swoich
lękach. Gdy wzięła go za rękę i poprowadziła do garażu, w którym umarł ojciec. Czy to,
co widział w jej oczach, to był triumf, a nie miłość? Wierzył w jej szlachetność, w jej
uczciwość. W jej lojalność. Lojalność!
Mac wysłał tę wiadomość wczoraj wieczorem. Pewnie z powiadomieniem konser-
watora nie czekała dłużej niż godzinę.
Oparł się na umywalce, popatrzył na swoje odbicie. Oczy lśniły mu gniewnie, ale
nie starał się tego maskować. Niech zobaczy.
Niech zapamięta ten widok do końca życia.
Zdradziła go.
R
L
T
ROZDZIAA DWUNASTY
Obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi, przyciskając do siebie kołdrę. Grant
stał na progu, twarz pałała mu gniewem. Był przerazliwie blady. Wbijał w nią wściekłe
spojrzenie, w dłoni ściskał komórkę.
Chciała zapytać, co się stało, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wszystko, o
czym przed chwilą marzyła, obróciło się w nicość.
- Już ci mówiłem, że nie masz twarzy pokerzysty. Jeszcze przed chwilą byłaś roza-
nielona. Chyba nie będziesz udawać, że nie wiesz, o co chodzi?
- Nie mam pojęcia - powiedziała ochryple.
Rzucił jej komórkę. Osłaniając się kołdrą, przebiegła wzrokiem tekst.
Gwałtownie wciągnęła powietrze. Uchatki uratowane. Podniosła wzrok na Granta.
Jego oczy mroziły.
- Pięknie to rozegrałaś, Kate. Naprawdę ci uwierzyłem. W zapewnienia o lojalno-
ści. W twoją niewinność. Nawet cynicznie wykorzystałaś nieżyjącą rodzinę.
- Grant... - Ból miażdżył jej serce.
- Te brązowe oczy są bardzo przekonujące.
- Myślisz, że ja to zrobiłam? - wyjąkała.
- A kto? Lokalizujesz miejsce, a nazajutrz jest decyzja o wydzieleniu strefy
ochronnej. Wniosek sam się nasuwa.
- Grant, to instytucje rządowe. Nic nie dzieje się na pstryknięcie palca. Mija czas,
zanim przygotują dokumenty, a potem jeszcze trochę, nim wyślą ci zawiadomienie. Mu-
sieli szykować to wcześniej.
- To też twoja robota, jak się domyślam - rzucił zjadliwie.
Zamknęła oczy. Najpewniej dotychczasowe wyniki badań okazały się wystarcza-
jące. To jedyne wytłumaczenie. Czyli to jej wina. Podniosła powieki. Niech ją znienawi-
dzi, lecz niech wie, że go nie zdradziła.
- Grant, nic im nie powiedziałam. - Dopiero teraz zauważyła, jak mocno zaciskał
pięści.
R
L
T
- To już bez znaczenia. Jest zapis na hipotece Tulloquay. Farmy nie da się sprze-
dać.
- Grant, tak mi przykro... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
nie martwiło. On już niedługo się dowie.
Odchyliła kołdrę, czekając na niego.
Od lat nie śpiewał pod prysznicem, lecz nie mógł się powstrzymać. Radość go
rozsadzała. Modlił się i dziękował Bogu za Kate, kobietę, która go otworzyła, pokazała,
kim może być, mądrą, dobrą i piękną. Przy której czuł się bezpiecznie i mógł jej opo-
wiedzieć o matce, o tym, że pragnie rodziny. O swojej trudnej historii. Kobietę, której
mógł bezgranicznie i bezwarunkowo zaufać.
Razem się zestarzeć, wspólnie wychować dzieci. To było możliwe z Kate. Uda się
im, uda się o niebo lepiej, niż to udało się ojcu.
Kate nie mówiła o miłości, lecz widział ją w jej oczach.
Zakręcił wodę, szybko się wytarł.
Chwilę pózniej był już ubrany, uczesany i ogolony. Zpieszył się do Kate.
Uśmiechnął się, myśląc o niej. Sięgnął po telefon, żeby jak najszybciej mieć to za
sobą. Odsłuchał dwie wiadomości. Zatrzymał się na ostatniej. Mac Davis pilnował jego
spraw związanych z Tulloquay.
Serce zabiło mu szybciej, poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Przypomniał so-
bie Kate i to go uspokoiło. Jest wart jej miłości.
A ona jego. Kocha ją. I ma jej słowo.
Otworzył wiadomość.
Decyzja konserwatora: wskazane miejsce godowe. Wprowadzenie strefy buforowej
wzdłuż wybrzeża. Obciążenie wpisane do hipoteki. Kontynuować przygotowania do
sprzedaży? Czekam na info.
Poczuł bolesny ucisk w piersi, po chwili ogłuszający ból. Komórka wypadła mu z
ręki. Kłamstwa, same kłamstwa!
R
L
T
Jak musiała natrząsać się z niego w duchu, gdy mówił o rodzinie, matce, swoich
lękach. Gdy wzięła go za rękę i poprowadziła do garażu, w którym umarł ojciec. Czy to,
co widział w jej oczach, to był triumf, a nie miłość? Wierzył w jej szlachetność, w jej
uczciwość. W jej lojalność. Lojalność!
Mac wysłał tę wiadomość wczoraj wieczorem. Pewnie z powiadomieniem konser-
watora nie czekała dłużej niż godzinę.
Oparł się na umywalce, popatrzył na swoje odbicie. Oczy lśniły mu gniewnie, ale
nie starał się tego maskować. Niech zobaczy.
Niech zapamięta ten widok do końca życia.
Zdradziła go.
R
L
T
ROZDZIAA DWUNASTY
Obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi, przyciskając do siebie kołdrę. Grant
stał na progu, twarz pałała mu gniewem. Był przerazliwie blady. Wbijał w nią wściekłe
spojrzenie, w dłoni ściskał komórkę.
Chciała zapytać, co się stało, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wszystko, o
czym przed chwilą marzyła, obróciło się w nicość.
- Już ci mówiłem, że nie masz twarzy pokerzysty. Jeszcze przed chwilą byłaś roza-
nielona. Chyba nie będziesz udawać, że nie wiesz, o co chodzi?
- Nie mam pojęcia - powiedziała ochryple.
Rzucił jej komórkę. Osłaniając się kołdrą, przebiegła wzrokiem tekst.
Gwałtownie wciągnęła powietrze. Uchatki uratowane. Podniosła wzrok na Granta.
Jego oczy mroziły.
- Pięknie to rozegrałaś, Kate. Naprawdę ci uwierzyłem. W zapewnienia o lojalno-
ści. W twoją niewinność. Nawet cynicznie wykorzystałaś nieżyjącą rodzinę.
- Grant... - Ból miażdżył jej serce.
- Te brązowe oczy są bardzo przekonujące.
- Myślisz, że ja to zrobiłam? - wyjąkała.
- A kto? Lokalizujesz miejsce, a nazajutrz jest decyzja o wydzieleniu strefy
ochronnej. Wniosek sam się nasuwa.
- Grant, to instytucje rządowe. Nic nie dzieje się na pstryknięcie palca. Mija czas,
zanim przygotują dokumenty, a potem jeszcze trochę, nim wyślą ci zawiadomienie. Mu-
sieli szykować to wcześniej.
- To też twoja robota, jak się domyślam - rzucił zjadliwie.
Zamknęła oczy. Najpewniej dotychczasowe wyniki badań okazały się wystarcza-
jące. To jedyne wytłumaczenie. Czyli to jej wina. Podniosła powieki. Niech ją znienawi-
dzi, lecz niech wie, że go nie zdradziła.
- Grant, nic im nie powiedziałam. - Dopiero teraz zauważyła, jak mocno zaciskał
pięści.
R
L
T
- To już bez znaczenia. Jest zapis na hipotece Tulloquay. Farmy nie da się sprze-
dać.
- Grant, tak mi przykro... [ Pobierz całość w formacie PDF ]