[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zatrzymać w rozpędzie i coraz obficiej sypał poufnymi informacjami.
Teoretycznie rozstrzyga się większością głosów. . . W praktyce ci przeko-
nani pary z gęby nie puszczą, dopóki on na nich patrzy. Nie dopuszcza do pre-
zentacji dokumentów obrazujących prawdziwe wyniki badań, każe fałszować. . .
A ja się nie mogę nawet przyznać, że o tym wiem, bo wkopię informatora. Biorę
udział w świństwie! I co ja mam zrobić?
Wysiłki naczelnego inżyniera, zmierzające do utemperowania uczuć
zwierzchnika, podziałały jak naparstek oliwy na trąbę morską. Raz przełamaw-
szy w sobie ochronną barierę strusiej polityki, kierownik pracowni poszedł do
przodu jak burza. Wpadł do pokoju z impetem, a za nim pojawił się w drzwiach
głęboko zaniepokojony naczelny inżynier.
146
Zaabsorbowany nowym tematem zespół urwał w pół słowa i wpatrzył się
w zwierzchnika wzrokiem pełnym bezgranicznego zaskoczenia. Kierownik pra-
cowni z zasady był człowiekiem opanowanym, dbałym o skrywanie gwałtownych
uczuć, powściągliwym w słowach i gestach. Bijące zeń teraz żywiołowe pasje by-
ły czymś niezwykłym, niepojętym, wręcz niemożliwym i musiały zwiastować coś
straszliwego.
Kierownik pracowni zdławionym głosem zwrócił się wprost do Janusza.
Gdzie to. . . ? Gdzie masz. . . ? To, no! Gdzie to. . . ? Janusz przeraził się
śmiertelnie.
Nie wiem, jak Boga kocham! zaprzysiągł pośpiesznie, nie dociekając,
co gdzie ma.
Kierownik pracowni uczynił wysiłek, zmierzający do opanowania przynaj-
mniej ludzkiej mowy.
Gdzie to. . . ? To, no, to. . .
Zlecenie podpowiedział półgłosem naczelny inżynier.
Zlecenie! Gdzie to zlecenie?!
Janusz nadal nie baczył na treść, ponieważ zbytnio przerażała go forma.
Słowo honoru, że nie wiem! Ja nic nie mam!
Musisz mieć! Oddaj mi je natychmiast! Nie będziemy w tym uczestniczyć!
Nawet jeśli mnie zdejmą. . . ! Dobrze, pójdę zamiatać ulice!
Pozostałym trojgu zaczęło coś świtać, Janusz jednakże czuł się osobiście za-
grożony, umysł jego zatem wydawał się tknięty paraliżem.
W porządku, ja też pójdę zgodził się z pośpiechem. Od zaraz?
Natychmiast! krzyknął z rozpędu kierownik pracowni, rozkazującym
gestem wyciągając rękę, po czym zastygł w tym ruchu, niezdolny na razie do
niczego więcej.
Wyciągnięta ręka kierownika pracowni do reszty odebrała Januszowi przy-
tomność umysłu. Gapił się na nią w panicznym przerażeniu. Naczelny inżynier
zrozumiał, że musi się wtrącić.
Masz zlecenie od inwestora na wielką płytę w ośrodku zdrowia powie-
dział, wciąż półgłosem. Oddaj mu je.
W mgnieniu oka Janusz zrozumiał i zrobiło mu się niedobrze. Odwrócił się,
wysunął szufladę i zaczął w niej gmerać, a wyciągnięta ręka zwierzchnika uparcie
trzymała na uwięzi jego władze umysłowe.
Idiota powiedziała nagle Barbara z najgłębszym niesmakiem. Janusz
zamarł nad szufladą, a kierownik pracowni uczynił w tył zwrot, nareszcie opusz-
czając rękę.
Zupełny kretyn powtórzyła Barbara wzgardliwie. Na umysł ci padło,
czy co? Powiedzże mu prawdę, przecież cię nie udusi.
Co prawda, kierownik pracowni wyglądał tak, jakby był zdolny udusić na po-
czekaniu wszystkich pracowników biura, ale z chwilą, kiedy jego wyciągnięta rę-
147
ka opadła, Janusz odzyskał nagle sprawność umysłową. Znalazł wyjście. Spłynęło
na niego natchnienie.
Dobra rzekł z determinacją, zasuwając szufladę. Powiem ci prawdę.
Chała.
Kierownik pracowni tej prostej i wyczerpującej informacji nie zrozumiał. Od-
wrócił się znów do Janusza i patrzył pytająco, dzikim wzrokiem, bez słowa.
No chyba wyraznie mówię? zdenerwował się Janusz. Chała. Nie ma
tego zlecenia.
Jak to nie ma? Przecież było!
Było. Ale nie ma.
A gdzie jest? Janusz nabrał oddechu.
Wyrzuciłem! rzekł mężnie.
Co. . . ?!
Wyrzuciłem! Zdenerwowałem się! Niech szlag trafi wielką płytę! Postano-
wiłem, że nie będę robił i wyrzuciłem! Możesz mnie wylać z roboty!
Na całe dwie sekundy wszystkim zaparło dech w piersiach. Potem nagle twarz
kierownika pracowni rozjaśniła się promiennie, a błysk szaleństwa znikł z jego
oka. Kierownik pracowni posiadał wyobraznię wcale nie gorszą, niż najbliższy
jego sercu zespół. Wyczuł pokrewieństwo dusz i natychmiast ujrzał się na czele
zastępów, na ognistym rumaku, z mieczem w dłoni, husarskie skrzydła zaszu-
miały mu u ramion. Wróg roztrzaskany orężem, skruszony w kawały, legł u jego
stóp. . .
Kierownik pracowni opanował czarowną wizję i prawie odzyskał równowagę.
Bardzo słusznie pochwalił niebotycznie zaskoczonego Janusza. To
znaczy, może raczej należało nie wyrzucać tego, tylko przyjść do mnie, ale ja
rozumiem. Chcieli, żebyś zastosował w ośrodku wielką płytę, tak?
Janusz przyświadczył.
Napisali, że mają, tak? I chcą zużyć? Dla oszczędności? Tak?
Co do oszczędności, to nie jestem pewien, czy takiego słowa użyli, ale
zastosować owszem. Zdaje się, że chodziło o jakieś odpady ze spółdzielni.
Bez znaczenia. Całe, czy uszkodzone, promieniuje jednakowo, powiedz-
my to sobie raz wreszcie otwarcie. Numer pisma, datę i liczbę dziennika mamy,
wystarczy. Możesz się tym nie zajmować, sam im odpiszę i niech się to nareszcie
przewali! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
zatrzymać w rozpędzie i coraz obficiej sypał poufnymi informacjami.
Teoretycznie rozstrzyga się większością głosów. . . W praktyce ci przeko-
nani pary z gęby nie puszczą, dopóki on na nich patrzy. Nie dopuszcza do pre-
zentacji dokumentów obrazujących prawdziwe wyniki badań, każe fałszować. . .
A ja się nie mogę nawet przyznać, że o tym wiem, bo wkopię informatora. Biorę
udział w świństwie! I co ja mam zrobić?
Wysiłki naczelnego inżyniera, zmierzające do utemperowania uczuć
zwierzchnika, podziałały jak naparstek oliwy na trąbę morską. Raz przełamaw-
szy w sobie ochronną barierę strusiej polityki, kierownik pracowni poszedł do
przodu jak burza. Wpadł do pokoju z impetem, a za nim pojawił się w drzwiach
głęboko zaniepokojony naczelny inżynier.
146
Zaabsorbowany nowym tematem zespół urwał w pół słowa i wpatrzył się
w zwierzchnika wzrokiem pełnym bezgranicznego zaskoczenia. Kierownik pra-
cowni z zasady był człowiekiem opanowanym, dbałym o skrywanie gwałtownych
uczuć, powściągliwym w słowach i gestach. Bijące zeń teraz żywiołowe pasje by-
ły czymś niezwykłym, niepojętym, wręcz niemożliwym i musiały zwiastować coś
straszliwego.
Kierownik pracowni zdławionym głosem zwrócił się wprost do Janusza.
Gdzie to. . . ? Gdzie masz. . . ? To, no! Gdzie to. . . ? Janusz przeraził się
śmiertelnie.
Nie wiem, jak Boga kocham! zaprzysiągł pośpiesznie, nie dociekając,
co gdzie ma.
Kierownik pracowni uczynił wysiłek, zmierzający do opanowania przynaj-
mniej ludzkiej mowy.
Gdzie to. . . ? To, no, to. . .
Zlecenie podpowiedział półgłosem naczelny inżynier.
Zlecenie! Gdzie to zlecenie?!
Janusz nadal nie baczył na treść, ponieważ zbytnio przerażała go forma.
Słowo honoru, że nie wiem! Ja nic nie mam!
Musisz mieć! Oddaj mi je natychmiast! Nie będziemy w tym uczestniczyć!
Nawet jeśli mnie zdejmą. . . ! Dobrze, pójdę zamiatać ulice!
Pozostałym trojgu zaczęło coś świtać, Janusz jednakże czuł się osobiście za-
grożony, umysł jego zatem wydawał się tknięty paraliżem.
W porządku, ja też pójdę zgodził się z pośpiechem. Od zaraz?
Natychmiast! krzyknął z rozpędu kierownik pracowni, rozkazującym
gestem wyciągając rękę, po czym zastygł w tym ruchu, niezdolny na razie do
niczego więcej.
Wyciągnięta ręka kierownika pracowni do reszty odebrała Januszowi przy-
tomność umysłu. Gapił się na nią w panicznym przerażeniu. Naczelny inżynier
zrozumiał, że musi się wtrącić.
Masz zlecenie od inwestora na wielką płytę w ośrodku zdrowia powie-
dział, wciąż półgłosem. Oddaj mu je.
W mgnieniu oka Janusz zrozumiał i zrobiło mu się niedobrze. Odwrócił się,
wysunął szufladę i zaczął w niej gmerać, a wyciągnięta ręka zwierzchnika uparcie
trzymała na uwięzi jego władze umysłowe.
Idiota powiedziała nagle Barbara z najgłębszym niesmakiem. Janusz
zamarł nad szufladą, a kierownik pracowni uczynił w tył zwrot, nareszcie opusz-
czając rękę.
Zupełny kretyn powtórzyła Barbara wzgardliwie. Na umysł ci padło,
czy co? Powiedzże mu prawdę, przecież cię nie udusi.
Co prawda, kierownik pracowni wyglądał tak, jakby był zdolny udusić na po-
czekaniu wszystkich pracowników biura, ale z chwilą, kiedy jego wyciągnięta rę-
147
ka opadła, Janusz odzyskał nagle sprawność umysłową. Znalazł wyjście. Spłynęło
na niego natchnienie.
Dobra rzekł z determinacją, zasuwając szufladę. Powiem ci prawdę.
Chała.
Kierownik pracowni tej prostej i wyczerpującej informacji nie zrozumiał. Od-
wrócił się znów do Janusza i patrzył pytająco, dzikim wzrokiem, bez słowa.
No chyba wyraznie mówię? zdenerwował się Janusz. Chała. Nie ma
tego zlecenia.
Jak to nie ma? Przecież było!
Było. Ale nie ma.
A gdzie jest? Janusz nabrał oddechu.
Wyrzuciłem! rzekł mężnie.
Co. . . ?!
Wyrzuciłem! Zdenerwowałem się! Niech szlag trafi wielką płytę! Postano-
wiłem, że nie będę robił i wyrzuciłem! Możesz mnie wylać z roboty!
Na całe dwie sekundy wszystkim zaparło dech w piersiach. Potem nagle twarz
kierownika pracowni rozjaśniła się promiennie, a błysk szaleństwa znikł z jego
oka. Kierownik pracowni posiadał wyobraznię wcale nie gorszą, niż najbliższy
jego sercu zespół. Wyczuł pokrewieństwo dusz i natychmiast ujrzał się na czele
zastępów, na ognistym rumaku, z mieczem w dłoni, husarskie skrzydła zaszu-
miały mu u ramion. Wróg roztrzaskany orężem, skruszony w kawały, legł u jego
stóp. . .
Kierownik pracowni opanował czarowną wizję i prawie odzyskał równowagę.
Bardzo słusznie pochwalił niebotycznie zaskoczonego Janusza. To
znaczy, może raczej należało nie wyrzucać tego, tylko przyjść do mnie, ale ja
rozumiem. Chcieli, żebyś zastosował w ośrodku wielką płytę, tak?
Janusz przyświadczył.
Napisali, że mają, tak? I chcą zużyć? Dla oszczędności? Tak?
Co do oszczędności, to nie jestem pewien, czy takiego słowa użyli, ale
zastosować owszem. Zdaje się, że chodziło o jakieś odpady ze spółdzielni.
Bez znaczenia. Całe, czy uszkodzone, promieniuje jednakowo, powiedz-
my to sobie raz wreszcie otwarcie. Numer pisma, datę i liczbę dziennika mamy,
wystarczy. Możesz się tym nie zajmować, sam im odpiszę i niech się to nareszcie
przewali! [ Pobierz całość w formacie PDF ]