[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wychodziły za mąż wywiozły wspaniałą pościel z najcieńszego holenderskiego płótna
powlekającą jakże miękkie i lekkie puchowe kołdry, poduszki z łabędziego puchu i piernaty.
Tekla pamięta, że też i dla niej przygotowany był worek i beczka owego gęsiego i łabędziego
specjału na tę uroczystą okoliczność. W tym względzie wujenka nie robiła różnicy między nią
a swoimi córkami, i ona, Tekla, miała więc być podobnie wyposażona. Na tych powłokach i
powłoczkach nie byłoby książęcej mitry nad jej monogramem, który zręczne ręce panien
dworskich haftowały na tę okazję, jej przecież nie poślubiłby żaden utytułowany panicz z
koroną na drzwiczkach karety. Teraz za to wystarczy jej tego, co ma, co zapobiegliwa
Katarzyna szykuje dla swej panienki. Nic innego jej nie potrzeba. %7łyje oto na wygnaniu, na
dobrym i wygodnym wygnaniu w pięknej Italii, w Królestwie Piemontu, które do niedawna
było wolne i niepodległe. Francuzi jednak nie pozostaną wiecznie poza granicami swego
kraju, w Turynie w dalszym ciągu siedzi król i kraj ma rząd. A co w Młynowie? Młynów nie
leży już w Rzeczypospolitej, ziemie te, choć odwiecznie należące do wspólnego państwa
Litwy i Korony, teraz oto znalazły się w granicach rosyjskiego cesarstwa pod rządami
Najjaśniejszej Imperatorowej Katarzyny Ii, o której już mówią, że świat nazwie ją kiedyś
Wielką.
Czyż to nie straszne? - myśli Tekla i ta świadomość utraty ojczyzny poprzez utratę
państwowości łagodzi smutek owego "wygnania", które wcale przecież nie przypomina
jakiejkolwiek banicji, a jest prawdziwie zaciszną przystanią po rewolucyjnej nawałnicy.
Takie myśli i wspomnienia nachodzą ją teraz dość często, gdy miłość Pasterza nie osładza
smutku, nie wypełnia samotności.
Miłość Pasterza...
Nie ma Pasterza, jest tylko hrabia Certa, dumny ze swego urodzenia, swego zamku, swojej
pozycji i ogromnej, według słów notariusza, fortuny. On przynajmniej ma swego króla, swoją
stolicę i państwo, owo Królestwo "Sabaudii, Sardynii i Piemontu". Sabaudię co prawda
Rewolucja przyłączyła do Republiki Francuskiej, ale i tak zostało Piemontczykom dość własnej
ziemi. A ona? Cóż ona? Za ten skrawek ogrodu i dom, za problematyczny w czasie wojny
kawałek chleba zmuszona jest oto ukrywać swoją narodowość i prawdziwe nazwisko. Zżyła
się już co prawda z tą "panną Klotyldą" czy "panną de Nanterre", jak ją tu nazywają jedni czy
drudzy. Ale to przecież nie ona... nie ona...
Lato chyli się powoli ku łagodnej jesiennej melancholii poprzedzającej surową ostrość zimy.
Wojna na północy nie wygasa jednak, nadal grzmią działa, a miasta i fortece poddają się woli
młodego zwycięzcy.
Wówczas to nastąpiły dwa ważne wydarzenia: pierwsze - przybycie na plebanię w
Roccabruna dawno zapowiadanego wikariusza, drugie - wizyta signora Martini, który w
drodze do hrabiowskiego zamku wstępuje zazwyczaj "złożyć uszanowanie pannie de
Nanterre".
Tego dnia notariusz nie miał dla Tekli dobrodusznego uśmiechu, twarz jego zachowała
powagę, a powitanie wypadło jakoś bardziej oficjalnie i uroczyście.
- Cóż za wiadomości przynosisz mi, panie Martini - zaczęła Tekla, która poczuła dziwny
niepokój, nie znajdując u gościa zwykłej dla niego pogody.
- Obawiam się - pan Martini przystąpił do stolika i otworzył pugilares - że nie będziesz, pani,
zadowolona z moich usług.
- Dlaczegóż to? - spytała, usiłując powstrzymać drżenie złożonych na kolanach rąk.
- Poniosłaś, pani, straty, wielkie straty - notariusz nie podnosił oczu znad rozłożonych na
stoliku papierów.
- Straty?...
- Tak, straty, które przy szczupłości twojej fortuny, można nazwać nieledwie katastrofą.
- Proszę, powiedz mi wszystko, panie Martini - poprosiła zrezygnowana.
- Kapitalik powierzony mi przez świętej pamięci stryja twego ulokowałem na bardzo
dogodnych warunkach, przynosił on znaczne odsetki od procentów, na jakich był złożony.
Podwoiłem go w niedługim czasie i gdyby nie wojna... Wiesz, pani, co się dzieje, Francuzi
położyli na wszystkim rękę, zabierają, co się da, rekwirują własność obywateli. Dotąd
udawało mi się lawirować między różnymi trudnościami natury finansowej czy
dyplomatycznej. Ale teraz...
- Co teraz? - spytała. - Proszę mówić prawdę, muszę przecież wiedzieć, jaka jest moja
sytuacja.
- Sytuacja twoja, pani, jest zła, bardzo zła - westchnął notariusz. - Bankier Tomasi musiał
oddać Francuzom księgi rachunkowe i klucze od kasy. Sam został bez grosza, zrujnowany. A z
nim zrujnowani zostali ci wszyscy, którzy powierzyli mu swoje fundusze. Między innymi i ja.
Straciłem wszystko. Muszę sprzedać dom, ten powóz i konie, inaczej zginę. Nie masz, pani, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
wychodziły za mąż wywiozły wspaniałą pościel z najcieńszego holenderskiego płótna
powlekającą jakże miękkie i lekkie puchowe kołdry, poduszki z łabędziego puchu i piernaty.
Tekla pamięta, że też i dla niej przygotowany był worek i beczka owego gęsiego i łabędziego
specjału na tę uroczystą okoliczność. W tym względzie wujenka nie robiła różnicy między nią
a swoimi córkami, i ona, Tekla, miała więc być podobnie wyposażona. Na tych powłokach i
powłoczkach nie byłoby książęcej mitry nad jej monogramem, który zręczne ręce panien
dworskich haftowały na tę okazję, jej przecież nie poślubiłby żaden utytułowany panicz z
koroną na drzwiczkach karety. Teraz za to wystarczy jej tego, co ma, co zapobiegliwa
Katarzyna szykuje dla swej panienki. Nic innego jej nie potrzeba. %7łyje oto na wygnaniu, na
dobrym i wygodnym wygnaniu w pięknej Italii, w Królestwie Piemontu, które do niedawna
było wolne i niepodległe. Francuzi jednak nie pozostaną wiecznie poza granicami swego
kraju, w Turynie w dalszym ciągu siedzi król i kraj ma rząd. A co w Młynowie? Młynów nie
leży już w Rzeczypospolitej, ziemie te, choć odwiecznie należące do wspólnego państwa
Litwy i Korony, teraz oto znalazły się w granicach rosyjskiego cesarstwa pod rządami
Najjaśniejszej Imperatorowej Katarzyny Ii, o której już mówią, że świat nazwie ją kiedyś
Wielką.
Czyż to nie straszne? - myśli Tekla i ta świadomość utraty ojczyzny poprzez utratę
państwowości łagodzi smutek owego "wygnania", które wcale przecież nie przypomina
jakiejkolwiek banicji, a jest prawdziwie zaciszną przystanią po rewolucyjnej nawałnicy.
Takie myśli i wspomnienia nachodzą ją teraz dość często, gdy miłość Pasterza nie osładza
smutku, nie wypełnia samotności.
Miłość Pasterza...
Nie ma Pasterza, jest tylko hrabia Certa, dumny ze swego urodzenia, swego zamku, swojej
pozycji i ogromnej, według słów notariusza, fortuny. On przynajmniej ma swego króla, swoją
stolicę i państwo, owo Królestwo "Sabaudii, Sardynii i Piemontu". Sabaudię co prawda
Rewolucja przyłączyła do Republiki Francuskiej, ale i tak zostało Piemontczykom dość własnej
ziemi. A ona? Cóż ona? Za ten skrawek ogrodu i dom, za problematyczny w czasie wojny
kawałek chleba zmuszona jest oto ukrywać swoją narodowość i prawdziwe nazwisko. Zżyła
się już co prawda z tą "panną Klotyldą" czy "panną de Nanterre", jak ją tu nazywają jedni czy
drudzy. Ale to przecież nie ona... nie ona...
Lato chyli się powoli ku łagodnej jesiennej melancholii poprzedzającej surową ostrość zimy.
Wojna na północy nie wygasa jednak, nadal grzmią działa, a miasta i fortece poddają się woli
młodego zwycięzcy.
Wówczas to nastąpiły dwa ważne wydarzenia: pierwsze - przybycie na plebanię w
Roccabruna dawno zapowiadanego wikariusza, drugie - wizyta signora Martini, który w
drodze do hrabiowskiego zamku wstępuje zazwyczaj "złożyć uszanowanie pannie de
Nanterre".
Tego dnia notariusz nie miał dla Tekli dobrodusznego uśmiechu, twarz jego zachowała
powagę, a powitanie wypadło jakoś bardziej oficjalnie i uroczyście.
- Cóż za wiadomości przynosisz mi, panie Martini - zaczęła Tekla, która poczuła dziwny
niepokój, nie znajdując u gościa zwykłej dla niego pogody.
- Obawiam się - pan Martini przystąpił do stolika i otworzył pugilares - że nie będziesz, pani,
zadowolona z moich usług.
- Dlaczegóż to? - spytała, usiłując powstrzymać drżenie złożonych na kolanach rąk.
- Poniosłaś, pani, straty, wielkie straty - notariusz nie podnosił oczu znad rozłożonych na
stoliku papierów.
- Straty?...
- Tak, straty, które przy szczupłości twojej fortuny, można nazwać nieledwie katastrofą.
- Proszę, powiedz mi wszystko, panie Martini - poprosiła zrezygnowana.
- Kapitalik powierzony mi przez świętej pamięci stryja twego ulokowałem na bardzo
dogodnych warunkach, przynosił on znaczne odsetki od procentów, na jakich był złożony.
Podwoiłem go w niedługim czasie i gdyby nie wojna... Wiesz, pani, co się dzieje, Francuzi
położyli na wszystkim rękę, zabierają, co się da, rekwirują własność obywateli. Dotąd
udawało mi się lawirować między różnymi trudnościami natury finansowej czy
dyplomatycznej. Ale teraz...
- Co teraz? - spytała. - Proszę mówić prawdę, muszę przecież wiedzieć, jaka jest moja
sytuacja.
- Sytuacja twoja, pani, jest zła, bardzo zła - westchnął notariusz. - Bankier Tomasi musiał
oddać Francuzom księgi rachunkowe i klucze od kasy. Sam został bez grosza, zrujnowany. A z
nim zrujnowani zostali ci wszyscy, którzy powierzyli mu swoje fundusze. Między innymi i ja.
Straciłem wszystko. Muszę sprzedać dom, ten powóz i konie, inaczej zginę. Nie masz, pani, [ Pobierz całość w formacie PDF ]