[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przemieniając się jeden w drugi z niebywałą szy-
bkością. Chorobliwa potrzeba ciągłego mówienia
napychała mu usta słowami, które wyrzucał z
siebie niepowiązane, przy wtórze nieustannego
bełkotu w krtani. Głos jego wciąż przybierał na
sile.
 Patrzcie ją! to ty, dzień dobry!... Tylko bez
żadnych kawałów! nie pakuj mi tych swoich
kudłów do gęby.
I przeciągając sobie dłonią po twarzy,
dmuchał, żeby włoski nie dostawały mu się do ust.
Lekarz zapytał go:
 Kogo pan tam widzi przed sobą?
152/161
 %7łonę, do licha!
Wpatrywał się w ścianę, obrócony plecami do
Gerwazyny.
Praczka poczuła nagle pietra aż miło i też
wpatrzyła się uważnie w ścianę, żeby sprawdzić,
czy przypadkiem nie spostrzeże tam siebie. Cou-
peau mówił dalej.
 Słuchaj, tylko mnie aby nie bujaj... Nie lu-
bię, jak mnie tumanią... Do licha! zrobiłaś się na
bóstwo, toaletę masz fest. Gdzieżeś sobie na to
wszystko zarobiła, ty klempo! Przyszłaś ze swojej
kurwiej szachty, stara wydro! Poczekaj, już ja cię
urządzał... Co? masz tam swojego faceta, że go
tak zakrywasz kiecką? Cóż to za jeden, ten tutaj?
Nachyl no się porządnie, niech go zobaczę... Do
cholery, znów on!
Jednym straszliwym skokiem znalazł się przy
ścianie tryknąwszy w nią głową: ale obicie, podś-
cielone czymś miękkim, osłabiło siłę uderzenia.
Rozległ się tylko łoskot ciała, które impet
odrzucił od ściany i powalił na słomianą matę.
 Kogo pan tam widzi przed sobą?  zapytał
powtórnie lekarz.
 Kapelusznika, kapelusznika! wył Cou-
peau, Zapytana przez lekarza, o kogo tu mogło
chodzić, Gerwazyna zaczęła się jąkać nie będąc
153/161
w stanie odpowiedzieć; cała ta scena poruszała w
niej bowiem najprzykrzejsze wspomnienia z jej ży-
cia. Blacharz podniósł zaciśnięte pięści.
 Rozprawimy się z sobą, mój zuchu! Zadam
ja ci nareszcie bobu! Acha! przychodzisz jakby
nigdy nic, w tym swoim tandetnym paltociku na
grzbiecie, chcesz sobie robić ze mnie publiczne
pośmiewisko. Dobra nasza! już ja ci ukręcę tę two-
ją główkę jak makówkę, tak, tak, ukręcę! i to gołą
ręką, nie przez rękawiczki!... Nie strugaj mi tu ju-
naka... Bierz za swoje. A masz! masz! masz!
Pięściami wymierzał ciosy w próżnię. Ogarnął
go szał. Cofając się natrafił" na ścianę i wydało
mu się, że to jakaś napaść od tyłu. Odwrócił się
i z wściekłością wszczepił się w wojłokowe obicie.
Podrywał się, skakał z kąta w kąt, tłukł brzuchem,
pośladkami, ramieniem, padał, wstawał z
powrotem. Ciało jego, coraz bardziej bezwładne,
przy każdym z tych zderzeń wydawało łoskot
coraz bardziej głuchy, jak mokre pakuły. Tym
ślicznym zapasom wtórowały złowrogie grozby i
dzikie, gardłowe ryki. Jednakże walka widocznie
przybierała dla niego obrót niekorzystny, gdyż
oddech jego stawał się coraz krótszy, oczy wys-
tępowały z orbit; zwolna jak gdyby opanowywał
go dziecinny lęk.
154/161
 Mordują człowieka! mordujączłowieka!...
Wynoście mi się stąd oboje. Och, świńtuchy,
obśmiewają się. Ot! nakryła się nogami,
rogówka!... Pojedzie do lali, to jak amen w
pacierzu. A! zbój, jak to ją katuje! obrzyna jej ku-
lasa tym swoim majchrem. Drugi kulas leży już na
ziemi, kałdun rozpłatany na dwoje, pełno krwi... O!
mój Boże, o! mój Boże, o! mój Boże...
Skąpany w pocie, ze zjeżonymi włosami, prz-
erażający, wycofywał się tyłem, potrząsając gwał-
townie rękami, jakby chciał odepchnąć od siebie
tę straszliwą scenę. Z piersi poczęły mu się doby-
wać rozdzierające jęki, zwalił się na wznak na mat-
erac, o który zawadził nogami.
 Proszę pana, proszę pana, umarł! 
powiedziała Gerwazyna złożywszy ręce.
Lekarz podszedł i wyciągnął Coupeau na
środek materaca. Nie, nie umarł. Zdjęli mu buty;
stopy zaczynały już sinieć od palców; i tańczyły,.
tylko same te stopy, jedna przy drugiej, ryt-
micznie, jakby poruszały się w tańcu szybkim i mi-
arowym.
W tej właśnie chwili wszedł ordynator.
Przyprowadzał z sobą dwóch kolegów: jednego
chudego, drugiego tłustego, z wstążeczkami or- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exclamation.htw.pl