[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nad czym ja medytuję cały czas, coś jednak musiałem powiedzieć:
podałem jej ogień, który rozświetlił jej młodą twarz, i, zapytałem, czy
chciałaby za mnie wyjść za mąż.
Sabeth zaczerwieniła się.
Czy ja to mówię poważnie?
Czemu nie!
Rozpoczęło się wyładowywanie statku, co trzeba było zobaczyć;
było zimno, ale to obowiązek honorowy, panie dygotały w
wieczorowych sukniach, mgła, noc pełna świateł, panowie w
smokingach, obejmujący swoje panie, aby je rozgrzać, reflektory
oświetlające wyładunek, panowie w pstrokatych papierowych czapkach,
hałas dzwigów, ale wszystko we mgle; światła latarni morskich na
wybrzeżu
Staliśmy bez ruchu.
Powiedziałem coś, czego nigdy nie chciałem powiedzieć, ale co się
rzekło, to się rzekło, napawałem się naszym milczeniem, byłem znów
całkiem trzezwy, nie miałem przy tym najlżejszego pojęcia, o czym
myślę, prawdopodobnie o niczym
Moje życie było w jej ręku
Na chwilę przyszedł mister Lewin, nie przeszkadzał właściwie,
przeciwnie, byliśmy bardzo radzi, Sabeth też, jak myślę, staliśmy
wziąwszy się pod ręce i gawędziliśmy z mister Lewinem, który odespał
już burgunda, naradzaliśmy się na temat napiwków i tak dalej. Nasz
okręt stał na kotwicy najmniej godzinę, zaczęło dnieć. Kiedyśmy znów
zostali sami na mokrym pomoście i kiedy Sabeth zapytała, czy ja to
mówię na serio, pocałowałem ją w czoło, potem w zimne i drżące
powieki, drżała na całym ciele, potem w usta i przeląkłem się. Była mi
bardziej obca niż jakakolwiek inna dziewczyna. Jej półotwarte usta to
było nie do zniesienia; scałowałem łzy z jej oczu, nie było nic do
powiedzenia, to było niemożliwe.
Następnego dnia przybycie do Hawru.
Padał deszcz i stałem na górnym pokładzie, kiedy obca dziewczyna z
rudawymi włosami, uczesanymi w koński ogon, szła po mostku z
pakunkami w obu rękach, co nie pozwalało jej pomachać. Zobaczyła, że
ja do niej macham, jak sądzę. Chciałem filmować, machałem ciągle, ale
nie widziałem jej w tłumie. Pózniej na komorze celnej, właśnie kiedy
miałem otworzyć moją walizę, zobaczyłem jeszcze raz jej rudawe
włosy; kiwała do mnie głową i uśmiechała się, z pakunkami w obu
rękach, oszczędzała na tragarzu i dzwigała za duży ciężar, nie mogłem
jej jednak pomóc, znikła w ścisku nasze dziecko! Ale tego nie mogłem
wówczas wiedzieć, a jednak dławiło mnie coś w gardle, kiedy
widziałem, jak ona po prostu znika w tłumie. Lubiłem ją. Tyle tylko
wiedziałem. W pociągu bezpośrednim do Paryża mogłem jeszcze raz
przejść przez wszystkie wagony. Po co? Przecież pożegnaliśmy się.
W Paryżu natychmiast zatelefonowałem do Williamsa, żeby bodaj
ustnie zdać mu raport; powiedział dzień dobry (hello) i nie miał czasu
słuchać moich wyjaśnień. Zadałem sobie pytanie, czy coś nie zaszło&
Cały tydzień w Paryżu był, jak zwykle, wypełniony konferencjami,
mieszkałem jak zwykle na Quai Voltaire, dostałem znów mój pokój z
widokiem na Sekwanę i na Luwr, którego jeszcze nigdy nie zwiedzałem,
choć był naprzeciw.
Wiliams był jakiś dziwny
It s okay powiedział. It s okay powtarzał, kiedy zdawałem
mu sprawę z mojej krótkiej podróży po Gwatemali, która jednak, jak się
okazało w Caracas, wcale nie spowodowała zwłoki, bo nasze turbiny nie
były gotowe do montażu, nie mówiąc już o tym, że na konferencję w
Paryżu, która była najważniejszym wydarzeniem miesiąca, wcale się nie
spózniłem. It s okay powiedział jeszcze, gdy mu opowiedziałem o
okropnym samobójstwie mego przyjaciela. It s okay i na
zakończenie: What about some holidays, Walter?
Nie zrozumiałem go.
What about some holidays? powiedział. You re looking like&
Ktoś nam przerwał rozmowę.
This is Mr. Faber, this is&
Czy Williams wziął mi za złe, że nie poleciałem samolotem, tylko
raz, wyjątkowo, wróciłem okrętem, tego nie wiem; jego aluzja, że
przydałyby mi się wakacje, mogła być zrozumiana tylko w sensie
ironicznym, bo byłem opalony jak rzadko, po tym żarciu na okręcie
trochÄ™ mniej chudy, a przy tym opalony
Williams był jakiś dziwny
Pózniej, po konferencji, poszedłem do restauracji, której dotąd nie
znałem, samotny i rozstrojony, bo myślałem wciąż o Williamsie. Dotąd
nie bywał małostkowy. Miał może ną myśli, że ja w Gwatemali albo
gdzie indziej na trasie miałem jakąś love affair? Jego śmieszek uraził
mnie, bo w zawodowych sprawach, jak wspomniałem, jestem
wcieleniem sumienności; jeszcze nigdy i o tym Williams dokładnie
wiedział! nie spózniłem się na konferencję bodaj o pół godziny z
powodu jakiejś kobiety. Taka rzecz w ogóle nie mogłaby mi się zdarzyć.
Przede wszystkim jednak denerwowało mnie, że w ogóle myślę o tej
jego nieufności Czy czymś w tym rodzaju, o tym powtarzaniu: It s okay,
i że tak jestem tym zaabsorbowany, że kelner traktuje mnie też jak
idiotÄ™.
Beaune, monsieur, c est un vin rouge.
It s okay odpowiedziałem.
Du vin rouge powiedział du vin rouge avec des poissons?
Zapomniałem po prostu, co zamówiłem, co innego miałem w głowie;
nie było jednak powodu, żeby się czerwienić, wściekało mnie, że ten
kelner (jakby obsługiwał barbarzyńcę) tak mnie onieśmiela. Ostatecznie
nie mam powodu, żeby odczuwać kompleksy niższości, wykonuję swoją
pracę, nie mam ambicji, żeby być wynalazcą, ale sądzę, że potrafię tyle
samo co ten baptysta z Ohio, który stoił, sobie żarciki z inżynierów; to,
co my robimy, jest potrzebniejsze, kieruję montażami, gdzie miliony
wchodzą w grę, miewałem już pod sobą całe elektrownie, pracowałem w
Persji i w Afryce (Liberia), i w Panamie, Wenezueli, Peru i nie żyję na
księżycu, jak najwyrazniej uważał ten kelner.
Voilà, monsieur!
Całe przedstawienie, kiedy pokazują butelkę, potem ją otwierają,
potem nalewają łyk na próbę pytają:
Il est bon?
Nienawidzę poczucia niższości.
It s okay powiedziałem i nie pozwoliłem się onieśmielić,
zauważyłem natychmiast odór korka, ale nie chciało mi się spierać. It s
okay.
Miałem co innego w głowie.
Byłem jedynym gościem, bo to jeszcze wczesny wieczór, i irytowało
mnie lustro naprzeciwko, lustro w złotych ramach. Ile razy spojrzałem,
widziałem siebie, że tak powiem, w charakterze portretu przodka; Walter
Faber jedzący sałatę, w złotych ramach. Miałem cienie pod oczami, nic
więcej, poza tym byłem opalony, jak powiedziałem, o wiele mniej chudy
niż zazwyczaj, wyglądałem świetnie. Jestem (wiedziałem o tym i bez
lustra) mężczyzną w sile wieku, szpakowatym, ale wysportowanym. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
nad czym ja medytuję cały czas, coś jednak musiałem powiedzieć:
podałem jej ogień, który rozświetlił jej młodą twarz, i, zapytałem, czy
chciałaby za mnie wyjść za mąż.
Sabeth zaczerwieniła się.
Czy ja to mówię poważnie?
Czemu nie!
Rozpoczęło się wyładowywanie statku, co trzeba było zobaczyć;
było zimno, ale to obowiązek honorowy, panie dygotały w
wieczorowych sukniach, mgła, noc pełna świateł, panowie w
smokingach, obejmujący swoje panie, aby je rozgrzać, reflektory
oświetlające wyładunek, panowie w pstrokatych papierowych czapkach,
hałas dzwigów, ale wszystko we mgle; światła latarni morskich na
wybrzeżu
Staliśmy bez ruchu.
Powiedziałem coś, czego nigdy nie chciałem powiedzieć, ale co się
rzekło, to się rzekło, napawałem się naszym milczeniem, byłem znów
całkiem trzezwy, nie miałem przy tym najlżejszego pojęcia, o czym
myślę, prawdopodobnie o niczym
Moje życie było w jej ręku
Na chwilę przyszedł mister Lewin, nie przeszkadzał właściwie,
przeciwnie, byliśmy bardzo radzi, Sabeth też, jak myślę, staliśmy
wziąwszy się pod ręce i gawędziliśmy z mister Lewinem, który odespał
już burgunda, naradzaliśmy się na temat napiwków i tak dalej. Nasz
okręt stał na kotwicy najmniej godzinę, zaczęło dnieć. Kiedyśmy znów
zostali sami na mokrym pomoście i kiedy Sabeth zapytała, czy ja to
mówię na serio, pocałowałem ją w czoło, potem w zimne i drżące
powieki, drżała na całym ciele, potem w usta i przeląkłem się. Była mi
bardziej obca niż jakakolwiek inna dziewczyna. Jej półotwarte usta to
było nie do zniesienia; scałowałem łzy z jej oczu, nie było nic do
powiedzenia, to było niemożliwe.
Następnego dnia przybycie do Hawru.
Padał deszcz i stałem na górnym pokładzie, kiedy obca dziewczyna z
rudawymi włosami, uczesanymi w koński ogon, szła po mostku z
pakunkami w obu rękach, co nie pozwalało jej pomachać. Zobaczyła, że
ja do niej macham, jak sądzę. Chciałem filmować, machałem ciągle, ale
nie widziałem jej w tłumie. Pózniej na komorze celnej, właśnie kiedy
miałem otworzyć moją walizę, zobaczyłem jeszcze raz jej rudawe
włosy; kiwała do mnie głową i uśmiechała się, z pakunkami w obu
rękach, oszczędzała na tragarzu i dzwigała za duży ciężar, nie mogłem
jej jednak pomóc, znikła w ścisku nasze dziecko! Ale tego nie mogłem
wówczas wiedzieć, a jednak dławiło mnie coś w gardle, kiedy
widziałem, jak ona po prostu znika w tłumie. Lubiłem ją. Tyle tylko
wiedziałem. W pociągu bezpośrednim do Paryża mogłem jeszcze raz
przejść przez wszystkie wagony. Po co? Przecież pożegnaliśmy się.
W Paryżu natychmiast zatelefonowałem do Williamsa, żeby bodaj
ustnie zdać mu raport; powiedział dzień dobry (hello) i nie miał czasu
słuchać moich wyjaśnień. Zadałem sobie pytanie, czy coś nie zaszło&
Cały tydzień w Paryżu był, jak zwykle, wypełniony konferencjami,
mieszkałem jak zwykle na Quai Voltaire, dostałem znów mój pokój z
widokiem na Sekwanę i na Luwr, którego jeszcze nigdy nie zwiedzałem,
choć był naprzeciw.
Wiliams był jakiś dziwny
It s okay powiedział. It s okay powtarzał, kiedy zdawałem
mu sprawę z mojej krótkiej podróży po Gwatemali, która jednak, jak się
okazało w Caracas, wcale nie spowodowała zwłoki, bo nasze turbiny nie
były gotowe do montażu, nie mówiąc już o tym, że na konferencję w
Paryżu, która była najważniejszym wydarzeniem miesiąca, wcale się nie
spózniłem. It s okay powiedział jeszcze, gdy mu opowiedziałem o
okropnym samobójstwie mego przyjaciela. It s okay i na
zakończenie: What about some holidays, Walter?
Nie zrozumiałem go.
What about some holidays? powiedział. You re looking like&
Ktoś nam przerwał rozmowę.
This is Mr. Faber, this is&
Czy Williams wziął mi za złe, że nie poleciałem samolotem, tylko
raz, wyjątkowo, wróciłem okrętem, tego nie wiem; jego aluzja, że
przydałyby mi się wakacje, mogła być zrozumiana tylko w sensie
ironicznym, bo byłem opalony jak rzadko, po tym żarciu na okręcie
trochÄ™ mniej chudy, a przy tym opalony
Williams był jakiś dziwny
Pózniej, po konferencji, poszedłem do restauracji, której dotąd nie
znałem, samotny i rozstrojony, bo myślałem wciąż o Williamsie. Dotąd
nie bywał małostkowy. Miał może ną myśli, że ja w Gwatemali albo
gdzie indziej na trasie miałem jakąś love affair? Jego śmieszek uraził
mnie, bo w zawodowych sprawach, jak wspomniałem, jestem
wcieleniem sumienności; jeszcze nigdy i o tym Williams dokładnie
wiedział! nie spózniłem się na konferencję bodaj o pół godziny z
powodu jakiejś kobiety. Taka rzecz w ogóle nie mogłaby mi się zdarzyć.
Przede wszystkim jednak denerwowało mnie, że w ogóle myślę o tej
jego nieufności Czy czymś w tym rodzaju, o tym powtarzaniu: It s okay,
i że tak jestem tym zaabsorbowany, że kelner traktuje mnie też jak
idiotÄ™.
Beaune, monsieur, c est un vin rouge.
It s okay odpowiedziałem.
Du vin rouge powiedział du vin rouge avec des poissons?
Zapomniałem po prostu, co zamówiłem, co innego miałem w głowie;
nie było jednak powodu, żeby się czerwienić, wściekało mnie, że ten
kelner (jakby obsługiwał barbarzyńcę) tak mnie onieśmiela. Ostatecznie
nie mam powodu, żeby odczuwać kompleksy niższości, wykonuję swoją
pracę, nie mam ambicji, żeby być wynalazcą, ale sądzę, że potrafię tyle
samo co ten baptysta z Ohio, który stoił, sobie żarciki z inżynierów; to,
co my robimy, jest potrzebniejsze, kieruję montażami, gdzie miliony
wchodzą w grę, miewałem już pod sobą całe elektrownie, pracowałem w
Persji i w Afryce (Liberia), i w Panamie, Wenezueli, Peru i nie żyję na
księżycu, jak najwyrazniej uważał ten kelner.
Voilà, monsieur!
Całe przedstawienie, kiedy pokazują butelkę, potem ją otwierają,
potem nalewają łyk na próbę pytają:
Il est bon?
Nienawidzę poczucia niższości.
It s okay powiedziałem i nie pozwoliłem się onieśmielić,
zauważyłem natychmiast odór korka, ale nie chciało mi się spierać. It s
okay.
Miałem co innego w głowie.
Byłem jedynym gościem, bo to jeszcze wczesny wieczór, i irytowało
mnie lustro naprzeciwko, lustro w złotych ramach. Ile razy spojrzałem,
widziałem siebie, że tak powiem, w charakterze portretu przodka; Walter
Faber jedzący sałatę, w złotych ramach. Miałem cienie pod oczami, nic
więcej, poza tym byłem opalony, jak powiedziałem, o wiele mniej chudy
niż zazwyczaj, wyglądałem świetnie. Jestem (wiedziałem o tym i bez
lustra) mężczyzną w sile wieku, szpakowatym, ale wysportowanym. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]