[ Pobierz całość w formacie PDF ]
boko, coś się boleśnie zacisnęło.
Wpatrywała się w niego w milczeniu, upokorzona do
głębi duszy, serce jej pękało, a gardło miała tak ściśnięte,
że słowa wypowiedzieć nie mogła. A Gabriel odwrócił się
i zniknął z pokoju równie szybko, jak się w nim wcze
śniej pojawił. Zostawił ją, samotną i porzuconą. Siedzia
ła przy oknie i czuła się tak, jakby budziła się ze snu.
14
Gabriel siedział w swoim gabinecie i zaczerwieniony
mi ze zmęczenia oczami beznadziejnie wpatrywał się
w ciemność.
Zamrugał powiekami, by widzieć wyraźniej, zerknął
przelotnie na mały, stojący obok na stole zegar i w przy
ćmionym świetle księżyca odczytał jego wskazania.
Zbliżał się ranek, niedługo będzie świt. Ogień na ko
minku nawet już nie migotał, nikt się nim przez ostatnie
kilka godzin nie zajmował, od kiedy pan tego zamku osu
nął się na fotel i w samotności, za zamkniętymi na klucz
drzwiami, usiłował wyrzucić z pamięci bezbronne i udrę
czone spojrzenie oczu Eleanor.
Miał nadzieję, że potężne ilości brandy, które wypił
wcześniej, przytępią jego zmysły, ale tak się nie stało.
Brandy obdarzyła go tylko potwornym bólem głowy,
a myśli pozostały stanowczo zbyt jasne, żeby mu się to
miało podobać. Chciał, by wszystko poszło w niepamięć,
by myśli i żal zatarły się w mglistym, pijackim oszoło
mieniu. Pragnął otoczyć się niepamięcią i mrokiem, obo
jętne zresztą czym, byle pozwoliło mu to na zawsze za
pomnieć o tym, co zrobił... czego nie zrobił.
Ale nie pomogła mu w tym ani brandy, ani ciemności,
ani posępna samotność, i wiedział już, że chociażby się za
rzekał ze wszystkich sił, nic nie wymaże z jego pamięci
ostatniej, wspólnie spędzonej chwili i pełnego nadziei tonu,
z jakim Eleanor wypowiadała tamte dwa ważkie słowa.
Kocham
cię...
Nie przypominał sobie, by je kiedyś od kogokolwiek
poza matką usłyszał. Tymi słowy drugi człowiek oddawał
z siebie wszystko, swoje serce, ciało, nawet duszę. Te sło
wa powoływały do życia poezję, wypełniały stronice ksią
żek, zmieniały się w sztuki, odgrywane na scenie świata.
Były to słowa, które prosiły i wyrażały nadzieję, któ
re błagały i czekały - czekały, że odpowie na nie wzajem
nością. Były najcenniejszym darem, ale ciążąca na nim
przeszłość nigdy nie pozwoli mu ich przyjąć.
Siedział na fotelu ze wzrokiem gniewnie wbitym w dy
wan i przeklinał swego parszywego przodka, który przed
wiekami ściągnął na nich wszystkich tę udrękę. Miał
szczęście, że już nie żył, bo Gabriel pewien był, że aku
rat teraz potrafiłby go zabić.
Ale wiedział, że w tej sprawie nie może zrobić nic, poza...
Rozwścieczony podniósł się z fotela i przeszedł do sto
jącej w kącie skrzyni z mocnym postanowieniem, że weź
mie przeklęty zwój pergaminu, który tak nieznośnie dłu
go prześladował jego samego i przodków, i złoży go
w miejscu naprawdę dla niego stosownym, w szkarłat
nych płomieniach piekła.
Wyszarpnął klucz, zerwał srebrny łańcuszek z szyi
i otworzył zamek skrzyni. Wyjął zwój ze środka i po raz
ostatni odczytał fatalne słowa starej czarownicy:
Przez
dziewięć setek
lat,
a potem i sto więcej,
czy człeka,
czy też
zwierza
wpuścisz do
twego serca,
wymknie
ci
się,
brzemieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl exclamation.htw.pl
boko, coś się boleśnie zacisnęło.
Wpatrywała się w niego w milczeniu, upokorzona do
głębi duszy, serce jej pękało, a gardło miała tak ściśnięte,
że słowa wypowiedzieć nie mogła. A Gabriel odwrócił się
i zniknął z pokoju równie szybko, jak się w nim wcze
śniej pojawił. Zostawił ją, samotną i porzuconą. Siedzia
ła przy oknie i czuła się tak, jakby budziła się ze snu.
14
Gabriel siedział w swoim gabinecie i zaczerwieniony
mi ze zmęczenia oczami beznadziejnie wpatrywał się
w ciemność.
Zamrugał powiekami, by widzieć wyraźniej, zerknął
przelotnie na mały, stojący obok na stole zegar i w przy
ćmionym świetle księżyca odczytał jego wskazania.
Zbliżał się ranek, niedługo będzie świt. Ogień na ko
minku nawet już nie migotał, nikt się nim przez ostatnie
kilka godzin nie zajmował, od kiedy pan tego zamku osu
nął się na fotel i w samotności, za zamkniętymi na klucz
drzwiami, usiłował wyrzucić z pamięci bezbronne i udrę
czone spojrzenie oczu Eleanor.
Miał nadzieję, że potężne ilości brandy, które wypił
wcześniej, przytępią jego zmysły, ale tak się nie stało.
Brandy obdarzyła go tylko potwornym bólem głowy,
a myśli pozostały stanowczo zbyt jasne, żeby mu się to
miało podobać. Chciał, by wszystko poszło w niepamięć,
by myśli i żal zatarły się w mglistym, pijackim oszoło
mieniu. Pragnął otoczyć się niepamięcią i mrokiem, obo
jętne zresztą czym, byle pozwoliło mu to na zawsze za
pomnieć o tym, co zrobił... czego nie zrobił.
Ale nie pomogła mu w tym ani brandy, ani ciemności,
ani posępna samotność, i wiedział już, że chociażby się za
rzekał ze wszystkich sił, nic nie wymaże z jego pamięci
ostatniej, wspólnie spędzonej chwili i pełnego nadziei tonu,
z jakim Eleanor wypowiadała tamte dwa ważkie słowa.
Kocham
cię...
Nie przypominał sobie, by je kiedyś od kogokolwiek
poza matką usłyszał. Tymi słowy drugi człowiek oddawał
z siebie wszystko, swoje serce, ciało, nawet duszę. Te sło
wa powoływały do życia poezję, wypełniały stronice ksią
żek, zmieniały się w sztuki, odgrywane na scenie świata.
Były to słowa, które prosiły i wyrażały nadzieję, któ
re błagały i czekały - czekały, że odpowie na nie wzajem
nością. Były najcenniejszym darem, ale ciążąca na nim
przeszłość nigdy nie pozwoli mu ich przyjąć.
Siedział na fotelu ze wzrokiem gniewnie wbitym w dy
wan i przeklinał swego parszywego przodka, który przed
wiekami ściągnął na nich wszystkich tę udrękę. Miał
szczęście, że już nie żył, bo Gabriel pewien był, że aku
rat teraz potrafiłby go zabić.
Ale wiedział, że w tej sprawie nie może zrobić nic, poza...
Rozwścieczony podniósł się z fotela i przeszedł do sto
jącej w kącie skrzyni z mocnym postanowieniem, że weź
mie przeklęty zwój pergaminu, który tak nieznośnie dłu
go prześladował jego samego i przodków, i złoży go
w miejscu naprawdę dla niego stosownym, w szkarłat
nych płomieniach piekła.
Wyszarpnął klucz, zerwał srebrny łańcuszek z szyi
i otworzył zamek skrzyni. Wyjął zwój ze środka i po raz
ostatni odczytał fatalne słowa starej czarownicy:
Przez
dziewięć setek
lat,
a potem i sto więcej,
czy człeka,
czy też
zwierza
wpuścisz do
twego serca,
wymknie
ci
się,
brzemieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]